Rozdział 18
Zapraszam was na ostatni rozdział tej historii. Bawcie się dobrze.
Rozdział 18
– Czy wszyscy wiedzą, co mają robić? – spytał Dumbledore, patrząc po zebranych członków Zakonu Feniksa i zaufanych aurorów.
Był koniec maja i to właśnie na ten dzień, jak doniósł im Draco, Voldemort zaplanował atak na Hogwart. Zadaniem Ślizgona było wpuścić Śmierciożerców przez Szafkę Zniknięć na teren szkoły, użyć proszku natychmiastowej ciemności na korytarzu, a potem przy pomocy artefaktu zwanego Ręką Glorii, a potem przeprowadzić ich dalej i umożliwić atak.
Harry stał obok Severus i jak nigdy pragnął przytulić się do niego. Jego zadaniem było pozbyć się Voldemorta, ale nie miał pojęcia, czy mu się to uda. Wszyscy uważali, że skoro był Gryfonem, to był także odważny. Może i był, ale potrafił racjonalnie ocenić swoje szanse. To nie była jego wina, że kłopoty go kochały, nawet jeśli on nie odwzajemniał tego uczucia. Wiedział, że jego szanse są jak jeden do jednego. Albo on, albo Voldemort. Tutaj nie było uczciwej walki. Bardzo wątpił, żeby Śmierciożercy wiedzieli, co to jest honor lub uczciwość.
Zerknął w bok na obecnych. Widział tu prawie całą rodzinę Weasleyów. Brakowało tylko Rona i Ginny. Nie pozwolono im walczyć. Nie bezpośrednio. Z pomocą innych członków Gwardii Dumbledore'a, mieli dyskretnie zabezpieczyć dormitoria. Oczywiście Ślizgoni do niej nie należeli, ale Draco wiedział, komu mógł szepnąć to i owo. Właśnie te nieliczne osoby miały pilnować lochów i w razie czego bronić młodszych roczników.
– Wszystko jasne Albusie – powiedziała Molly Weasley, a wszyscy pokiwali głowami.
– Bardzo proszę, żebyście nie podejmowali zbędnego ryzyka. Nie chcemy, żeby ktoś niepotrzebnie ginął, bo zachciało mu się bohaterstwa. Naszym zadaniem jest pomóc Harry'emu.
– Dlaczego ktoś inny nie może tego zrobić? – spytał nagle Geroge Weasley. – Dlaczego to właśnie Harry musi sobie brudzić ręce?
Dumbledore popatrzył uważnie na młodzieńca.
– Ponieważ nasze ataki odwlekły jedynie w czasie jego ponowne odrodzenie – wyjaśnił po chwili. – Powstrzymać go na zawsze może jedynie osoba, której magia już raz zdołała go pokonać. Tak to niestety działa. My możemy tylko postarać się, żeby to zadanie było dla niego łatwiejsze. O ile to oczywiście możliwe.
– Dziękuję, ale dbajcie też o siebie – odezwał się Harry. – Nie chcę, żeby znowu ktoś przeze mnie zginął.
– Chyba już o tym rozmawialiśmy? – mruknął Severus.
Harry wziął kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić.
– Tak. Racja. – przyznał.
– Od kiedy ty przyznajesz mu rację? – mruknął zaskoczony Fred. – Coś przegapiłem?
– Potem wam wyjaśnię. Na razie nie mamy na to czasu – powiedział szybko. Wzrok bliźniaków mówił wprost, że się nie wymiga od rozmowy z nimi. Byli naprawdę uparci. W jakiś sposób to chyba była jedna z cech Weasleyów.
Nagle przed nimi pojawił się patronus w kształcie sowy.
– Nadchodzą – odezwał się głosem jednego z aurorów, obserwujących korytarz, gdzie znajdował się Pokój Życzeń.
– Ruszamy – powiedział Dumbledore. – Powodzenia i nie dajcie się zabić.
Wszyscy pokiwali głowami i rozdzielili się wedle przydzielonych zadań. Nie mogli dopuścić, żeby Śmierciożercy rozpierzchli się po zamku. Voldemort miał przewagę liczebną, ponieważ większość czarodziejów się bała. Niewielu miało teraz odwagę stanąć do walki, a ci, którzy podjęli to ryzyko, byli teraz w Hogwarcie.
Harry poczuł dłoń męża na ramieniu. Oni mieli obserwować wszystko z zewnątrz i znaleźć Czarnego Pana. Nie mieli pewności, że przybędzie tą samą drogą, co jego słudzy. Draco też nie potrafił tego stwierdzić. Nie miał nawet pojęcia, kogo będzie przeprowadzał.
Rozłożyli skrzydła i wylecieli przez jedno z okien w gabinecie Albusa, gdzie zorganizowano ostatnie spotkanie przed walką. Od razu skierowali się w okolice korytarza, gdzie znajdował się Pokój Życzeń. Był już wieczór, ale korytarz powinien być rozświetlony przez pochodnie, a tymczasem tonął w ciemności.
– Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności – mruknął Złoty Chłopiec i zawisł w powietrzu w odpowiednej odległości. Pamiętał, że bliźniacy sprzedawali go w swoim sklepie na Pokątnej i cieszył się sporą popularnością. Musiał przyznać, że był nad wyraz efektowny, chociaż wolałby, żeby używano go dla żartów, a nie przeprowadzając atak na szkołę pełną dzieci.
– Tak – potwierdził Severus. – Bardzo przydatny specyfik. Jest Draco – powiedział, wskazując jeden koniec korytarza, gdzie proszek nie miał już takiego efektu. Według planu Ślizgon miał teraz oberwać z zaskoczenia jakąś niegroźną klątwą i paść na ziemię, zachowując pozory. Potem miał skorzystać z zamieszania, jakie spowoduje walka i zbiec do lochów, żeby pomóc reszcie swojego domu.
Taki był plan, ale jak to często bywa, plany idą w łeb. Draco wprawdzie oberwał klątwą, ale stał tak niefortunnie, że odbił się od ściany, uderzając w nią głową i osunął się, tracąc przytomność. Severus miał nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało. Nie miał jednak czasu dłużej nad tym myśleć, bo w kierunku aurorów i Minerwy, która im pomagała, poleciały klątwy i rozległ się psychodeliczny śmiech Bellatrix Lestrange.
Wierna służka Czarnego Pana skorzystała z okazji i z kilkoma innymi Śmierciożercami przedostała się na niższe piętro. Tam oczywiście również czekali już członkowie Zakonu Feniksa. Nigdzie nie było jednak widać Voldemorta.
– Gdzie on jest? – zastanawiał się Harry, rozglądając wokół. – Niemożliwe, żeby nie przybył. Czuję, że gdzieś tu jest – przyznał, pocierając bliznę. Odczuwał w niej lekkie mrowienie, a to był znak, że ten, który ją zrobił, był blisko.
Severus podleciał do jednej z wież i wylądował na niej. Zauważył ruch w dole. Kilkanaście zakapturzonych postaci minęło właśnie bramę szkoły. Przed nimi sunął wielki wąż. Czarny Pan nie rozstawał się z Nagini, a to oznaczało, że jest w tej grupie. Śmierciożercy nie mieli pojęcia, że Draco ich zdradził. Byli przekonani, że zaskoczą Hogwart swoim atakiem, więc nie spodziewali się nikogo na niższych poziomach.
Mistrz Eliksirów przywołał do siebie małżonka i wskazał mu grupę. Harry wiedział, co ma robić. Przeleciał dyskretnie wzdłuż murów i wylądował na murach, otaczających dziedziniec. Szybko ukrył swoją podróżniczą postać i czekał.
– Hogwart – usłyszał nagle znienawidzony głos. – Nie ma jak w domu. Tęskniłem.
– To nie jest twój dom – odezwał się głośno Harry, sprawiając, że wszyscy podnieśli głowy, żeby na niego spojrzeć. Wąż zasyczał wściekle.
– Spokojnie Nagini. Przecież to nasz gospodarz – powiedział Voldemort, zdejmując kaptur. – Harry Potter. Jak miło cię widzieć. Może zejdziesz i powitasz nas odpowiednio?
– Nie jesteście tu mile widziani, więc nie zamierzam was witać.
– Nieładnie. Gościnnośc nie jest jednak twoją mocną stroną – zachichotał złowieszczo, obracając różdżkę w dłoniach. – A tak bardzo chciałem z tobą porozmawiać, ale cóż. Chyba muszę się pogodzić z faktem, że nie będzie ku temu okazji. Avada Kedevra! – krzyknął nagle i zielony promień pomknął w kierunku chłopca.
Harry był na to przygotowany. Dzięki treningom miał świetny refleks i udało mu się uniknąć klątwy. Wskoczył na wyższą partię muru i posłał w kierunku grupy Śmierciożerców dość wredne zaklęcie związane z ogniem. Peleryny kilkorga momentalnie zajęły się ogniem, który próbowali ugasić. Voldemort nie był z tego powodu zadowolony.
– Chcesz się bawić? – zasyczał. – Jak cudownie. Odrobina rozrywki mi nie zaszkodzi. Pobawimy się, a potem zabiję cię na oczach wszystkich. Prawda, że to świetny plan? – spytał, posyłając na blanki kolejną klątwę. Harry uniknął jej, ale ledwo uskoczył przed fragmentem muru, którym omal nie został uderzony. Byłoby kiepsko, gdyby nie mógł dalej walczyć. – Całkiem niezły refleks mój drogi Harry. Ciekawe tylko, na jak długo? – zastanawiał się Czarny Pan, posyłając w jego kierunku jedną klątwę za drugą.
Harry na razie dawał sobie radę całkiem nieźle. Wprawdzie mur był coraz bardziej uszkodzony, ale wysokość dawała mu pewną przewagę. Do czasu, kiedy omal nie uderzyła go inna klątwa. Została rzucona z murów po drugiej stronie.
– Mój panie! – odezwała się Bellatrix. – Pozwól mi go wykończyć. To będzie dla mnie czysta przyjemność.
Voldemort nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo Bellatrix została nagle z wrzaskiem poderwana przez coś w górę, a potem runęła w dół. Upadła tuż przed nogami swojego ukochanego pana, obficie krwawiąc z otwartych ran. To był cud, że przeżyła tak gwałtowny upadek.
– Na co czekacie?! – Voldemort warknął na swoje sługi. – Pomóżcie jej! Musi być zdolna do walki!
Dwie osoby rzuciły się szybko, żeby pomóc szalonej czarownicy, ale silny podmuch wiatru, rzucił nimi nagle o mur.
– Nie tak szybko – odezwał się ktoś nagle. Przed grupą wylądował podróżnik o brązowo-rdzawych skrzydłach. Harry poznał go od razu. To był Pallas, z którym wracali wtedy z wyspy. – Mamy z wami porachunki za atak na dwójkę naszych.
– Proszę, proszę – zasyczał Czarny Pan, patrząc na niego. – Cóż za niespodzianka – dodał, ale w jego kierunku poleciała nagle potężna klątwa. Zdołał się uchylić, ale jeden ze sług za nim nie miał już takiego szczęścia i padł na kamienny dziedziniec.
– Ja bym się przestał cieszyć – przyznał. – Myślałeś, że pozwolimy, żeby ktoś na nas znowu polował? I to ktoś tak niegodny naszych piór, jak ty?
Harry patrzył ze swojego miejsca na murze, jak wężowa twarz Voldemorta wykrzywia się z wściekłości. Czarnoksiężnik uważał się za idealnego, aby rządzić wszystkimi czarodziejami na świecie. Niezbyt dobrze znosił krytykę. Pallas to zauważył i postanowił wykorzystać to dalej.
– Nie jesteś nawet godzien, żeby nazywać się czarodziejem. Oni także nie – syknął podróżnik, wskazując na Śmierciożerców. – To przez takich jak wy magia została skażona złem.
– Milcz! – wrzasnął.
– Grzeczniej Tom – odezwał się nagle Dumbledore, wychodząc na dziedziniec. – Nie jesteś tu mile widziany. Nie po czymś takim.
– Dumbledore. Największy manipulator w historii – powiedział Voldemort. – Powiedz mi, co takiego powiedziałeś, temu głupiemu chłopakowi, żeby stanął ze mną do walki? – zapytał, wskazując na mur, gdzie stał Harry.
– Nic nie musiałem mu mówić. On wie, co należy zrobić. W przeciwieństwie do ciebie ma serce na właściwym miejscu.
– Wielki Albus Dumbledore zamierza mnie pouczać? – spytał. – Nigdy mnie nie lubiłeś. Wszyscy mnie lubili, tylko ty jeden nie.
– Może dlatego, że widziałem drzemiące w tobie zło. Nie mogłem patrzeć na to, kim się stajesz. Ale już dość tego – powiedział, wyjmując różdżkę i rzucając w stronę Voldemorta mocne zaklęcie, które niemal zwaliło go z nóg. Śmierciożercy rzucili się na pomoc swojemu panu, jednak silny podmuch wiatru uniósł ich w górę i trzymał wrzeszczących w małym wirze.
Podróżnik o bardzo jasnych skrzydłach w odcieniach bieli i błękitu kręcił nimi, nie przejmując się krzykami przerażenia. Harry uśmiechnął się na jego widok. Dostrzegł w górze kilka innych par skrzydeł. Aras wylądował nagle obok zaskoczonego dyrektora.
– Witaj Albusie – przywitał się jakby nigdy nic.
– To ty? – zdziwił się szczerze Dumbledore, rozpoznając swojego znajomego. – Mogłeś mi powiedzieć, że jesteś skrzydlatym podróżnikiem.
– I pozwolić ci, gnębić mnie pytaniami o wszystko? – spytał, unosząc brwi. – Błagam cię Albusie. Doskonale znam twoją ciekawość i wiem, że nie odpuścisz, dopóki nie dowiesz się wszystkiego o interesującym cię temacie.
Dumbledore tylko przez grzeczność nie zaprzeczył. Za to Voldemort miał już dość tej przyjacielskiej pogawędki. Pojawienie się podróżników sprawiło, że jego plany przestały iść ustalonym torem. W kolejnej minucie w wir powietrza zostali wrzuceni kolejni Śmierciożercy.
– Shima! Ile będziesz jeszcze nimi kręcił? – krzyknął jakiś podróżnik.
– A w sumie racja. Wystarczy – przyznał i skierował wir w kierunku jeziora. Kilka sekund później Śmierciożercy z głośnym pluskiem skończyli w wodzie.
– Może i potraficie latać, ale nawet wy nie jesteście równie silni, jak wilkołak – powiedział nagle Voldemort, kiedy zauważył, że Greyback skradał się w kierunku Ishy i Harry'ego. Nie zdążył jednak do nich dopaść, bo ktoś złapał go i pikując, rzucił nim po chwili o bruk.
– Zdrajca! – warknął wilkołak, rozpoznając swojego oponenta.
Voldemort również go rozpoznał, kiedy podróżnik o czarno-zielonych skrzydłach odwrócił się do niego. Nagle zaczął się histerycznie śmiać.
– Moja biedna Bella jednak miała cały czas rację – powiedział w końcu. – Cóż za wielkie rozczarowanie Severusie i gratulacje. Udało ci się oszukiwać samego Lorda Voldemorta. Nie dość, że szpieg, to jeszcze skrzydlaty podróżnik.
– Zawsze do usług mój panie – powiedział sarkastycznie.
– Milcz zdrajco! – Zielony promień pomknął w jego stronę. Severus zdołał odskoczyć w tył. Klątwa zabijająca ledwo też ominęła podnoszącego się wilkołaka, który chciał się rzucić na zdrajcę. Drogę zastąpił mu jednak Pallas.
– A ty dokąd pieseczku? – spytał. – No chodź. Pójdziemy na spacerek, jak zasłużysz.
Gdyby nie groza całej sytuacji Severus mógł się nawet roześmiać. Nie było jednak na to czasu. Musieli zakończyć tę walkę jak najszybciej. Z zamku cały czas dobiegały odgłosy walki. Klątwy wybiły kilka pokaźnych dziur w murach. Na wyższych blankach dostrzegł pojedynkujących się czarodziejów. Zerknął przelotnie na leżącą Bellatrix. Wcale jej nie żałował. Zasłużyła na to, co ją spotkało za wszystkie krzywdy, które wyrządziła innym. Neville Longbottom na pewno odetchnie z ulgą, kiedy się dowie, jaki spotkał ją koniec.
Nagle Mistrz Eliksirów przypomniał sobie o czymś. Nigdzie nie dostrzegł Nagini. Wąż zniknął, kiedy nikt nie zwracał na niego uwagi. Stanowił nie lada zagrożenie. Wprawdzie jego jad nie był śmiertelny, ale sprawiał, że rany nie chciały się goić. Mogło to skutkować wykrwawieniem się, jeśli pomoc nie przyszła na czas. Wiedzieli o tym po sytuacji z Arturem Weasleyem.
Harry jakby czytał mu w myślach i sam zaczął się rozglądać pospiesznie.
– Co się stało? – spytał Isha.
– Nigdzie nie ma tego węża. Voldemort zawsze trzymał go przy sobie, a teraz zniknął.
– Jego jad zabija?
– Nie bezpośrednio.
– Zajmiemy się tym – zapewnił go, wzbijając się w powietrze. Harry mocniej ujął swoją różdżkę. Wiedział, że to kwestia czasu, kiedy uwaga wroga ponownie skupi się na nim. Na razie na dziedzińcu trwała wymiana klątw pomiędzy Dumbledorem a Voldemortem. Severus i Aras walczyli z kilkoma Śmierciożercami którzy wypadli przez główne drzwi szkoły, a Pallas denerwował Greybacka. Widać było, że wilkołak jest wściekły, ale szybko okazało się, że miał marne szanse z podróżnikiem, który był specjalistą od klątw.
Jednak chwilę po tym, jak Isha odleciał, kątem oka Harry dostrzegł szybki ruch. Nagini, która do tej pory kryła się w cieniu, rzuciła się na niego, sycząc, że to jego koniec. Zareagował odruchowo. Rozwinął skrzydła i rozpostarł swoją najsilniejszą tarczą ognia. Wąż wpadł na nią i od razu zaczął płonąć żywcem. Nie miał żadnych szans. Tarcza ognia Harry'ego miała siłę Piekielnej Pożogi. Wszystko, co w nią wpadało, ginęło w ciągu kilku sekund.
– NIE! – wrzasnął Voldemort, kiedy zorientował się, co się stało. W kierunku Harry'ego pomknęła kolejna klątwa uśmiercająca.
Młody podróżnik wzbił się w powietrze, po czym odwrócił się, złożył skrzydła i zaczął pikować na wroga. Wiedział, że teraz albo nigdy. Sięgnął po swoją różdżkę i zanim ktokolwiek miał szansę zareagować, wymierzył ją w tego, który był przyczyną wszystkich ich problemów.
– Ignis Purificationis! – Było to zaklęcie, znane jedynie skrzydlatym podróżnikom, których domeną był ogień. Używali go tylko ci, którzy mieli kontrolę nad swoim wewnętrznym ogniem. Z jego pomocą mogli wypalić w każdym drzemiące w nich zło.
Voldemort nie miał szans. Był złem samym w sobie, a ponieważ zaklęcie zostało rzucone z bliska, nie miał szans się odsunąć. Zdążył jedynie wrzasnąć, zanim jego ciało nie zmieniło się w posąg z popiołów, które po chwili porwał wiatr.
Harry opadł na kolana. Gdzieś tam w tle słyszał jeszcze odgłosy walki, ale niewiele do niego docierało. Wiedział, że zrobił to. Pokonał Voldemorta. Poczuł wokół siebie ramiona męża, który coś do niego mówił, ale nie słyszał go zbyt wyraźnie. Adrenalina zaczęła z niego schodzić i jego ciało poddało się chwilowo.
– Severusie? – zdołał po chwili powiedzieć i popatrzeć na Mistrza Eliksirów. Wokół nich biegali aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa, który zajmowali się niedobitkami Śmierciożerców. – To koniec?
– Tak. To koniec – zapewnił go, pozwalając, żeby Isha sprawdził, czy jego małżonkowi nic nie dolega.
– To tylko wyczerpanie magiczne – powiedział Isha. – Odpocznie kilka dni i dojdzie do siebie. To ostatnie zaklęcie kosztowało go sporo wysiłku. Właśnie dlatego młodziki nie powinny go używać – mruknął, zerkając karcącą na swojego towarzysza. Aras miał jeszcze na tyle przyzwoitości, żeby przerwać rozmowę z Albusem i wyglądać na nieco zawstydzonego.
– Harry! – usłyszeli nagle. W ich kierunku biegli Ron, Hermiona i kilka innych osób. Pojawił się nawet Draco Malfoy ze sporym opatrunkiem na głowie. – Nic ci nie jest?
– Jestem tylko zmęczony – przyznał i uśmiechnął się lekko. – Już po wszystkim.
– No, czeka nas teraz sporo sprzątania – przyznał Ron. – Hogwart w środku wygląda jak pobojowisko.
– Ktoś zginął? – spytał Harry.
– Jeszcze nie wiemy. Zabezpieczaliśmy Wieżę Gryfonów – powiedziała Hermiona.
– Powinieneś był ją widzieć stary. Ja nigdy w życiu nie słyszałem o połowie zaklęć, które rzuciła – powiedział Ron. Dziewczyna zarumieniła się lekko, a Harry zachichotał.
Po chwili zaczęli do nich podchodzić inni. Nikt nie potrafił ukryć zdumienia na widok kilkunastu osób ze skrzydłami i rogami. Uczniowie, którzy wyszli na dziedziniec, gapili się z otwartymi ustami na Mistrza Eliksirów i leżącego właściwie w jego ramionach Złotego Chłopca.
– Zamknijcie te usta, bo wam muchy wlecą – syknął w końcu na nich Isha.
– To teraz możemy ruszyć w podróż? – spytał Harry, patrząc na swojego męża.
– Nie widzę przeciwskazań. Zbliżają się wakacje – przyznał Severus. Harry uśmiechnął się szeroko. – Ale najpierw chyba musimy poświęcić trochę czasu na wyjaśnienia – mruknął, wskazując na tłum za nimi.
Harry niechętnie przyznał mu rację, ale takie już było jego życie. Ciągle musiał się z czegoś tłumaczyć. Ten jeden raz więcej nie zrobi mu różnicy, skoro miał w perspektywie wyprawę w towarzystwie małżonka. Na dodatek bez Voldemorta na karku.
Nie przestawał się uśmiechać, kiedy Severus wziął go na ręce i zaniósł do Wielkiej Sali, żeby najpierw wszyscy wysłuchali Dumbledore'a, a potem ich. Coś czuł, że skrzydlaci podróżnicy będą przez jakiś czas bardzo gorącym tematem.
---
I dotarliśmy do końca moi drodzy. Mam nadzieję, że historia chociaż niezbyt długa, to się wam podobała. Wyczekujcie kolejnej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top