La donna e mobile
Obowiązkowo czytać do muzyki. Obowiązkowe inaczej to nie ma sensu.
Jim POV
Puder, naniesiony przez Molly dodał jego twarzy pięknej bladości i podkreślił jego kości policzkowe.
Dzięki umiejętnością panny Hooper wyglądał jakby jego włosy nie były krótkie, a spięte.
Było pięknie. Mój ptaszek wyfrunął z klatki? Sherlock nie wyglądał na pocieszonego, ale ja wiem lepiej co dla niego jest dobre.
A to jest bardzo dobre. Nasz wspaniały spektakl "La donna e mobile", zachwyci wszystkich. A to przyniesie nam sławę i pieniążki.
***
Ta kobieta mnie zamęczy...
Tu smarują usta czymś czerwonym, tam atakują moje policzki tym... białym.
Pudrem.
Czuję, że to koniec.
Ale nadchodzi gorset.
Stoję w tej idiotycznej halce, koronkowych podkolanówkach, gorsecie, sty- sto... I Bóg, którego nie ma wie jeszcze w czym! Mam stanowczo dość.
Tymczasem Molly i pani Hudson wcale nie zamierzają mi odpuścić. Bo po co? Wpinają jakieś spinki w moje śliczne loki i besztecą je lakierem do włosów wiedźmy Irene. No... może nie wiedźmy, bo biedna zemdlała... aczkolwiek to i tak obrzydliwe.
Nie widzę się w lustrze, ale wiem, że muszę wyglądać jak bałwan.
Wystarczy wspomnieć, że zamiast kobiecych cycków, za przeproszeniem mam jakieś... co to w ogóle jest?! Czemu pani Hudson nie może tego zagrać? Pierwsi goście się już zbierają.
Czemu...
Molly.
Czemu Molly nie może tego zagrać?!
Chyba trochę za późno na zmianę zdania.
Jim siedzi na fortepianie. Patrzy się na mnie jak pedofil.
- Sherlocku, masz przepiękne poś...
- Zamknij się! - przerywam mu. Gdyby mnie teraz zobaczył John, to wybuchłby śmiechem.
Kto inny właśnie wybuchł śmiechem, a raczej parszywym rechotem.
Moran. Jak ja go nienawidzę.
- Oh, tak... jakbym nie wiedział jaka to pusta gwiazdeczka... brałbym. - rzuca.
A potem ja rzucam się na niego. W tym całym stelażu. A, no właśnie. Stelażu.
- Sherlock! Sherlock, podrzesz halkę! - piszczy Hooper. A, niech się zamknie. Nikt jej nie lubi.
- A taka śliczna tkanina... - wzdycha pani Hudson.
No, dobrze do niej mam szacunek. Zaprzestaję swych działań.
Moran jeszcze chwile rechocze.
- Moran! - krzyczy nagle Jim. - Po co tu przylazłeś? - pyta się.
- Ja... no... a! Bo ten dziadek od kiecek powiedział, że nie ma czerwonych! - przypomina sobie swój problem.
- Jak to: nie ma?! - Moriarty nagle wstaje i szybkim krokiem pochodzi do niego. Jak psychopata. Takiego jego się trochę boję, ale niech Sebastian ma za swoje. Dureń...
- No bo w nocy byk napad i... I ktoś zniszczył wszystkie kiecki. Oprócz tej. - Moran wyjął z torby niebieską, muflinową suknię, wyglądającą jak z lodu.
Zupełnie taką jak miała Eurus na sobie.
- Dobra, może być ta. - powiedział Jim, wychodząc. - Moja donna ma być gotowa za pięć minut.
Tfu. Nie jestem jego donną.
Jak już to...
Znaczy... w ogóle nie jestem donną!
Ważniejsze jest to, że ktoś zrabował sklep!
A kto? Do tego to już ja dojdę.
Po występie. Bo teraz muszę...
Usłyszałam...łem (za bardzo wczuwam się w rolę) jak ktoś coś wypluwa.
Był to John i herbata.
Oczywiście, John wypluł herbatę, nie na odwrót, proste.
- Sher...lock? - wydusił.
Zrobił się dziwnie czerwony, a jego źrenice rozszerzyły się. Jak nic zaraz zacznie się śmiać.
Więc odszedłem, za nim to zrobił. Minąłem go z klasą, brodą podniesioną do góry i... potknąłem się o sukienkę.
Jakby inaczej.
Ale Watson mnie złapał.
I nie wiem czy na szczęście, czy na nieszczęście.
Bo poczułem się jak idiota.
A on się uśmiechał.
- Uważaj jak lecisz, księżniczko.
- Zabierz łapy z mojego tyłka, ty geju. - wysyczałem i wyrwałem mu się.
On... nazwał mnie... brzmiał jak Jim...
Nagle na kogoś wpadłem, bo przecież cały czas pędziłem przed siebie.
I znów się potknąłem, no chyba zaraz...!
- Przepraszam panią. - usłyszałem męski głos.
Bałwan Lestrade.
I Mycroft obok?
Hej, hej! Dziś krótki rozdział, bo jakoś nie umiem więcej napisać.
Podoba się?
Jak myślicie co dalej?
W skrócie:
John nie jest gejem, ale maca Sherloczkę po tyłku, a występ coraz bliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top