f a n k a

z początku myśli, że to jakiś żart, jednak ten cichy głos raz na zawsze pozbawia go tej iluzji. przez ten wdzierający się w monotonię jej głosu, jego serce zwalnia. w ogóle wszystko dookoła zwalnia, traci na sile.

— n—nic mi nie jest. oni tylko blef... — nie kończy. głośny huk jej przerywa.

słyszy jeszcze stłumiony jęk, a po nim jedynie szum przerwanego połączenia.

myśli, że dobrze się stało, że poprosił, żeby go zostawili, bo wkrótce potem telefon przelatuje przez całą garderobę, rozbijając się o ścianie. on patrzy na połamane kawałki. dłoń automatycznie wplata mu się we włosy.

nie ma pojęcia, co może teraz zrobić.

przecież mówiła nie raz, że mu nie odpuści.

nie raz go ostrzegała.

a on był na tyle głupi, żeby jej nie wierzyć.

zwierzęce warknięcie odbija się od ścian.

naprawdę był głupi, że to wszystko zaczął. cholernie głupi.


✖️

tamta miała być ostatnia?
eh jutro nic nie dodam
sry
w zasadzie do poniedziałku nic nie dodam
sry
mało już zostało

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top