XXXVII.
Znowu tutaj. Rano znowu obudziłem się w sypialni mojego pana. Pamiętałem, że wczoraj się z nim przespałem, a potem jeszcze rozmawialiśmy o bliznach... i ta moja nieszczęsna próba wyznania mu miłości. Nawet nie wiem, kiedy ponownie po tym zasnąłem, ale widocznie znowu przeniósł mnie tutaj. Teraz jednak w łóżku byłem sam.
Dzisiejszy poranek nie był już taki miły i bezbolesny jak wczorajszy. Spróbowałem się powoli podnieść, niestety ból dolnych partii ciała, który od razu mnie dopadł był zbyt duży.
Uznałem, że najlepiej będzie jeszcze trochę poleżeć.
Nie jestem pewien, ile czasu minęło, być może zdrzemnąłem się jeszcze na chwilę. W pewnym jednak momencie drzwi do pokoju się otworzyły.
Tym razem mój pan nie był sam. Trzymał w ręce jakieś ubrania i puścił przodem panią Sarah, która niosła tacę ze śniadaniem.
- Dzień dobry, Matt - przywitała mnie z uśmiechem, widząc, że już nie śpię.
- Dzień dobry - odpowiedziałem, podnosząc się z trudem.
- Jak się spało? - zapytała, odkłada tacę na szafkę nocną.
Spało się kiepsko, ale przed snem było całkiem przyjemnie. Rzecz jasna nie mogłem powiedzieć tego na głos, ani o koszmarach które mi się śnią, ani o tym co robiliśmy wieczorem.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałem grzecznie.
- Życzę smacznego.
- Dziękuję.
Posłała mi jeszcze jeden uśmiech, zanim opuściła sypialnie. Gdy tylko to zrobiła właściciel położył ubrania gdzieś zboku na łóżku i usiadł koło mnie. Następnie podał mi tacę.
- Śniadanie do łóżka? - zapytałem, biorąc ją od niego. - Nie przeginasz?
Oczywiście te słowa zdążyły wyrwać się z moich ust, nim ugryzłem się w język. Nie powinienem się tak do niego odzywać. Szybko spojrzałem na niego przestraszonym wzrokiem.
- Znaczy się... ja nie...
Kiedy pan wystawił rękę w moją stronę, bałem się, że mnie uderzy. Zamknąłem oczy i zacisnąłem powieki, szykując się na uderzenie, ale ono nie nadeszło. Zamiast tego właściciel tylko lekko zmierzwił mi włosy.
- Smacznego - powiedział i podniósł się z łóżka.
Ostrożnie otworzyłem oczy, akurat by zobaczyć jak się ode mnie odwraca i zaczyna szukać czegoś w szufladach biurka.
- Przepraszam. Nie powinienem się tak do ciebie... do pana - poprawiłem się szybko - odzywać.
- Nie pierwszy i pewnie też nie ostatni raz, kiedy mi pyskujesz - stwierdził, wzruszając przy tym ramionami, zupełnie jakby nic go to nie obchodziło. Choć zapewne wcale tak nie było.
- Ale nie powinien - mruknąłem, ściskając mocniej tacę w dłoniach.
Minęła chwila, a ja bezczynnie gapiłem się na jedzenie. Byłem głodny, nawet bardzo. W końcu wczoraj po obiedzie nic już nie jadłem, podczas obiadu też nie zjadłem wiele. Mimo to teraz... jakoś nie miałem ochoty nic jeść.
Po jakimś czasie pan wyciągnął jakieś dokumenty i ruszył w stronę wyjścia, jednak ostatecznie zatrzymał się przy drzwiach.
- Matt - zaczął, odwracając się lekko w moją stronę - jeśli chodzi o to wczoraj...
- Możemy do tego nie wracać? - Taca w moich rękach zaczęła się trząść, gdy znów zacisnąłem na niej dłonie. - Proszę...
On jednak nie odpuszczał tak łatwo. Mierzył mnie przez chwilę wzrokiem, po czym cofnął się i znowu usiadł na łóżku.
Pochyliłem głowę jak najmocniej mogłem.
- Widzę, że masz jakiś problem. - Uderzyła mnie ta pewność siebie w jego głosie. On wiedział, że mam problem, tego nie dało się ukryć. Mogłem tylko ukrywać to jaki on jest.
- Myślałem, że zakończyliśmy już ten temat - powiedziałem, próbując przywołać w tonie mojego głosu, choć połowę pewności jaką miał on.
- Ale nie zakończyliśmy.
A szkoda.
Męczyło mnie to ukrywanie, skłamałbym mówiąc, że nie. Ale i tak nie mogłem mu tego powiedzieć. Co mu to da? Czasu nie cofnie. Mimo to wciąż naciska. Czy on nie może zrozumieć, że niektórych rzeczy po prostu lepiej nie wiedzieć?
- Nie pomogę ci, jeśli mi nie powiesz - dodał, nadal usiłując mnie przekonać.
Nie odpowiedziałem od razu. Musiałem namyślić się nad tym co powiem, nie chciałem go jakoś urazić, ani palnąć niczego głupiego... choć prawdopodobieństwo, że tego nie zrobię było wyjątkowo niskie.
Wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić i zapanować nad głosem. Wyszłoby mało przekonująco, gdyby głos mi się załamał już na samym początku...
- Zrozum... zawsze radziłem sobie ze wszystkim sam i teraz też sobie poradzę. Nie zamierzam ci się skarżyć, wszystko jest ok.
Wtedy poczułem na podbródku jego zimne palce. Znałem ten ruch aż nazbyt dobrze. Otworzyłem oczy, by na niego spojrzeć, i tak nie miałem innego wyboru.
- Przecież widzę, że nie jest - stwierdził poważnie.
- W ośrodku mnie bili i gwałcili, z pierwszymi właścicielami też nie było lekko. To chyba nic dziwnego, że moje zachowanie jest takie a nie inne. Najgorsze lata swojego życia spędziłem z mężczyznami, którzy stale mnie krzywdzili, więc nie dziw się, że teraz się boję i panikuje nawet przy zwykłej rozmowie. Po prostu... - chciałem odwrócić wzrok, ale jego dłoń mi to uniemożliwiła - przestań już naciskać, dobra?
Nawet jeśli dostrzegł u mnie wahanie, to nie dał tego po sobie poznać. Przyglądał mi się jeszcze przez moment, ale tym razem ja też nie odpuszczałem. Nie spuściłem wzroku, ani się od niego nie odwróciłem.
- Jak sobie chcesz - warknął, puszczając mnie. Następnie wstał. - Już więcej nie będę cię pytać.
I dobrze.
Zaraz po tym wyszedł.
To powinno w końcu zakończyć temat. Nareszcie. Mój pan nie będzie więcej dopytywać, a ja będę mógł przestać to roztrząsać. Może będzie się teraz trochę na mnie wkurzać, ale dam radę jakoś go udobruchać. Najważniejsze, żeby już do tego nie wracał.
Zjadłem tyle ile byłem w stanie, po czym zgarnąłem przyniesione przez właściciela ciuchy i wróciłem do swojego pokoju.
Dotychczas udawało mi się ignorować dotkliwy ból ciała, ale on z każdym kolejnym krokiem stawał się tylko bardziej dokuczliwszy. Zaraz po dotarciu do pokoju, od razu podszedłem do szafki, z której wyjąłem tabletki przeciwbólowe. Szybko połknąłem dwie.
Kiedyś nie czułem potrzeby przyjmowania ich, by złagodzić ból, ale teraz od gdy wiedziałem już, że mogę to robić, chciałem to zrobić. Chciałem... chciałem się znieczulić...
Ścisnąłem w dłoni opakowanie i usiadłem przy szafce. Wyjąłem jeszcze dwie tabletki, ale zawahałem się zanim włożyłem je do ust. Pewnie... jest ich za mało, żeby przedawkować. Albo są po prostu za słabe. Ciekawe czy mój właściciel w ogóle bierze pod uwagę, że mogę próbować się otruć?
- Nie - mruknąłem sam do siebie, wrzucając je luzem do pudełka. - To nie może być takie proste...
Poza tym z moim szczęściem... pewnie by mnie odratowali.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Pro-proszę - wyrwało mi się.
Podniosłem się szybko z podłogi, chowając pudełko po tabletkach do kieszeni. Wtedy do środka weszła pani Sarah z koszem na pranie.
- Nie przeszkadzam? - zapytała z uśmiechem.
- Nie, skąd. - Próbowałem też odpowiedzieć uśmiechem, ale nie byłem pewien czy dobrze mi to wyszło. - Pani nigdy.
Kobieta odłożyła kosz na podłodze i usiadła na łóżko, po czym poklepała miejsce obok siebie, każąc mi je zająć. Nie miałem ochoty na kolejne ''szczere rozmowy''. Przerabiałem to już z moim panem i nie poszło zbyt dobrze. Poza tym chyba wiedziałem, o czym ona chce mówić. Mimo to usiadłem przy niej. Bo choć nie chciałem rozmawiać, nie potrafiłem jej odmówić.
- Pan Rick ma taką pracę, że często wyjeżdża - zaczęła, potwierdzając w ten sposób moje przypuszczenia odnośnie tematu rozmowy. - Będą przez to tylko problemy.
Przez ''to''.
- Jakoś sobie z tym poradzę - stwierdziłem obojętnie. Przyzwyczaiłem się już.
- Powinieneś mu powiedzieć.
Wykluczone!
Zerwałem się z miejsca i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju.
- Dlaczego wszyscy chcą, żebym mu powiedział? - warknąłem już tym wszystkim zdenerwowany. - Ja tego nigdy nie zrobię. Będę to ukrywać, tak długo jak mogę. - Mam nadzieję, że słowo ''nigdy'' podkreśliłem dość wyraźnie.
- A sekret będzie zabijać cię od środka - stwierdziła, o dziwo zachowując spokój.
Pani Sarah nie denerwowała się nawet wtedy gdy ja wybuchałem. Potrafiła zapanować nad emocjami, nie tak jak ja.
Kiedy wstała, zatrzymałem się. Podeszła do mnie i sięgnęła do mojej kieszeni, z której wyjęła opakowanie przeciwbólowych tabletek. Skąd wiedziała, że je mam?
- Na ten ból, tabletki ci nie pomogą - oznajmiła i odłożyła je na biurko.
Chciałem coś jej na to odpowiedzieć, jakoś się wytłumaczyć. Ale nie wiedziałem jak, nie wiedziałem co powiedzieć. Tabletki same w sobie nic nie znaczyły. Nie przyłapała mnie na gorącym uczynku, więc chyba nie wiedziała, co chciałem zrobić. A nawet gdyby się domyśliła, to przecież zrezygnowałem.
- Lepiej żeby dowiedział się od ciebie - powiedziała nagle.
W pierwszej chwili pomyślałem, że może chodzić o te tabletki, ale przecież rozmawialiśmy o czymś kompletnie innym. O tym co zawsze.
- Jak pani to sobie wyobraża? - zapytałem markotnie. - Mam do niego podejść i powiedzieć: ''Słuchaj, twoi ochroniarze mnie zgwałcili, czy mógłbyś coś z tym zrobić''?
Jej uśmiech wyglądał teraz tak pobłażliwie, jakby mówiła do małego niegrzecznego dziecka. Albo do debila.
- Może użyj trochę innych słów - powiedziała w końcu.
A najlepiej w ogóle nic nie mów. Ale nie chciałem jej odmówić tak wprost, ani tym bardziej nazwać jej pomysłu złym.
- To... To niczego nie zmieni. Nie mogę mu powiedzieć - wydukałem.
Pani Sarah położyła mi dłonie na ramionach, a ja spuściłem głowę, by nie patrzeć jej w oczy.
- Nie wiem, co cię spotkało w przeszłości, ale na pewno nie należało do miłych przeżyć. Tutaj jesteś już bezpieczny, pan Rick nie będzie na ciebie zły. To nie była twoja wina, więc nie może być.
Ale może być, że to ukrywałem.
- Ja... - Zrobiłem krok do tyłu, by mnie puściła. - Ja się zastanowię. Dobrze?
Wyszedłem z pokoju. Przez resztę dnia włóczyłem się po rezydencji. Zajrzałem do pomieszczenia, które służyło panu za bibliotekę i przejrzałem tam kilka książek, później odwiedziłem jeszcze parę pokoi. Na szczęście nigdzie nie trafiłem na ochroniarzy. Na właściciela i panią Sarah też nie.
Na końcu zajrzałem do pokoju gier, w którym pierwszy raz grałem z panem w rzutki. Przywołało to kilka wspomnień. Poza tarczą były tam też inne gry, pewnie w większość z nich nie potrafiłbym grać, ale piłkarzyki raczej bym ogarnął.
Ja jednak chwyciłem za rzutki. Pierwsza z nich trafiła nawet dość blisko środka. Kiedy byłem sam szło mi o wiele lepiej.
- Zagramy? - usłyszałem nagle.
Wzdrygnąłem się tak, że pozostałe dwie rzutki wypadły mi z rąk. Schyliłem się szybko, żeby je podnieść, a kiedy wstawałem, właściciel był już przy mnie i trzymał drugi komplet.
- Wygrany znowu może zrobić z przegranym, co chce? - zapytałem dla pewności. - Wiem, jak to się skończy, a teraz... Przepraszam ja nie...
Przerwał mi dźwięk jego rzutki wbijającej się w tarczę. Aż się skuliłem.
- Chyba podziękuję - spróbowałem jeszcze raz. - Jeśli pozwolisz...
- Nie pozwalam - odparł wprost.
- Nie chcę...
Wtedy mój pan podszedł do tarczy i wyjął nasze obie strzałki. Sprzeciwianie mu się, nie było najlepszym pomysłem, ale nie miałem wyjścia. Jeśli zagramy zgodnie z takimi zasadami jak ostatnio, to po zwycięstwie znowu mnie przeleci albo, co gorsza, będzie chciał, żebym powiedział mu prawdę. Mimo, że powiedział, że już o to nie zapyta...
- Co powiesz na to, by rzucać po jednym razie i osoba z większą ilością punktów zadawała pytanie? - zaproponował.
Musiałem przyznać, trochę mnie to zaskoczyło.
- Takie przesłuchanie, tak? - domyśliłem się.
- Taka zabawa - poprawił mnie, po czym podał mi jedną z rzutek. - To co, zagramy?
- Niech będzie, panie - mruknąłem, biorąc ją od niego.
Musiałem w końcu ustąpić, nie miałem innego wyboru. Tak więc zaczęliśmy grać. Mój pan rzucił do tarczy, a ja zaraz po nim.
- Ja pierwszy - oznajmił, po tym jak ocenił wyniki.
Kto by pomyślał...
Nie znałem się za bardzo na punktacji, więc muszę po prostu założyć, że mnie nie okłamuje.
Czekałem na jego pytanie, modląc się tylko o to, by nie spytał o nic na co nie mogę udzielić odpowiedzi.
- Podobało ci się wtedy w kinie? Na jakim byliście filmie? - zapytał.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Czy to ma być podchwytliwe? A może ja się przesłyszałem.
- To dwa pytania - oznajmiłem cicho.
Jednak on w żaden sposób tego nie skomentował. Czekał tylko na odpowiedź. Czy on naprawdę zmarnował swoje pytanie na to, by usłyszeć relację z kina?
- Em, tak, było całkiem fajnie. Lubię filmy przygodowe - powiedziałem w końcu. - Główny bohater wybrał się w podróż i dotarł do celu. Jak można się było domyślić.
Nie za bardzo wiedziałem jak opowiedzieć mu fabułę filmu. On chyba uznał tak samo.
- Bardzo ogólnie - stwierdził. - Nie potrafisz opisywać ze szczegółami?
Uciekłem wzrokiem w bok i zatrzymałem go na tarczy. Następnie wróciłem spojrzeniem do niego. Być może delikatnie się uśmiechnąłem.
- Jeszcze nie wygrałeś kolejnego pytania - odpowiedziałem.
To było dość ryzykowne, ale dostrzegłem u niego uśmiech, więc chyba się opłaciło.
- W porządku. - Skinął mi głową i rzucił do tarczy.
Poszedłem w jego ślady i jak zwykle czekałem na wyrok. Nawet nie starałem się zrozumieć systemu oceniania, jeśli wygra rundę, zadami mi pytanie, jeśli nie, każe zrobić to mnie. Proste.
- Może coś o twojej rodzinie? Masz rodzeństwo?
Czyli znowu on.
- Nie. Jestem sierotą i jedynakiem. - Chciałem mieć to pytanie szybko za sobą. - A jeśli chodzi o dalszą rodzinę, to niezbyt się dogadujemy.
Już chciał coś powiedzieć, więc odezwałem się ponownie, nim zdążył on.
- Uprzedzając twoje następne pytanie. Tak, to znaczy, że nie miałbym gdzie pójść.
Chyba zamierzał jakoś to skomentować, nie wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi, ale ostatecznie odpuścił. To nie moja wina, że tak zareagowałem. Zna sytuację. Nie powinien pytać o rodzinę.
- Zawsze znajdzie się jakieś miejsce, do które można pójść - powiedział tylko i rzucił ostatnią rzutką.
Sugerujesz coś?
Zrobiłem to samo co on i czekałem na wynik.
- Teraz ty. - Zwrócił się do mnie, przekazując informację o moim ''zwycięstwie''.
Ja?
Już myślałem, że zagarnie sobie wszystkie pytania. Tak na dobrą sprawę nie potrafiłem nawet ocenić, czy naprawdę wygrałem.
Nie chciałem wyjść na zbyt ciekawskiego, ale pytanie jakoś przyszło mi do głowy od razu.
- Skąd pomysł na taką grę?
Mój właściciel się roześmiał.
- Podejrzewałeś mnie bardziej o jakąś grę na tle erotycznym?
Chyba mi się nie dziwisz.
Nie potwierdziłem, ani nie zaprzeczyłem, ale pan chyba sam domyślił się odpowiedzi.
- Uznałem, że tylko tak można się czegoś o tobie dowiedzieć - stwierdził, podchodząc do tarczy i wyjmując z niej po kolei wszystkie rzutki. - Widzę, że nie lubisz takich normalnych rozmów, ale to...
- Może być - mruknąłem, zadziwiając tym samego siebie.
Rzeczywiście, nie przepadam za rozmowami, ale musiałem przyznać, że podczas tej zabawy, którą wymyślił, bawiłem się całkiem nieźle.
- Gramy jeszcze raz? - zapytał, pokazując mi moje rzutki.
Spojrzałem na jego dłoń, potem na niego i jeszcze raz na trzymane przez niego przedmioty. Może zastanawianie się powinno zająć mi więcej czasu, ale na przekór własnemu rozsądkowi decyzję podjąłem całkiem szybko.
- Tak - odparłem, przyjmując rzutki. Druga runda nie zaszkodzi.
Myślałem, że mój pan zacznie tak jak ostatnio, ale on jakoś tego nie robił. Zamiast tego cały czas badawczo mi się przyglądał. Posłałem mu pytające spojrzenie.
- Podoba mi się, kiedy się uśmiechasz - oznajmił, również się uśmiechając. - Wyglądasz... uroczo.
Nawet nie zdawałem sobie strawy, że się uśmiecham. Teraz za to wiedziałem, że na pewno się rumienię, bo twarz zaczęła mnie palić.
- Dzie-dzięki - wymamrotałem speszony.
Gdybym nie uważał, że to niemożliwe... pomyślałbym teraz, że między nami może jednak być coś poza relacją pan-niewolnik...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top