R10

#25.06.2006#

Alice wyszła ze szpitala i wróciła do Neverland.

Moja mama I Jonatan zamieszkali z nią

***

Slash do mnie podszedł, gdy byłem sam

- Michael, mam dla ciebie sugestię...

- Jaką?

- Wasz syn nie żyje. Sami też. Alice jest w dobrych rękach... Ja się zajmę Sarah, a ty dokończ z Dianą to co zaczęliście

- Znaczy?

- Trzymaj. - podał mi klucz

- Do czego to?

- Penthouse w Chicago z widokiem na Jezioro Michigan... wybacz, ale Paryż mogłaby źle odebrać.

- Nadal nie rozumiem... Co skończyć?

- Nigdy nie skończyliście swojego miesiąca miodowego, a jesteście małżeństwem prawie 20 lat.

- Serio?

- Tak idioto. Mamy 2006, a wy ślub wzięliście w 87'.

- Za dobrze mi z nią chyba, skoro tego nie zauważyłem...

- Dlatego pojedźcie tam... spędźcie romantycznie czas... teraz się nie męczymy, bo nie żyjemy... teraz możecie robić co chcecie i jak długo chcecie...

- Dzięki... jesteś świetnym przyjacielem. - przytuliłem go

***

- Jak my się mu odwdzięczymy? - zapytała Diana podziwiając z balkonu zachód słońca nad jeziorem...

- Sarah to zrobi... - stanąłem za nią i objąłem ją przytulając ją do siebie - Slash się nią zajął... - pocałowałem ją namiętnie w szyję

- Wiesz, że teraz to ja jestem starsza?

- Czemu? Urodziłaś się 3 lata po mnie

- Ale zmarłam 5 lat po tobie... czyli na wieczność jestem 2 lata starsza... a w sumie to patrząc na datę, 3 lata starsza

- Ty chociaż skończyłaś 40 lat... Masz 41 lat... Ja 38 na zawsze... Ale co to za różnica?

- Możesz przestać mnie drażnić?

- Mogę...

Po tym, co powiedział Slash, myślałem, że "nie męczymy się" jest dosłowne, ale jak się okazało, nie powiedział, że się sycimy tym co zrobimy...

***

Po dobie namiętnej erotycznej zabawy, zwyczajnie poczuliśmy się nasyceni za te wszystkie lata, które nie mogliśmy być razem.

- Nikt nie zadzwoni po policję, że zagłuszamy ciszę nocną? - zapytała Diana

- Nawet jeśli, to co? Duchów się nie da aresztować...Nic nam nie zrobią... najprawdopobniej nawet nas nie zobaczą...

- Która godzina? - spojrzała na zegar - Wiesz, że to trwało ponad 24 godziny?

- Bo się nie męczymy, tylko sycimy... a ja tobą się nigdy nie nasycę...

- Nigdy mówisz?

- Nigdy...jesteś doskonała... zrobię dla ciebie wszystko...

- Przenieśmy się do Anglii... chcę zobaczyć moich synów...

- Oni są dorośli... dają sobie radę... Po co mamy tam jechać?

- Nie chcesz?

- Dla ciebie wszystko... tylko się ubierzmy...

Ubraliśmy się, po czym przeniosłem nas do pałacu Buckingham...

- Nie cieszę się, że tu jestem, ale muszę ich zobaczyć...

Dla pewności, że nikt nas nie zobaczy, lewitowaliśmy pod sufitem. Stamtąd obserwowaliśmy, jak rodzina królewska je śniadanie

Śledziliśmy Williama i Harry'ego gdy z niego wracali

- Wyrośli na przystojnych mężczyzn... - stwierdziła

- Jesteś ich matką. Zawsze tacy dla ciebie będą... tak jak Sami I nasz synek.

- Kiedy ostatnio ich widziałam, Harry był noworodkiem... - stwierdziła

Harry podniósł wzrok i nagle pobladł

Kiedy doszedł do siebie, zapytał Williama

- Ty też to słyszałeś?

- Mamę? Tak.

- Też ją widzisz? - wskazał nas

- Albo też ją widzę, albo obaj oszaleliśmy.

- Nie oszaleliście - stwierdziła Diana i zeszła na ziemię - Po prostu ja tu jestem...

- Myślisz, że mnie widzą? - zapytałem ją szeptem

- Jesteś ich ojczymem, geniuszu... jakoś Alice mnie widziała, a jestem jej macochą

- Z tą różnicą, że Ty dostałaś do niej prawa rodzicielskie.

- A do nich straciłam, a mnie widzą.

Zauważyłem, że Harry i William szepczą między sobą...

- Widzicie tylko mnie? - zapytała

- No właśnie połowicznie... załamanie światła i zarys kogoś tak, ale nie wiem kto to...

- A słyszycie?

- Tak... znam ten głos... - stwierdził William

- Mam sugestię iść do sypialni któregoś z was I tam dalej rozmawiać...

***

Kiedy się tam znaleźliśmy, kontynuowaliśmy rozmowę z nimi

- Wiecie czyj to głos, kto to? - zapytała ich Diana

- A mogę jeszcze raz go usłyszeć? - zapytał William

- Możesz. - odparłem - Ale nie wiem co ci to da... ułatwię ci życie i powiem Ci, że urodziłem się przez tobą

- Jesteś mężem mamy, prawda?

- Tak. Po czym poznałeś?

- Że jest szczęśliwa przy tobie.

- Serio?

- Przy tacie się nie uśmiechała...

- Po prostu ją kocham za to, jaka jest, a nie wymagam, żeby była idealna... - stwierdziłem i pocałowałem ją w szyję

- Mamo, nigdy wam tego nie nikt powiedział, więc ja to teraz powiem... w imieniu naszej rodziny: szczere kondolencje ze względu na to, co was spotkało...

- Dziękuję wam, ale... straciłam kontakt z wami jeszcze przed rozwodem z Karolem... to też strasznie przeżyłam... - zły pociekły jej z oczu - później śmierć Mercury'ego, Michaela, Sami... nasz synek, później Slash, a Alice miała 1% szans na przeżycie... - rozpłakała się i przytuliła do mnie

- Diana, nie płacz... już jesteśmy razem na zawsze. Już nikt nas nie rozdzieli...

***

Czysto dla żartu poprzestawialiśmy meble w sypialniach Karola i królowej na ich oczach... z tym, że oni nas nie widzieli, po czym Wróciliśmy do Chicago

- To jak, księżniczko? Chcesz powtórkę?

- Z tobą zawsze...

#26.06.2006#

Rano z łóżka wywlekł mnie zapach kawy...

Poszedłem do kuchni. Diana patrzyła na ekspres, w którym właśnie parzyła się kawa

- Dzień dobry Kochanie - pocałowałem ją

- Dzień dobry...

- Co się dzieje? Czemu jesteś smutna?

- Popadamy w monotonię... - wyszła na balkon

- W jakim sensie? - podszedłem do niej

- Jest za idealnie... coś się stanie

- Nie żyjemy. Już się stało... po 19 latach małżeństwa zauważyłaś, że jest aż za idealnie?

- 19?

- Który mamy?

- 2006.

- A kiedy braliśmy ślub?

- W 87'... rzeczywiście 19 lat temu...

- Też nie zauważyłem... Slash mi to uświadomił.

- Pamiętasz, jak wtedy przyszedłeś do mnie jako namacalna postać?

- Kochanie... Ja i Slash cię lekko okłamaliśmy...

- Czemu?

- Przyszedł do ciebie mój przyjaciel i sobowtór, Casanova Evans... Ja go dopiero opętałem... potrzebowałem do spotkania z tobą czyjegoś ciała, a żebyś Ty uwierzyła, jak najbardziej do mnie podobnego...

- Wy to zrobiliście dla mnie?

- Tak... Nie mogłem patrzeć na Twoje łzy... najpierw dałem Sami numer Slasha i kazałem jej namówić go na odwiedzenie ciebie, potem tobie podrzuciłem myśl o tym, jaki jest w łóżku, gdy, po śmierci Sami, jego obecność ci nie pomagała, podrzuciłem mu we śnie plan na pocieszenie cię z pomocą Casanovy... Gdy Casanova przyszedł, opętałem go i... zresztą wiesz co się wydarzyło...

- A później zostawiłeś mnie i naszego syna na łaskę losu?

- Nie... spowolniłem wasz wypadek, żebyście przeżyli...

- I tak zginął i nasz synek i Slash

- Wiem... Ale kiedy skoczyłaś chciałem cię łapać, ale przeniknęłaś moje ręce...

Nagle usłyszeliśmy wrzask z ulicy

Spojrzeliśmy w tamtą stronę... dziewczyna wrzeszczała na całe gardło i pokazywała na budynek, w którym byliśmy palcem... ludzie to zauważyli i też spojrzeli w naszą stronę... wyciągnęli telefony i zaczęli nam robić zdjęcia I gdy je oglądali zaczęli wrzeszczeć głośniej od niej

- Oni nas widzą? - zapytała Diana

- Poczekaj tu...

Teleportowałem się do tłumu

- O co chodzi? - zapytałem jedną z kobiet

- Też widzisz Jacksonów na tamtym balkonie? - wskazała nasz balkon

- Widzę tylko Dianę. - odparłem

Spojrzała na mnie zdziwiona i zaczęła wrzeszczeć

Ludzie stojący w tłumie też...

- Mnie tu nie ma. Macie omamy. - znów wróciłem do Diany

- Musimy się ukryć... - stwierdziła

- Mam plan...

- Jaki?

- Nastraszymy ich nieco... Daj mi rękę i rób to co ja

Podała mi rękę uniosłem się w powietrzu, po czym rzuciłem w dół I przeleciałem tuż nad tłumem, tak, że gdyby chcieli nas dotknąć, byliby w stanie to zrobić bez większego wysiłku, ale uciekli w popłochu, więc my spokojnie wróciliśmy do apartamentowca. Drzwiami.

- Dzień dobry Holmes - rzuciłem do portiera, nazwisko którego szybko sczytałem z plakietki

- Dzień dobry Panie Jackson. - odparł znad gazety i dopiero po chwili zastanowił się co powiedział i spojrzał na nas

- Coś nie tak? - zapytałem zgrywając debila

- Wy nie żyjecie. - stwierdził i uważniej nam się przyjrzał

- Brawo Sherlock'u. - stwierdziła ironicznie Diana - Jak to duchy mają w zwyczaju, nawiedzamy budynki... I zmień dilera

Facet dostał laga, więc my korzystając z okazji, przynieśliśmy się do naszego lokum, gdzie natychmiast wybuchnęliśmy śmiechem

Kiedy się opanowaliśmy, włączyłem jedną z piosenek z naszego wesela

- Zatańczysz, księżniczko? - wyciągnąłem rękę do Diany

- Z chęcią, królu. - odparła i podała mi rękę

Zaczęliśmy tańczyć ten sam taniec, co na weselu... stworzyłem półprzeźroczystą iluzję tła naszego tańca weselnego i naszych stroi z tamtego dnia

- To był piękny dzień - stwierdziła Diana patrząc na iluzję

- Racja... - spojrzałem na iluzje gości, a szczególnie mojej babci - Ważne, że poznała kobietę mojego życia...

- Co powiesz na kolejną miłosna grę, póki się nie nasycimy?

- Zrobię co zechcesz... - usunąłem iluzję

Po kilku godzinach kolejnej miłosnej zabawy, Diana spojrzała na mnie analitycznym spojrzeniem

- Wiesz, że gdybyśmy wzięli ślub od razu po moim rozwodzie z Karolem, najpewniej oboje w Anglii mielibyśmy tytuł szlachecki?

- Nie miałbym szans. Jestem potomkiem niewolników.

- Mnie zadowalasz...

- Ty byłaś praktycznie od dziecka przygotowywana do ożenku z kimś z Royals'ów.

- A ty do bycia Królem Popu.

- Przypomnij mi jeszcze raz o moim dzieciństwie - wszedłem w nią głębiej - A nie podniesiesz się przez najbliższych kilka dni...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top