k o c h a n i e
— nie sądzisz, że najwyższy czas, żebyśmy zaczęli się do siebie zwracać mniej... formalnie? — pyta, kiedy koordynatorka weselna wychodzi przypilnować dostawy kwiatów.
hyungsik ledwo zerka w jej stronę, patrząc kilka centymetrów gdzieś ponad jej głową. zawsze tak robi. trochę, jakby jej widok miał zamienić go kamień.
nigdy otwarcie niegrzeczny. nigdy nie przekracza pewnej granicy.
— robi się tak w przypadku osób sobie znanych. popraw mnie, jeżeli się mylę, ale my się nie znamy, naeun-ssi — oznajmia chłodno.
naeun wpatruje się w niego przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, ile minie czasu, zanim w końcu się ugnie. wstaje z fotela i podchodzi do okna, przy którym stoi. widzi, jak na każdy cichy dźwięk wydany przez jej obcasy, drżą mu mięśnie ramion.
— niedługo będziemy małżeństwem. to chyba wystarczający powód, nie sądzisz?
— może wolałabyś, żebym od razu mówił do ciebie kochanie?
— przy ludziach będzie to jak najbardziej wskazane — informuje rzeczowo. — co robisz i mówisz, kiedy nikt nie patrzy, nie ma dla mnie większego znaczenia.
— czyżby? — unosi brew w niemym wyzwaniu, a ona jedynie się uśmiecha.
nie cofa się, kiedy sięga bladą dłonią do jego krawata, poprawiając idealnie prosty węzeł. strzepuje niewidzialny pyłek z klap jego marynarki i odsuwa się o krok, myśląc, że jest całkiem zadowolona z tego, jak muszą wyglądać dla postronnego obserwatora. na korekcje jego zwyczajów później przyjdzie pora.
— bez wątpienia — potwierdza.
szkoda tylko, że jeszcze wtedy nie wie, że niedługo będzie żałować swoich słów.
✖️
poprawione 122020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top