XXV.
Ktoś musiał odezwać się pierwszy i przerwać ciszę. Chciałem zacząć z nim rozmowę, ale nie wiedziałem jak.
Z radia leciały dźwięki jakiejś rockowej piosenki, a cisza nie była aż tak krępująca jak by mogła, ale i tak mnie stresowała. Nie wiedziałem, dlaczego tak nagle postanowił zabrać mnie z rezydencji, sądziłem, że już nigdy nie pozwoli mi nigdzie wyjść. Cieszyła mnie ta sytuacja, w końcu byłem na zewnątrz.
Ale teraz były ważniejsze rzeczy. Musiałem z nim porozmawiać o tym co się wydarzyło. Nie widzieliśmy się całe cztery dni i nagle zabiera mnie na zakupy. Rozumiem, że mógł być zawalony robotą, ale bez przesady. Ja chcę tylko wiedzieć, czy wszystko jest w porządku. Czy nie mam się czym martwić.
Co jakiś czas zerkałem w jego stronę, ale nie odważyłem się odezwać. Nie powiedział mi nawet gdzie dokładnie jedziemy na te zakupy. Ciekawe czy mój pan bierze pod uwagę możliwość mojej ucieczki? Jeśli tak, to będzie mnie mocno pilnować i trzymać blisko siebie. Z jednej strony to dobrze... Z drugiej będzie znaczyć, że mi nie ufa...
Nie dziwię się. Pyskuję, okłamuję go, uciekłem, ukrywam pewne ważne rzeczy...
- Pojedziemy do galerii w centrum - oświadczył nagle, przerywając ciszę. Od razu oderwałem się od widoków za oknem i spojrzałem w jego stronę. - Jest tam mnóstwo sklepów, więc jeśli znajdziesz coś dla siebie, daj mi znać.
Może jemu też zaczęło przeszkadzać to milczenie? Rzucił mi szybkie spojrzenie i wrócił do obserwowania drogi, więc ja też szybko spuściłem wzrok by się na niego nie gapić.
- Nie mam kasy - odparłem krótko.
- Jeśli będziesz coś chciał, to ci kupię. Nie musisz przejmować się pieniędzmi - stwierdził.
- Dziękuję, panie.
Wydawanie pieniędzy na jakąś używaną zabawkę nie jest dla niego problemem? Byłem pewien, że nie będę niczego chciał, ale korciło mnie, by zapytać go na jaką cenę mogę sobie pozwolić. Na szczęście ugryzłem się w język, darując sobie, tym razem, uszczypliwości.
Jakiś czas później zatrzymaliśmy się na podziemnym parkingu. Mój właściciel zaparkował i wyłączył silnik, po czym spojrzał na mnie jakimś takim podejrzliwym wzrokiem.
- Wiesz, że jeśli przyłapię cię na ucieczce, to źle się to dla ciebie skończy, prawda?
Nie martw się, nie musisz mi przypominać.
- Tak. Wiem, panie - odpowiedziałem grzecznie, próbując się nawet przy tym lekko uśmiechnąć.
Szczerze, to nie miałem ochoty uciekać. Przynajmniej na razie. Póki jest szansa, by się dogadać będzie mi u niego lepiej niż błąkając się bez celu po ulicach.
Mój właściciel rzucił mi jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie, jednak zaraz po tym wyszliśmy z auta.
Opuściliśmy parking i weszliśmy do galerii, która była gigantyczna. Trochę mnie to przytłoczyło, ogrom tego miejsca i to ile było tam ludzi. Ale wiedziałem, że muszę szybko się z tego otrząsnąć.
Chodziliśmy po galerii jakąś godzinę, co było dla mnie wiecznością. Głównie dlatego, że chciałem się szybko stamtąd wynosić. Było tam za dużo pokus. Co rusz gdy widziałem wyjście miałem ochotę do niego pobiec, ale wiedziałem, że odzyskanie wolności jest niemożliwe, no i na pewno nie aż takie proste, nie w taki sposób. Poza tym nie chodziliśmy tylko po sklepach odzieżowych, ale po różnych i niestety zdawałem sobie sprawę, że to ze względu na mnie.
Starałem się nie pokazywać po sobie żadnego zainteresowania, zwłaszcza przy wystawach ze sprzętem elektrycznym. Minęło już tyle czasu od kiedy miałem w dłoniach komórkę...
Udawanie, że nie chcę nic z rzeczy, które widziałem było jak tortura, ale udało mi się wytrzymać. Nie pomagało też to, że wszyscy się na mnie gapili, za co mogłem podziękować moim poprzednim właścicielom i bliznom, które mi zrobili. W końcu razem z moim panem weszliśmy do jakiegoś sklepu z modą męską, w którym kupił sobie to, co chciał.
- Masz tę koszulę? - zapytałem trochę niecierpliwie. - W takim razie możemy się zbierać.
Wyraźnie nie spodobał mu się mój ton, ale postanowił to przemilczeć.
- Nie znalazłeś tu nic dla siebie? - odpowiedział pytaniem na pytanie, a ja pokręciłem na to głową. - Nawet się nie rozejrzałeś.
- Wolę nie kusić losu - odparłem wprost.
- To znaczy? - spytał zdziwiony, ale szybko zdał sobie sprawę z tego jaka jest odpowiedź. I chyba mu się to nie spodobało. - Ucieczka.
Poczułem się trochę tak, jakby przyłapał mnie na gorącym uczynku, a przecież nie zrobiłem nic złego. Miałem wielką ochotę się przed nim cofnąć, ale zdałem sobie sprawę, że może źle to odebrać. Stałem więc w miejscu.
Schyliłem głowę, starając się wyglądać na skruszonego.
- Nie chcę wpaść na jakiś głupi pomysł. Więc lepiej będzie, jeśli mnie stąd zabierzesz. - Miałem nadzieję, że brzmi to przekonująco.
- Jesteś pewien, że chcesz już wracać? Możemy się tu jeszcze trochę pokręcić.
- Nie chcę - upierałem się. Spojrzałem na niego niepewnie. - Proszę, chodźmy już.
W końcu dał się przekonać. Wzruszył ramionami i wskazał głową na windę.
- Jak chcesz. Chodźmy.
Mój właściciel poszedł przodem, a ja z radością ruszyłem za nim.
Naprawdę z chcę, bym jeszcze został, ale wolałem nie ryzykować. Miło było poobserwować sobie normalnych ludzi i ich normalne życie. Robili zakupy, szukali przecen, martwili się o to, ile wydali pieniędzy. Też wolałbym mieć takie zmartwienia, niż to czy mój właściciel będzie chciał się ze mną przespać, czy mnie odsprzedać. Czy jego ochroniarze znowu mnie wyruchają, czy dam radę im zwiać.
Pewnie szedłbym dalej z tymi ponurymi myślami, gdyby nie wyrwał mnie z nich płacz. Zatrzymałem się gwałtownie, próbując zlokalizować źródło tego dźwięku.
Przy drzwiach stała dziewczynka, mogła mieć siedem może osiem lat, i zalewała się łzami.
- Matt, idziesz?
Odwróciłem się w stronę pana. Czekał na mnie.
Ta dziewczynka... Nie, to nie moja sprawa.
- Tak, już - odpowiedziałem i podszedłem do niego.
Może gdybym go poprosił...? Nie, to zły pomysł. Na pewno ktoś zaraz do niej podejdzie i jej pomoże. Tak, na pewno tak będzie.
Weszliśmy do windy, a ja rzuciłem dziewczynce ostatnie spojrzenie. W samą porę, by zobaczyć jak podchodzi do niej jakiś facet. Bynajmniej nie był to żaden pracownik galerii, ani ktoś o dobrych intencjach. Znałem takich jak on.
Czułem jak wzbiera we mnie złość, ale usilnie wmawiałem sobie, że to nie mój problem...
Zacisnąłem dłonie w pięści i spojrzałem na właściciela. Przepraszam.
Zdołałem wyskoczyć z windy nim drzwi zdążyły się zamknąć. Za plecami usłyszałem tylko krzyk mojego pana.
- Matt!
Zapewne właśnie postawił na mnie krzyżyk. Pomyśli, że uciekłem, ale trudno. Podbiegłem do dziewczynki, czym skutecznie odstraszyłem faceta, który się do niej zbliżał.
Niestety ona, gdy tylko mnie zobaczyła, zaczęła płakać jeszcze głośniej, bo przestraszyła się moich blizn. No już na to nic nie poradzę, wyglądam jak wyglądam.
- Cześć. - Uśmiechnąłem się do niej najprzyjaźniej jak potrafiłem. - Jak masz na imię?
Nie odpowiedziała mi. Mądra dziewczynka, nie powinno się rozmawiać z obcymi.
- Powiedz mi, gdzie jest twoja mama? - zapytałem, ocierając jej łzy rękawem.
- Nie wiem... - wyszlochała.
- Nie płacz. Zaraz jej poszukamy - powiedziałem, cały czas się do niej uśmiechając.
Co ja wyprawiam? Mój pan mnie zabije za tę samowolkę.
Nie wiem nawet jak mam jej pomóc. Co mam zrobić? Pomoc jej była nagłą zachcianką, ale co dalej? Mogłem zapytać o to pana, ale nie odważyłbym się poprosić go o cokolwiek, a tak bardzo chciałem coś zrobić...
- Gdzie widziałaś ją ostatnio? - pytałem, starając się zachować spokój.
- Byłyśmy na zakupach. Szłyśmy sobie razem, a potem podeszłam obejrzeć zwierzątka - pokazała ręką w stronę sklepu zoologicznego - zawołałam ją, żeby jej pokazać i mamy już nie było...
Cały czas płakała i ledwo rozumiałem ją przez ten szloch, ale nie trudno było się domyślić, co zaszło.
- Spokojnie. Znajdziemy ją - powiedziałem, chcąc dodać jej otuchy.
Mimo złych przeczuć co do mojej przyszłości w rezydencji, złapałem ją za rękę i poprowadziłem w stronę sklepu zoologicznego. Założyłem, że jeśli jej mama będzie jej szukać zacznie w miejscu, w którym się rozdzieliły. Może i tam była, ale mała pewnie spanikowała, gdy się zgubiła i zaczęła biegać po całej galerii, szukając matki. Tak jak kobieta widząc, że córki nie ma w miejscu, w którym powinna być.
- Jak masz na imię? - zapytałem, chcąc jakoś nawiązać rozmowę.
- Sandy...
- Jak ładnie. Ja jestem Matt.
Rozejrzeliśmy się w pobliżu sklepu, ale nikt nas nie zaczepił. Sandy też nie wypatrzyła nikogo znajomego, więc usiedliśmy na ławce niedaleko, żeby nie tracić zoologicznego z zasięgu wzroku.
- A gdzie twoi rodzice? - zapytała nagle.
- Oni nie... - Ugryzłem się w język, nie wiedziałem jak ubrać to w słowa. - Nie ma ich tutaj.
- To z kim tu przyszedłeś? Jesteś sam?
Rany, dlaczego dzieci zawsze muszą zadawać takie kłopotliwe pytania?
- Jestem z... z moim o-opiekunem...
- Opiekunem? - powtórzyła zdziwiona.
- Aha, opiekunem. - Skinąłem głową, jakby to było czymś normalnym.
Taka odpowiedź chyba jej wystarczyła, bo porzuciła już ten temat. Na szczęście.
Dziewczynka wróciła do rozglądania się, ale widziałem, że zaczyna się coraz bardziej martwić.
- Jak znajdziemy mamę?
- Zaczekamy tu jeszcze chwilę. Może wróci do miejsca, w którym się rozdzieliłyście, a jak nie to poszukamy ochrony - starałem się, by to brzmiało przekonująco.
- Ochrony?
Aż wzdrygnąłem się na to słowo. Budziło nieprzyjemne wspomnienia, ale starałem się tego po sobie nie pokazywać.
- Aha. Zapytamy, czy kontaktowała się z nimi jakaś kobieta szukająca córki. - Miałem wielką nadzieję, że tak właśnie będzie. - Może nadadzą komunikat na galerię czy coś...
Sam pewnie też wyglądałem podejrzanie, chłopak w bliznach, zaczepiający małą dziewczynkę, ale przynajmniej Sandy przestała płakać. Obym tylko nie natrafił nigdzie na mojego pana. Przynajmniej do puki nie znajdziemy jej mamy. Później niech się dzieje, co chce. Jeśli tylko da mi szanse to jakoś mu to wszystko wyjaśnię...
Pokręciłem głową, chcąc odgonić od siebie te myśli.
- Nie martw się. - Uśmiechnąłem się do Sandy. - Znajdziemy ją.
- A jeśli nie? - zapytała cicho.
- Nie mów tak. Na pewno ją znajdziemy.
Oby tak było...
Siedzieliśmy tak na ławce jeszcze przez chwilę. Zaczynałem już wątpić, chciałem powiedzieć Sandy, że pójdziemy poszukać ochrony, ale dziewczynka nagle się rozpromieniła i puściła biegiem w głąb galerii.
- Mama!
Sandy podbiegła do jakiejś kobiety, która natychmiast ją uściskała. Mała znowu się rozpłakała, ale tym razem ze szczęścia i ulgi.
- Moja malutka. Tak się martwiłam - mówiła kobieta, przytulając córkę. - Nie znikaj mi tak więcej.
To była całkiem wzruszająca scena, ale miałem teraz większe zmartwienia. Kątem oka dostrzegłem mojego właściciela, niestety z wyrazu jego twarzy nie mogłem niczego wyczytać. Chciałbym sądzić, że ulżyło mu na mój widok, ale wątpiłem w to. Bardziej prawdopodobne było to, że się na mnie wściekł, bo znowu mu uciekłem.
Jeśli mimo wszystko postanowi mnie zatrzymać, to pewnie już nigdy nie wyjdę na zewnątrz.
Nie podszedł, gdy mnie zobaczył. Czekał na to, co zrobię ja, znowu mnie sprawdzał. Z rezygnacją ruszyłem w jego stronę, ale udało mi się postawić ledwie kilka kroków, gdy dobiegł mnie głos matki Sandy.
- Dziękuję.
Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem w jej stronę. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale było mi ciężko, zwłaszcza teraz.
- Nie ma za co - mruknąłem. - To było...
Rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie w stronę pana, by upewnić się, że dalej na mnie czeka, po czym wróciłem wzrokiem do kobiety.
- To był taki odruch - dokończyłem.
Zaraz po tym szybko podszedłem do mojego pana, nie chcąc już dłużej wystawiać jego cierpliwości na próbę.
Spuściłem natychmiast wzrok. Nie zamierzałem patrzeć mu w oczy.
- Przepraszam, ja...
- Matt! - Przerwał mi krzyk Sandy.
Odwróciłem się w jej stronę, a ona podbiegła i mnie przytuliła. Nie wiedziałem jak na to zareagować. Chciałem nawet na początku ją objąć, ale odpuściłem.
- Dziękuję, że pomogłeś mi znaleźć mamę - powiedziała.
- Nie ma sprawy. - Poklepałem ją po ramieniu. A kiedy mnie puściła, kucnąłem obok niej. - Trzymaj się, Sandy. I uważaj na siebie.
- Obiecuję! - Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i pobiegła z powrotem do mamy.
Popatrzyłem jeszcze za nią, aż nie zniknęły mi z zasięgu wzroku, po czym podniosłem się powoli, nadal unikając spojrzenia mojego pana.
- Wracamy do rezydencji? - zapytał, a ja usilnie próbowałem doszukać się gniewu w tym głosie.
- Mhm... - przytaknąłem tylko i ruszyłem za nim.
Wiedziałem, że teraz czeka mnie jeszcze cięższa rozmowa niż zapowiadała się na początku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top