Pięć kaczek
Nie znosiłem widzieć płaczących ludzi dlatego, że nie wiedziałem co mam zrobić, lecz dlatego, że za często widziałem siebie we łzach. Wiedziałem doskonale, czego potrzebuje - miłości, uścisku ukochanej osoby lub chociażby mojego przyjaciela, którego nigdy nie miałem. Byłem sam jak palec, kiedy zalewałem się łzami, czując jak krew spływa z mojego przestawionego nosa.
Nie życzyłem nikomu takiej samotności, z jaką musiałem się zmagać przez całą szkołę. Nie chodziłem do pracy, zajmowałem się informatycznym szajsem, wypełnianie rubryczek, co zajmowało mi godzinę roboty. Ważne, że dało się wyżyć. A jeśli chodzi o pasję... sztuką interesował się mało kto.
Przez ostatni czas poznałem Brendona i bardzo się z tego faktu cieszyłem. Mój ostatni miesiąc był nieco szczęśliwszy, jednak nie mogłem tego powiedzieć o brunecie, przynajmniej dzisiaj. Przyciągnąłem go po prostu blisko, jakbym był jego przyjacielem, chociaż tak naprawdę byłem obcym chłopakiem.
- Hej, Brendon, nie płacz. - ułożyłem podbródek na głowie chłopaka, pocierając pocieszycielsko jego plecy i ramiona. Czułem jak drobne dłonie zaciskają się na moich plecach, jego oddech jest nierówny i przytłumiony szlochem. - Wszystko będzie okej.
- N-ie znasz mnie. Przynoszę tylko kłopoty. - Urie otarł swój nos rękawem, unosząc go delikatnie, ukazując okaleczony nadgarstek. Przygryzłem wargę i po prostu przytrzymałem go bliżej, nucąc cicho piosenkę.
- Ale chciałbym poznać, mam tyle kłopotów, że jeden więcej nic nie zmieni. - przygryzłem delikatnie język, na co brunet zachichotał, pociągając nosem. - Nie o to mi chodziło, nie potrafię się wysłowić. Po prostu nawet jeśli będziesz kłopotem... nie, tak też nie... jeśli jednak przyniósłbyś- nie to też nie. - warknąłem cicho.
- Nie potrafisz pocieszać ludzi, ale potrafisz rozbawić. - powiedział cicho, swoim spokojnym głosem.
- Po prostu jesteś moim pierwszym kolegą, okej? Lubię Cię, mimo, że nie znamy się długo. - westchnąłem i rzuciłem drobnym kawałkiem chleba, wciąż trzymając blisko młodszego. Coś mówiło mi, że rozpadłby się na małe kawałki, gdybym tego nie robił, więc po prostu intuicyjnie go trzymałem, gładząc subtelnie plecy.
- To miłe... naprawdę.
Czy byłem miły? Nie do końca. Za pierwszym razem nawet nie odpowiedziałem brunetowi, nie lubiłem takich ludzi... szczęśliwych. Byłem zazdrosny o czyjeś szczęście, którego przez całe moje życie nie miałem. Nawet kiedy stałem się dorosły, nawet kiedy miałem pracę marzeń - z dala od ludzi i nawet kiedy stałem się po części niezależny od ojca, wciąż nie byłem szczęśliwy. Byłem tak samotny, że nie chciałem wyprowadzić się od alkoholika, który codziennie przysparzał mi nowego siniaka.
To miejsce było jedynym w tym pieprzonym mieście, które pozwalało mi się odprężyć, nawet jeśli zazwyczaj biegłem tutaj w pośpiechu, płacząc. Było moim jedynym przyjacielem i prawdopodobnie nim zostanie.
Nigdy nie byłem wystarczająco piękny, mądry czy rezolutny. Nigdy nie byłem zakochany i nigdy nie będę kochany. Nigdy nie byłem kimś ważnym ani kimś, kogo ludzie będą pamiętać.
Dlatego przez ostatnie dwa miesiące siedzenia z Brendonem starałem się robić wszystko, żeby zapamiętać ten czas, gdzie ktoś mnie słuchał. Słuchał jak mówię o mojej poezji i jak bardzo nie lubię samotności. Mogłem wreszcie usłyszeć jak ktoś odpowiada z entuzjazmem czy też smutkiem, jak ktoś w ogóle jest obok mnie.
- Chciałbym mieć przyjaciela jak Ty. - wymamrotał cicho, uśmiechając się przez swoje zaszklone oczy. Spojrzałem na drobną sylwetkę zwiniętą przy moim boku i uśmiechnąłem się szeroko. Nigdy w życiu nie słyszałem milszych słów.
- Więc możemy zostać przyjaciółmi.
Przyjaciółmi od kaczek.
Od autorki: HOLA HOLA. Przepraszam, ze tak długo mnie nie było, ale publikuję to już 7 raz, wtt mnie nie kocha. :<
Jak tam wakacje? Paseczki były?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top