p o ś w i ę c e n i e

gdy mija pierwszy szok, ma ochotę szarpnąć nią tak mocno, żeby zobaczyć, jak ta jej idealna fryzura psuje się na jej idealnej, małej główce. kosmyk po kosmyku.

jak śmiała?

tak nisko upadła.

zrównała się z jego poziomem — automatycznie chce dodać, ale szybko wypiera tą myśl z głowy.

to nie jest prawdą.

i tego uparcie się trzyma.

zostają sami, a on ledwo się powstrzymuje. wzbiera w nim paląca złość. wściekłość.

dzisiaj jej nie odpuści — myśli, jednak ostatecznie milczy, bo słyszy, jak ona pospiesznie mówi do telefonu:

— nie obchodzi mnie jak, ale to wszystko ma zniknąć, zrozumiano? — westchnienie. palce wplątujące się w idealną fryzurę, niszcząc ją. spokojny głos, zimny jak lód. — a jak to nic... po prostu ich pozwijcie. powiedzcie, że to ja na nich jestem i ich pozwijcie.

te zdjęcia.

to nie ona na nich była,

                ale była gotowa się na nich znaleźć.





✖️

poprawione 122020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top