XXXVI.

Kiedy mój pan pojawił się na miejscu, ochroniarzy już tam nie było.

Chyba nie podejrzewali, że naprawdę go zawołam. Sam siebie tym zaskoczyłem, ale nie żałowałem. Może i później będą chcieli się na mnie zemścić, ale gdybym tego nie zrobił... aż boję się myśleć, co by się mogło wydarzyć. Ale... chyba nawet oni nie byli na tyle głupi, by zgwałcić mnie tuż pod nosem swojego szefa.

Właściciel znalazł mnie klęczącego pod ścianą na korytarzu, zalewającego się łzami.

- Matt, co się stało? - Kucnął przede mną i uniósł moją brodę, by dokładnie mi się przyjrzeć.

Odtrąciłem szybko jego rękę i wytarłem oczy, by pozbyć dowodów mojego płaczu

- A... No... Nie, nic. Przestraszyłem się czegoś... Ale już wszystko w porządku - zapewniłem go, usiłując przywołać na twarzy uśmiech, co nie było łatwe zważywszy na to, że jeszcze chwilę temu ryczałem. - Przepraszam...

On raczej nie dał się przekonać. Znowu mnie złapał tak, by nakierować moją twarz na siebie, po czym otarł mi policzki dłonią, pozbywając się łez, które nie chciały przestać płynąć.

- Czego się przestraszyłeś? - zapytał zatroskamy.

Zachowywał się, jakby naprawdę był zmartwiony. Jakby naprawdę mu zależało...

Jego zachowanie sprawiło, że poczułem się względnie bezpiecznie, choć dzisiejszy dzień wcale nie miał tak wyglądać. Miałem ochotę powiedzieć mu prawdę.

Wtedy jak gdyby nigdy nic podbiegli do nas ochroniarze.

- Coś się stało? - zapytał jeden z nich.

- Słyszeliśmy krzyki - dodał drugi.

Bezczelnie udawali, że nic się nie zaszło. Miałem ochotę wykrzyczeć im w twarz, że przecież to oni mnie zaatakowali, ale strach przed nimi skutecznie mnie hamował.

- Nie, nic się nie stało - powtórzyłem. - Coś mi się przewidziało.

Pan przyjrzał mi się uważnie, a ja spuściłem głowę pod ciężarem jego wzroku.

- Możecie zostawić nas samych - rozkazał chłodno ochroniarzom. - Na wszelki wypadek przeszukajcie rezydencję.

Rzuciłem w ich stronę dyskretnie spojrzenie. Skinęli do swojego szefa, a potem do siebie, jakby bezgłośnie się ze sobą porozumiewali. Następnie na sekundę skierowali jeszcze na mnie swój wzrok i odeszli.

Gdy to zrobili, właściciel znowu skierował swoją uwagę w moją stronę.

- Jeszcze raz. Powiedz mi, co się stało - nalegał uparcie.

- Nic...

- Raczej sam sobie tego nie zrobiłeś - stwierdził, wskazując na rozerwany na ramieniu materiał.

Najwidoczniej któryś z ochroniarzy musiał mi to zrobić podczas szarpaniny, ale jakoś wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Przez to wszystko co się działo, rozdarta koszula nie wydawała mi się jakimś wielkim problemem. Niestety stanowiła ona dowód tego, że coś jednak tu zaszło.

Już miałem na końcu języka, by powiedzieć mu, że zrobiłem to sobie sam i zacząłem wrzeszczeć, tylko po to by zwrócić na siebie jego uwagę. Ale zrezygnowałem z tego pomysłu, bo na pewno by go to wkurzyło. To nie pora na bycie sarkastycznym.

- To... bardzo cienki materiał - odpowiedziałem w końcu. - Łatwo się rwie.

- Nie drwij sobie ze mnie. Mówiłem ci już, że nie lubię, kiedy się mnie okłamuje. Dlaczego zapytam jeszcze raz, co się stało?

Chyba nie miałem wyboru. Musiałem coś mu powiedzieć, nie uwierzy mi, że nic nie zaszło.

- Przestraszyłem się... twoich ochroniarzy - wydukałem po chwili milczenia. - Wiesz, że się ich boję. Chcieli ze mną rozmawiać, a ja próbowałem im uciec, więc... - Wskazałem na rozdarcie, jakby to wszystko tłumaczyło.

- O czym chcieli z tobą porozmawiać? - dociekał mój pan.

- Nie wiem, nie słuchałem ich.

- To wszystko? - wciąż był podejrzliwy.

- Tak. - Skinąłem głową na potwierdzenie tych słów.

To nie było do końca kłamstwo. Było w tym dużo prawdy. Naprawdę się ich bałem po tym biciu i wrzuceniu mnie do piwnicy, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy mojego pana. No i naprawdę powiedzieli, że chcą ze mną porozmawiać, a ja usiłowałem się im wyrwać. Ominąłem tylko ten fragment, gdy zaczęli mnie obmacywać.

- I na pewno niczego przede mną nie ukrywasz?

- Nie, panie.

Mój pan nadal nie był do końca przekonany. Może to dlatego, że okłamałem go już z tym kinem? Teraz na każdym kroku podejrzewał mnie będzie o kłamstwo, a to mocno utrudniało mi sprawę, bo przecież coś przed nim ukrywałem.

Musiałem coś zrobić. Skupić jego uwagę na czymś innym. Nie chciałem już o tym rozmawiać.

Ignorując przyśpieszone bicie serca, ostrożnie chwyciłem go za rękę.

- Czy możemy już... iść do pokoju?

Właściciel spojrzał na mnie zaskoczony, zupełnie jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.

- Nadal chcesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Tak. Teraz... - przesunąłem drugą dłonią po jego ręce - jeszcze bardziej potrzebuję twojej bliskości.

Podniosłem się, a on zrobił to samo co ja. Starając się, by było to jak najmniej zauważalne jeszcze raz przetarłem oczy dla pewności, drugą dłonią wciąż trzymałem go za rękę. Nie musiałem go długo przekonywać, poszliśmy do tego specjalnego pokoju, gdzie pan zamknął za nami drzwi na klucz. Z jednej strony to uniemożliwiało moją ucieczkę, z drugiej jednak dawało mi namiastkę bezpieczeństwa. Wiedziałem, że nikt tu nie wejdzie, no i wolałem być tu z nim niż z jego ochroniarzami.

Niezbyt wiedziałem na czym konkretnie ma polegać moja kara, jak na razie niczego mi jeszcze nie powiedział. Podszedłem tylko do łóżka, zakładając, że to na nim będzie się wszystko rozgrywać. Mój pan podszedł do mnie i złapał za ramiona, po czym obrócił tak, bym stał do przodem do niego

- Na pewno? - zapytał, upewniając się jeszcze.

Nie pytaj już. Powiedziałem ci prawdę, a przynajmniej tyle prawdy ile mogłem. Zapomnij o tym.

- Tak - odpowiedziałem.

- Jak sobie życzysz - powiedział, popychając mnie na łóżko.

Natychmiast podsunąłem się do góry i podniosłem na łokciach, by mieć lepszy widok. Trochę przestraszyło mnie jego zachowanie, ale w zasadzie nie powinienem spodziewać się niczego innego w tych okolicznościach. W końcu miała to być kara.

Właściciel również wszedł na łóżko i znalazł się tuż nade mną.

- Co tak ostro? - warknąłem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

Szybko zdałem sobie sprawę, że był to błąd. Nie powinienem się tak do niego odzywać. Szczególnie w takich okolicznościach, bo mogę sprowadzić na siebie tylko więcej problemów.

- A dlaczego nie? - zapytał, uśmiechając się chytrze. Jednocześnie umieścił też swoje kolano między moimi i zaczął przybliżać je do mojego krocza, a ja starałem się nie pisnąć z tego powodu.

- Bo cię proszę - odpowiedziałem, choć zabrzmiało to żałośnie.

Chyba wiedziałem, co chce zrobić. Zamierzał mnie sprowokować lub nawet przestraszyć, żebym przerwał swoje milczenie i wszystko mu powiedział. Jego niedoczekanie. Nie zamierzam znowu wychodzić na rozhisteryzowanego dzieciaka, tym bardziej nie zamierzałem niczego mu mówić. Sam to zaproponowałem i wytrwam do końca, cokolwiek on zamierza.

Dotknął mojego policzka jedną dłonią, a drugą wodził po moim udzie. Dziwne, gdy wcześniej ochroniarz robił identyczną czynność byłem przerażony, ale teraz nie czułem strachu. Zbliżył swoją twarz do mojej, ale nie złączył naszych ust, czekałem, aż mnie pocałuje, ale z jakiegoś powodu tego nie robił.

- Proszę... - wyszeptałem cicho.

Naprawdę chciałem, żeby mnie pocałował. Nie kłamałem, mówiąc mu, że potrzebuje jego bliskości.

Nie podobało mi się jednak, że nadal trzyma mnie w niepewności, a on zdawał się zauważyć moje niezadowolenie.

- Jeśli dobrze pamiętam, rano powiedziałeś, że akceptujesz wszystko, co wymyślę - upomniał mnie, nie przestając się chytrze uśmiechać.

Racja, przecież i tak nie miałem wpływu na to, co się ze mną stanie. Jest moim panem i może zrobić ze mną co zechce.

- Tak... - potwierdziłem z ociąganiem.

- Ale miałeś też mówić, kiedy coś będzie ci nie pasować - zaznaczył już dużo łagodniej.

- Wszystko mi pasuję - odpowiedziałem prędko.

Nie zamierzam mu się skarżyć i nie zamierzam mu mówić, czego nie lubię, niech robi, co chce.

Pan w końcu mnie pocałował, jego język dostał się do moich ust, w czasie gdy jego dłonie pozbywały się mojej bielizny i dolnej części garderoby. Kiedy już to zrobił, zabrał się za rozpinanie guzików mojej koszuli.

- Planowałem się dzisiaj z tobą trochę zabawić, ale boję się, że jak to zrobię, to się już całkiem posypiesz.

- Dam radę - zapewniłem go.

Mężczyzna pogładził mnie po policzku, jakby chciał otrzeć z niego kolejne łzy.

Wiem, że seks z nim nie rozwiąże wszystkich problemów, ale świetnie odwraca uwagę. Poza tym... jeśli mam go w sobie rozkochać i wyznać mu miłość będę musiał z nim sypiać, oddać mu się i pokazać że go pragnę.

Odważyłem się złapać go za rękę i przesunąć jego dłoń bliżej swojego serca.

- Zrób, co miałeś zrobić, a jak nie to... - zawahałem się na chwilę. Trudno wypowiadało mi się te słowa - to po prostu się ze mną kochaj.

Udało mi się dostrzec szok na jego twarzy, mój właściciel ewidentnie nie wiedział, co mi na to odpowiedzieć. Spodziewałem się, że go tym zaskoczę, ale nie że aż tak.

Zanim zdążył w pełni to wszystko przeanalizować, przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem. On na początku nie odwzajemnił pocałunku, co mnie trochę zaniepokoiło. Może to jednak był błąd?...

Na szczęście pan szybko przejął inicjatywę. Ulżyło mi, że on też tego chciał.

Wychodziło więc na to, że chyba postanowił zrezygnować z kary na rzecz seksu ze mną. W końcu już kilka razy powtarzał mi, że seks nie ma być karą. Było mi to nawet na rękę, kary zazwyczaj były bolesne, a seks z nim był całkiem przyjemny.

Pomógł mi się podnieść, po to by zdjąć mi koszulę i rzucić ją gdzieś na podłogę. On sam też pozbył się swojej bluzki, rzucając ją poza łóżko. Potem znowu mnie pocałował, przeczesując moje włosy palcami. Ja nie dostałem żadnych wytycznych, więc nie wiedziałem, co mam zrobić z rękami, ale ostatecznie odważyłem się położyć mu dłonie na ramionach. Poczułem jak jego mięśnie się napinają, więc chyba trochę go to zaskoczyło. Nic mi jednak na to nie odpowiedział, więc postanowiłem je tak zostawić. Ale nie na długo.

Jego dłonie prędko przeniosły się na moje biodra, po czym jeszcze szybciej obróciły mnie tyłem do siebie i zaczęły jeździć po mojej klatce piersiowej. Obcałowywał mój kark i ramiona, gdy palce ściskały moje sutki. Zadrżałem na to, ale towarzyszyło temu całkiem przyjemne uczucie.

W pewnym momencie przejechał dłońmi po moich udach i rozsunął je.

- Do kogo należysz? - spytał, szepcząc mi do ucha.

- Do ciebie, panie. - Odchyliłem głowę do tyłu. Czułem jak ciężko jest mi złapać oddech.

- Pamiętaj o tym - upomniał mnie, przygryzając mi płatek ucha.

Pamiętam. Zawsze o tym pamiętam.

Następnie położył mi dłoń na między łopatkami i pchnął mnie lekko do przodu, dając do zrozumienia, że mam się położyć. Zrobiłem to.

Ostatni raz przejechał dłonią po moim kręgosłupie, wywołując u mnie dreszcz, po czym wyjął z szuflady butelkę z lubrykantem, więc zacisnąłem palce na kołdrze, wiedząc co się zbliża. Zacisnąłem zęby, gdy wsunął we mnie dwa palce, zaczynając mnie rozciągać.

- Rozluźnij się - poradził.

Próbuję.

Miałem ochotę krzyczeć. Nic nie mogłem poradzić na to, że spinałem się mimowolnie na każdy jego ruch. A to był dopiero początek.

Po jakimś czasie wyjął ze mnie swoje palce, a ja usłyszałem jak rozpina sprzączkę od paska i rozporek. Następnie wszedł we mnie bez ostrzeżenia. Krzyknąłem głośno, a po moich policzkach popłynęły łzy, co było moją standardową reakcją na towarzyszący temu ogromny ból.

Na początku w ogóle się nie poruszał dając mi czas na przyzwyczajenia się. Bardzo tego potrzebowałem. Zaczął powoli, a mój jęk towarzyszył każdemu z jego ruchów. Nawet nie próbowałem ich tłumić, na dłuższą metę to i tak, by nic nie dało.

- W porządku? - zapytał nagle.

- Ja-jasne - wydukałem, starając się zapanować nad swoim przyśpieszonym oddechem.

Ból w końcu ustąpił, a jego miejsce zastąpiła przyjemność. Ogarnęła mnie fala gorące, rozchodząca się po moim ciele z każdym jego pchnięciem, a mój krzyk niekontrolowanie zaczął się wymywać z moich ust. Nigdy nie sądziłem, że będę czerpał przyjemność z seksu ze swoim właścicielem.

Zabawa trwała jeszcze dłuższą chwilę, ale w końcu oboje doszliśmy. Padłem na łóżku wyczerpany i zasnąłem niemal natychmiast.

Nie wiem, która była godzina, ale obudził mnie powiew zimnego wiatru. Był już wieczór i powoli robiło się ciemno. Podniosłem się ociężale i szybko skupiłem wzrok na otwartym na oścież oknie, przy którym teraz siedział mój pan. Nie miał na sobie koszuli, a z ust wypuścił chmurę dymu.

- Nie wiedziałem, że palisz - powiedziałem, ponownie zasłaniając kołdrą swoje nagie ciało.

Właściciel odwrócił się w moją stronę, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności.

- Zazwyczaj nie palę - odpowiedział bez pośpiechu. - Rzuciłem, kiedy... No, jakiś czas temu.

- A teraz znowu zacząłeś.

Zaciągnął się dymem jeszcze raz, po czym zwiesił głowę. Wypuścił dym, ale i tak nie odzywał się przez chwilę.

- Ostatnio miałem kilka stresujących dni - wyjaśnił.

- Z mojej winy - domyśliłem się.

- Nie tylko. - Niezbyt mnie to uspokoiło. - W pracy też nie było ostatnio lekko. Te spotkania to koszmar.

- To nie wyjeżdżaj - wyrwało mi się. Niestety ugryzłem się w język zbyt późno.

Nie chciałem powiedzieć tego na głos. Nie powinienem.

- To nie jest takie łatwe - westchnął, obierając głowę na dłoni. - A niedługo mam kolejny wyjazd.

- Ale... dopiero co wróciłeś...

Co? On znowu wyjeżdża? Nie, tylko nie to... Nie teraz.

- Niestety - mruknął. - Nic na to nie poradzę.

Wzdrygnąłem się, gdy pan zgasił papierosa w popielniczce. Od razu przypomniał mi się ból przypalanej skóry. Instynktownie pogładziłem swoje blizny na ramionach.

To chyba zaniepokoiło mojego pana. A może go zirytowało?

- Chyba wiesz, że bym tego nie zrobił? - zapytał lekko rozdrażnionym głosem.

- Tak, panie.

Tak, on chyba faktycznie by tego nie zrobił.

Zamknął okno i usiadł na łóżku obok mnie.

- Mogę zobaczyć?

W pierwszej chwili nie zrozumiałem, o co mu chodzi, a później dotarło do mnie, że ma na myśli moje blizny.

- Proszę - uległem mu łatwo.

Odwróciłem się plecami do niego i drgnąłem, gdy dotykał moich ramion i łopatek. Nie byłem pewien, czy w tym świetle cokolwiek zobaczył, ale z pewnością wyczuł nierówność pod swoimi palcami. 

- Jeszcze tutaj. - Złapałem go za rękę i nakierowałem jego dłoń na moje obojczyki, na których także znajdowały się ślady po oparzeniach.

- Matt...

- Tak, wiem, te blizny są paskudne - wszedłem mu w słowo.

- Nieprawda - zaprzeczył szybko. - Jesteś piękny. A blizny wcale mi nie przeszkadzają, świadczą o tym co przeżyłeś.

Odwróciłem się z powrotem do niego. Nie przeszkadzają mu moje blizny? Niemożliwe, na pewno uważa, że są wstrętne tylko nie chce mi tego powiedzieć. Ale to i tak miłe, że stwierdził co innego.

- Jesteś dla mnie taki dobry - zacząłem, spuszczając wzrok - a ja odpłacam ci, tylko moim niewdzięcznym zachowaniem.

Mój właściciel zaśmiał się cicho, jakby chciał zaprzeczyć.

- Ja wiem, że są ze mną same kłopoty - dodałem, nim zdążył się wtrącić. - Ale ty jesteś bardzo cierpliwy i wyrozumiały...

To był dobry moment, by to powiedzieć. Teraz kiedy już trochę się do siebie zbliżyliśmy... Powiem mu, że go kocham i może to coś zmieni... Może zmieni moją sytuację... Jeśli byłbym w stanie go w sobie rozkochać...

Nadal unikając jego spojrzenia, złapałem go za rękę, modląc się, by nie wyczuł ich drżenia.

- Ko... - zaciąłem się i nie byłem w stanie powiedzieć więcej.

No dalej, to nie jest trudne. Powiedz to.

- Ko... - spróbowałem jeszcze raz, ale tym razem również nic z tego nie wyszło. - Ko-koniecznie muszę cię za to wszystko przeprosić...

Jednak jestem tchórzem. Nie potrafię powiedzieć, że go kocham. Nie mam problemów z okłamywaniem go, ale tego nie mogę powiedzieć.

- No już, wszystko w porządku - stwierdził uspokajającym tonem, głaszcząc mnie po głowie.

Nie, nie jest w porządku. Ani trochę.

- Dziękuję, że jesteś taki wyrozumiały - powiedziałem cicho.

Głupie dwa słowa i nie chcą mi przejść przez gardło.


- - _ - - _ - -

Wybaczcie to zakończenie wczoraj i ten mój mały chamski komentarz, ale ciekawiło mnie jaki będzie odzew. Poza tym następny rozdział tak czy inaczej był planowany na następny dzień, więc no. (Na początku wszystkie miały być wstawione tego samego dnia, ale ostatecznie w tym trzeba było jeszcze coś poprawić, więc poczekał jeden dzień.) Jeszcze raz sorry, ale zapewniam Was, że szczerze żałuję i obiecuję poprawę.

Tradycyjnie zachęcam do wyrażania swojej opinii i komentowania. Mam nadzieję, że się spodoba.

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top