s z k ł o
od paru dni zupełnie się nie rusza. siedzi nieruchomo na kanapie, zawinięta w koc i patrzy się w ekran telewizora. nie ogląda niczego. on zdaje sobie z tego sprawę, kiedy go wyłącza, a ona nadal się nie rusza. nadal trwa zwinęta w kłębęk.
trochę go to niepokoi. nie. bardziej zaczyna się jej bać.
— naeun?
cisza.
— słyszysz mnie?
znów nic.
— odpowiedz mi! — w końcu podnosi głos. myśli, że to mu coś da.
i daje.
naeun powoli przekręca głowę. patrzy na niego. jej wzrok przeszywa go na wskroś, sprawia, że się kurczy.
— czego ode mnie chcesz? — pyta monotonnie.
— może powinnaś wrócić do szpitala? to wygląda coraz gorzej...
przerywa mu jej śmiech. głośny i gwałtowny.
— nikt ci nie każe ze mną siedzieć! w zasadzie, to wolałabym, żebyś się stąd wyniósł — niemal dławi się słowami. — nie mogę na ciebie patrzeć.
z powrotem odwraca się do czarnego ekranu, jeszcze mocniej zaciskając wokół siebie koc.
a jednak miał rację. ona o wszystkim wie. wiedziała od samego początku.
— naeun, proszę posłuchaj mnie...
— odpuść sobie — znów mu przerywa. — nie mam ochoty, żeby ciebie słuchać. na sam twój widok mnie mdli.
— nie zachowuj się, jakby to była tylko i wyłącznie moja wina! — krzyczy. wciąż nie dopuszcza do siebie tej świadomości.
— a jest inaczej? jeżeli myślisz inaczej, to jesteś głupszy, niż zakładałam. — jej głos zyskuje tą twardą, kpiącą nutę. — cały czas zachowujesz się, jak ofiara. jeżeli chcesz kogokolwiek winić, że nas ze sobą uwiązano, to wiń moich rodziców. swoich zresztą też.
hyungsik zaciska szczęki. mylił się. nie mówiła o tym.
przecież nie mogła wiedzieć.
— sama też tego nie chciałam — ciągnie. — żałuję, że tak dobrze dałam się wytresować, wiesz? cholernie tego żałuję, bo może teraz tak bardzo... — głos jej się załamuje. kiedy na niego patrzy jej oczy wyglądają, jak ze szkła. puste, szklane kulki. — o nic z tego nie prosiłam, ale się stało... stało, bo nie potrafiłeś... to, że nic nie mówiłam, nie oznacza, że nie wiedziałam, hyungsik. powiedz chociaż, czy było warto?
a jednak.
— nic nas nie łączyło.
— mówisz o nas, czy o niej? — pyta rozbawiona, bo i dla niego jest to cholernie zabawne pytanie, na które sam nie zna odpowiedzi. — nieważne. nas na pewno nic nie łączyło. dlatego nic ci nie powiedziałam. — zrzuca koc z ramion i przez chwilę przypatruje się zwiniętej kartce w swojej dłoni.
nie wie, dlaczego, ale na ten widok ściska go serce. rozumie powód dopiero wtedy, gdy naeun wstaje i wciska mu tą papierową kulkę do ręki i zanim go zostawi mówi jeszcze:
— może tamta noc, to faktycznie był błąd. może faktycznie nie chciałam tego dziecka. ale... ale to było moje dziecko i nic tego nie zmieni.
słowa, jak kamień. beton zalewający jego wnętrzności.
nie rozumie, co dokładnie usłyszał.
rozwija kartkę w palcach i kolana się pod nim uginają.
zdjęcie. czarno-białe i ledwo rozpoznawalne. zrzut z ekranu.
ale on wie, co to jest i ta świadomość go dobija, sprawia, że łzy cisną się do oczu.
miał zostać ojcem.
✖️
zostało 6
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top