XLVIII.
Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie mogłem się ruszyć. Co on tu robi? Nie powinno go tu być. Powinien być na zebraniu. Nie tutaj, nie teraz... Byłem przerażony.
Nie, nie, nie. To nie mogło się dziać. Nie mógł mnie teraz widzieć. I choć naprawdę zamierzałem mu o tym powiedzieć, to nie w taki sposób... Nie tak, stojąc półnagi w łazience i próbujący zmyć z siebie krew.
- Prze... Prze... Ja nie... - nie byłem w stanie wykrztusić z siebie nic więcej.
Było widać, że był ostro wkurzony, choć to chyba zbyt delikatnie powiedziane, on po prostu był wkurwiony. Unikałem jego wzroku, nie byłem w stanie patrzeć mu w oczy.
To raczej nie był moment, w którym mógłbym powiedzieć mu cokolwiek. Nie byłem pewien, czy by mi uwierzył. Bałem się. Ogarnęła mnie panika, nie byłem w stanie nic zrobić.
Pana ewidentnie nie zadowalało moje milczenie, ruszył w moją stronę, a ja starałem się cofnąć, ale wpadłem na szafkę i nie mogłem już bardziej. Chciałbym gdzieś teraz zniknąć, znaleźć się gdziekolwiek, tylko nie tu. Był wściekły i bałem się, że wyładuje całą te złość na mnie.
- Zadałem ci pytanie - upomniał mnie ostro. Drgnąłem, gdy zatrzymał się tuż przede mną. - Masz mi natychmiast odpowiedzieć. Czyja to sprawka?
Mimowolnie przypomniała mi się rozmowa z moim poprzednim właścicielem. Zostałem wtedy postawiony w podobnej sytuacji, na jego polecenie. Kazał mnie poderwać swojemu drugiemu niewolnikowi, a gdy skończyło się gwałtem, mój ówczesny pan stwierdził, że to moja wina, bo mu uległem.
Zbierało mi się na łzy, gdy przypomniałem sobie, jak się wtedy czułem. Coraz ciężej było mi złapać oddech. Rick tak nie pomyśli, prawda?...
Nie... Tylko nie to... Nie chcę, żeby oddał mnie tak jak tamten. Nie chcę, żeby wyrzucił mniej jak zużytą zabawkę...
Pan złapał mnie za ramie, wyrywając z zamyślenia.
- Matt, mówię do ciebie - warknął.
Nie wytrzymałem. Nie potrafiłem już dłużej tłumić emocji, rozpłakałem się.
- Przepraszam... Ja nie chciałem. Ja... Ja naprawdę nie... nie...
Nie mogłem nawet się porządnie wysłowić. Zakryłem twarz dłońmi, moimi ramionami wstrząsał szloch. Tak bardzo chciałem, żeby mi uwierzył. Ale nic nie mogło mi tego zagwarantować...
Mój pan chyba nie był na to przygotowany, zaniemówił. Nie spodziewał się, że się tak zachowam, co trochę ugasiło jego złość. Przestał domagać się odpowiedzi na zadane mi pytanie. Schylił się nieco, by móc lepiej mi przyjrzeć
- Matt... - Próbował złapać mnie za brodę i unieść moją głowę do góry, ale usilnie trzymałem ją nisko pochyloną. Na szczęście on nie naciskał i nie próbował zrobić tego na siłę.
Nie chciałem, by patrzył na moją zapłakaną twarz. Usiłowałem wytrzeć łzy, ale na ich miejsce wciąż pojawiały się nowe, więc nie mogłem całkowicie zlikwidować oznak płaczu.
Wtedy właściciel zrobił coś nieoczekiwanego, objął mnie i przyciągnął do siebie.
- Już w porządku - powiedział cicho. - Będzie dobrze.
Nie byłem pewien, co mam zrobić w takiej sytuacji. Nadal nie mogłem przestać płakać, cały się trząsłem i byłem pewien, że przewróciłbym się, gdyby mnie nie trzymał.
- Przepraszam... Ja nie chciałem... Oni z-zmusili mnie... Ja n-nie chciałem... - dukałem niezdarnie.
- Już, już. Spokojnie. - Pogłaskał mnie po plecach. - Pomogę zmyć ci krew. Jeśli cię boli to zaraz dam ci jakieś tabletki.
Nie byłem pewien, czy dokładnie wsłuchiwał się w to, co do niego mówiłem. Być może po prostu uznał to za nic nieznaczący bełkot rozhisteryzowanego niewolnika. Być może mi nie uwierzył. Ale przynajmniej nie krzyczał i próbował mnie jakoś uspokoić. Już samo to dużo dla mnie znaczyło.
- Nie chciałem. Musisz mi uwierzyć, panie. - Mimo wszystko nadal próbowałem go przekonać. - Ja bym nie... nie zgodził się na coś takiego...
- Nie tłumacz się. Nie musisz, to przecież nie twoja wina. - Naprawdę tak uważał? Może mówił tylko to, co chciałem usłyszę, bym się uspokoił?
- Przepraszam. Przepraszam - powtarzałem, jakby to była jedyna rzecz, która mogłaby mi teraz pomóc. - Przepraszam...
Nie potrafiłem się uspokoić. Emocje wzięły górę. Uwolniło się wszystko, co od tak dawna trzymałem w sobie.
Jednak mój pan okazał się wyjątkowo cierpliwy. Tak jak powiedział, pomógł mi się umyć i przebrać się w piżamę, a następnie odprowadził mnie do łóżka. Mógłbym udawać, że nie potrzebowałem jego pomocy i ze wszystkim dałbym sobie radę sam, ale nie miałem na to siły. Gdyby go tu nie było, to pewnie jak najszybciej próbowałbym się ogarnąć, żeby ukryć dowody, a teraz... to już nie miało znaczenia.
- Spróbuj odpocząć. Porozmawiamy jutro, nie będę cię już dzisiaj męczyć - powiedział, gdy leżałem już w łóżku. Spojrzał jeszcze ostatni raz w moją stronę, po czym ruszył do wyjścia, rzucając mi suche: - Dobranoc.
- Za-zaczekaj! - poderwałem się z miejsca i złapałem go za rękę, zatrzymując. - Proszę, panie, nie zostawiaj mnie samego.
Miałem świadomość tego jak żałośnie to zabrzmiało, ale nie szkodzi. Nie chciałem, żeby mnie zostawił. Ani teraz, ani później.
- Chyba lepiej będzie, jeśli pójdę - odparł po chwili. - Nie chcę, żeby moja obecność przywoływała złe wspomnienia.
- Nie będzie - zastrzegłem od razu. - Panie, proszę...
To dziwne, ale właśnie tak była prawda. Bałem się moich właścicieli i wszystkich ludzi, do których należałem, ale z nim było inaczej. Co prawda z jego powodu też się trochę bałem, ale raczej nie faktu, że mnie wykorzysta, tylko zostawi.
Wyraźnie się wahał. Nie chciał ze mną zostać. Rozumiałem, że być może naprawdę martwił się o moje samopoczucie, ale w tym momencie zdecydowanie lepiej bym się poczuł, gdyby tu ze mną został. Nie bałem się o to, czy znowu zaatakują mnie ochroniarze, to raczej było mało prawdopodobne, ale i tak nie chciałem, by sobie poszedł.
- Niech będzie - postanowił w końcu, siadając na łóżku. - Zostanę póki nie zaśniesz.
- Dziękuję - odetchnąłem z ulgą.
Położyłem się z powrotem i byłem pewien, że tej nocy nie zasnę. Jednak potrzeba odpoczynku okazała się silniejsza ode mnie. Całe zmęczenie i stres dało o sobie znać, a ja odpłynąłem niemal natychmiast. Kiedy zasypiałem, trzymałem mojego pana za rękę, zupełnie jakbym się bał, że stanie się coś strasznego, jeśli go puszczę. Nie protestował i pozwolił mi na to bez żadnych oporów. Ale gdy obudziłem się w nocy, jego już nie było. I to byłoby tyle ze spokojnego snu.
Obróciłem się na drugi bok. To jeszcze nie koniec stresu, czeka mnie poważna rozmowa z nim... Będę musiał mu powiedzieć, czyja to sprawka, bo raczej nie uwierzy mi, że sam to sobie zrobiłem...
Później już nie mogłem spać do rana. Ciągle myślałem o nadciągającej rozmowie. Od jej przebiegu zależało moje przyszłe życie w rezydencji. Zaniepokojony przełknąłem ślinę.
- Lub poza nią - szepnąłem cicho.
W końcu nie mogłem już wytrzymać. Spojrzałem na zegarek, stojący na komodzie, była siódma. Nie wiem, czy to nie za wczesna pora na takie tematy, ale trudno. Wstałem i ubrałem się, szybko ogarnąłem poranną toaletę i poszedłem do jego pokoju.
Nie zapraszał mnie, ale... przecież i tak chciał się ze mną dzisiaj widzieć. Prędzej czy później i tak musiałbym tam przyjść. Chyba lepiej wcześniej...
Zapukałem, po czym nie czekając na odpowiedź, wszedłem do środka.
- Matt? - Zdziwił się mój pan. Na szczęście nie spał. Siedział na łóżku i chyba właśnie pisał do kogoś wiadomość. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie powinienem tak wchodzić bez zaproszenia. Mogłem go obudzić, a przecież miał za sobą kilkugodzinną podróż. Na pewno był zmęczony, zwolnił się przeze mnie ze spotkania, a teraz jeszcze narobiłem mu dodatkowych kłopotów. - Coś się stało?
- Ja... Prze-przepraszam, nie powinienem tak wchodzić, ale...
- Gorzej się poczułeś? - zapytał, wstając.
Cofnąłem się o krok. Zmartwienie w jego głosie sprawiło, że tylko poczułem się jeszcze bardziej winny.
- Nie, panie. Ja chciałem... tylko porozmawiać...
Chyba trochę go to uspokoiło, a przynajmniej tak to wyglądało.
- Siadaj. - Wskazał mi miejsce na łóżku. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem tam gdzie mi kazał. - Jak się czujesz? Boli cię?
- Nie, jest w porządku - odparłem słabo.
Wygląda na to, że wiedział, że kłamię.
Mój właściciel usiadł obok mnie. Chyba nie wiedział jak zacząć tę rozmowę. Ja natomiast siedziałem nieruchomo, wbijając wzrok w splecione dłonie. Żałowałem, że tu przyszedłem.
- Myślałem, żeby na spokojnie porozmawiać po śniadaniu - stwierdził po chwili.
- Chcę mieć już to za sobą - odpowiedziałem cicho.
- Rozumiem - oznajmił, po czym zapanowało milczenie.
Nie podobało mi się to. Dlaczego nic nie mówił? Chciałbym wiedzieć, co on sobie teraz myśli. Domyślił się już, co zaszło? Ta niepewność była wykańczająca. Chciałem nawet się odezwać, ale nie mogłem tego zrobić. Niby sam tutaj przyszedłem, jednak teraz opanował mnie strach.
- Matt - zaczął w końcu mój pan. - Musisz mi powiedzieć, kto ci to zrobił.
Naprawdę się nie domyślasz? Naprawdę muszę to mówić na głos?...
Zacisnąłem dłonie na kołdrze. Bałem się, że mi nie uwierzy. Co jeśli pomyśli, że zmyślam? Wie, że ich nie lubię, więc może uznać, że specjalnie ich oczerniam. Z drugiej strony widział w jakiej znalazłem się sytuacji i chyba nie ma sensu kłamać. Przecież nie uwierzy, że coś takiego stało się przypadkiem...
Mój właściciel już chyba trochę się zniecierpliwił, bo w pewnym momencie złapał mnie za podbródek i podniósł moją głowę do góry tak, bym mógł na niego spojrzeć. Znowu zebrało mi się na łzy.
- Teraz nie masz już wyboru - zaznaczył poważnie. - Musisz mi powiedzieć.
Muszę.
Widząc, że niezbyt mi się to podoba, puścił mnie, a ja natychmiast spuściłem wzrok.
- To któryś z moich ochroniarzy, prawda? Powiedz mi, który - domagał się odpowiedzi.
Więc on założył, że to był tylko jeden z nich... Gdyby rzeczywiście tak było, doznałbym o połowę mniej cierpienia.
- Matt - ponaglił mnie.
- Oboje... - szepnąłem cicho. Z jednej strony ucieszyłem się, że udało mi się to z siebie wyrzucić, z drugiej jednak bałem się tak bardzo, że liczyłem na to, że tego nie usłyszał.
- ''Oboje''? - powtórzył po chwili.
- Tak... - potwierdziłem, kiwając głową.
Mój pan milczał, najwidoczniej właśnie przetwarzał informacje, które ode mnie uzyskał.
- Panie, ja nie kłamię - zapewniłem go. - Naprawdę. Mówię prawdę... Teraz tak...
Nie uwierzy mi. Okłamałem go tyle razy, niby dlatego tym razem miałbym mówić prawdę. Ale teraz to była prawda...
Mój właściciel wstał, jakby nie mógł już dłużej wysiedzieć w jednym miejscu.
Nie wierzy mi.
- Nie kłamię - powiedziałem desperacko. - Przysięgam na wszystko, ja nie kłamię.
- Ja wcale... - zaczął przygaszonym głosem, nie patrząc w moją stronę - nie posądzam cię o kłamstwo.
Nie? To może... nie spodziewał się, że obydwoje ochroniarze zdradzili jego zaufanie. I to z mojej winy. Pewnie zanim się tu pojawiłem wszystko było w porządku.
- To był pierwszy raz? - zapytał jeszcze.
- Drugi... - przyznałem wprost. - Pierwszy był niedługo po moim przybyciu tutaj...
Pan zaśmiał się krótko, ale nie był to radosny śmiech. Podszedł do biurka i odetchnął ciężko, opierając się o nie.
- I przez tyle czasu nic mi nie powiedziałeś? Pewnie milczałbyś dalej, gdybym cię nie nakrył... - zawiesił głos. Każda sekunda ciągnęła mi się w nieskończoność. - Zamierzałeś mi w ogóle o tym wspomnieć? Kiedykolwiek?
- N-nie... - załamał mi się głos. - Nie chciałem ci nic mówić...
- No oczywiście - po raz kolejny zaśmiał się bez krzty radości. - Bo niby czemu miałbyś? Przecież to, że ciebie zgwałcili, to taki nieistotny fakt. Twoim zdaniem mnie to nie dotyczy?
Nie krzyczał, ale jego ton stawał się coraz bardziej wrogi i zimny.
- Panie, to nie tak...
Wstałem za nim, ale coś powstrzymywało mnie, przed zbliżeniem się do niego. Strach.
- A jak? - zapytał z kpiną.
- Ja... myślałem... - próbowałem jakoś się bronić, ale mi przerwał.
- No? Co myślałeś? - Odwrócił się w moją stronę. - Mam wrażenie, że w ogóle nie myślałeś w tamtym momencie.
Mój właściciel zrobił krok w moją stronę, instynktownie cofnąłem się przestraszony. Widząc to, zatrzymał się. Następnie wziął jeszcze jeden oddech, żeby się uspokoić. Znów podszedł do swojego biurka.
- Jesteś zły? - zapytałem.
Milczał przez chwilę.
- Zły? - powtórzył. - Nie. Ja jestem wściekły!
Jednym nagłym ruchem zrzucił z biurka wszystkie rzeczy, które się na nim znajdowały.
Cofnąłem się jeszcze bardziej, omal nie przewracając się na łóżko. Niektóre przedmioty głośno uderzyły o ścianę, powodując huk.
Pan odwrócił się w moją stronę, jeszcze nigdy nie widziałem go tak rozzłoszczonego. Nie wiedziałem, co mam zrobić, jak się zachować. Nie chciałem tu być. Najchętniej uciekłbym i zamknął się w pokoju, ale nie byłem w stanie się ruszyć.
- Dlatego się ich tak bałeś. Dlatego mnie okłamywałeś. Wolałeś kłamać i nadal się na to narażać, niż mi powiedzieć. Chroniłeś swoich oprawców! - Wziął do ręki swój laptop. - W czasie gdy ja wyjeżdżałem, oni... uch! - Rzucił nim o ścianę.
Trzasnęło jeszcze głośniej. Wytrzeszczyłem szeroko oczy. Tego się nie spodziewałem. Jego narzędzie pracy zostało kompletnie zniszczone. I to też była moja wina, bo wściekał się właśnie przeze mnie.
- Wyjdź - rozkazał mi nagle. - Jestem wkurzony i nie wiem, czy czegoś ci nie zrobię.
- Ja... Ja... Ja ci to wyjaśnię... - Myślałem, że zaraz się rozpłaczę.
- Tu nie ma czego wyjaśniać - warknął, po czym złapał mnie za ramiona i pociągnął w stronę drzwi.
- Ale... - próbowałem jeszcze coś powiedzieć.
Omal się nie przewróciłem, kiedy pan wypchnął mnie z pokoju.
- Najlepiej idź do siebie - powiedział i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
Nie ruszyłem się z miejsca, nie mogłem. I nie dawałem już rady powstrzymać łez. Teraz płynęły już swobodnie po mojej twarzy. Co miałem teraz zrobić? Wiedziałem, że się wkurzy. Wiedziałem, że nie powinienem mu mówić.
Krótko po tym jak wyrzucił mnie z pokoju usłyszałem jak mój pan rozmawia z kimś przez telefon. Niestety zamknięte drzwi zagłuszały jego głos na tyle, że nic nie zrozumiałem. Jednak bałem się podejść bliżej i podsłuchać. I dobrze, że tego nie zrobiłem, bo rozmowa nie trwała długo i chwilę później drzwi się otworzyły.
- Panie... - spróbowałem jeszcze raz.
- Nie teraz - odparł krótko.
Głośno zatrzasnął za sobą drzwi, wychodząc. Przeszedł obok, tak jakby mnie tam w ogóle nie było. Aż musiałem się cofnąć, przez co wpadłem na komodę stojącą na korytarzu i rozbiłem wazon, który tam stał.
Spojrzałem na mojego pana z obawą, mając w pamięci to, co powiedział mi ostatnio, ale on nawet się nie obejrzał i poszedł dalej.
To koniec.
Oparłem się plecami o ścianę i zsunąłem się po niej na ziemię, rycząc. Nie miałem siły się ruszyć.
I co teraz będzie? A co jeśli nie będzie mnie już chciał? Gdzie ja wtedy pójdę? Co ze mną będzie? O czym ja w ogóle myślę?... Nigdzie nie pójdę, jeśli postanowi się mnie pozbyć, to zapewne wrócę do ośrodka, a tam znowu stanę się rozrywką dla strażników i opiekunów.
Nie chcę tam wracać...
Nie wiem, ile tak tam siedziałem. Może tylko parę minut, może godzinę. Straciłem poczucie czasu. Nie miałem ochoty nigdzie iść. Nie miałem ochoty na nic.
- Chodźmy, na pewno jesteś zmęczony. - Podniosłem wzrok i zobaczyłem panią Sarah. Pochylała się nade mną z zatroskaną miną.
Z powrotem opuściłem głowę, nie miałem siły wstać, ani nigdzie z nią iść. Chciałem tu zostać i na niego poczekać, może coś wymyślę do momentu gdy wróci. Może uda mi się wymyślić jakiś sposób, żeby mi wybaczył...
Przecież kłamałem właśnie po to, by nie doprowadzić do takiej sytuacji.
- Matt, chodź. - Nie ustępowała. Złapała mnie za rękę i pomogła wstać.
- Gdzie? - zapytałem.
Teraz już nic nie miało sensu, więc nie stawiałem oporu, tylko dałem się jej poprowadzić wzdłuż korytarza.
- Do pokoju - odpowiedziała spokojnie. - Musisz coś zjeść.
Nie zaprzeczyłem, choć wiedziałem, że nic nie przejdzie mi przez gardło. Stawiając powoli kolejne kroki, poczułem nagle ból, gdy nadepnąłem bosą stopą na ostry odłamek.
- Muszę sprzątnąć szkło... - wymamrotałem.
Zatrzymałem się i odwróciłem w stronę rozbitego wazonu, ale pani Sarah nie pozwoliła mi do niego podejść, tylko pociągnęła mnie dalej.
- Zostaw to. Nie musisz się tym przejmować - zapewniła.
Tak jak powiedziała, poszliśmy do mojego pokoju. Ciekawe jak długo jeszcze to będzie mój pokój.
Usiadłem na łóżku, a pani Sarah wyszła na chwilę, po czym wróciła z talerzykiem pełnym kanapek. Podczas jej nieobecności nie ruszyłem się z miejsca nawet o krok. Siedziałem tak tylko i zastanawiałem się co ze sobą zrobić.
- Pan już z tobą rozmawiał? - zapytałem, gdy wróciła.
- Powiedział tylko, że mam ci dać coś do jedzenia - wyjaśniła, podając mi talerz.
Nie byłem głodny. Poza tym i tak nie dałbym rady nic zjeść, żołądek miałem ściśnięty z nerwów, a język suchy jak wiór. Odłożyłem talerz z moim śniadaniem na szafkę, bojąc się, że wypadnie z moich trzęsących się rąk. Tego by jeszcze brakowało, żebym talerze zaczął tłuc.
- Dowiedział się... On się dowiedział...
Po moich policzkach znowu popłynęły łzy, naznaczając moją twarz nowymi mokrymi śladami. Widząc to, pani Sarah usiadła obok i objęła mnie ramieniem.
- Nie powinieneś płakać, to bardzo dobrze, że wie - stwierdziła.
Szczerze w to wątpiłem, ale teraz zdecydowanie potrzebowałem tego, by mnie przytuliła, więc milczałem. Choć nie przepadałem za dotykiem, w tym momencie zdecydowanie tego potrzebowałem.
Poza tym przez to, że mój pan już wiedział, przysporzyło mi tylko więcej niepewności. Nie potrafiłem przewidzieć tego jak zareaguję, a już na pewno nie przewidziałem takiej reakcji.
- Mogłem zacząć zmywać krew wcześniej... Jakbym to zrobił szybciej...
- Już dobrze, Matt. - Pogłaskała mnie po włosach. - Wszystko będzie dobrze.
Nie mogła tego wiedzieć. Do głowy raczej przychodziło mi więcej myśli, że nie będzie dobrze. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Niestety w końcu kobieta musiała wyjść. Zostałem sam ze swoimi myślami. I to niezbyt optymistycznymi. Musiałem coś zrobić, żeby tu zostać, ale co? Co niby miałbym mu powiedzieć? Jak wyjaśnić, że cały czas kłamałem? A nawet jeśli coś wymyślę, to czy mój pan w ogóle będzie chciał mnie słuchać?
Może powinienem go poszukać i spróbować mu jeszcze raz wszystko wyjaśnić na spokojnie...
Wiedziony impulsem, wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Już miałem chwycić za klamkę, ale się powstrzymałem. Pan nie mówił nic o tym, że mogę wyjść. Kazał mi wracać do pokoju, więc pewnie chciał, żebym w nim został. A gdyby nie pani Sarah to nawet bym się tu nie znalazł. Nie mogę wyjść. Nie chcę denerwować go jeszcze bardziej.
Im więcej myślałem o tym wszystkim, tym gorzej się czułem. Serce biło mi jak szalone i z trudem łapałem oddech. Spinałem się na dźwięk każdego kroku postawionego na korytarzu, sądząc, że mój pan może lada chwila wejść do pokoju. Tak się jednak nie stało.
Pani Sarah przyniosła mi jeszcze później obiad i kolację, a ja próbowałem się jej podpytać, czy może mój właściciel coś jej powiedział. Niestety wychodziło na to, że nie. Nadal pozostawiał mnie w niepewności.
W nocy nie mogłem spać, było mi gorąco i co chwila się budziłem. Moje ciało było lepkie od potu. W końcu wstałem, żeby otworzyć okno, ale kiedy tylko moje stopy dotknęły podłogi, zakręciło mi się w głowie i musiałem pobiec do łazienki, żeby zwymiotować.
Byłem wyczerpany. Nie byłem pewien jak udało mi się dostać do łóżka. Wiem, że wychodząc z łazienki, upadłem i chyba leżałem tak dobrą chwilę, bo pamiętam tylko ciemność. Może straciłem przytomność.
Nazajutrz obudziłem się już leżąc w łóżku z ziemnym okładem na czole, ale wcale nie czułem się wiele lepiej. Nadal byłem wyczerpany i było mi gorąco. Na szafce nocnej znajdowała się taca z jedzeniem, a obok niej tabletki i szklanka wody.
Bezmyślnie spróbowałem się podnieść, ale nie był to najlepszy pomysł. Natychmiast powróciły zawroty głowy i nudności. Musiałem jeszcze chwilę poleżeć, dopiero później mogłem powoli spróbować wstać. W pierwszej kolejności zjadłem tabletki, licząc, że to jakoś pomoże na moje samopoczucie. Dopiero jakiś czas później, kiedy miałem wrażenie, że jest mi już trochę lepiej, zjadłem trochę przygotowanego dla mnie śniadania. Oczywiście wszystko zwymiotowałem.
Nie mam już siły...
Byłem wykończony, chciałem już tylko z powrotem się położyć. Podpierając się o ścianę, doczłapałem się jakoś do łóżka. Położyłem się i natychmiast zasnąłem. Tym razem chyba nie spałem długo, choć nie miałem pewności. Po przebudzeniu wszystko wydawało mi się takie nierzeczywiste. W szczególności to, że na krześle postawionym przy łóżku siedział mój właściciel.
To mi się śni?
Przeglądał jakieś papiery, chyba nie zauważył, że się obudziłem. Ostrożnie wysunąłem dłoń w stronę jego ręki. Gdy poczuł mój dotyk szybko podniósł na mnie wzrok, a ja cofnąłem rękę. Źle zrobiłem, prawda? Powinienem poczekać aż to o wyjdzie z inicjatywą. Czemu zawsze muszę wszystko zepsuć? I to jeszcze w takich okolicznościach...
On jednak zamiast zacząć krzyczeć, odłożył papiery na szafkę i złapał mnie za dłoń, którą wcześniej cofnąłem.
Spojrzałem na niego niepewnie. Wiem, że zawiodłem jego zaufanie, ale zrobię wszystko, żeby mi wybaczył.
- Jak się czujesz? - zapytał łagodnym tonem.
- Dob... - Pokiwałem głową, ale to słowo nie chciał mi przejść przez gardło. Miałem dość kłamania, nie chciałem już dłużej tego robić. Pokornie pochyliłem głowę. - Nie, wcale nie dobrze. Okropnie...
Mój pan westchnął, ale teraz zabrzmiało to, jakby poczuł ulgę.
- W końcu szczerość - stwierdził. - Chcesz się napić?
Gardło miałem suche jak wiór. Pokiwałem głową, tym razem udzielając szczerej odpowiedzi. Właściciel pomógł mi trochę się podnieść i podał szklankę z wodą.
- Powoli - upomniał mnie, gdy wziąłem zbyt gwałtowny łyk.
Mimo to szybko opróżniłem naczynie, które mężczyzna odstawił z powrotem na szafkę.
- Dziękuję. - Przetarłem usta dłonią. - Nadal jesteś zły?
- Nawet sobie nie wyobrażasz - odpowiedział, dotykając mojego czoła jak gdyby nigdy nic.
Czyli nadal się wścieka... Mogłem się tego domyślić, w końcu kłamstwa i zatajanie gwałtów nie są czymś, co mógłby mi łatwo odpuścić...
- Na mnie? - zapytałem, by jeszcze się upewnić.
- Trochę też - odparł z ociąganiem. - Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? Nie ufasz mi?
Nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć, więc milczałem. To nie tak, że mu nie ufałem, ale bałem się, że ta informacja o gwałcie za dużo namiesza. Coś takiego zdarzało mi się już wcześniej i wiedziałem, że jakoś to zniosę. Bałem się też, że zmieni się jego nastawienie do mnie. Nie chciałem, żeby unikał bliskości ze mną. Żeby się mnie brzydził...
I to wszystko oczywiście tylko wtedy gdyby mi uwierzył. A na to szanse były nikłe...
- A więc to tak - prychnął z rezygnacją, gdy nie udzieliłem mu odpowiedzi.
Chyba powinienem to jakoś sprostować, ale on zdawał się już wiedzieć swoje.
- Wyrzucisz mnie? - spytałem niepewnie.
Właściciel chyba chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Spojrzał na mnie zakłopotany, jakby właśnie przetwarzał moje słowa. Czyli mnie wyrzuci. Zrezygnowany spuściłem wzrok. Wiedziałem.
- Co? - zapytał mocno zdziwiony. - Nie. Skąd. - Ujął moją twarz w dłonie i nakierował ją tak, bym spojrzał mu w oczy. - Zostajesz ze mną - powiedział poważnie.
W tym momencie już nie wytrzymałem. Po moich policzkach pociekły kolejne łzy.
- Ja... Ja cię przepraszam... Bałem cię... Po prostu się bałem... - łkałem, próbując się przy tym nie zająknąć i powiedzieć to wyraźnie. - Nie wiedziałem jak zareagujesz...
Przetarłem oczy dłonią, próbując pozbyć się łez. Jak zwykle nic to nie dało.
- No już, wszystko w porządku. - Usiadł na łóżku i objął mnie ramionami, przytulając do siebie. Zrobił to delikatnie, jakby się bał ścisnąć mnie za mocno. - Już po wszystkim.
Moimi ramionami wstrząsał szloch, trzymałem jego koszulę jakby to była moja ostatnia deska deska ratunku. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że on wie. Nie mogłem uwierzyć, że mimo tego nadal chcę mnie przy sobie trzymać. Bałem się, że jeśli go puszczę, to wszystko zniknie.
- Nie bój się. - Pocałował mnie w czubek głowy i pogłaskał po włosach. - Przyrzekam, że już więcej ich nie zobaczysz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top