XLVI.


Nie mogłem mieć pewności, czy mówił prawdę. To mógł być podstęp. Chciałem zamknąć się w łazience i nie wychodzić z niej aż do rana.

Ale coś mi mówiło, że pan rzeczywiście chce mnie teraz widzieć, a ja nie chciałem bardziej go wkurzać. Poza tym przecież ochroniarze nie zaatakują, kiedy mogę go zawołać, raczej zrobią to, gdy będzie na wyjeździe. Ustąpiłem i dałem się poprowadzić na miejsce.

No i nie kłamał. Zaprowadził mnie do gabinetu. Ale pana tam nie było. Musiałem czekać.

Czas ciągnął mi się nieubłaganie, choć możliwe, że tylko mi się tak wydawało. Stałem na środku gabinetu, mnąc ze zdenerwowania koszulkę. Co mu tyle zajmuje? Czemu to tak długo trwa? 

Kiedy drzwi się otworzyły, nie musiałem nawet się odwracać, by wiedzieć, że stanął w nich mój pan, od razu spuściłem głowę. O mało nie podskoczyłem, gdy zatrzasnął drzwi za moimi plecami. Nic nie powiedział, minął mnie tylko i oparł się o biurko, stając przede mną.

W pomieszczeniu panowała cisza, oboje milczeliśmy, choć serce waliło mi tak głośno, że miałem wrażenie, że on też je słyszy.

Już otwierałem usta, chcąc się odezwać i przerwać ciszę, ale zdałem sobie sprawę, że to byłby zły pomysł. Mimo że nie mogłem znieść tego napięcia, to nie miałem w sobie aż tyle odwagi.

- Matt - pan zaczął niechętnie.

Serce zatrzymało mi się na kilka sekund, nigdy nie słyszałem, żeby tak wrogo wypowiadał moje imię. Skuliłem się mocno. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, zamknąć w pokoju, zniknąć mu z oczu. Wszystko byleby tylko mnie teraz nie widział.

Czas znowu zaczął wlec się niemiłosiernie. W mojej głowie mijały wieki nim mój właściciel znowu się odezwał. Wolałbym, żeby na mnie krzyczał, nawet mnie uderzył. Wszystko. Cokolwiek. Ale ta niepewność i oczekiwanie doprowadzało mnie do szaleństwa.

- Coś ty sobie myślał?

Dopiero jego głos mnie otrzeźwił. Niepewnie podniosłem na niego wzrok. 

Mój właściciel jednak nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie, więc obszedł biurko i otworzył laptopa. Wystukał coś na nim i odwrócił go do mnie.

Kiedy spojrzałem na ekran o mało nie upadłem, zrobiło mi się słabo. Pan pokazywał mi właśnie film z kamer, na którym przeszukiwałem jego gabinet.

- Wytłumaczysz mi to? - ponaglił mnie.

To koniec. W żaden sposób się z tego nie wybronię. 

Ostrożnie na niego zerknąłem, żeby jakoś ocenić swoją sytuację. Pan siedział za biurkiem ze skrzyżowanymi rękami. Milczał, obserwując uważnie każdy mój ruch, jakby nad czymś się zastanawiał.

- Więc...? - domagał się odpowiedzi.

Czułem, że moje gardło jest suche jak wiór, z trudem przełknąłem ślinę.

- Ja... - głos mi zadrżał - nie wiedziałem, że tu są kamery...

Zaśmiał się, ale nie był to radosny śmiech. Następnie podniósł się gwałtownie i uderzył dłońmi o blat.

- Myślisz, że to stawia cię w lepszym świetle?! - krzyknął. Miałem ochotę się cofnąć, zrobić, choćby krok do tyłu, ale nogi miałem jak z cementu. Nie mogłem się ruszyć. - Miałem dla ciebie morze cierpliwości, przymykałem oko na wiele rzeczy, miałeś tu mnóstwo swobody. A ty jak mi się odwdzięczasz?

Nie krzyczał już. Nie musiał. Osiągnął zamierzony efekt. Bałem się go. Jego głos ciął powietrze jak nóż, a to było gorsze od wrzasków. Każde słowo trafiało w punkt. Było mi wstyd przez to, co zrobiłem.

- Przepraszam, panie. Wybacz mi, proszę. Źle zrobiłem - wyznałem pokornie.

Nie dostrzegłem żadnej reakcji na moje zachowanie. Może był już tak rozsierdzony, że było to dla niego po prostu obojętne.

- Czego szukałeś? - zapytał.

- Niczego konkretnego - odpowiedziałem, nie podnosząc głowy. - Chciałem się po prostu rozejrzeć.

On tylko stuknął w klawisz, po czym nagranie wyświetliło się jeszcze raz. Tym razem dobiegł z niego przytłumiony głos.

- ''Gdzie to jest? Musi gdzieś tu być...'' - mówiłem, przeszukując półki.

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że coś takiego do siebie mamrotałem.

- Powtórzę. - Wyłączył nagranie i zamknął laptopa. - Czego szukałeś?

Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Jak się wytłumaczyć? Jeśli nadal będę milczał, to tylko bardziej go rozzłoszczę, ale jeśli powiem prawdę...

- Czego szukałeś?! - powtórzył, tracąc już cierpliwość.

- Aktu własności - poddałem się.

Chyba nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Mimo to nie pokazywał po sobie zdziwienia zbyt długo.

- Czego?

- Mojego - odparłem wprost. Teraz to i tak nie miało już znaczenia.

Mężczyzna westchnął zirytowany i na chwilę odwrócił ode mnie wzrok. Kiedy znowu na mnie spojrzał, zobaczyłem w jego oczach ból. I ten ból był spowodowany z mojej winy.

- Aż tak ci tu źle? - zapytał wrogo.

- Nie o to...

- Dotychczas traktowałem cię zbyt ulgowo, ale z tym koniec - powiedział, nie dając mi się nawet wytłumaczyć. W sumie to mu się nawet nie dziwię.

Popełniłem błąd, ogromny. Ale zrobiłem to w przypływie emocji, co pewnie nie będzie dla niego żadnym usprawiedliwieniem... Dlatego nawet nie próbowałem.

- Idź do pokoju i poczekaj tam na mnie - oznajmił, nawet na mnie nie patrząc.

- Tak, panie - odpowiedziałem posłusznie.

Natychmiast ruszyłem do wyjścia, ale tuż przy drzwiach zdałem sobie sprawę, że nie powiedział mi gdzie dokładnie mam się udać. Kazał mi tylko ''iść do pokoju''. Nie powiedział do którego.

- Mojego, panie, czy...? - zapytałem, odwracając się do niego. Ale w momencie gdy zobaczyłem jego minę, natychmiast tego pożałowałem. - Nieważne... Przepraszam, panie. Już idę.

Opuściłem gabinet i poszedłem do pokoju z zabawkami, bo jakoś to wydawało mi się bardziej odpowiednie miejsce niż moja sypialnia. Drzwi były otwarte, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia.

A może lepiej wrócę do siebie? Może mój pan wcale nie chciał, żebym tu przychodził? Choć z drugiej strony pewnie sam, by mnie tu przyprowadził, więc przynajmniej nie musiał się fatygować...

Nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Usiadłem na łóżku, nerwowo tupiąc nogą, potem się położyłem.

To już. Teraz zostanę ukarany. Zakryłem twarz dłońmi i westchnąłem ciężko. Chcę to mieć już za sobą.

- Co ja sobie myślałem?...

Nic. Nic sobie nie myślałem. Działałem impulsywnie, pod wpływem chwili. Nie miałem czasu się nad tym zastanowić.

Czekałem tak dobrą chwilę, aż w końcu ktoś wszedł do środka.

- Nie za wygodnie ci? - zapytał mój pan.

Natychmiast poderwałem się z miejsca i stanąłem przed nim, niemalże na baczność. Spuściłem głowę nisko.

- Przepraszam, mój panie. To... ze stresu - oświadczyłem cicho.

- Aha, ze stresu - powtórzył obojętnie. - Powiedz, co chciałeś zrobić z tym aktem własności?

- Ja... nie wiem... - wymamrotałem, mając skrytą nadzieję, że mój właściciel tego nie usłyszy.

W sumie racja. Co ja bym z nim zrobił? Zabrał i uciekł? Podarł go? W tamtym momencie nad tym nie myślałem.

- No dobra. - Głos mojego pana wyrwał mnie z zamyślenia. - Przejdźmy już do tej kary.

Z ośrodka wiedziałem, jak mam się zachowywać w takich momentach, ale nie wiedziałem, czy mój obecny pan także oczekuje ode mnie takiego zachowania. Mimo wszystko postanowiłem zaryzykować. Uklęknąłem na podłodze. Ułożyłem dłonie na kolanach i pochyliłem głowę, choć nie wiedziałem, czy cokolwiek mi teraz to da.

On w tym czasie podszedł do szafy, otworzył ją i zaczął czegoś szukać. Dreszcze przeszły mnie na samą myśl, co to mogło, tym razem, być.

- Em...

Chciałem dowiedzieć się od niego czegoś jeszcze, ale to raczej był zły moment, żeby go o to pytać. Problem w tym, że nie miałem pewności, czy później w ogóle będzie jakiś lepszy moment.

- Co? - zapytał, odwracając się zirytowany w moją stronę. Nie odpowiedziałem od razu, bo zapatrzyłem się na to, że trzymał wtedy w dłoni, coś na kształt krótkiego bata. Jednak szybko to odłożył i spojrzał na mnie wyczekująco, krzyżując ręce.

Przełknąłem ślinę i nie podnosząc głowy, postanowiłem zebrać się na odwagę.

- Masz kamery tylko w gabinecie, czy...? - nie mogłem dokończyć tego zdania. Nie potrafiłem. Bałem się, co mogę usłyszeć. Proszę, żeby nie miał kamer w pokojach. Proszę, proszę...

- To chyba nie powinno cię interesować - mruknął, wracając do grzebania w szafie.

- Proszę, po prostu mi powiedz - nalegałem. - To ważne.

Podniosłem wzrok. Wiedziałem, że robiłem głupotę, ale moje słowa były aktem desperacji. Może mnie później ukarać dwa razy, trzy, jeśli będzie miał taką ochotę, ale niech mi odpowie.

- Ja... muszę wiedzieć, panie...

Właściciel nie wydawał się chętny, by dzielić się ze mną takimi informacjami, ale w końcu uległ.

- W kilku miejscach - powiedział krótko. - Przed domem i na korytarzach. W sypialniach nie ma, jeśli to cię interesuje.

Czyli nie widział ochroniarzy i mnie w pokoju...

- Jakiś czas temu wystąpiło kilka usterek, ale teraz wszystko już działa - dodał po chwili.

''Usterek''? Założę się o własne życie, że to sprawka ochroniarzy, by nie nagrało się to, co mi robili.

- Dlaczego pytasz? - odwrócił się do mnie.

- Bez powodu. - Ponownie pochyliłem głowę. - Po prostu tak jak wspominałeś, zastanawiałem się, czy nie szpiegujesz mnie w moim pokoju.

To raczej nie był najlepszy sposób w jaki mogłem to powiedzieć, ale na szybko nic innego nie przyszło mi na myśl.

- Nie mam. - Znów zwrócił się w kierunku wnętrza szafy. - Mimo wszystko chciałem, żebyś miał choć trochę prywatności.

Mimo wszystko chyba jednak bym wolał, żebyś miał tam kamerę...

Mój pan w końcu podszedł do mnie, chyba rzeczywiście trzymał coś w ręku, ale miałem spuszczoną głowę i nie widziałem tego przedmiotu. Mężczyzna kucnął przede mną, złapał moją brodę i uniósł ją niego do góry.

- Rozumiesz, że tym razem musisz dostać dotkliwszą karę? Nie mogę puścić płazem grzebania w moich rzeczach - oznajmił surowo.

Nie byłem pewien, czy dam radę cokolwiek z siebie wyksztusić, więc na początku usiłowałem tylko skinąć głową, ale nie mogłem. Nadal mnie trzymał.

- Rozumiem - przytaknąłem grzecznie. - Ile... Ile razy mnie uderzysz?

Nie odpowiedział. To mnie trochę zaniepokoiło. Znowu zrobiłem coś źle? Przecież zapytałem, tylko ile razy dostanę. To chyba nic dziwnego, że chcę wiedzieć. Zapytałem ile razy mnie uderzy...

W tym momencie przyszła mi do głowy straszna myśl. Bo to przecież on będzie mi wymierzał karę. Osobiście, tak?

- To... To ty będziesz bić, prawda? - zapytałem, żeby się upewnić. - Ty, nie ochroniarze...

Po raz kolejny mi nie odpowiedział. Nie, to przecież musiał być on. Nie pozwoliłby im tego zrobić. Nie pozwoliłby im. Pewnie chciał tylko mnie nastraszyć. Na pewno. Na pewno, to on będzie wymierzać karę.

Mój pan jednak nie udzielił mi żadnej odpowiedzi. Nadal mnie trzymał. Przekręcił moją głowę w lewo, potem w prawo, przyglądając się uważnie moim bliznom, dopiero wtedy puścił. Nie wiedziałem, co miało to na celu. Następnie zlustrował mnie wzrokiem i złapał za krawędź materiału mojej koszulki.

- Zdjąć? - zapytałem, upewniając się.

Nie otrzymałem jednoznacznej odpowiedzi, mimo to i tak wolałem już nie czekać i zdjąłem górę od piżamy. Pan za to zaczął uważnie przyglądać się moim blizną na piersi i tych na obojczykach. Przejechał nawet po jednej z nich palcem, a ja zadrżałem, i to zdecydowanie nie z zimna.

- Będę miał liczyć? - spytałem cicho.

- Nie musisz - mruknął po chwili ciszy.

Kiedy nie odezwał się od razu, spodziewałem się, że znowu zostawi mnie bez odpowiedzi, jednak tym razem tego nie zrobił. Zauważyłem coś jeszcze, jego oczy nie wyrażały już takiego gniewu i determinacji, jakie miało to miejsce w gabinecie. Może jest jeszcze szansa, by to się dla mnie dobrze skończyło?

Mężczyzna usiadł na podłodze przede mną. Zerknąłem na przedmiot, który odłożył obok siebie. Wyglądał jak pejcz, ale nie zdążyłem mu się jednak dokładnie przyjrzeć, bo pan odwrócił moją uwagę, gładząc mnie po policzku.

- Jestem zły, ale nie chcę narobić ci więcej blizn - oznajmił.

Jeszcze raz spojrzałem na pejcz. Był czarny i dość krótki, jeśli mocno nim uderzy, to na pewno będzie bolało, ale mogło być gorzej. Jeśli blizny są dla niego problemem, to niech robi to tak, by nie zostawiać ich zbyt dużo.

Odwróciłem wzrok od pejcza i skierowałem go na pana.

- Będzie dobrze... - zapewniłem go. - Wytrzymam.

On chyba jednak nie był już zainteresowany. Wstał i nakazał mi gestem, bym zrobił to samo. Tak też zrobiłem.

- Wymyślę dla ciebie inną karę - oznajmił, podnosząc z podłogi narzędzie, którym miał to zrobić. - Najlepiej jeszcze przed wyjazdem...

Zmroziło mnie na to słowo.

- Wy... jazdem... Ale dopiero co wróciłeś...

- Wiem, ale nic nie poradzę. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Spotkanie wypadło nagle, a Simon nie może jechać.

W tym momencie kara przestała być już istotna. Jeśli on wyjedzie, to ja zostanę sam z jego ochroniarzami i tym razem, ani pani Sarah, ani nikt mi nie pomoże. W rezydencji nie będzie nikogo poza nami, a w tej sytuacji jakiej jestem raczej nie pozwoli mi znowu zostać u Kiry. To gorsze niż kara.

- Znowu zabierzesz mnie ze sobą? - zapytałem, choć szanse były marne.

- Liczyłem na to, że tym razem zostaniesz - odparł, niszcząc w ten sposób moje nadzieje. - Ostatnio była po prostu wyjątkowa sytuacja.

- Nie rozumiesz, że jeśli zostanę, to ochroniarze znowu mnie dopadną?! - W emocjach podniosłem głos.

To raczej nie był dobry pomysł. Nie powinienem się tak zachowywać, bo tylko mu się narażę, ale to była wyjątkowa sytuacja i musiałem dać mu to jakoś do zrozumienia.

- Proszę... - jęknąłem żałośnie na koniec.

Pewnie w normalnych okolicznościach, wkurzyłby się na to, że na niego nakrzyczałem. Poza tym wiem, że proszenie go, by zabrał mnie ze sobą, było bezczelne z mojej strony, ale dobrze wiedział, że się ich boję, więc tak po cichu liczyłem na wyrozumiałość.

- Poproszę panią Sarah, żeby przyjechała wcześniej, ale nie wiem, czy da radę - stwierdził spokojnie.

Poczułem się źle z tym, że przeze mnie pani Sarah będzie zmuszona, żeby wcześniej przerwać urlop. Zasłużyła na odpoczynek i na to by choć na trochę ode mnie odpocząć.

- A ty nie możesz zostać? - Nie dawałem za wygraną. - Proszę, nie chcę zostać sam.

- Skoro tak się boisz, możesz zamknąć się w pokoju - oświadczył jakby nigdy nic.

Ta, gdyby to było takie proste.

- Wejdą - powiedziałem poważne i odważyłem się spojrzeć mu w oczy. - Oni i tak wejdą.

Wypowiedziałem dokładnie każde słowo. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem i żaden z nas nie chciał odpuścić. Wiedziałem, że nic nie wskóram w starciu z moim panem, przy nim byłem nikim, ale nie chciałem czuć się bezsilny, jeśli chodziło o nich.

- Zobaczę, co da się zrobić - powiedział tylko, odłożył pejcz na komodę i opuścił pomieszczenie.

Różnice w zachowaniu mojego pana można było dostrzec już na następny dzień. Był oschły i nie marnował zbyt wiele czasu na rozmowy ze mną. Ograniczał się raczej do wydawania mi komend.

Prasowałem akurat ubrania, bojąc się o to, że najpewniej w pewnym momencie coś przypalę, gdy właściciel wszedł do pokoju.

- Skończyłeś? - zapytał szybko.

- Jeszcze nie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - W sypialni mam jeszcze jedną stertę ubrań.

- Więc się pośpiesz - powiedział ostro. - Masz jeszcze inne zadania, nie marnuj tyle czasu tylko na jedno.

Zaraz po tym wyszedł.

- Tak, panie... - przytaknąłem, choć on już i tak tego nie usłyszał.

Następna taka sytuacja miała miejsce kilka godzin później, kiedy mężczyzna wpadł na mnie na korytarzu, gdy myłem okna.

- Zmiotłeś już kurze z półek? - zapytał.

- Tak, panie.

Może to było tylko moje wyolbrzymienie, ale pan wydawał się nie być zadowolony z mojej odpowiedzi.

- W takim razie zrobiłeś to niedokładnie - stwierdził. - Zrób to jeszcze raz.

Odwrócił się napięcie i odszedł. Nawet nie próbowałem nic mówić, wiedziałem, że i tak nie będzie mnie słuchać. Poza tym dobijała mnie perspektywa ścierania kurzy jeszcze raz. Byłem już zmęczony i głodny. A tak bardzo starałem się zrobić to dobrze. Co mu się znowu nie podobało?

Mimo wszystko zmiotłem półki jeszcze raz. Dopiero później poszedłem coś zjeść. W kuchni leżało już przygotowane dla mnie danie. Choć pan stał się ostatnio dużo surowszy to jednak nie zmienił zdania w tej kwestii. Nie zamierzał mnie głodzić.

Jadłem zastanawiając się nad przyczyną tej zmiany jego zachowania. Musiałem go naprawdę zdenerwować. Zamyśliłem się tak bardzo, że nawet nie zauważył, gdy właśnie mój pan wszedł do pomieszczenia. Przestraszony spuściłem wzrok, ale on nawet się nie odezwał.

W kuchni panowała pełna napięcia cisza, gdy parzył sobie kawę. Nawet przez chwilę zamierzałem się do niego odezwać, ale zrezygnowałem, zdając sobie sprawę, że to byłby kolejny popełniony przeze mnie błąd. Zachowywał się, jakby mnie tam w ogóle nie było.

- Jedz szybko, nie skończyłeś jeszcze ze wszystkimi obowiązkami - powiedział mi tylko na odchodne.

Następnego dnia sprawy wcale nie miały się lepiej. Wstałem rano, zjadłem śniadanie i zabrałem się do pracy.

- Wstawiłeś już pranie? - zapytał, gdy zamiatałem salon.

- Jeszcze nie, panie, zaraz to zrobię - próbowałem się jakoś wytłumaczyć.

- Nie zaraz tylko teraz - warknął i oddalił się czym prędzej.

Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, bo już go nie było. Miałem przerwać jedno zadanie w połowie, po to żeby przejść do następnego? Tego właśnie ode mnie oczekiwał?

- Tak, panie... - Zacisnąłem palce mocno na trzonku miotły.

Wieczorem zostało mi już tylko wstawianie naczyń do zmywarki, a potem mogłem iść do siebie. Cieszyłem się, że udało mi się wyrobić ze wszystkim co miałem zrobić. Chociaż to nie znaczyło, że to się zaraz nie zmieni...

- Skończyłeś? - Usłyszałem za plecami głos mojego pana.

Właśnie to miałem na myśli...

Włożyłem do zmywarki ostatni talerz. Zamknąłem ją i odwróciłem się w jego stronę.

- Tak, panie. Co mam teraz zrobić? - zapytałem, uprzedzając go, wiedząc, że znowu będzie chciał dać mi kolejne zadanie.

- Teraz już nic - odpowiedział najzwyczajniej w świecie.

Nie rozumiałem, o co mu chodzi i trochę mnie to zaniepokoiło. Zacząłem się obawiać jeszcze bardziej, kiedy podszedł do mnie i się uśmiechnął.

- I jak ci się podobało? - zapytał.

Wytężałem umysł, żeby go rozpracować, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Próbowałem się jakoś cofnąć, ale na mojej drodze stanął stół. Pan podszedł do mnie, odcinając mi drogę ucieczki.

- Chyba... Chyba nie rozumiem, panie. - Nie wiedziałem, gdzie podziać wzrok.

Właściciel oparł swoje dłonie na blacie po obu moich bokach. Nasze twarze dzieliło ledwie kilka centymetrów.

- Tak często powtarzasz, że jesteś tylko moim niewolnikiem, że postawiłem pokazać ci jak to będzie, kiedy zacznę cię tak traktować - wyjaśnił.

Czyli jego zachowanie wcale nie było wynikiem jego złości, chciał mnie po prostu w ten sposób ukarać. Tak, coś takiego było bardzo w jego stylu. Nie będę ukrywał, że nawet mi z tego powodu ulżyło.

- I co o tym myślisz? - domagał się odpowiedzi.

Nic. Miał prawo tak się zachować. Było to lepsze niż gdyby chciał mi wymierzyć karę cielesną, jednak z drugiej strony takie zachowanie i trzymanie mnie w niepewności na swój sposób również było podłe. Chociaż spotykałem się już z gorszym traktowaniem. On mnie nie bił, ani nie wyzywał.

- Nie chciałbym... - wymamrotałem cicho.

Starałem się trzymać wzrok na dole, gdzieś z boku, by uniknąć wpatrywania się w jego ciało, jednak on złapał mnie za podbródek i uniósł go delikatnie do góry.

- Jak chcesz mi coś powiedzieć, to mów głośniej - oznajmił mój pan.

A może jednak byłoby lepiej, gdybym w ogóle się nie odzywać. Niepotrzebnie zaczynałem, ale skoro już to zrobiłem, to chyba powinienem dokończyć.

Przełknąłem ślinę i spojrzałem mu w oczy, walcząc sam ze sobą, by nie spuścić wzroku.

- Nie chciałbym być tak traktowany... Chciałbym... Chciałbym być kimś więcej niż tylko zabawką...

Mój pan nie przestawał się uśmiechać, przez co ja czułem, że na mojej twarzy pojawiają się rumieńce.

- To może spróbujemy coś z tym zrobić - powiedział, jakby sam do siebie, po czym mnie pocałował.

Trochę mnie to uspokoiło. Miałem wrażenie, że wszystko wraca do normy. Tylko czy w ogóle istnieje jakaś norma? Raczej nie.

Mimo to teraz postanowiłem się tym nie przejmować. Po prostu go teraz całowałem. Oddawałem się temu uczuciu. Lubiłem, kiedy to robił i kiedy gładził przy tym mój policzek.

- Przepraszam za to - powiedział, gdy rozdzielił nasze usta - chociaż mam nadzieję, że coś ci to uświadomiło. Jak się teraz czujesz?

Złapał mnie za biodra, po czym podniósł i posadził na blacie stołu. Mimo że traktował mnie ostrzej tylko przez niecałe dwa dni, trudno było mi teraz wrócić do tego co było przedtem. Ciągle bałem się, że zaraz na mnie nakrzyczy i każe myć podłogę na kolanach.

- Lepiej, panie - odpowiedziałem, choć chyba niezbyt przekonująco, więc postanowiłem dodać coś jeszcze, by jakoś to zamaskować. - Cieszę się, że jednak ze mną rozmawiasz. Nie jesteś już zły?

Właściciel spojrzał mi w oczy, przez co pomyślałem, że może jednak jest zły, chociaż trochę, ale myliłem się. W jego oczach nie było złości. Było w nich zdecydowanie.

- Od teraz będę zamykać gabinet na klucz - oświadczył z powagą. - Nie rób tego więcej.

- Nie, nie zro... bię... Rick? - Miałem zamiar po prostu mu przytaknąć, gdy nagle poczułem jego dłonie pod moją bluzką. - Co ty...?

- Może spróbuję jakoś wynagrodzić ci ten stres, co? - zapytał, całując mnie po szyi.

Złapałem go za ramiona z zamiarem odepchnięcia, ale coś mi na to nie pozwalało. Z jednej strony nie chciałem mu się znowu narażać, tuż po zakończeniu mojej kary, z drugiej...

- Nie tutaj - wyszeptałem.

- Masz coś przeciwko? - Osunął się ode mnie na odległość wystarczającą, by spojrzeć mi w oczy.

Spuściłem wzrok i nic nie powiedziałem. Co ja wyprawiam? Przecież nie miałem nic do powiedzenia w tej sprawie.

- Tak myślałem - mruknął mój pan.


- - _ - - _ - -

Bardzo dziękuję Nasargiel91 za inspirację do jednego z fragmentów tego rozdziału. Gdyby nie Ty ten moment chyba nie wypadłby tak dramatycznie. I mam nadzieję, że po moich zmianach nie uważasz, że się zmarnował. Jeszcze raz dziękuję! :D

Oczywiście zachęcam do komentowania oraz do wyrażania swojej opinii.

Życzę miłego czytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top