Rozdział 6 - Miasteczko
Słońce leniwie przesuwało się po bezchmurnym niebie, z początku nadając mu różowawego zabarwienia. Paleta barw nocnego nieba zmieniała się z każdą sekundą, czyniąc wschód słońca czymś niezwykle zjawiskowym. Cała natura ucichła, zdając się wpatrywać z podziwem w złotą tarczę, która nieśmiało wychylała się zza linii horyzontu. Gwiazdy poczęły powoli znikać, ulegając blasku ciała niebieskiego, z którym nigdy nawet nie ośmieliły się równać.
Wschód słońca jako pierwsze oznajmiły ptaki. Kwilenie, piski i inne odgłosy dało się słyszeć w całym lesie. Każde z latających stworzeń starało się brzmieć najgłośniej, jakby jego śpiew miał zapewnić tego dnia pomyślność i do reszty obudzić wolno unoszące się na niebie słońce. Mały fibik czarny przysiadł na dachu chaty, uwieńczając tę niezwykłą chwilę radosnym kwileniem i trzepotem ciemnych piórek. Codziennie zajmował najwyższe miejsce na jednej z dachówek i wirował w swoistym tańcu, powtarzając ten rytuał aż słońce do reszty nie zbudziło pozostałych żyjących w puszczy stworzeń.
Dipper natomiast zdawało się jako jedyny nie powitał nowego dnia, tak jak należało. Ptaki co rusz przelatujące nieopodal okna, z pewnego rodzaju oburzeniem zerkały na leżące na łóżku ciało i starały się pojąć, dlaczego ta wielka istota wciąż nie przebudziła się i sama nie dołączyła do tego porannego tańca. Przecież inne dwunogi już dawno przechadzały się po mieście, jeden z nich o siwych włosach zdążył nawet rozsypać na podjeździe garść smakowitych ziaren. Gdzieniegdzie na czarnych wstęgach ulic przesuwały się wielokolorowe machiny, a siedzące w nich dwunogi zdawały się gdzieś spieszyć. Tylko ten jedyny zupełnie niewzruszony całą tą poranną zawieruchą spał w najlepsze, przegapiając praktycznie cały poranek.
Mason przekręcił się jedynie na drugi bok, gdy słoneczne refleksy przesunąwszy się odrobinę, padły wprost na jego twarz. Brunet zmarszczył brwi, nieco mocniej zacisnąwszy powieki z dziwacznym grymasem i z głośnym westchnięciem uniósł się nieznacznie aby sięgnąć po telefon leżący na nocnej szafce. Musiał zmrużyć oczy, gdy przez jasne promienie porannego słońca dostrzeżenie cyfr, które wyświetliły się na ekranie stało się naprawdę trudnym zadaniem, a tapeta z uśmiechniętą Mabel tym razem ani trochę nie poprawiła mu humoru. Choć kładł się wcześniej i powinien być już wypoczęty, w rzeczywistości czuł się jakby tej nocy w ogóle nie zmrużył oka. Dipper nie wiedział czy koszmary, które miał tej nocy mogły wpłynąć na jakość jego snu w tak drastyczny sposób - miał jednak wrażenie, że tej nocy stracił więcej energii niż podczas całego poprzedniego dnia.
-Dipper, ruszże się. Nie mam całego dnia - Głos Stana wyrwał Dippera ze stanu chwilowego otępienia i zmusił go do powolnego uniesienia się do siadu. Silny ból głowy wcale nie ułatwił tego zadania i dopiero ponowne zerknięcie na wyświetlacz telefonu uświadomiło go, że już dawno po dziesiątej i naprawdę powinien wstać. Znalazłszy w tej myśli choć odrobinę motywacji, podniósł się i przeciągnąwszy się, ruszył w stronę łazienki. Zwykle o tej porze zacząłby cicho nucić, gdy ciepła woda przyjemnie zmywałaby z jego ciała sen - tym razem nie miał na to jednak najmniejszej ochoty. Szybki prysznic pomógł mu nieco się odprężyć i choć w minimalnym stopniu otrzeźwieć ze stanu otępienia, niosąc ze sobą nadzieję, że mimo trudnej nocy, tego dnia być może wydarzy się coś niezwykłego.
Niestety owa kąpiel przyniosła ze sobą również coś, o czym chłopak wcale nie miał zamiaru myśleć - Koszmar, który męczył go tej nocy nie był zbyt jednoznaczny, a w chwili, gdy chłopak próbował go sobie przypomnieć, obraz w jakiś sposób umykał mu i przekształcał, pozwalając mu widzieć jedynie poszczególne fragmenty, które w rzeczywistości nie łączyły się w całość. Niektóre z nich były wspomnieniami, inne zawierały największe lęki chłopaka czy były karykaturą wydarzeń ostatnich dni. Przypomnienie sobie całego snu okazało się jednak czymś zupełnie niemożliwym do osiągnięcia. Brunet westchnął cicho, czując jak opuszki palców pod wpływem wody zmarszczyły się; to był dostateczny sygnał świadczący o tym, że powinien w końcu zakręcić kurek i wyjść z kabiny, co też zaraz uczynił.
Przez nadmiar ciepłej wody, ścianki prysznica jak i lustro oraz okno w łazience pokryły się smugami pary wodnej, odkrywając przy tym coś, co Pines zauważył dopiero, gdy bose stopy zetknęły się z chłodnymi kafelkami.
Jedną z dłoni musiał przystawić do ust, by powstrzymać się przed głośnym krzyknięciem. Tuż przed nim, na zaparowanym lustrze wykwitł symbol trójkąta, wyglądający jakby ktoś właśnie przed chwilą nakreślił go palcem na zaparowanej powierzchni. Był to symbol jednak na tyle równy i misternie wykonany, że Dipper nie śmiał nawet twierdzić że to jego wuj urządził sobie z niego żarty. Bo Stanley nie mógł tego zrobić... gdyby w jakiś sposób wszedł do pomieszczenia, Mason musiałby go zauważyć. Prawda?
Drżąc na całym ciele, zupełnie tak jakby w pomieszczeniu było zimniej niż na biegunie północnym, szybko ubrał się i wciąż w ogromnym szoku wybiegł z pomieszczenia. Musiał potwierdzić fakt, że jeszcze nie oszalał;
- No proszę, jest nasza zguba - wuj akurat nakładał na talerzyk chłopaka bekon i jajka sadzone; widocznie sam zjadł śniadanie dużo wcześniej, ponieważ na stoliku nie było drugiego naczynia. Widząc minę bratanka, Stanley odłożył patelnię z powrotem na stary piecyk i oparł dłonie (wciąż odziane w rękawice kuchenne) na biodrach.
-A co to? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - stwierdził, uważnie przyglądając się chłopakowi i bez słowa pozwalając się pociągnąć w stronę łazienki.
-Hola, hola, dokąd idziemy? O co chodzi?- pytał nie rozumiejąc nagłego zachowania bruneta; "najwyraźniej wciąż nie wyrósł jeszcze ze swojej dziecięcej manii i wszędzie widzi niestworzone rzeczy" - pomyślał, w końcu całkiem poddając się i bez sprzeciwu podążając za zdeterminowanym Pinesem.
-Wuju, to coś dziwnego! Naprawdę, musisz to zobaczyć! - powiedział Dipper, stając obok drzwi prowadzących do łazienki i otwierając je zamaszystym ruchem. Sam został na zewnątrz pomieszczenia, by pozwolić Stanleyowi na dokładniejsze obadanie dziwnej anomalii.
Widząc, że nie ma innego wyjścia (Dipper na pewno zmusiłby go do oględzin siłą), starszy mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu krytycznym spojrzeniem, które zaraz skierował na swojego nieco niezrównoważonego krewnego.
- No wiem, że ta pleśń wygląda dziwacznie ale była tu jeszcze jak przyjechaliście z Mabel na wakacje - pokręcił lekko głową, na co zdziwiony brunet wpadł do łazienki, zaraz łapiąc się za głowę.
- Nie, nie, nie! To jeszcze chwilę temu tutaj było! Przysięgam!
Stan westchnął cicho, kręcąc lekko głową. Widocznie niektórzy nawet po tak długim czasie wciąż nie wyrastali z pewnych rzeczy. A już na pewno nie jego histeryczny bratanek doszukujący się wszędzie dziwactw i niestworzonych rzeczy.
- Dobra smarku nie wiem o co ci chodzi, ale jedz śniadanie i bierz się do roboty. Trzeba uprzątnąć podwórze - mruknął, kierując się w stronę wyjścia z łazienki i ostatecznie pozostawiając Dippera zupełnie samego. Brunet odprowadził mężczyznę spojrzeniem, czując się niezwykle bezsilny. Czy naprawdę za każdym razem musiał pakować się w takie sytuacje? Może prawdą było, że to wszystko działo się jedynie wewnątrz jego głowy, a koszmary jedynie to pobudzały?
-•-
Śniadanie zjadł w ciszy, nie chcąc wdawać się w dyskusję ze Stankiem, który sam musiał poczuć się niezwykle niezręcznie; Dipper nie chciał nawet zastanawiać się, co pomyślał o nim jego wuj, a sam zainteresowany równie niewylewny, najwidoczniej podłapał obecnie panującą w jadalni klauzulę milczenia. Wkrótce też Stan wyszedł bez słowa, jednak nie wzbudziło to w brunecie ani odrobiny refleksji - obaj byli na tyle dojrzali, by starszy mężczyzna mógł do woli decydować o własnym życiu i o tym, gdzie prowadziły ścieżki, którymi się poruszał. W końcu i Dipper nie zamierzał spędzać w Mystery Shack dłużej czasu, niż było to konieczne.
Jeśli dałoby się określić go jednym słowem, najbardziej pasowałaby chyba "ciekawość". Mason Pines zawsze był ciekaw, jednak od przybycia do Gravity Falls, ciekawość ta kwitła niczym krzew dzikiej róży i w końcu jak krzew eksploduje mnogością pąków, zapachów i kolorów, tak ta duszona ciekawość również niemalże roznosiła młodego mężczyznę na strzępy. Nie wiedział przecież, jak zmieniło się miasto; po zmroku wyglądało ono zupełnie inaczej, niż w dzień. Którzy mieszkańcy zostali, czy spotka tu jeszcze starych znajomych? Serce chłopaka rwało się do eksploracji; nie potrafiąc więc się dłużej opierać, wypadł z chaty tak szybko, jak tylko potrafił.
-•-
Tak jak spodziewał się, właściwie nie poznał miejsca, w które się udał. Stare budynki, które jeszcze pamiętał z dzieciństwa okraszono w nowy tynk lub całkiem zrównano z ziemią. Na ich miejscu wyrosły za to nowe, zupełnie odbiegające od dawnego klimatu miasteczka. Nawet pomnik wielkiego założyciela został przeniesiony, a na jego miejscu wykwitła skromna, acz elegancka fontanna. Tak jak każde miasto, Gravity Falls tworzyło swój mały ekosystem - choć wciąż było niemalże prowincjonalne, to dało się wyczuć, że system ten ewoluował i zapełnił się drobnymi sklepikami, kafejkami czy kramikami. Tak jak każdy w Ameryce, ludzie przybywali w te miejsca z nadzieją na spełnienie wielkiego Amerykańskiego Snu. Kto wie? Może zakładając swój pierwszy sklepik z pamiątkami, pewnego dnia natrafisz na prawdziwą żyłę złota w postaci bogatego klienta, albo opłacalnego kontraktu? Jak to mawiał wuj Stanek "szczęściu należało pomagać" toteż drobne inwestycje zapewne były jedynie dodatkiem do przemierzania pobliskich lasów w poszukiwaniu cennych surowców, tajemnic czy przedmiotów, które można było spieniężyć. Och gdyby tylko ci ludzie wiedzieli, że Sasquatch, którego tak uparcie poszukują, jest prawdziwy i - ba! Mieszka nawet w pobliskiej jaskini. A może już wiedzą?
- Dipper, czy to ty?! - radosny głos wyrwał go gwałtownie z zamyślenia, a kilka rudych kosmyków bardzo szybko rozjaśniło kto był jego właścicielem.
Wendy nie zmieniła się prawie w ogóle - poza tym, że była już pełnoprawną kobietą, a na jej policzkach pojawiło się kilka nowych piegów (swego czasu Dipper policzył je wszystkie i był niemalże pewien, że od ich ostatniego spotkania przybyło ich aż siedemnaście.) Zmienił się także jej ubiór; nie przypominała już tej nastolatki z uszatką na głowie i w flanelowej koszuli; teraz ubrana w elegancką garsonkę sprawiała wrażenie jakby była po prostu złą siostrą bliźniaczką tej wspaniałej, wyluzowanej Wendy, która wywróciła jego serce, żołądek i mózg do góry nogami. Ach i dla ścisłości znów to zrobiła, właśnie w tym momencie.
-W-w-wen-wenddy- wydukał Dipper, wpatrując się w dziewczynę, jakby była jego najprawdziwszą muzą, albo boginią, która zstąpiła z nieboskłonu wprost przed nim. Przez chwilę nie wiedział, czy ma paść przed nią na kolana, czy ująć jej dłoń i zapewniając o największym oddaniu, ucałować jej drobne, jasne palce. Znów zmiękły mu kolana i znów poczuł się jak mały, zakochany szczeniak, który nie potrafił wykrztusić ani jednego, sensownego zdania.
- Ty tu, tak... no wiesz... mieszkasz tu? - wydukał, wściekły na samego siebie, że nagle jego język i usta trwale utraciły połączenie z ośrodkiem mowy niewątpliwie skazując go na śmierć przez spalenie ze wstydu. Wendy jednak zdała się rozszyfrować jego dziwaczny kod i śmiejąc się cicho, kiwnęła głową, ciągnąc go w stronę pobliskiej kawiarenki.
- Oj nic się nie zmieniłeś - przyznała w końcu, czerpiąc wyraźną radość z ich niespodziewanego spotkania - Co ty tu w ogóle robisz? Myślałam, że wyjechałeś na Harvard? W końcu zawsze byłeś tym bystrym dzieciakiem - przyznała, zamawiając im obojgu miseczkę pełną lodów, które oboje zwykle uwielbiali jadać.
- Ja... nie poszedłem, nie chciałem zostawiać Mabel - oh połączenie z korą mózgową zostało ponownie nawiązane! Pełen sukces! -A ty? Myślałem, że też pójdziesz na studia - zagaił, z wdzięcznością przyjmując pucharek pełen chłodnej słodkości, którą bez zawahania począł powoli skubać łyżeczką i napełniać nią usta.
- Nie, nie. Pobrałam się z Robbiem i... - ...i w tym momencie połączenie z pierwszorzędową korą słuchową zostało zawieszone, bo cały jego świat roztrzaskał się na milion kawałków i legł w gruzach. Właściwie czego on się spodziewał? Że Wendy będzie na niego czekać? Że przywita go z otwartymi ramionami, pobiorą się i będą mieli gromadkę piegatych dzieci? Oczywiście, że był to nonsens.
- Ziemia do Dippera, słuchasz ty mnie w ogóle?- spytała zniecierpliwiona Wendy, najwyraźniej zauważając, że brunet ani przez chwilę nie raczył wysłuchać reszty jej (zapewne) niezwykle frapującej opowieści.
- Co? - mruknął niezbyt inteligentnie, wyrwany z zamyślenia i znów odczuwając głęboki wstyd. Po raz kolejny odpłynął i począł myśleć o niebieskich migdałach, zamiast choć raz zachować się odpowiedzialnie jak dorosły człowiek.
- Pytałam gdzie się zatrzymałeś. W końcu twoi wujowie wyjechali na tą wielką wyprawę, prawda? Prawdę mówiąc, gdy cię zobaczyłam byłam niemalże pewna, że ich szukasz. - zaczęła, zapominając, że wciąż trzyma w dłoni łyżeczkę i podczas swojej żywej gestykulacji odrobina roztopionych lodów zbrudziła obrus i stolik. Dipper nie zauważył tego jednak, bo choć raz tego dnia żywo zainteresował się tym, co właśnie usłyszał.
- Co masz na myśli? - spytał zaskoczony, na co otrzymał równie zaskoczone co jego głos spojrzenie.
- No jak to co? To, że Stanley i Stanford zaginęli na pełnym morzu jakieś pół roku temu. Od tego czasu nikt ich nie widział, a od kiedy Soos się wyprowadził, Mystery Shack zaczyna powoli popadać w ruinę. Dlatego pytam, gdzie się zatrzymałeś? Nie mieszkasz chyba w tej ruderze. - przyznała, jednak Dipper już wcale jej nie słuchał. Był przecież pewien, całkowicie pewien, że jeszcze dzisiaj rano rozmawiał ze swoim wujem. Przecież Stanek obudził go, zrobił mu śniadanie, a nawet dokonał tych zawstydzających oględzin w łazience. I ani odrobinę nie wyglądał na zaginionego.
- Przepraszam Wendy. Muszę coś sprawdzić. Odezwę się - powiedział, podnosząc się gwałtownie i czując, jak zalewa go zimny pot, ruszył w kierunku lasu, a potem chaty. Musiał się dowiedzieć z kim spędził te kilka dni pod wspólnym dachem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top