Kaczka
Ironicznie znów dryfowałem w moich ubraniach po tafli brundego stawu. Znowu. Tym razem powód był jeszcze bardziej kosmiczny - potknąłem się o sznurówki.
Podpłynąłem do brzegu, całkowicie oślepiony glonem na moich oczach i chwyciłem się prawdopodobnie jakie-
- Hej, to moja noga! - męski głos zaśmiał się, wyciągając w moją stronę dłoń, którą niepewnie chwyciłem.
-Przepraszam. - burnkąłem cicho. Ogarnąłem roślinę z mojej twarzy i zrzuciłem ją na ziemię, siadając obok bruneta. Spojrzał na mnie pytająco, na co ja tylko ściągnąłem buta, wylewając z niego wodę i zrzuciłem przemoczone ciuchy i skarpetki, zostając w samej bieliźnie. Chłopak wciąż mi się przyglądał, jakby czekając na wyjaśnienie, tym razem z żałosną miną. Wstałem z brzegu i udałem się na drugą stronę, całkowicie ignorując ciemnookiego, który siedział tam codziennie, tak samo jak ja.
Nie byłem tam dla niego, na pewno nie dla ludzi. Byłem tam dla spokoju i może dlatego, że nie miałem innego miejsca.
To nie tak, że uważałem, że są źli - po prostu chciałem uciec od swojego problemu, którym był człowiek. Z jednej strony chciałbym powiedzieć, że mam rodzinę, z drugiej nie chciałem tego. Mój ojciec nie był typem, który kochał i dbał o swojej dziecko. To przez niego każdego ranka uciekałem i wracałem wieczorem koło szesnastej, kiedy wiedziałem, że nie ma go w domu.
Za mną znajdowały się małe stoliczki do grania w szachy, przy których o szóstej zawsze siedziało dwóch starszych panów i matka z dzieckiem, która pokazywała mu jak zapewne jego dziadek gra. Wydawało się urocze.
Ciemnowłosy chłopak siedział na brzegu i z uśmiechem karmił kaczki. Jego rysy twarzy były mocne, dosyć szeroka szczęka, wielkie brązowe, wpadający w miedziany odcień oczy, pełne malinowe usta i drobna sylwetka. Nie rozumiałem dlaczego chłopak zawsze siedział w długim rękawie, w swoim szarym bądź pudrowoniebieskim swetrze - o tej porze roku było naprawdę ciepło. Nie rozumiałem też jak potrafi siedzieć tutaj cały dzień, skupiąc trochę chleba, karmią jakieś durne kaczki z tak wielkim uśmiechem. Musi mieć wspaniałe życie i chyba przez to go nie lubię.
Przemiły staruszek klepnął mnie jak, zwykle w ramię i po drobnych problemach z tym, żeby usiąść koło mnie, wręczył mi kawałek swojego rogalik i małe ciastko. Uśmiechnąłem się serdecznie do mężczyzny i wyciągnąłem pieniądze z przemoczonego portfela, doskonale wiedząc, że i tak ich nie przyjmie. "Jestem tak stary, że nie mam już co robić z pieniędzmi, kochaniutki".
- Powinieneś nasmarować je octem, ocet dobrze robi na siniaki. - skinąłem głową, biorąc gryza rogalika. - I twoja ręką nie wygląda dobrze, mój drogi.
- Zagoi się, proszę pana. To nic takiego. - wymamrotałem zawstydzony, siadając po turecku.
- Myślę, że woda akurat z tego stawu nie jest za dobrą na te skalecznia i obdarcia. Nie zapomnij potem tego odkazić. - siwy mężczyzna uśmiechnął się, na co skinąłem głową.
Bywały gorsze urazy w moim życiu niż przecięta dłoń czy obdarte kolana. To były jedne z mniejszych urazów i to akurat mnie cieszyło. Nie chciałem po raz kolejny szyć samego siebie, nie byłem w tym najlepszy.
Między mną a dziadkiem nastała relaksująca cisza, zawsze tak było i czułem się z tym bardzo komfortowo.
- Ładna dzisiaj pogoda, prawda? Upalnie w te ostatnie dni.
- Prawda, prawda. - wzrokiem wciąż wracałem do bruneta siedzącego naprzeciwko mnie.
- To uroczy chłopak, hm? Zawsze daję mu chleb dla kaczek, mieszkam z córką, a na emeryturę nie narzekam. - uśmiechnąłem się ciepło do mężczyzny, przyciągając swoje wątle nogi do klatki piersiowej.
- Zna go pan?
- Można tak powiedzieć, ale znam go raczej z tego samego powodu co ty. Przychodzę do tego parku od lat. Kiedyś wydawał się taki szczęśliwy...
- Nadal jest z tego co widzę. Markowe ciuchy, szeroki uśmiech...
- Nie wszystkie problemy widać od razu, niektóre są głęboko ukryte. Nawet pod rękawami swetry i fałszywym uśmiechem. - staruszek chwycił się mocno barierki i z moją pomocą wstał, po czym z uśmiechem odszedł do córki, która czekała na niego pod brzozą.
Westchnąłem i rzuciłem kolejne spojrzenie na drugiego, starając się dostrzec gdzie może być smutny? Jedyny problem jaki ma to chyba brak kaczki w domu.
- Porozmawiaj z nim! - staruszek krzyknął do mnie i uśmiechnął się szeroko, machajac mi energicznie na pożegnanie. Odmachałem starszemu i wróciłem wzrokiem do chłopaka.
Nie odezwę się do niego. I tak mnie nie zrozumie.
Od autorki: Hej słoneczka moje! Jak Wam mija dzień i jak tam w szkole?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top