XXVI.
W milczeniu dotarliśmy do samochodu na podziemnym parking. Stresowała mnie ta cisza, ale zamierzałem pogadać z nim na osobności, więc aktualnie jego auto wydawało mi się najlepszym miejscem.
Pan nawet otworzył mi drzwi, chyba po to by mieć pewność, że na pewno do niego wsiądę.
- Nie próbowałem uciekać, pomagałem dziewczynce znaleźć mamę - powiedziałem, kiedy on też zajął już miejsce w aucie.
- Widziałem - odpowiedział mi nieśpiesznie. - Dlatego nie dam ci kary, którą planowałem.
''Kary, którą planował'' aż się boję myśleć, co to w ogóle miało być.
- Dziękuję, panie.
Nadal starałem się unikać jego wzroku, ale mój strach już trochę zelżał. Przynajmniej wie, że nie chciałem znowu mu uciekać.
Mężczyzna sięgnął ręką do kluczyków, najpewniej po to by uruchomić silnik, ale szybko cofnął dłoń. Odchylił się na fotelu i spojrzał na mnie.
- To co zrobiłeś, było...
- Głupie? - wpadłem mu w słowo. - Nieodpowiedzialne? Wiem. Ale kiedy ją zobaczyłem... to jak ona się bała... Nie mogłem jej tak zostawić...
Nie powinienem mu przerywać, ale czułem, że muszę mu się wytłumaczyć. Poza tym pomoc dziewczynce chyba nie powinna być czymś za co mógłby się na mnie jakoś szczególnie mocno obrazić. I tak na początku nie chciałem tego robić, po prostu... jakoś tak wyszło.
- Przepraszam, że odbiegłem tak bez słowa - powiedziałem skruszony.
- To co zrobiłeś, było bardzo dojrzałe - poprawił mnie z uśmiechem. - Zachowałeś się naprawdę odpowiedzialnie. Nie jesteś taki obojętny, jakbyś tego chciał.
- Niestety - burknąłem.
- Nie, to bardzo dobrze - stwierdził. - Nie chciałbym, żebyś zachowywał się jak jakaś lalka bez uczuć.
- Byłoby łatwiej - powiedziałem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że mówię to na głos.
- Byłoby okropnie - skomentował mój właściciel.
Muszę uważać na to, co mówię. Wiem, że mam cięty język i nie chcę wpaść w kłopoty przez swoją nieuwagę.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tej dziewczynce? - zapytał po chwili. - Przecież nie zabroniłbym ci iść do niej. Pomógłbym ci.
- Nie mogłem cię prosić... panie - odpowiedziałem cicho. - Dostałem już dość dużo. Głupio byłoby mi poprosić o coś więcej.
- Matt - odezwał się ostro. Złapał mnie za podbródek i zmusił do tego, bym spojrzał mu w oczy. - Lepiej było powiedzieć niż się uciekać. Myślałem, że... Nie rób więcej.
To była dziwna mieszanka, złość i ulga. Był zły, że mu uciekłem, ale jednocześnie czuł ulgę, że znowu ma mnie przy sobie. Ciekawe czy matka Sandy czuła to samo.
- Obiecuję, że już więcej... że już nigdy ci nie ucieknę...
- No mam nadzieję - powiedział poważnie.
Chciałem się od niego odsunął, ale właściciel nadal mnie trzymał i chyba nie zamierzał puścić. Przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej i pocałował. Na początku był to delikatny pocałunek później już coraz mniej. Zdążyłem się już przyzwyczajać do całowania, ale mimo to zawsze mnie tym zaskakiwał.
Próbowałem jakoś to odwzajemnić, ale przestałem nawet próbować. Szczególnie gdy wsunął mi dłoń pod bluzkę i zaczął jeździć nią po moim brzuchu i klatce piersiowej. Jednocześnie przestał zajmować się moimi ustami i zaczął całować mnie po szyi.
- T-tutaj? - wydukałem, starając się zapanować nad głosem.
On jednak nic mi na to nie odpowiedział. Nie chciałem tego robić tutaj, w samochodzie na podziemnym parkingu. Położyłem mu dłoń na klacie i próbowałem jakoś od siebie odsunąć, ale to nic nie dało. Drugą dłoń mi unieruchomił, chwytając za nadgarstek.
- Panie... - jęknąłem żałośnie. - Nie, proszę, wracajmy do rezydencji. Błagam... Błagam, nie tutaj...
Wtedy się zatrzymał. Puścił mnie i się odsunął.
- Ej, spokojnie. - Położył mi dłoń na policzku i spojrzał na mnie zatroskanym wzrokiem. - Nie będziemy tego robić, jeśli nie chcesz. - Zajął z powrotem swoje miejsce na fotelu kierowcy i uruchomił silnik. - Wracamy do domu.
Patrzyłem przez chwilę na niego zdezorientowany, ale szybko poprawiłem bluzkę i zapiąłem pasy.
- Czemu? - wymamrotałem.
- Myślałem, że chcesz już wracać. - Popatrzył na mnie zdziwiony.
- Nie. Czemu... Czemu mnie do tego nie zmusisz? Przecież możesz.
Zaśmiał się krótko i wyjechał z miejsca parkingowego.
- Bo nie chcę - oznajmił wprost.
Później już ze sobą nie rozmawialiśmy. W samochodzie panowała cisza, a przecież nadal był temat, który musiałem poruszyć. Problem w tym, że nie wiedziałem jak zacząć.
Niby to nie jest trudne. Wystarczy zapytać: ''Dlaczego nie odzywałeś się do mnie cztery dni?''.
Niestety nim odważyłem się odezwać, dotarliśmy już do domu. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć zanim wrócimy do siebie. Oboje rozejdziemy się w swoje strony, ja do pokoju, on do gabinetu, i tyle będzie z naszej rozmowy.
- Przepraszam, że nie odzywałem się przez kilka dni. - To on pierwszy przerwał ciszę.
Zaparkował na podjeździe i wyłączył silnik.
Musiałem mu jakoś na to odpowiedzieć, ale co? Mam powiedzieć mu: ''Nic nie szkodzi''? Przecież ja umierałem z nerwów przez te cztery dni. Dobrze, że przynajmniej zdecydowałem się od razu powiedzieć mu o tych pofarbowanym ciuchach, bo nie wiem, ile jeszcze bym czekał, aż mój pan raczy się do mnie odezwać.
- Pani Sarah mówiła, że miałeś mnóstwo pracy - powiedziałem na głos zamiast tego.
- To też, ale... - zawahał się na chwilę, a ja chyba jeszcze nigdy nie byłem aż tak ciekawy tego co chce mi powiedzieć. - Musiałem sobie to wszystko przemyśleć. Ty pewnie też.
- Mhm... Tak...
Niestety wolałbym o tym nie myśleć. Przez cztery dni moją głowę zajmowało tylko to, co zrobiłem źle, że się nie odzywasz.
- Zachowałem się jak skończony kretyn - stwierdził.
- Co? - Chyba się przesłyszałem.
To chyba ja powinienem mówić mu takie rzeczy. Cokolwiek się stanie, winę zawsze ponosi niewolnik.
- Nie powinienem z tobą spać, biorąc pod uwagę, że mogłeś przeżyć traumę - odparł. - Głupio zrobiłem.
On żałuje.
- C-co...? Nie... To nie tak. To... Ja... - Próbowałem coś wymyślić, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Jak zawsze kiedy musiałem z nim pogadać. - Daj... Daj mi jeszcze jedną szansę.
- Na co? - zapytał zdziwiony.
Głupie pytanie. Na pokazanie ci, że nadaje się do jedynej czynności, dla której mnie kupiłeś.
- Na... Na co zechcesz... Zrobię co każesz. Jak mnie oddasz, to... to ja się tam kolejny raz już nie odnajdę... - Starałem się nie myśleć o tym jak żałośnie to brzmiało.
Zaryzykowałem spojrzenie w jego stronę i ze zdumieniem odkryłem, że chyba rozśmieszyłem go tym, co powiedziałem.
Znów mnie pocałował, ale tym razem był to bardzo krótki pocałunek, dosłownie zetknął nasze usta tylko na chwilę.
- A to za co było? - zapytałem, patrząc na niego zdziwiony.
- Nie twierdzę, że przespanie się z tobą było błędem - powiedział z pobłażliwym uśmiechem. - Po prostu nie powinienem działać tak impulsywnie.
''Impulsywnie''? Wcześniej w ogóle nie chciałeś ze mną spać, a ja zamartwiałem się dlaczego.
- Nawet nie zapytałem, czy tego chcesz - powiedział jakby do siebie.
- No jeszcze tego by brakowało - nie wytrzymałem. Wiem, że nie powinienem tego mówić, ale teraz było już za późno. - Różnisz się od moich poprzednich właścicieli. Oni nie mieli na względzie mojego dobra, ale... ja nie jestem przyzwyczajony do takiego traktowania. Czuję się z tym strasznie nieswojo.
Tym razem poważnie go wkurzyłem. Nie musiałem nawet na niego patrzeć, by się upewnić, ale jednak to zrobiłem. I to był błąd.
- Nigdy, przenigdy, nie waż mnie z nimi porównywać. To byli okropni ludzie, którzy zrobili ci potworne rzeczy.
- Nie... Nie jesteś taki jak oni. - Wiedziałem, że lepiej byłoby się nie odzywać, ale miałem nadzieję, że to jakoś załagodzi sytuację.
I chyba podziałało.
- Mam nadzieję - westchnął, odchylając się do tyłu na fotelu.
Siedzieliśmy tak chwilę w milczeniu. Miałem wrażenie, że sytuacja między nami już trochę zelżała, co bardzo mnie cieszyło, ale nadal nie tłumaczyło, co będzie dalej.
- To... To co teraz z nami będzie? - Natychmiast pożałowałem tego pytania. Przecież odpowiedź była oczywista.
''Nami? Nie ma żadnych nas.''
Mój właściciel nawet na mnie nie spojrzał. Patrzył gdzieś w bok.
- Nami? - powtórzył, a ja miałem wrażenie, że moje serce prawie się zatrzymało. Jednak on tylko obojętnie wzruszył ramionami. - Nie wiem.
Znowu zapanowało milczenie, a mi zdawało się ono trwać całe wieki.
- Na razie zostaje po staremu - stwierdził, odwracając się w moją stronę.
''Po staremu.'' Czyli co? Znowu nie będziemy ze sobą sypiać...
- Mogę już iść, panie?
- Jasne, jak chcesz.
Nie mogłem już znieść tej atmosfery. Co chwila doznawałem przypływu ulgi na przemian z narastającym stresem.
Otworzyłem drzwi i już miałem wychodzić, ale jeszcze jedna kwestia nie dawała mi spokoju.
- Panie? - Odwróciłem się w jego kierunku. - Wybacz mi śmiałość, ale... cztery dni to naprawdę długo. Rozumiem zastanawiać się przez dzień, dwa, ale cztery?
- Ja... - unikał mojego spojrzenia - nie chciałem z tobą rozmawiać.
Tak, ale dlaczego? Przez to, że nie powiedziałem o poprzednich właścicielach? Przecież sam mówił, że się domyślał, że mogłem ich mieć. Musiało być coś jeszcze.
- Zauważyłem, że mnie unikasz, ale mimo to...
- Skończ - przerwał mi ostro. - Po prostu zakończmy ten temat.
Opuścił pojazd, zamykając drzwi z trzaskiem. Aż się wzdrygnąłem, mimo to też wyszedłem z auta.
- Przepraszam! - zawołałem za nim, ale on nawet się na mnie nie obejrzał. - Panie!
Dlaczego ja zawsze muszę wszystko spieprzyć?
Mogłem odpuścić. Powinno mi wystarczyć, to co mi powiedział, ale ja musiałem dociekać. I teraz nie dość, że nie chce ze mną gadać, to jeszcze bardziej go wkurzyłem. Nie wziął nawet tej swojej koszuli, po którą specjalnie jechaliśmy. Po prostu sobie poszedł i zostawił mnie samego na podjeździe.
Wziąłem jego nową koszulę i wróciłem do rezydencji. Nie chcąc jednak ryzykować, że narażę mu się jeszcze bardziej, znalazł panią Sarah i to jej oddałem koszulę. Później wróciłem do swojego pokoju.
Reszta dnia minęła mi tak jak poprzednie, pani Sarah przynosiła mi jedzenie, zabierała naczynia, a ja w ogóle nie wychodziłem z pokoju. Obawiałem się, że znowu może mnie czekać kilka milczących dni.
Ale tym razem nie zamierzałem do tego dopuścić. Tak jak powiedziała mi pani Sarah, nie dostałem zakazu opuszczania pokoju, dlatego wyszedłem z zamiarem odwiedzenia go w gabinecie.
Nie musiałem jednak nawet tam iść, bo natknąłem się na niego w korytarzu i jak zwykle zabrakło mi języka w gębie. Jedyne co rzuciło mi się w oczy to fakt, że trzyma kluczyki.
- Wyjeżdża pan? - zapytałem, nim zdążyłem się nad tym zastanowić.
Chyba nie miał ochoty mi odpowiadać, ale ostatecznie postanowił to zrobić.
- Brat zaprosił mnie do siebie. Muszę z nim pogadać - stwierdził i wyminął mnie.
Nie podobało mi się, kiedy był na mnie wkurzony. Znaczy ogólnie było słabo, gdy których z panów lub opiekunów się na mnie wściekał, ale jak on to robił, to jakoś szczególnie bolało. Nie podobała mi się ta jego obojętność.
Od razu straciłem ochotę, by choćby próbować się wytłumaczyć.
Nie wiem, czy zauważył mój nastrój, czy po prostu coś go tknęło, ale zatrzymał się parę metrów po wyminięciu mnie i odwrócił w moją stronę.
- Może chciałbyś jechać ze mną? - zaproponował. - Spotkać się z Kirą?
- Chce pan, żebym się z nią spotkał? - Autentycznie mnie tym zaskoczył.
- Wolałbym, żebyś został, ale nie masz zbyt wielu okazji, by spotkać się z kimś w swoim wieku.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Może jest jeszcze szansa, żeby się z nim pogodzić.
- Tak, dziękuję. To bardzo miłe z pańskiej strony.
- No to chodź - powiedział i przywołał mnie gestem ręki. A ja z radością ruszyłem za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top