R9
Alice trafiła do szpitala...
Krążyłem po sali operacyjnej, gdy lekarze walczyli o jej życie...
Gdy na sali szpitalnej, moja mama siedziała przy niej i czekała, aż tą się obudzi, ja krążyłem pod sufitem...
Nagle Alice otworzyła oczy...
Moja mama zaczęła ją gładzić po włosach
- Jestem tu aniołku...
Z oczu Alice pociekły łzy
- Alice, ty rozumiesz co mówię?
Alice nadal płakała
- Może ty po prostu nie możesz nic powiedzieć, tak? Jeśli tak, mrugnij dwa razy
Alice mrugnęła dwa razy
Przeraziłem się... tak bardzo chciała wrócić do ciała, a teraz nie ma władzy nad ciałem...
- Możesz czymkolwiek ruszyć? Ściśnij moją rękę... - moja mama sama sprawdzała, czy Alice nie jest sparaliżowania
Alice zaczęła płakać na głos
- Nie płacz aniołku... babcia się tobą zajmie... będziemy mieszkać w Neverland, zgoda? Damy sobie radę...
Jak ja mogłem?! Jak mogłem jej pozwolić, na powrót do ciała?
Usiadłem na brzegu łóżka, przytuliłem ją i wybuchłem płaczem
- Przepraszam cię kochanie... jak ja mogłem? Zniszczyłem ci życie...
- Nie prawda... nie ty. - odpowiedziała
Spojrzałem na nią
Jednocześnie żyła, leżała sparaliżowana i rozmawiała ze mną jako duch
- Właśnie ja... gdybym mógł... pomógłbym Ci z dzieckiem... tak cię przepraszam... przepraszam, że nie żyję...
- Tato, to nie twoja wina... nie obwiniaj się...
Do sali wszedł lekarz
- Pani Jackson, mamy wyniki badań pani wnuczki
Gdy lekarz pokazywał mojej mamie, ja stanąłem za nimi... wyniki Alice mnie uspokoiły
Znów usiadłem przy Alice
- Będzie dobrze... wytrzymaj tylko... za miesiąc powinnaś odzyskać sprawność i zaczniesz mówić...
- Co jeśli przestanę cię widzieć?
- Nie martw się. Zawsze jestem przy tobie. Zawsze nad tobą czuwam...
- Boje się... Ja nie chcę żyć bez ciebie... nie chcę sama wychowywać tego dziecka.
- Będzie ok... uśmiechnij się...
Uśmiechnęła się, ale ciałem... nie jako duch.
- Alice? Spróbuj coś do mnie powiedzieć - odezwała się moja mama, która wróciła do Alice
- Prze...przepraszam - odezwała się Alice
- Nie musisz mnie przepraszać... rozumiem Cię. Będzie dobrze... lekarze będą sprawdzać co z dzieckiem...
Alice spojrzała na mnie... z przynajmniej na okno za mną
- Babciu, myślisz, że tata tu teraz jest? - zapytała powoli Alice
- Nie wierz w duchy... Jehowa tego nie lubi...
- Ale ja go widziałam po tym jak umarł. Ja z nim rozmawiałam
- Byłaś w szoku... to były tylko omamy, albo sen
- Ale ja nie wierzę w Jehowę, babciu
- Dobrze... już nie będę się z tobą kłócić...
- Co z rzeczami taty? Pocięli je?
- Nie pozwoliłam im... Janet zawiozła je do domu, do prania...
- A broń taty?
- Jest w Neverland. Spokojnie...
- Nie jesteś na mnie zła?
- Nie... jesteś w bardzo trudnej sytuacji... miałaś prawo... zajmę się tobą
- Babciu, nie przejmuj się mną... Ja dam sobie radę...
- Jesteś jak twój ojciec... też nigdy nie chciał, żeby się nad nim użalać... dziewczyno, strzeliłaś sobie w głowę. Daj sobie pomóc...
- Nauczysz mnie macierzyństwa?
- Tak skarbie... będzie dobrze...
- Jak, jeśli nie mogę ruszyć ręką?
- Spokojnie... musisz dojść do siebie...
Przytuliłem ją
- Nie wiem, czy mnie słyszysz i widzisz, ale ja ci muszę to powiedzieć... zawsze będę przy tobie, córeczko
- Babciu, ja widzę tatę... on tu jest...
- Alice, to niemożliwe. On nie żyje
- Jest tu jako duch. Ja go widzę, słyszę i czuję jego dotyk
- Jeżeli tu jest, niech udowodni.
Złapałem koniec kucyka Alice i podniosłem go do góry... nie zrobiłem tego na udowodnienie, że jestem, ale po to, żeby nie uznali, że Alice oszalała...
- O matko... - szepnęła mama patrząc na (dla niej) lewitujące włosy Alice
- Babciu, ja go widzę, słyszę i czuję jego dotyk - powtórzyła Alice
- Wierzę ci już, dziecko...
- Babciu, myślisz, że to chłopczyk czy dziewczynka? - zapytała Alice
- Nie wiem... czemu pytasz?
- Jeśli to chłopiec, chcę go nazwać po tacie, a jeśli dziewczynka, po Dianie.
- Czas pokarze... pamiętaj... poradzimy sobie... Alice, życie odebrało mi już dwóch synów, synową, jej narzeczonego, wnuka i jedną wnuczkę....Ciebie nie dam sobie odebrać...
Po sali zajrzała pielęgniarka
- Pani Jackson, jakiś chłopak przyszedł do szpitala i chce zobaczyć pani wnuczkę.
- Jak się nazywa? - zapytała Alice z nadzieją w głosie
- Jonatan Miller, przynajmniej tak twierdzi.
- Pozwólcie mu...Jest... jest dla mnie ważny.
Domyśliłem się, że albo są razem, albo Alice się w nim kocha...
Pielęgniarka poszła po chłopaka i wróciła z nim
Chłopak podszedł do mojej matki
- Miło panią poznać. Jonatan - wyciągnął do jej rękę
- Ciebie też. Katherine. - podała mu rękę
Kiedy usiadł obok łóżka Alice i wziął ją za rękę, położyłem dłoń na jego ramieniu
Obrócił się
- Jonatan? Co się stało? - zapytała Alice
- Miałem wrażenie, że ktoś jest za mną...
- Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył...
- Czyjego niby?
- Taty... Możesz uznać, że oszalałam, ale on tu jest.
Stanąłem przed oknem... liczyłem, że...
- Jeśli oszaleliśmy, to oboje, bo on chyba stoi przy oknie... światło się dziwnie łamie...
- Wiem... widzę.
Położył dłonie na opatrunku na jej głowie
- Czemu to zrobiłaś?
- Bałam się że... że nie dam rady...
- Z czym? Rozumiem, że straciłaś ich wszystkich, ale mówiłaś, że dajesz radę
- Tak... Ale... ja... Po tamtej imprezie...jestem w ciąży... z tobą...
Teraz mnie zatkało... Alice znała ojca dziecka, ale nie powiedziała nam tego...
- Wyjdziesz za mnie? - wziął ją za rękę
Spojrzała na mnie niepewnie
- To twoja decyzja... Alice, nie zależnie co wybierzesz, ja będę zawsze przy tobie... jeśli go kochasz, zgódź się.
Alice spojrzała na niego
- Boże, Jonatan, co ci się stało? Jesteś biały jak papier
- Ty rozmawiasz ze swoim ojcem teraz?
- A to dziwne?
- Ja to słyszałem... Ja... Ja słyszałem ducha?
- Prawdopodobne... Jonatan, tak. Tak wyjdę za ciebie
- On nic mi nie zrobi?
- Nie jadam ludzi. - stwierdziłem
- Moment... - moja mama spojrzała na nich jak na szaleńców - wy go słyszycie?
- Tak - odparli prawie równo
Usiadłem na ziemi przed krzesłem mamy i chwyciłem jej rękę
Wystraszona spojrzała na rękę
- Mamo, powiedz, że mnie słyszysz, błagam...
Pobladła...
- Ja chyba oszalałam... - stwierdziła
- Słyszałaś tatę? - zapytała Alice
- Tak...
- Nie oszalałaś...pamiętaj Mamo, jestem... jestem i czuwam nad wami...
- Chciałabym cię znów zobaczyć...
- Pomogę Ci... - położyłem jej ręce na swoich policzkach - zobacz mnie dotykiem..
Popłakała się...
- Czemu? Powiedz mi czemu? Czemu cię straciłam?
- Kiedy zobaczyłem tamto auto... miałem jakby wizję... widziałem co się stanie... że się rozbijemy... widziałem pogrzeb....Nie dałbym rady żyć bez Diany... Nie mógłbym odebrać Samancie matki... wolałem zaryzykować swoje zdrowie i życie... Nie chciałem, żeby to się tak skończyło, ale... Kiedy usłyszałem jak lekarz mówił Dianie, że jeśli się obudzę, skończę na wózku, moją pierwszą myślą było, że wolę umrzeć... Nie chciałem was zostawiać... przepraszam
- Nie masz za co... Miłość ogłupia ludzi... ty byłeś zakochany w Dianie i kochałeś córkę... chciałeś dobrze dla dwóch ukochanych kobiet... daliśmy sobie radę i damy dalej...
- Nie wiem ile czasu będziesz mnie słyszeć, więc poproszę Cię o to teraz...
- Mów.
- Przeprowadź się do Neverland i naucz Alice macierzyństwa, proszę.
- Nie płacz.
- Ty to czujesz?
- Widzę. Widzę cię synku...
W odpowiedzi po prostu ją przytuliłem
- Tato... - zaczęła Alice - Diana mnie nie chciała?
- Czemu pytasz?
- Czemu się zabiła, skoro żyłam?
- Może ty jej to lepiej Wytłumaczysz... mnie już o to pytała - stwierdziła moja mama
- Córeczko, to nie tak, że Diana cię nie chciała... Wiesz przecież, że nie jesteś jej córką...Diana po prostu nie wybaczyła mi zdrady... Ona...
- Zdradę ci wybaczyłam, idioto - usłyszałem Dianę - Alice miała 1% szans na przeżycie. Dlatego się zabiłam. - siedziała na parapecie - Myślałam, że umrze za kilka godzin, maksymalnie kilka dni...
- Diana gdzie jesteś? - zapytała Alice
- Tutaj dziecko... - usiadła na brzegu łóżka Alice - Ty mnie widzisz?
- Tak.
- Nie tylko ona. - stwierdził Jonatan - Ja też.
- Kim jesteś? - zapytała Diana
- Jest ojcem mojego dziecka - odezwała się Alice
- I się zaręczyli. - dodałem
- Świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top