Próba generalna i druga szansa

Pragnę podziękować JulcixM za tyle komentarzy. Rozdział jest jej dedykowany.

Ogólnie jestem mile zaskoczona, że czyta to tak wiele osób!

_____

Wspaniałego głosu...

Był jeszcze dość wysoki, ale dało się w nim usłyszeć męską barwę. Bardzo męską barwę. Śladowe ilości, ale jednak.

Naprawdę przyjemnie mi się słuchało.

Tak...dziwnie. Raz mnie wzruszało, raz aż przechodziły mi ciarki.

Kto posiada tak diabelnie dobry głos?!

Musiałem wyglądać głupio, bo ta panienka Molly się uśmiechnęła i mi wytłumaczyła szybko.

- To Sherlock. Wspaniały głos, prawda? Teraz nie daje wszystkiego, ogólnie lepiej śpiewa. - zmarszczyła lekko brwii.

- M-może się... stresuje? - zapytałem naiwnie, nie wiedząc dokładnie co mówię. Zupełnie nie znałem się na śpiewie i aktorstwie.

- Phi! On? Stresować się? - zaśmiała się wdzięcznie Molly. - Nie, Sherlock jest bardzo pewny ciebie i się nie stresuje. Myślę, że odpuszcza, bo jest obrażony. Obrażony bywa często, nawet nader często.

- Zauważyłem. - westchnąłem. - ZAUWAŻYŁEM.

***

Spiąłem się, próbując wydobyć z siebie jak najpiękniejszy dźwięk. Nigdy nie pozwalałem sobie na niedoskonałości.

Może to, że byłem zbyt pewny siebie, źle poskutkowało?

Zresztą, co ja mówię! Byłem okropnie zestresowany. I nie chodziło tu o wzrok tej jędzy, Irene, ani o Jima...

W każdym razie mój śpiew nie był perfekcyjny, tak bardzo jakbym chciał i mimo starań...coś nie wyszło.

Może mam zły dzień.

Codziennie próby, przecież oni mnie zamęczą! Nawet nie mam czasu na pobieganie za mo...na odpoczynek.

Widziałem twarz Moriartego i wiedziałem co się szykuje. Potrafię odróżnić co myślą ludzie, po ich gestach i mimice.

Albo po tym, czy gapią się bezczelnie na mój tyłek.

Ja wiem, że on jest wspaniały, ale żeby aż tak?

To nie mogło się dobrze skończyć...zawsze kończy się źle. Jim próbuje mnie pocałować.
To chyba źle.

Śpiewałem dalej, czując, że chce mi się płakać i że chciałbym, żeby Mycroft tu był. On mnie obroni, jeśli James próbował by czegoś...

***

Gdy się przebrałem w swój uniform, znów zobaczyłem Holmesa.

A, raczej dwóch Holmesów.
Sherlock, choć widocznie chciał to ukryć bardzo cieszył się z faktu, że pan Mycroft jest obok i wręcz do niego przyległ.
Polityk coś do niego mówił, po czym wskazał parasolką na mnie.

Czemu wszyscy patrzą się tu na mnie z taką pogardą, pytam po raz kolejny!

Loczek zmarszczył lekko brwii i pokiwał głową.

Nie miałem pojęcia czy iść do nich, czy stać tam gdzie stoję.

Nie musiałem się długo zastanawiać, bo Mycroft Holmes wraz ze swoim braciszkiem podeszli do mnie.

Pierwszy odezwał się miedzianowłosy dżentelmen.

- John Hamish Watson? - zapytał.

- Tak. - odparłem szybko. Czy powinienem się pokłonić?

- Chyba niezbyt dobrze zacząłeś z moim bratem. To jest Sherlock. - Holmes popchnął lekko do przodu, kryjącego się za nim bruneta.
Chłopak nie był do końca zadowolony z tego faktu, bo znów wydął usta w niemym fochu. - Zasady są takie. Musisz go bronić w razie niebezpieczeństwa. Pilnować, czy nie ucieka z teatru, samemu mu wychodzić nie można. W razie czego musisz go zawsze wysłuchać. Gdy występuje stoisz w kulisie, a gdy ma próby, masz przerwę i możesz robić co chcesz. Tylko musisz wrócić, od razu, gdy próba się skończy. - paplał i paplał, a ja żałowałem, że nie wziąłem notesu do zapisania. Po co mu taka ochrona? - W dni wolne od prób, dla Sherlocka, możecie gdzieś razem wyjść, ale musisz go pilnować. Pieniądze na kupno różnych rzeczy dla siebie i dla niego otrzymasz za chwilę, pieniądze na swoje utrzymanie również, oraz jeszcze zaliczkę. Wszystko jasne? Postarajcie się nieco...zaprzyjaźnić? Nie wiem, zrobicie to coś, co zwykle robią ludzie, aby milej było im spędzać czas. Wraz z moimi rodzicami wyjeżdżamy na długi urlop, a Sherlock będzie występował. Do widzenia, panie Watson. I powodzenia. - Mycroft spojrzał ostatni raz na śpiewaka, po czym odszedł zostawiając mnie z Księżniczką Dramatu.

Chwilę tak staliśmy patrząc na siebie.

- To...może zaczniemy od początku? - zaproponowałem.

- Najpierw zgól wąs. - warknął Sherlock, po czym jak zwykle obrażony na coś ruszył do swojego pokoju, czy tam czegoś tam.

A ja zdziwiony stałem jak wół na środku pomieszczenia i znów zastanawiałem się...

Co ja tu, do cholery, robię?!

***

Odczekałem jakiś czas, po czym ruszyłem w stronę pokoju z gwiazdką.
Już miałem wejść, gdy usłyszałem stłumione krzyki.

- Zostaw mnie...puść...zostaw...- ktoś był wyjątkowo przerażony i zrozpaczony.

- Cicho bądź, Holmes. - warknął kto inny. - Chyba nie chcesz, żeby ten wąsik nam przeszkodził, skarbie...

- P-puuuść!!
Chwilę później słyszałem jakieś jakby odgłosy szamotaniny i jęki.

Pewnie nacisnąłem na klamkę, ale drzwi ani drgnęły.
Nie zmartwiłem się bardzo, na przeszkoleniu mieliśmy lekcję, co zrobić w takiej sytuacji.

- Otwierać, bo wywarzę drzwi. - krzyknąłem.

Cisza.
Usłyszałem głuche uderzenie i zaraz drzwi się otworzyły.

W środku stał...właściciel teatru. Jim Moriarty patrzył na mnie zabójczym wzrokiem.

- Tak, panie Watson? - zapytał. - Coś nie tak? - wyszczerzył się James. Zajrzałem mu przez ramię, wzrokiem szukając Sherlocka.

Siedział on na toaletce, jakby drżąc i pochlipując, nerwowo pocierał nadgarstki.
Był cały blady, gorzej niż zwykle.

- Szukam Sherlocka...jego brat dał mi spis dnia, teraz Sherlock powinien iść do siebie. - powiedziałem. - Coś się stało?

- Nie, nic. Rozmawialiśmy sobie. Prawda, Sherlock? - Mężczyzna spojrzał w stronę chłopaka, który sprawnie zeskoczył na ziemię, ale widocznie trzęsły mu się nogi.

- T-tak...- ledwie słyszalnie przyznał Holmes i szybko wyminął Jima, prawie, że chowając się za mną. Niezbyt wiedziałem co w tej chwili mam robić, ale byłem zły na Moriartego. Zastraszył dzieciaka.

- No dobrze, w takim razie...możecie już iść. Pa, pa! - machnął do nas właściciel opery, zatrzaskując drzwi.

Kolory powoli powracały na białą twarz Sherlocka.

- W porządku? - zapytałem, orientując się, że blade palce trzymają kurczowo rękaw mojej koszuli.

- Tak, a czemu miałoby być nie w porządku? - zapytał nadal drżąc. Już powoli odzyskiwał swoją dumną postawę i mimikę z serii "Boże, jak tu śmierdzi."

- Co on tam z tobą chciał zrobić? - zapytałem.

- Rozmawialiśmy. - przyznał Holmes.

Podniosłem brew.

- I temu płaczesz? - spytałem ironicznie.

- Nie płaczę! - oburzył się chłopak.

- Może nie jestem tak bogaty jak wy, ale nie jestem głupi.

- Jesteś całkiem przeciętny. I masz głupiego wąsa. Nie będę z tobą rozmawiał, póki go nie zgolisz. Idę do Molly. - powiedział Sherlock, nadal drżąc. W pełni odzyskał swój zwykły wyraz twarzy i dumnie się wyprostował.

Tsa. To będzie ciężka praca...

Jak się podoba?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top