w i z e r u n e k
naeun jest zła, kiedy musi na niego rano czekać. spóźnią się na samolot.
pojawia się dopiero godzinę przed startem. twarz ma bladą, a oczy ukryte pod ciemnymi okularami. zupełnie nie przypomina czarującego księcia z plakatów, na którego wszyscy go kreują.
— gdzie byłeś? — pyta, kiedy jego okulary z trzaskiem spadają z kanapy, na którą je rzucił.
— naprawdę cię to obchodzi? — odpowiada pytaniem na pytanie. próbuje napełnić sobie szklankę. woda rozlewa się po podłodze.
naeun przez chwilę zastanawia się, czy faktycznie chce wiedzieć.
— o ile nikt ciebie nie widział, to nic mi to tego — mówi w końcu. — nie mamy czasu. będę czekać w samochodzie.
— jedziesz gdzieś? — patrzy na nią z uniesioną brwią. jego oczy są przekrwione od alkoholu. naeun nie wie, czy sobie z niej nie żartuje.
— nasza podróż poślubna — przypomina oschle. — o drugiej mamy samolot.
— my? — pyta szczerze rozbawiony. po brodzie spływają mu kropelki wody, kiedy wychyla szklankę jedym haustem. — ja nigdzie nie jadę. ty rób co chcesz.
nie podejrzewała, że byłaby w stanie coś takiego zrobić. nie wiedziała, że jest do tego zdolna. dopiero gdy zaciska palce na jego nadgarstku, wie, że nie może teraz odpuścić.
— to, co robisz, kiedy nikt nie widzi, jest twoją sprawą. nie wiem, ani nie obchodzi mnie, co sobie myślisz, ale jeżeli przez twoje zachowanie popsujesz mój wizerunek — nie licz, że nie zrobię tego samego z twoim. a wtedy już nikt, ale to nikt na ciebie nawet nie spojrzy. dopilnuję tego.
trzy do dwóch. naeun nawet nie zauważa, kiedy zaczyna liczyć. na razie wygrywa. na razie.
✖️
poprawione 122020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top