XXXIX.

Ten tydzień zleciał mi rekordowo szybko i nim się obejrzałem nadszedł dzień mojej wizyty kontrolnej. Okropnie mnie to stresowało i codziennie powstrzymywałem się, by nie poprosić mojego pana o odwołanie jej.

Ale skoro już się zgodziłem, to musiałem pójść.

Przez myśli przechodziło mi codziennie tysiące myśli, co może pójść nie tak. Najbardziej obawiałem się tego, że pan dowie się o gwałcie. Wtedy raczej nie będę mógł już wykręcić się tym, że byli to moi poprzedni właściciele. Z drugiej strony przerażały mnie też same badania, w końcu będzie to jakiś obcy facet.

Nie zwracałem uwagi na to, gdzie znajduje się ta klinika dla niewolników, bo nadal nie najlepiej znałem miasto, ale budynek z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym, poza tym że umiejscowiony był mocno na uboczu. W środku natomiast wyglądał jak najzwyczajniejsza w świecie klinika. Mój właściciel podszedł do recepcji i po krótkiej wymianie zdań kobieta skierowała nas na lewo. Musieliśmy zejść schodami na dół, a tam po tym jak mój właściciel zamienił kilka słów z ochroniarzami, oni przepuścili nas dalej za zamknięte drzwi.

- Stresujesz się? - zapytał mnie po jakimś czasie pan.

- No co ty. Wcale - rzuciłem szybko, choć było to oczywiste kłamstwo. A zdradzało mnie bardzo dużo, między innymi drżenie głosu, czy rąk.

Wtedy poczułem jego rękę na swoim ramieniu.

- Nie martw się. Lekarz nie zrobi ci krzywdy. - Uśmiechnął się, próbując mnie uspokoić.

To miło, że próbował, ale to niezbyt pomogło. Wiedziałem, że lekarz teoretycznie nie powinien mnie skrzywdzić, ale wciąż nie mogłem powstrzymać obaw, że mój pan się czegoś dowie.

W końcu dotarliśmy do drzwi oznaczonych numerem dwanaście i z nazwiskiem lekarza. Po drodze minęliśmy parę osób, ale naprawdę niewiele. Najwidoczniej mało było panów, którzy dbali o zdrowie swoich niewolników.

- To tutaj - oznajmił i zapukał.

Po chwili drzwi się otworzyły i z pomieszczenia wyłonił się jakiś mężczyzna z brodą, w okularach i w kitlu.

- Dzień dobry, byliśmy umówieni na wizytę kontrolną - przypomniał mu mój właściciel.

- Tak, pamiętam - zapewnił go i odwrócił się w moją stronę. - Więc to pewnie jest Mathew Brason.

Zadrżałem, gdy wypowiadał moje nazwisko. Teraz było już za późno na ucieczkę.

Lekarz usunął się z przejścia, tak abym mógł wejść i zaprosił mnie gestem dłoni.

- Zapraszam do środka - powiedział, uśmiechając się dobrodusznie.

Spojrzałem w kierunku pomieszczenia, a potem na mojego pana, ale nie ruszyłem się z miejsca nawet o krok.

- Nie pójdziesz ze mną - zapytałem się go niepewnie - prawda?

Mój właściciel zaśmiał się wyraźnie rozbawiony.

- Chyba lepiej będzie, jeśli zaczekam na ciebie tutaj - oznajmił.

Może w ogóle nie brał pod uwagę możliwości, by ze mną iść. Pewnie chciał mi w ten sposób pokazać, że szanuje moją prywatność. W sumie... nie mogę się jakoś bardzo skarżyć na to, że tego nie robił.

- Spokojnie, lekarz nic ci nie zrobi - dodał jeszcze, uspokajając mnie.

- Mhm, tak. - Próbowałem odwzajemnić jego uśmiech i wszedłem do środka. Lekarz zamknął za nami drzwi.

Zaraz po tym podszedł do swojego biurka i zaczął przeglądać coś w papierach. Ja w tym czasie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie było duże, ale mieściła się w nim kozetka, biurko i jeszcze kilka sprzętów. Wyglądało bardzo podobnie do tych pokoi w skrzydle medycznym naszego ośrodka. Nieszczególnie mnie to uspokoiło. Ale mój pan mówił, że lekarz mnie nie skrzywdzi... Mam nadzieję, że to była prawda.

- Bardzo... Jakby to ująć?... - zaczął doktor, nawet nie podnosząc na mnie wzroku. - ...spoufalasz się ze swoim panem.

''Spoufalam się z nim''? No... trochę tak... Mówię do niego na ty i okazuję mu zdecydowanie za mało szacunku.

- To źle... prawda?

Tak, to źle. Po co ja w ogóle pytam?

On tylko wzruszył ramionami.

- Mi nie przeszkadza, ale lepiej żebyś tego nie pokazywał poza domem - ostrzegł mnie.

''Domem''. To nie jest mój dom.

W końcu skupił wzrok na mnie. Wziął do ręki stetoskop i powoli zaczął się zbliżać.

- Zdejmij koszulkę - powiedział, po czym dodał szybko: - Muszę cię osłuchać.

Przełknąłem nerwowo ślinę, ale wykonałem polecenie. Od drzwi dzieliło mnie tylko kilka kroków. Ucieknę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Poza tym pan jest na korytarzu, nic mi nie będzie.

Lekarz wskazał dłonią na kozetkę, dając mi w tej sposób do zrozumienia, że mam na niej usiąść. To polecenie również wykonałem, choć z dozą niepewności.

- Zanim pan zacznie... - zacząłem z wahaniem - ja... nie pozwolę się dotknąć poniżej pasa. Cokolwiek, ale nie to.

Pomyślałem, że lepiej będzie zaznaczyć to od razu.

- Myślałem, że twój pan...

- Nieważne - wszedłem mu z słowo. - Po prostu nie.

- Jestem lekarzem. Nie zamierzam zrobić niczego...

- Nie obchodzi mnie to.

Próbował mnie przekonać, ale ja nie mogłem na to pozwolić. Nie byłem pewien jak dokładnie będzie wyglądać badanie, postawić sprawę jasno.

To najwyraźniej dało doktorowi do myślenia.

- Czy twój pan zrobił ci jakąś krzywdę? - zapytał. - Zazwyczaj to wydaje się oczywiste, ale wy wyglądacie, jakbyście mieli w miarę dobre relacje.

- Mamy. Chyba. Znaczy... on mi nic nie zrobił. - On nie.

- Więc ktoś inny?

Po plecach przeszedł mi dreszcz. Mam za długi język. Muszę jakoś z tego wybrnąć.

- Miałem wcześniej dwóch właścicieli, w ośrodku też mnie gwałcili. Mój pan o wszystkim wie. Możemy już zaczynać? Miejmy to z głowy.

- W porządku. - W końcu ustąpił, choć było widać, że niechętnie.

Badanie nie było aż takie złe. Ot co typowe, podstawowe badania. No i nie próbował nic kombinować. Co prawda, podpytywał mnie, chcąc zrobić wywiad i zadał mnóstwo pytań, na które udzielałem zdawkowych odpowiedzi.

- Nie było źle, prawda? - zapytał na koniec. - Obyło się bez wołania twojego pana.

Taa, bardzo zabawne. Choć rzeczywiście wolałbym go tu nie wołać.

- Dam ci jeszcze tylko zastrzyk i na tym skończymy - oznajmił, pokazując mi strzykawkę.

Nie lubię igieł, nie mam z tym dobrych doświadczeń, ale posłusznie wystawiłem do niego ramię.

- Zaboli tylko trochę - zapewnił, łapiąc mnie i przybliżając igłę do mojej skóry.

Aha, już ci wierzę. Odwróciłem głowę i zacisnąłem zęby. Znosiłem już gorsze rzeczy, skrzywiłem się, ale na szczęście ból szybko ustąpił. Tak na dobrą sprawę, to nie wiedziałem nawet, co było w tej strzykawce. Podejrzewam, że jakieś witaminy, czy coś. W zasadzie to nawet nie chciałem pytać.

- Po wszystkim - oznajmił. - Możesz już iść.

- Dziękuję - mruknąłem i natychmiast opuściłem pomieszczenie.

Mój pan czekał na mnie przed drzwiami. Ucieszyłem się na jego widok, choć wcale nie minęło dużo czasu. Mimo to chciałem już wracać do rezydencji. Strach wykończył mnie psychicznie.

- Wracamy? - zapytałem szybko.

Mój pan rzucił tylko szybkie spojrzenie w kierunku drzwi, które właśnie za sobą zamknąłem.

- Daj mi chwilę - powiedział, wymijając mnie, po czym wszedł do gabinetu.

Po co? Przecież niczego się nie dowie, a przynajmniej nie powinien... Nie, nie, na pewno niczego się nie dowie. Lekarz niczego nie znalazł. Widział jak się zachowuję, ale to akurat powinno być normalne w mojej sytuacji, poza tym wszystko jest w porządku. Powinno być...

Zrobiłem nawet krok w stronę zamkniętych drzwi, by podsłuchać ich rozmowę, ale cofnąłem się równie szybko. Grzeczny niewolnik nie powinien podsłuchiwać prywatnych rozmów swojego właściciela, nawet jeśli dotyczyłyby jego samego.

Nie, nie chciałem wiedzieć. Muszę się poprawić. Muszę się lepiej zachowywać.

Oczekiwanie zdawało się trwać całą wieczność. Przez głowę przelatywały mi same najgorsze scenariusze. Niech w końcu wyjdzie i zakończy moje męki.

Trochę minęło, ale mój pan w końcu opuścił gabinet.

- I co? - zapytałem od razu, nie mogąc się powstrzymać.

- Nie jest źle - odpowiedział zdawkowo.

''Nie jest źle''? Co niby miało oznaczać, że ''nie jest źle''? Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś zupełnie innego.

Powoli ruszyliśmy w stronę wyjścia.

- O czym rozmawiałeś z lekarzem?

- O tobie - odparł.

- Coś nie tak?

Wiedziałem, że jesteśmy w miejscu, gdzie właściciele przyprowadzają swoich niewolników i coś mówiło mi, że powinienem się po prostu zamknąć i nie odzywać, ale ciekawość była silniejsza.

Mimowolnie rozglądałem się, zerkając czy nikt nie nasłuchuje jak bezczelnie odnoszę się do mojego pana.

- Nie, powiedział, że rany się goją, a oznaki niedożywienia znikają - stwierdził obojętnie. - Ale mówił też, że wzdrygasz się przy każdym dotyku. I że może polecić psychologa...

- Nie jestem chory! - powiedziałem natychmiast, unosząc się przy tym chyba odrobinę zbyt mocno.

Pan nie skomentował tego od razu, najpierw nastąpiła niepokojąca chwila ciszy.

- Nie powiedziałem, że jesteś - odezwał się w końcu. - Ale...

Żadne ''ale''.

- Nie. Nie chcę - ustawałem przy swoim.

To już było zbyt wiele. Wiedziałem, że przeginam. A to milczenie tylko mnie w tym utwierdzało.

- Przepraszam, zapomniałem się - powiedziałem, próbując jakoś uratować sytuację. - Ale nie... nie chcę rozmawiać z nikim o tym, co się stało.

Mój właściciel się zatrzymał, a ja stanąłem tuż za nim. Westchnął ciężko i przeczesał włosy dłonią, zapewne właśnie tracił do mnie cierpliwość. Choć biorąc pod uwagę, to wszystko co musiał przeze mnie znosić do tej pory... dziwiłem się, że dopiero teraz.

- Matt...

- Sam sobie z tym poradzę. Zawsze radzę sobie sam.

Mimo to nie zamierzałem ustąpić. Zgodziłem się na to, by zbadał mnie lekarz, ale nie było mowy o psychologu. Nie jestem wariatem, nie odbiło mi jeszcze aż tak.

- Mówiłem ci już, że nie jesteś sam - poprawił mnie.

Mówisz poważnie? Właśnie, że jestem.

Ale nie mogłem powiedzieć tego na głos. Spuściłem tylko wzrok i już się nie odzywałem. Chciałem tylko wrócić do rezydencji i zamknąć się w swoim pokoju.

Wzdrygnąłem się, gdy położył mi dłoń na ramieniu. Zapewne chciał w ten sposób utwierdzić mnie w przekonaniu, że ''nie jestem sam'', ale przecież nawet jeśli naprawdę tak jest to... to i tak nic nie zmienia...

- Jedźmy już do domu - szepnąłem cicho. - Proszę, panie.

Zabrał rękę.

- Dobrze. - Po jego tonie głosu, wiedziałem, że wcale nie jest dobrze, ale i tak dziękowałem mu w duchu, że możemy już wracać.

Droga powrotna minęła nam w milczeniu. Cisza wypełniona tylko warkotem silnika. Atmosfera była napięta, a ja wiedziałem, że mój pan w każdej chwili może niespodziewanie uderzyć i znów chcieć przeprowadzić ze mną poważną rozmowę.

Kiedy byliśmy już na miejscu, chcąc uniknąć kolejnej pogadanki, natychmiast otworzyłem drzwi, by wyjść. A przynajmniej próbowałem, bo mimo że naciskałem na klamkę, nie mogłem wydostać się z samochodu.

- Zamknięte? - zapytałem głupio, choć odpowiedź była oczywista.

Moje tętno momentalnie podskoczyło i spróbowałem z drzwiami jeszcze kilka razy dla pewności. Czułem jak ogarnia mnie panika, bo wiedziałem, do czego to zmierza.

- Co się dzieję?

- Jak to co? Nic. - Zabrzmiało to bardziej wrogo niż bym tego chciał.

- Nie otworzę póki mi nie powiesz. Jest coś o czym, nie chcesz mi powiedzieć i nie chcesz rozmawiać z psychologiem, bo boisz się, że się w ten sposób tego dowiem, tak?

- Co? Nie. Nic z tych rzeczy - zaprzeczyłem szybko. - Mylisz się... panie.

Skoro wiesz, to po co pytasz? Błagam przestań do tego wracać. Obiecałeś, że już nie będziesz.

- Powiedz mi, obiecuję, że nie będę zły - nalegał.

Niestety nie wierzyłem w jego zapewnienie. Jak mógł obiecywać, że nie będzie się wściekać, skoro nie wie o co chodzi. A ja wiem, że to go na pewno wkurzy.

- Obiecałeś, że nie będziesz już o to pytać. Proszę nie łam tej obietnicy. - Wiedziałem, że to może być lekkie przegięcie, ale nie miałem innego pomysłu jak mógłbym zakończyć ten temat.

W pewnym sensie podziałało, bo zamilkł i już nic nie mówił, co nie wróżyło dobrze.

W porządku, skoro tak mamy się bawić, to mogę zaryzykować jeszcze raz. Odetchnąłem, żeby się choć trochę uspokoić i odwróciłem się w jego stronę. W pierwszej chwili uniknąłem jego wzroku, ale szybko naprawiłem ten błąd. Gdybym tego nie zrobił, moje słowa pewnie nie odniosłyby takiego efektu.

- Wiesz, czemu wzdrygam się na dotyk lekarza? Po prostu nie chciałem, żeby mnie dotykał. Mówiłem ci o tym. Każdy dotyk kojarzy mi się z nimi.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, ale tym razem to on odwrócił ode mnie wzrok.

- Więc mój też - stwierdził głosem, w którym nie usłyszałem żadnych emocji.

Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak wielki błąd popełniłem. Pomyślał, że po raz kolejny porównałem go do moich poprzednich właścicieli, a on bardzo tego nie lubił. I znowu... rany, jaki ze mnie idiota...

W głowie miałem kompletną pustkę, mimo że przelatywało mi przez nią w tej chwili tysiące myśli. Co rusz otwierałem i zamykałem usta, a język odmówił mi na moment posłuszeństwa. Jak...? Jak mógłbym wybrnąć z tej sytuacji?...

- Nie - jęknąłem żałośnie. - Nie, twój nie...

- No dobra, chyba skończyliśmy już te rozmowę - powiedział, po czym odblokował drzwi i wyszedł z samochodu.

- Panie, przepraszam - zawołałem za nim, ale on to zignorował.

Sam chciałem, żeby ta rozmowa dobiegła końca, ale nie w ten sposób.

Wiedziałem, że nie mogę przyjść do niego od razu. Zaczekałem do następnego dnia. Sądziłem, że to starczy, by emocję trochę opadły. Do kolacji zostały jeszcze jakieś dwie-trzy godziny, więc ruszyłem w kierunku jego gabinetu. Byłem pewien, że właśnie tam go znajdę. Musiałem w końcu go jakoś udobruchać.

Już miałem zapukać, ale zawahałem się tuż przed tym jak moja ręka dotknęła drzwi.

- Dobra. Dasz radę, Matt - odetchnąłem głęboko, motywując sam siebie i zapukałem.

Nie otrzymałem odpowiedzi, więc po prostu otworzyłem drzwi.

- Panie, masz chwilę?

- Tylko szybko - mruknął, patrząc na mnie spode łba. Chyba zirytowała go ta moja bezczelność.

Siedział za biurkiem i przeglądał dokumenty, tak jak zawsze. Kazał mi się streszczać, więc dobrze by było gdybym już zaczął.

Wziąłem jeszcze jeden wdech, nim zacząłem mówić.

- Mówiłeś, że nie mam porównywać cię z moimi poprzednimi właścicielami, ale ja naprawdę nie potrafię inaczej. Widzę, że jesteś inny niż oni. Ich interesowało tylko to jak mogą mnie wykorzystać, a ty o mnie dbasz. Nie widzisz we mnie tylko seksualnego niewolnika...

Spuściłem wzrok i zacząłem miąć w dłoniach materiał koszulki, ale w końcu odważyłem się obejść biurko i do niego podejść.

- Wiesz, że nie myślę o tobie tak jak o nich. Chcesz, żebym to udowodnił? - Starałem się zabrzmieć pewnie i nawet spróbowałem się lekko uśmiechnąć. - Będzie ciekawie.

Pocałowałem go, nim zdążył się odezwać. Odsunął się w pierwszym momencie, ale udało mi się przejąć kontrolę nad pocałunkiem. Przyciągnąłem go bliżej, wsuwając palce w jego włosy. Nigdy wcześniej się tak nie czułem.

- Ale wiesz, że nie musisz mi niczego udowadniać? - zapytał, gdy go puściłem, a on się cofnął.

- Ale chcę - zaznaczyłem. - Chcę.

Znów ta niepokojąca cisza. Rozumiem, że mogłem dać mu tym do myślenia, ale chciałem poznać jego zdanie od razu.

- To co? Idziemy do sypialni? - zapytałem, przerywając ciszę.

Spojrzał na mnie, jakbym powiedział najdziwniejszą rzecz na świecie. W sumie to myślałem podobnie.

Złapałem go za rękę, licząc na to, że to pomoże.

- Przeprosiny przyjęte? - dopytałem.

- Ta - mruknął bez przekonania - przyjęte.

Widać było, że nie jest do końca pewien, widząc to złożyłem jeszcze jeden szybki pocałunek na jego ustach i pociągnąłem go do góry, by wstał. Nie oponował, więc zrobiłem krok w stronę drzwi, dając mu delikatną sugestię.

Nie jestem niczym więcej jak zwykłą dziwką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top