Dwie kaczki
Usiadłem zdyszany na, można już rzec, moim brzegu i uśmiechnąłem się lekko do staruszka. Mój policzek pewnie był już siny, nie czerwony, ale bolał dokładnie tak samo, jak kiedy wybiegałem z mojego domu. Przerzuciłem swoją czarną torbę na drugie ramię i wyciągnąłem z niej butelkę wody.
- Dzień dobr- oh, mój drogi. - siwy mężczyzna zmrużył oczy i westchnął, przysuwając dzienną porcję jedzenia dla mnie.
- Dzień dobry, proszę pana. Dokarmia pan tutaj wszystkim w tym parku? - staruszek zaśmiał się i pokiwał przecząco głową.
- Tylko ludzi których lubię. - uśmiechnąłem się nieco szerzej i usiadłem na drewnianej kładce, postawionej na czterech solidnych, drewnianych palach.
Dlaczego tak bardzo chciałem być sam? Może dlatego, że nikt nie chciał się ze mną zadawać, nie miałem nikogo w moim otoczeniu. Przeniosłem się tutaj dwa lata temu i każdy kogo spotkałem uważał mnie za dziwaka.
Ja po prostu się bałem. Byłem zamknięty w sobie, wystraszony rzeczywistości, która była mnie nie tylko ciężką ręką w policzek, ale i mocną pięścią w psychikę.
Jednak żaden z moich rówieśników tego nie rozumiał. Chodziłem do najgorszej szkoły, ale jednocześnie byłem najlepszym uczniem. Pragnąłem pokazać mojemu ojcu, że jestem warty więcej niż mu się wydaje. Starałem się jak mogłem, ale on nie za bardzo zwracał na to uwagę.
Spojrzałem przed siebie i znowu zobaczyłem przed sobą chłopaka, który machał nogami nad drugim brzegiem. Jego teoretycznie obcisłe spodnie wydawały się straszne luźne w pasie, kiedy chłopak wstał, szaro-granatowy sweter wydawał się za duży przynajmniej o dwa rozmiary, cała sylwetka bruneta topiła się w jego wnętrzu. Zmierzał w moim kierunku i naprawdę nie wiedziałem dlaczego i co się dzieje.
Odwróciłem się i zobaczyłem jak starszy mężczyzna macha do niego, przyszedł tu niedawno i zorientowałem się, ze to pewnie on zawołał chłopaka. Wspominał o tym, że zawsze daje mu chleb dla kaczek. Ta, kaczki.
- Dzień dobry, Brendon! - nigdy nie zrozumiem tego entuzjazmu w głosie mężczyzny. Może (jeśli dożyję) też będę tak brzmiał?
- Dzień dobry. - odpowiedział nieśmiało z uśmiechem, jego głos wydawał się wyjątkowo miły i przyjazny, bardzo melodyjny. Miło słuchałoby się chłopaka w radiu. Niebieskooki wręczył chłopakowi mały woreczek i batonika, którego młodszy położył na brzegu.
- Wie pan, że nie mogę...
- Skóra i kości z ciebie, mój drogi! Weź to, proszę. - brunet westchnął i wsadził smakołyk do kieszeni, dziękując cicho starszemu. - Jak Ci mija dzień.
- Dobrze. - odpowiedział bez emocji. Niegrzecznie tak podsłuchiwać, ale siedziałem od nich dosłownie kilka metrów, trudno było nie słyszeć. Może ten chłopak naprawdę nie był taki wesoły? - Mam nadzieję, że panu też minie cudownie.
- Oh, to na pewno! W ogóle... Ryan, chodź na chwilę! - usłyszałem swoje imię i spiąłem się lekko. Chciałem być sam, nie z jakimś brunecikiem od kaczek. Nie byłem dobrym kompanem do rozmów ani zabaw. Wstałem z mojego miejsca i podszedłem do dwójki.
- Tak? - dobrze wiedziałem, co starszy knuł. Już ostatnio mówił, żebym porozmawiał z... Brendonem? Tak, Brendonem.
- To Brendon, przemiły dzieciak! Może porozmawiacie razem, oboje siedzicie tak sami... - chciałem, naprawdę chciałem odpowiedzieć nie, jednak coś w spojrzeniu mężczyzny mówiło mi, że złamałbym mu serce zostawiając tego dzieciaka samego. Przytaknąłem krótko i rzuciłem ciche "czemu nie". - No i cudownie! Ja się zbieram, jeszcze raz miłego dnia!
Usiadłem z powrotem na swoim miejscu, tym razem z niższym u boku. Jego nogi znów kołysały się delikatnie, wzrok utkwiony w stawie. Zacisnąłem usta w linię, spoglądając na ciemnookiego i wreszcie zapytałem.
- Dlaczego ciągle tu chodzisz? - chłopak odwrócił się, jego wzrok wcale nie był taki szczęśliwy jak uśmiech, który sztucznie trwał na jego twarzy.
- Odpowiedz sobie dlaczego Ty tu chodzisz, wtedy zrozumiesz. - nie powiedział tego w niemiły sposób, raczej jakby był wystraszony tego typu konwersacji. Chwyciłem za kawałek chleba i rzuciłem na staw, obserwując zwierzęta. I jeśli mam być szczery, te stworzonka mogą przyprawić człowieka o uśmiech. - Są ładne prawda? - spojrzałem ponownie na niższego, jego wzrok utkowiony w stawie, nieco bardziej promienny. Był naprawdę ładnym młodzieńcem, nie to co ja. - Ocet pomaga w gojeniu. Na oko herbata, zjeździe opuchlizna. - przytaknąłem spokojnie i rzuciłem kolejny kawałek prosto obok kaczki. Po krótkiej ciszy, chłopak powiedział tylko ciche "lubią cię", a ja automatycznie spojrzałem na staw, widząc jak jedna z małych istotek przygląda mi się ciekawsko.
- Cóż, przynajmniej kaczki. - przynajmniej kaczki.
Od autorki: Hej, witam, witam i o zdrowie pytam! Jak wam mija dzień?
Dobranoc xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top