XXIV.
Byłem wkurzony. I przerażony. Dlaczego właściciel nie chciał ze mną porozmawiać? Aż tak bardzo obrzydzała go moja przeszłość? A może czuł do mnie tak dużą niechęć, że nie chce już nawet ze mną rozmawiać? Obie perspektywy były straszne.
- Ciche dni? - zapytała pani Sarah, odbierając pustą tacę po obiedzie.
- To on postanowił się do mnie nie odzywać - powiedziałem nadąsany.
Nie zamierzałem wyjść na jakieś obrażone dziecko, ale nic nie poradzę na to, że tak właśnie się czułem. Nie powinienem się dąsać, tylko cieszyć, że mam spokój, ale tak jak wspominałem wcześniej, ta niewiedza mnie dobijała.
Pani Sarah była jedyną osobą, z którą mogłem sobie na spokojnie porozmawiać. Po pierwsze dlatego, że tylko ona do mnie przychodziła, a po drugie że się przy niej nie stresowałem. Była miła, opiekuńcza i zawsze uśmiechnięta. Nie bałem się, że powie mojemu właścicielowi o czym tu rozmawiamy, albo że będzie mnie oceniać.
- Ale nie zabronił ci wychodzić z pokoju - stwierdziła.
- No nie...
Poza tym jak miałby to zrobić skoro w ogóle ze sobą nie rozmawiamy?
Ja chyba po prostu nie miałem ochoty wychodzić. Nie tylko dlatego, że na niego czekałem, albo że bałem się ochroniarzy. Ja tylko... chciałem zaszyć się bezpiecznie we własnych czterech ścianach i nie opuszczać tego miejsca.
- Pan Rick ma teraz mnóstwo pracy - powiedziała najwidoczniej zauważając moje zmartwienie i chcąc mnie pocieszyć. - Praktycznie całe dnie spędza w gabinecie.
- Unika mnie, bo się dowiedział, że nie jest pierwszą osobą, która się ze mną przespała - wyrwało mi się.
Szybko jednak odkryłem, że to było niestosownie, szczególnie przy pani Sarah. Ona zawsze próbowała mnie pocieszyć, więc starałem się nie pokazywać przy niej swojego pesymizmu, ale ważniejsze było dla mnie to, że nie chciałem z nią gadać o seksie. Starałem się unikać tego tematu jak ognia, bo wydawało mi się to jakieś... nie na miejscu.
Niestety ugryzłem się w język zbyt późno. Spojrzałem na nią ostrożnie i mimo, że starała się tego po sobie nie pokazywać, i tak dostrzegłem lekką dezaprobatę na jej twarzy.
- Przepraszam - powiedziałem w końcu. - Plotę głupoty.
Choć wyraźnie jej się to nie spodobało, posłała mi pobłażliwy uśmiech.
- Pomożesz mi zrobić pranie? - zapytała, zmieniając temat.
- Mhm - zgodziłem się, dziękując za to w duchu.
Wyszedłem z pokoju pierwszy raz od kilku dni i próbowałem nie rozglądać się panicznie za ochoniarzami, czy co gorsza za moim panem.
Szybko dotarliśmy do pralni. Wcześniej miałem okazję odwiedzić to miejsce jeden, może dwa razy. Zazwyczaj zajmowałem się sprzątaniem, więc bardziej interesował mnie składzik na środki czystości.
- Posortujesz je? - zapytała pani Sarah, wskazując na kosz kolorowych ubrań.
- Jasne - odparłem szybko, i od razu zabrałem się do pracy.
Kobieta włożyła białą koszulkę do bębna pralki, więc założyłem, że właśnie tam mam odkładać białe ubrania.
- Tylko błagam, uważaj, żeby do białego nie dostało się nic kolorowego, zwłaszcza czerwonego, bo inaczej wszystko się zafarbuje, a pan Rick się wścieknie. Tamtemu to się zdarzyło...
Dodała te słowa mimochodem, więc nie byłem pewien, czy po prostu przypomniała się jej ta sytuacja, czy zrobiła to specjalnie, by to podkreślić.
- Komu? - zapytałem nagle zainteresowany. - Poprzedniemu niewolnikowi?
Nie odpowiedziała, ale z jej oczu wyczytałem, że mam rację. Poprzedni niewolnik mojego pana. Ten temat wracał do mnie co jakiś czas, mimo to nadal niczego o nim nie wiedziałem. Tylko tyle, że go zastąpiłem.
- Opowiedz mi o nim coś więcej - poprosiłem.
- Nie powinnam. - Pokręciła przecząco głową.
- Ale... - zacząłem i od razu się zawahałem, pewnie i tak mi nie powie. Ale ja musiałem chociaż spróbować. - Obiecuję, że nikomu nie powiem.
- To nie ja powinnam ci o tym opowiadać - stwierdziła, a w jej głosie usłyszałem smutek.
To kto? Pan ma mi o tym opowiedzieć? Przecież on w życiu tego nie zrobi...
Tak jak kazała pani Sarah posortowałem ciuchy, a potem wstawiłem pranie tak jak mi wcześniej pokazała. Ona w tym czasie poszła sprzątać, ja zresztą zrobiłem to samo, bo co innego miałem zrobić? Cały czas zerkałem na zegar, a kiedy w końcu przyszła pora poszedłem wyjąć ubrania z pralki.
Niestety kiedy zacząłem wyciągać z bębna białe ubrania... nie były one już białe, tylko różowe...
- O nie... Nie, nie...
Jak to się stało? Pani Sarah ostrzegała, że białe ciuchy mogą szybko się zafarbować, ale przecież oddzieliłem wszystkie kolorowe rzeczy. Byłem tego pewien.
Ściskałem w rękach mokre różowe ubrania, zastanawiając się nad tym gdzie popełniłem błąd. Moją pierwszą myślą było schowanie tego gdzieś i udawanie, że nie mam o niczym pojęcia, ale jak na zawołanie, wtedy pojawiła się pani Sarah.
- Matt, coś ty narobił? - zapytała, klękając koło mnie. W jej głosie nie było złości, raczej zmartwienie. Może myślała o tym, że zamiast pomóc sprawiłem jej tylko więcej roboty?
- Nie wiem, jak to się stało... - próbowałem jakoś się wytłumaczyć.
Kobieta pokręciła tylko głową i wyjęła z pralki wszystkie ubrania. Ostatnią rzeczą jaką wyciągnęła była czerwona bluzka.
- Jest i winowajca - powiedziała i popatrzyła na mnie z dezaprobatą. - Matt, mówiłam ci...
- Wiem - wszedłem jej w słowo, chyba zbyt ostro. - Ale jestem pewien, że dobrze posortowałem wszystkie kolory. Nie wiem, jak znalazła się tam ta koszulka.
Wtedy przypomniało mi się to, co pani Sarah mówiła mi, zanim zająłem się sortowaniem ubrań. O tym poprzednim niewolniku, który popełnił taki sam błąd.
- Mówiła pani - zacząłem, starając się brzmieć spokojnie - że tamten chłopak wcześniej... Pan go wtedy ukarał?
- Z tego co wiem, to tak - odparła cicho.
Ochroniarze. To musieli być oni. Naprawdę aż tak zależało im na ośmieszeniu mnie w oczach pana? Aż tak zależało mi, żebym wreszcie dostał poważną karę?
Przełknąłem nerwowo ślinę.
- Co mu zrobił?
- Nie mam pojęcia, nie pytałam. - Pokręciła bezradnie głową.
Dostałem od niego jedną karę w postaci sprzątania w kompromitującym przebraniu, raz zlano mnie pasem bez jego wiedzy i zgwałcono. Wiedziałem, że mogą mnie spotkać gorsze rzeczy, ale nie chciałem tego sprawdzać. W szczególności teraz kiedy właściciel przestał się do mnie odzywać po tym, jak poznał moją przeszłość.
Moje kolejne wpadki... tylko pogorszą sprawę...
- No nic - odezwała się nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. - Jakoś to załatwię.
Wstała i uśmiechnęła się do mnie. Pewnie zauważyła, że zacząłem się martwić. Jak zwykle mnie przejrzała.
- Myślisz, że pan się wścieknie? - spytałem ostrożnie, licząc na to, że uzyskam odpowiedź przeczącą.
Niestety...
- Być może - odpowiedziała i wskazała na zafarbowaną na różowo koszulę. - Miał to założyć na jakiś jutrzejszy wyjazd.
Kurde. Nie jest dobrze.
Kobieta kazała mi wracać, a ja chętnie na to przystałem. Wróciłem do pokoju, ale nie zostałem tam na długo. Jeśli mój właściciel ma się o tym dowiedzieć, to niech chociaż dowie się ode mnie.
Bez zastanowienia ruszyłem w kierunku jego gabinetu. Cofnąłem się w połowie drogi, po czym przy drzwiach do mojego pokoju zawróciłem po raz drugi. Byłem już przed gabinetem, uniosłem pięść by zapukać... i się zawahałem.
To miała być nasza pierwsza rozmowa od kilku dni, a ja zamierzałem mówić mu, że nawaliłem z prostym zadanie. Nie wiedziałem nawet, czy będzie chciał ze mną gadać. Przecież jeśli by chciał, to już dawno by do mnie przyszedł, a nie zostawił samemu sobie.
Zapukałem, nim zdążyłem się rozmyślić. Odpowiedziała mi cisza po drugiej stronie. Miałem wielką ochotę się wycofać, ale zapukałem jeszcze raz, tym razem głośniej.
- Proszę - usłyszałem w odpowiedzi.
Wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić, po czym otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
Mój pan siedział za biurkiem i przeglądał jakieś dokumenty. Cztery dni to nie tak dużo, ale... ja... tęskniłem za nim. Nie wiedziałem, dlaczego przestał przychodzić. To trochę bolało.
- Matt? - Spojrzał na mnie zdziwiony, odkładając papiery na bok. - Coś się stało?
Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, choć na usta cisnęło mi się tyle pytań. Żadne niezwiązane z tymi zafarbowanymi ubraniami.
- O co chodzi? - dopytywał.
Chciałem go przeprosić. Miałem ochotę się rozpłakać i błagać o wybaczenie, że ukryłem przed nim tak ważną rzecz. Poprzedni właściciele, gwałty. Nie chciałem mu tego mówić, bo myślałem, że jak się dowie nie będzie już mnie chciał. A teraz jak powiem mu o ochroniarzach może mi nie uwierzyć, w końcu kłamałem przez cały czas...
Otworzyłem usta, żeby się odezwać, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Matt? - zapytał już lekko zniecierpliwiony i wstał z krzesła. - Słyszysz, co w ogóle do ciebie mówię? Po co tu przyszedłeś?
- Ja... - zacząłem, kiedy mężczyzna zrobił krok w moją stronę. Zatrzymał się od razu, a ja popatrzyłem na niego i spuściłem wzrok. - Ja... zafarbowałem pranie. Przepraszam. Zniszczyłem ci koszulę na jutrzejszy wyjazd.
Nie mogłem uwierzyć, że to były pierwsze słowa, które wymówiłem do niego po czterech dniach. Chciałem z nim porozmawiać, ale o tym co teraz ze mną będzie, a nie o jakimś głupim praniu.
On w odpowiedzi tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się szczerze rozbawiony.
- Zabawna sytuacja - stwierdził. - Bo widzisz, przed chwilą była tu pani Sarah i powiedziała, że to ona.
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Czyli o to chodziło, gdy mówiła, że jakoś to załatwi, zamierzała wziąć winę na siebie. Może gdybym nadal był w ośrodku, to nie miałbym z czymś takim problemu, ale tutaj? Nie mogłem dopuścić, by oberwało się jej za mnie.
- To nieprawda! To byłem ja! - krzyknąłem, nie mogąc już wytrzymać. Na chwilę podniosłem na niego wzrok, by spojrzeć mu w oczy, ale zaraz z tego zrezygnowałem. - Nie zauważyłem tej jednej czerwonej bluzki!
Pan znowu posłał mi swój uśmiech.
- Czyli pani Sarah mnie okłamała, tak? To chcesz mi powiedzieć?
Kurde, o tym nie pomyślałem...
Cokolwiek powiem wyjdzie źle. Mimo to musiałem spróbować.
- Ale żeby mnie chronić...
- Twoim zdaniem to jest usprawiedliwienie? - zapytał podejrzliwie.
- Nie... Nie, panie...
Po tym zapadła cisza. Rzeczywiście chęć obronienia mnie nie jest powodem do okłamywania go, a ja nie chciałem mówić już nic więcej by nie pogorszyć sytuacji. Lepiej będzie już w ogóle się nie odzywać.
W końcu mój pan podszedł do mnie, a ja usilnie próbowałem pochylić przed nim głowę jeszcze bardziej.
- Tak czy inaczej, koszula jest zniszczona - stwierdził obojętnie. - Wiesz, co to oznacza?
Przełknąłem nerwowo ślinę i wbiłem sobie paznokcie w dłonie.
- Tak - odpowiedziałem cicho. - Przyjmuję karę.
- Karę? - powtórzył rozbawiony.
Drgnąłem. Trochę mnie to skołowało, ale starałem się nie pokazywać swojego roztargnienia.
- To była moja wina, więc kara należy się mnie - stwierdziłem, obstawiając, że jest to poprawna odpowiedź.
O mało nie podskoczyłem, gdy położył mi dłoń na ramieniu. Spojrzałem na niego zdziwiony.
- Wiem, że nasze poglądy w tych sprawach nieco się różnią, ale nie zamierzam cię karać z powodu jakiegoś głupiego prania, które pofarbowałeś na czerwono.
- Różowo... - poprawiłem go, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
On chyba jednak nie poczuł się tym zbyt dotknięty, bo tylko machnął na mój komentarz lekceważąco ręką.
- Obojętnie. Chodzi mi o to, że każdemu może się zdarzyć pomyłka.
''Pomyłka''... Jestem pewien, że w tych ubraniach nie było nic czerwonego. Ktoś musiał wrzucić tam te bluzkę.
- To było specjalnie...
- Co? - zapytał zdziwiony.
Moje podejrzenia szybko skierowały się ku ochroniarzom. Byłem pewien, że to oni, ale nie mogłem obwiniać ich bez żadnych dowodów. Bałem się, że pan mi nie uwierzy. Problem w tym, że to zabrzmiało, jakbym specjalnie chciał zniszczyć mu ubrania, a to jeszcze gorzej.
- Nie... Znaczy nic... Ja... - Nie wiedziałem jak mógłbym się z tego wykręcić. - Ja naprawdę przepraszam. Nie zauważyłem tej koszulki. Nie zrobiłem tego celowo. Przysięgam.
- Niech ci już będzie - mruknął i podszedł do drzwi. - Chodź ze mną.
Posłusznie wykonałem to polecenie. Na początku pomyślałem, że chcę mnie zaprowadzić do pralni lub pokoju, później że może jednak chodzić o karę, ale my przeszliśmy przez korytarz, zeszliśmy na parter i wyszliśmy z rezydencji.
Mój pan podszedł do zaparkowanego na podjeździe auta. Zatrzymałem się gwałtownie tuż przy frontowych drzwiach. Gdzie on chciał jechać?
- Coś nie tak? - zapytał, otwierając drzwi od strony kierowcy.
Spuściłem ponuro wzrok.
- Myślałem, że nie jesteś na mnie zły.
- Bo nie jestem - stwierdził wprost.
- To czemu chcesz mnie wywieźć? - zapytałem szybko, co nadało mojemu głosu nieco spanikowany ton.
Właściciel chyba nie za bardzo wiedział jak mi na to odpowiedzieć, ale w końcu westchnął przesadnie i oparł się o dach samochodu.
- Nie pozwolisz zrobić sobie niespodzianki? - zapytał, choć zabrzmiało to bardziej na stwierdzenie.
- Nie lubię niespodzianek - powiedziałem szczerze, zaciskając dłonie, chcąc ukryć ich drżenie. - Proszę, powiedz mi.
- Zakupy - odparł, zupełnie jakby to wszystko wyjaśniało.
Zbiło mnie to trochę z tropu. Zaskoczony podniosłem na niego wzrok.
- Masz... Masz mnóstwo ubrań. Naprawdę musisz kupować ich więcej?
Może i mój komentarz był trochę nie na miejscu, w końcu to były jego pieniądze i mógł je wydawać na co chciał, ale wolałbym, żebyśmy zostali tutaj. Zostali i w końcu ze sobą porozmawiali...
- Chcę kupić sobie nową koszulę, ale... - zawahał się na chwilę, co skutecznie rozbudziło moją ciekawość - również pozwolić ci przy okazji pobyć trochę poza rezydencją.
''Pobyć poza rezydencją.'' Po tej całej ucieczce myślałem, że już nigdy mnie nie wypuści poza jej teren. To kompletnie zmieniało postać rzeczy.
- Słuchaj - zaczął z rezygnacją - jak nie chcesz, to nie musisz ze mną jechać.
- Chcę! - zgodziłem się chyba zbyt nagle, ale już trudno. Podszedłem do niego i stanąłem przy samochodzie. - Chcę...
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, po czym posłał mi lekki uśmiech. Naprawdę dobrze było go zobaczyć po takim czasie.
- No to chodź.
Mój pan zajął miejsce kierowcy, a ja pasażera. Kiedy trzasnęły drzwi, starałem się nie wracać pamięcią do tego jak ostatnio przywiózł mnie tu z cmentarza.
Tym razem będzie inaczej. Nie obchodzą mnie żadne zakupy, ani nawet szansa pobycia chwilę ''za zewnątrz''. Ucieczka też jest jakąś opcją... Ale jeśli mam okazję pobyć z nim sam na sam, to koniecznie musimy porozmawiać.
To szansa, której nie mogę zmarnować tak jak wszystkich innych.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top