Rozdział 1
WAŻNE! To jest snarry, więc niech nikt nie będzie zdziwiony.
Zawsze zastanawiałam się, jakim cudem Harry ożenił się z Ginny, skoro w zasadzie nic ich nie łączyło? Kogoś jeszcze to dziwiło poza mną?
Przypuszczam, że sporo osób się zdenerwuje czytając to i będzie przeklinać, ale cóż... Taką miałam wizję XD Gdzieś się też wyżyć trzeba nie?
Kanon zachowany do piątego tomu, potem szaleństwo XD
Rozdział 1
Świat czarodziejów odetchnął z ulgą, kiedy Voldemort stał się tylko wspomnieniem. Harry nie planował wtedy walczyć, ale stało się. Sytuacja zmusiła go do stanięcia twarzą w twarz z mordercą swoich rodziców.
To stało się w Halloween na jego szóstym roku. Nikt nie przypuszczał, że Czarny Pan i jego poplecznicy postanowią przekuć rocznicę dawnej porażki w rocznicę zwycięstwa i zaatakować Hogwart.
Wszyscy uczniowie szykowali się po lekcjach na ucztę z okazji święta, ale Harry nie miał najmniejszej ochoty świętować. Przyjaciele próbowali go namówić, żeby z nimi poszedł, ale Gryfon nie potrafił wykrzesać z siebie radości. Po śmierci Syriusza jedyne, co czuł, to złość na samego siebie. Zachował się jak kompletny idiota, a największą cenę za to zapłacił jego ojciec chrzestny. Jedyna osoba, która stanowiła dla niego jakąś namiastkę rodziny i chciała dać mu dom. Gdyby tylko nie był taki głupi i zaufał wtedy Snape'owi. Teraz wiedział, że Mistrz Eliksirów skłamał przy Umbridge, bo nie miał innego wyjścia. Nie mógł przecież powiedzieć wprost, że rozumie, o co chodzi. Musiał grać rolę wrednego opiekuna Ślizgonów, który nienawidził wszystkiego, co Gryfońskie.
Złoty Chłopiec nie potrafił sobie z tym poradzić. Zdemolowanie gabinetu dyrektora wcale nie przyniosło mu wtedy ulgi. Nadal czuł w sobie okropną pustkę, które nic nie mogło zapełnić. Przed wszystkimi udawał, że sobie radzi, ale tak naprawdę był na skraju. Jego umysł był pełen okropnych myśli i nienawiści do własnej osoby. Mugolski psychiatra na pewno od razu wysłałby go na jakieś leczenie, ale w świecie czarodziejów problemy psychiczne skutkowały zwykle zamknięciem w Świętym Mungu.
– Jesteś pewien, że nie chcesz iść? – usłyszał nagle głos Ginny. Siostra Rona wybierała się na ucztę z Deanem, z którym spotykała się od niedawna. Harry naprawdę cieszył się, że znalazła sobie kogoś fajnego i przestała rumienić się za każdym razem, kiedy go widziała.
– Tak. Nie mam dziś nastroju na zabawę. Wiesz... Rocznica i te sprawy – mruknął. Nie do końca była to prawda, ale na pewno stanowiło to całkiem niezłą wymówkę.
– Och. – Dziewczyna wydawała się lekko zakłopotana. – No tak. Jasne. Ale pamiętaj, że gdybyś chciał pogadać, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Harry był mocno zdziwiony tymi słowami, ale starał się nie pokazać tego po sobie. Niezbyt rozumiał, dlaczego Ginny uważała, że chciałby się jej zwierzać. Oczywiście, że należała do ich GD i była z nimi w ministerstwie, ale jak tak bardziej nad tym pomyślał, to w zasadzie nic ich nie łączyło. Była siostrą Rona i dokładnie tak ją postrzegał. Jego przyjaciel czasem żartował, że gdyby ożenił się z Ginny, to byłby jego szwagrem i byliby prawdziwą rodziną. Nie zdawała sobie jedna sprawy, jak bardzo te słowa zabolały Złotego Chłopca. Ron już jednak tak miał, że czasem mówił, zanim pomyślał. Harry wiedział, że nie robi tego specjalnie, ale to nie znaczyło, że te słowa bolały mniej. Przypominały mu, że tak naprawdę jest sam i pewnie tak już pozostanie. Nie potrafił wyobrazić sobie siebie w związku, kiedy na karku czuł oddech Voldemorta.
Jego związek z Cho był jedną wielką porażką i nie był pewien, czyja to tak naprawdę była wina. Możliwe, że jego, bo zabrakło mu wyrozumiałości i delikatności, której dziewczyna oczekiwała. A może po prostu nie nadawał się do życia w związku? Nigdy nie miał odpowiednich wzorców. Jego ciotka i wuj nie byli najlepszym przykładem, ale nie byli też chyba najgorszym. Mimo wszystko byli całkiem udanym małżeństwem, które nagle zostało postawione przed faktem dokonanym i zmuszone do zaopiekowania się magicznym dzieckiem.
Miał wrażenie, że wszystkie problemy wokół były spowodowane jego istnieniem. Próbował być taki, jak chcieliby tego inni, ale coraz częściej zdawał sobie sprawę z tego, że nie potrafił. To było ponad jego siły, ale nie mógł się załamać. Gdyby Voldemort go zabił, zabiłby też wszystkich wokół. Dlatego Harry podjął decyzję, że najpierw go pokona, upewni się, że wszyscy są bezpieczni, a potem po prostu odejdzie. Nie wiedział jeszcze dokąd ani co miałby robić. Nie chciał już być aurorem. Na piątym roku wydawało mu się to najlepszym wyjściem, skoro jego ojciec też nim był. Może czuł, że w ten sposób uszanowałby jego pamięć?
Kiedy wszyscy wyszli z wieży, odczekał chwilę i również wyszedł. Nie miał ochoty na zabawę, ale może mały spacer po zamkowych korytarzach dobrze by mu zrobił? I to stało się właśnie wtedy. Poczuł ten okropny ból w miejscu, w którym była jego blizna. Wiedział, co to oznacza i wiedział, że musi coś zrobić. Mocniej ujął różdżkę i zszedł po schodach. Było to tym trudniejsze, że bolała go głowa.
Przy wejściu do zamku zauważył kilku profesorów. Nie miał szans ich wyminąć, bo chwilę później zauważyli go. Dotknął palcami blizny i dopiero wtedy poczuł coś mokrego. Jego blizna krwawiła, a to był naprawdę zły znak.
– Potter? – McGonagall podeszła do niego szybko. – Na Merlina. Musisz iść do skrzydła szpitalnego.
– On nadchodzi. Czuję to – powiedział tylko. Opiekunka jego domu zbladła i odwróciła się do kolegów z kadry. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo zaklęcie o ogromnej sile, posłało ich wszystkich na posadzkę.
Od tamtego momentu Harry nie pamiętał wiele. Był pewien, że słyszał gdzieś w tle szyderczy śmiech Bellatrix i widział zielone błyski zaklęcia uśmiercającego. Nie był pewien, ilu Śmierciożerców wdarło się do Hogwartu, ale to był prawdziwy cud, że nikt z uczniów nie zginął. Było wielu rannych, niektórzy wymagali długiego leczenia, ale wszyscy żyli. Pamiętał, że z trudem podniósł się na nogi. Głowa bolała go tak, że aż było mu niedobrze, ale zdołał stanąć prosto. W głowie powtarzał sobie cały czas, że musi to zakończyć właśnie teraz.
Pamiętał Voldemorta, który podszedł do niego, błysk zielonego światła. Chyba na chwilę nawet stracił przytomność, a kiedy ją odzyskał, miał wrażenie, że działa jak automat. Czarny Pan ryknął wściekle i ponownie posłał w niego klątwę uśmiercającą, ale Harry sparował zaklęcie, tak samo, jak wtedy na cmentarzu. Nastąpił wybuch, a potem poczuł, że odrzuciło go na ścianę i chyba uderzył o nią głową, bo potem obudził się dopiero w skrzydle szpitalnym.
– Witamy ponownie wśród żywych Potter – powiedziała madame Pomfrey, podchodząc do jego łóżka. – Przestraszył nas pan.
– Co się stało? – spytał cicho, próbując usiąść.
– Nie podnoś się – poleciła magomedyczka. – Masz okropny wstrząs mózgu. Minie jeszcze kilka dni, zanim będziesz mógł wstać bez zawrotów głowy i bez chęci wymiotowania.
– Cudownie – stwierdził. – Co się stało?
– Całkiem sporo. Zaraz zawołam dyrektora i twoją opiekunkę domu. Oni wyjaśnią ci to wszystko najlepiej.
Harry'emu nie pozostało nic innego, jak zastosować się. Dwie godziny później miał w głowie prawdziwy mętlik, po wysłuchaniu wszystkiego, co powiedzieli mu Dumbledore i McGonagall. Wyglądało na to, że jego zaklęcie okazało się silniejsze i przełamało klątwę Czarnego Pana. Uderzyło w niego z taką siłą, że wybuch posłał Harry'ego na ścianę, ale z ciała Voldemorta został tylko proch. Rozsypał się na oczach świadków. Resztą zajęli się aurorzy, a Prorok Codzienny już rozpisywał się o zwycięstwie i domagał wywiadu z Harrym.
– Nie ma mowy – burknął chłopak. – Wypisywali o mnie takie bzdury, że nigdy więcej nie będę z nimi rozmawiał. Niech mnie zostawią wreszcie w spokoju.
– Musisz teraz porządnie wypocząć Potter – powiedziała McGonagall. – Będziemy trzymać reporterów z daleka od ciebie. Poza tym nie mają wstępu na teren szkoły.
– Już po wszystkim Harry – zapewnił go dyrektor. – Jesteś wolny.
– Wolny? – spytał Gryfon. – Chyba musimy sobie coś wyjaśnić dyrektorze. Nigdy nie będę naprawdę wolny. Dla ludzi jestem Chłopcem, Który Przeżył i to się nigdy nie zmieni. Nigdy nie dadzą mi spokoju, a to jedyne, o czym teraz marzę. Skończyć szkołę, zdać egzaminy i zastanowić się, co zrobić ze swoim życiem. Szczerze mówiąc, myślałem, że podzielę los moich rodziców.
– Cieszmy się więc, że tak się nie stało – powiedział Dumbledore z lekkim uśmiechem. – I faktycznie zasługujesz w końcu na prywatność. Już wystarczy zamieszania w twoim życiu.
– Cieszę się, że się rozumiemy, a teraz przepraszam na chwilkę – mruknął i zerwał się z łóżka, biegnąć do łazienki. Musiał pilnie zwymiotować.
Kolejne kilka dni spędził w łóżku, pozwalając sobie na spokojne dojście do siebie, chociaż określenie ich spokojnymi nie było do końca prawdą. Ciągle ktoś go odwiedzał, upewniając się, że wszystko z nim w porządku.
– Dalej się nie pogodziliście? – spytał Hermionę, kiedy ta przyszła sama. Od kiedy Ron zaczął się spotykać z Lavender, była wyjątkowa zła i nie chciała przebywać w towarzystwie rudzielca. – Nie uważasz, że to dziecinne?
– Dziecinny to jest Ron – mruknęła. – Wstrętny hipokryta. Mnie wypomina pocałunki z Victorem, a sam co robi? Czasem się zastanawiam, która para rąk do niego należy, tak się obściskują.
Harry westchnął. Naprawdę nie miał siły, żeby znowu rozwiązywać cudze problemy. Jakoś nikt nigdy nie pomógł mu w rozwiązaniu jego. No, może nie do końca to była prawda, ale zwykle chłopak czuł się pozostawiony sam sobie. Ron często nie doceniał, że miał rodzinę, na którą mógł liczyć, a Hermiona rodziców. On z kolei nie miał tak naprawdę nikogo i zaraz po siedemnastych urodzinach zamierzał wyprowadzić się od ciotki i wuja. Najchętniej w ogóle by do nich nie wracał, ale byli jego prawnymi opiekunami i nie miał innego wyjścia. Zgadywał, że Ron nie miałby nic przeciwko, żeby spędził w Norze te ostatnie wakacje, zwłaszcza że Bill i Fleur planowali ślub. Problemem jednak była Ginny.
Nie miał pojęcia, jak miał się odnosić do siostry przyjaciela. Niby Ginny miała chłopaka i wyglądało na to, że Dean naprawdę jest w niej zakochany, ale ciągle czuł jej wzrok na sobie, kiedy myślała, że nikt tego nie widzi. Był naprawdę kiepski w takich sprawach i może nie byłoby złym pomysłem poradzić się kogoś? Nie chciał jednak rozmawiać o tym z Ronem i Hermioną, bo wiedział, jakby się to skończyło. Ron zaraz by się spiął, sądząc, że jego siostrze coś grozi. Zresztą reagował tak na każdego jej chłopaka, a Hermiona zaczęłaby wszystko analizować. Sam już nie wiedział, która wizja była gorsza.
Ostatniego wieczora przed powrotem do wieży do skrzydła szpitalnego przyszedł Snape. Harry nie widział go od momentu, kiedy zdążył im powiedzieć, że Voldemort nadchodzi i nagle zdał sobie sprawę, że jest winien profesorowi przeprosiny.
– Mógłbym z panem porozmawiać? – spytał, więc kiedy Snape już miał wychodzić. Mina mężczyzny była po prostu bezcenna. Raczej nie spodziewał się, że Harry z własnej woli poprosi go o rozmowę.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli o czym rozmawiać, panie Potter – zauważył Mistrz Eliksirów.
– W takim razie proszę, tylko żeby mnie pan wysłuchał. Pięć minut naprawdę wystarczy.
Mężczyzna przyglądał mu się przez chwilę w ciszy. Westchnął tylko, podszedł do jego łóżka i usiadł na krześle.
– Masz pięć minut – powiedział krótko.
– Dziękuję. – Wziął kilka głębokich oddechów. To, co chciał powiedzieć, nie było dla niego proste. – Chciałem przeprosić i powiedzieć, że miał pan rację nazywając mnie ciągle kretynem i aroganckim bachorem.
Żałował, że nie miał jakiegoś aparatu. Wyraz twarzy profesora był tak niecodzienny, że gdyby nie okoliczności, zasługiwałby na uwiecznienie dla potomnych. Kłopot polegał na tym, że w kilka sekund po zrobieniu zdjęcia, Snape by go zatłukł. Zrobiłby to, co nie udało się Voldemortowi.
– Nie wiem, co Pomfrey ci dała, ale gadasz od rzeczy bachorze – syknął. – To wszystko?
– Nie. Chciałem przeprosić za myślodsiewnię. Moja głupota wtedy doprowadziła do tragedii. Gdybym pana posłuchał, Syriusz by nie zginął.
Mistrz Eliksirów milczał przez chwilę.
– Musiało ci się tutaj bardzo nudzić, skoro doszedłeś do takich wniosków – stwierdził. – Skoro zebrało ci się na chwilę szczerości, to ja też będę szczery. Nienawidziłem tego kundla i myślę, że wiesz dlaczego. – Harry pokiwał głową. – Świetnie. Twojego ojca nienawidziłem równie mocno, ale nie zaprzeczę, że próbował cię ratować i zginął, za co mogę czuć do niego jakiś minimalny szacunek. Fakt, że nie powinieneś naruszać mojej prywatności i najchętniej złoiłbym ci za to skórę, ale myślę, że otrzymałeś już odpowiednią karę za swój kretynizm.
– Tak myślę. Będę miał wyrzuty sumienia do końca życia – przyznał Harry.
– Nie dramatyzuj. Black wiedział, jakie podejmuje ryzyko. To był dorosły facet, a nie jakiś szczeniak.
– Ale...
– Żebyśmy się dobrze zrozumieli, Potter. Black był dla mnie jak wrzód na tyłku, ale nigdy nie życzyłem mu śmierci. Co najwyżej jakiejś wybitnie paskudnej i bolesnej klątwy. I ty też tego nie chciałeś, więc przestań się tym zadręczać. Fakt, że zachowujesz się zwykle jak kompletny idiota, nie daje ci jeszcze powodu do użalania się nad sobą.
– Dlaczego nie? – spytał nagle Harry. – Dlaczego nie mogę chociaż raz pozwolić sobie na słabość? Jestem zmęczony i nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić. Cały mój pobyt w Hogwarcie podporządkowany był świadomości, że kiedyś Voldemort wróci i miałem świadomość, że mogę tego nie przeżyć. A teraz nie wiem, co tak naprawdę mam robić. Skończę pewnie szkołę, potem wyjadę, ale nie mam pojęcia, co wtedy robić.
– Idiota – syknął Severus.
– Ciągle pan to powtarza.
– Bo najwyraźniej raz, to było dla ciebie za mało, żeby dotarło. Masz szesnaście lat i całe życie przed sobą. Przed tobą jeszcze prawie całe dwa lata nauki. Masz czas, żeby zastanowić się, co zrobić. Nie przepadam za tobą, ale nie zaprzeczę, że dzięki tobie pozbyliśmy się sukinsyna, przez którego mogłem skończyć w Azkabanie. Myślę więc, że w ogólnym rozrachunku jesteśmy kwita.
Harry popatrzył na niego zaskoczony. Nie spodziewał się, że Snape będzie tym, który przemówi mu do rozsądku. Może profesor faktycznie miał rację? Miał czas, żeby spokojnie zastanowić się nad swoim życiem, a potem podjąć jakąś decyzję. Na pewno nie będzie łatwo, ale może uda mu się znaleźć coś dla siebie.
– A jak pana... no... – mruknął, wskazując na przedramię profesora.
– Bezczelny bachor – burknął, ale pokazał mu swoje przedramię. Nie było tam żadnego śladu po tym, że kiedyś widniał tam mroczny znak. Wyglądało na to, że w momencie prawdziwej śmierci jego stwórcy, magia tworząca go zniknęła i znak nie miał się czym karmić.
– Dobrze, że już go nie ma – stwierdził Gryfon i uśmiechnął się lekko, spoglądając na profesora. Snape nie był przystojny. Wszyscy w szkole zawsze określali go jako zaniedbanego faceta z wiecznie tłustymi włosami. Wiedział, że opiekun Ślizgonów jest w wieku jego rodziców, ale wyglądał na dużo starszego. Bardzo możliwe, że sytuacje, w jakich się znajdywał, nie wpływały za dobrze ani na jego wygląd, ani na samopoczucie. Zastanawiał się, czy teraz to się zmieni? Wszyscy wiedzieli, że nie znosił uczyć. Może niedługo nadejdzie dzień, kiedy zdecyduje, że opuszcza Hogwart?
Harry poczuł się nagle dziwnie z tą myślą. Uświadomił sobie, że nie chciałby, żeby Snape nagle zniknął. To byłoby za dużo na raz. Jakby kolejna epoka skończyła się w niesamowicie krótkim czasie.
– Radzę ci odpowiednio wypocząć Potter – odezwał się Mistrz Eliksirów, wyrywając go z jego rozmyślań. – To, że pokonałeś Czarnego Pana, nie oznacza jeszcze, że będziesz miał taryfę ulgową na moich zajęciach.
– Moim zdaniem całkiem nieźle uczy pan Obrony. Przynajmniej coś się dzieje w praktyce, a nie tylko w teorii.
Harry miał wrażenie, że kącik ust mężczyzny zadrżał lekko.
– Czy ty mnie właśnie pochwaliłeś, Potter? – spytał starszy czarodzieje.
– Może.
– Idiota zawsze pozostanie idiotą – stwierdził Snape, wstając z krzesła. – I nie myśl już więcej za wiele. Najwyraźniej bardzo ci to szkodzi – dodał, wychodząc ze skrzydła szpitalnego. Harry sam nie wiedział dlaczego, ale w tym momencie po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się.
---
Pierwszy rozdział za nami. Co myślicie? Podzielcie się swoimi uwagami, bo są zawsze w cenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top