XLIX.
Bóle głowy i gorączka nie dokuczały mi już tak bardzo. Widocznie to wszystko było spowodowane stresem, którego, niestety, ostatnio los mi nie szczędził.
Mimo to rano następnego dnia postanowiłem opuścić mój pokój. Ostatnio wymiotowałem wszystko co tylko zjadłem, więc teraz zaczął mi dokuczać głód. Czułem się już na tyle dobrze, że mogłem samodzielnie iść i nie mdliło mnie przy każdym kroku. Poszedłem do kuchni, gdzie natknąłem się na panią Sarah.
- O, Matt. Wcześnie wstałeś - powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła.
Rzeczywiście było jeszcze wcześnie, ale ja nie mogłem spać. Już miałem jej to powiedzieć, ale nawet nie zdążyłem otworzyć ust.
- Głodny? - spytała, jakby czytała mi w myślach.
Z chęcią przystałem na jej propozycję zrobienia śniadania. Pomogłem jej, po czym kobieta kazała mi usiąść przy stole w kuchni i postawiła przede mną miskę z owsianką, talerz z kanapkami i szklankę soku.
Zjadłem trochę, ale nie za dużo. Nadal nie mogłem wmusić w siebie zbyt wiele. Szczególnie, że porcje, które przygotowywała zazwyczaj pani Sarah były dość spore. Nie chciałem jednak zrobić jej przykrości, więc nie powiedziałem o tym, że nie dam rady tego zjeść. Przez to spędziłem dłuższą chwilę po prostu na rozgrzebywaniu jedzenia łyżeczką.
- Jeśli nie chcesz, to nie jedz na siłę. - Usłyszałem męski głos za sobą.
- Panie... - Odwróciłem się szybko w jego stronę.
Mój właściciel wszedł właśnie do kuchni. Jak gdyby nigdy nic podszedł do blatu i zaczął parzyć sobie kawę, więc wróciłem wzrokiem do swojego śniadania. Nie chciał ze mną rozmawiać? Wydawało mi się, że doszliśmy wczoraj do porozumienia. Może jednak się myliłem? Może był miły tylko dlatego, że źle się czułem...
- Będziesz musiał podziękować pani Sarah - przerwał moje rozmyślania. - Gdyby nie ona, to bym tak szybko nie przyjechał.
Znów zwróciłem się w jego stronę.
- Pani Sarah? - zapytałem zdziwiony. - To ona po ciebie dzwoniła?
Nie chciało mi się w to wierzyć, przecież obiecała, że nie powie nic mojemu panu, jeśli ja nie będę tego chciał. A ona po niego zadzwoniła? Chciała, żeby to wszystko się wydało.
- Tak, kazała mi natychmiast przyjechać - potwierdził mój pan. - Powiedziała, że nie obchodzi jej czy jestem teraz w środku przedstawiania prezentacji, czy nie. Mam natychmiast pakować manatki i wsiadać do auta.
- I tak po prostu rzuciłeś wszystko i przyjechałeś? - niedowierzałem.
- Wiem, że nie dzwoniłaby, gdyby sprawa nie była poważna - stwierdził zalewając sobie kawę. - I bardzo dobrze, że to zrobiłem, bo inaczej nie wiem jak długo by się to jeszcze ciągnęło.
W zasadzie to dotrzymała obietnicy, niczego mu nie powiedziała, pokierowała sytuacją tak, że sam się dowiedział i nie mogę mieć jej tego za złe.
- Przepraszam. - Zawstydzony spuściłem wzrok.
Kubek z jego kawą stanął na stole obok mojego śniadania, mój pan tymczasem oparł się o krzesło, na którym siedziałem. Ja nadal na niego nie patrzyłem.
- Spójrz na mnie - rozkazał.
Nie chciałem tego robić. Zacisnąłem powieki, by nie mógł mnie do tego zmusić, ale zrozumiałem, że to i tak nic nie da. Nie mogę go unikać, tak jak to ciągle robiłem ostatnimi czasy. Odetchnąłem, aby chociaż trochę się uspokoić i otworzyłem oczy, podnosząc na niego wzrok.
On cały czas mi się przyglądał. Nie wyglądał na rozgniewanego, może raczej zmartwionego. Teraz, po tym wszystkim, byłbym już w stanie uwierzyć w to, że się o mnie martwi.
- Już nigdy więcej nie ukrywaj przede mną czegoś takiego - powiedział poważnie.
- Przepraszam... - jęknąłem żałośnie. - Mogłem ci powiedzieć... Mogłem...
- To czemu tego nie zrobiłeś? - zapytał, nadal patrząc mi w oczy.
Odwróciłem się pod ciężarem jego wzroku.
- Bałem się - wyznałem cicho.
- Czego? - Puścił oparcie krzesła i usiadł przy stole obok mnie. - Myślisz, że chciałem, żeby cię gwałcili?
Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie tych zdarzeń. Nie miałem już ochoty do tego wracać, nie chciałem już o nich myśleć i wracać do tego co mi robią. Miałem nadzieję, że pan mówił prawdę i rzeczywiście już nigdy więcej ich nie zobaczę. Ale chyba naprawdę to, żeby mnie zgwałcili chyba nie byłoby mu na rękę...
- Nie, ale... mógłbyś... Mógłbyś...
- Mógłbym, co? - dopytał, upijając łyk kawy. - Powiedz mi wreszcie.
Dłuższą chwilę zajęło mi znalezienie odpowiednich słów.
- Nie wszyscy lubią używane zabawki... - wymamrotałem w końcu. - Mówiłeś, że nie przeszkadza ci to, co działo się przed kupnem, ale tutaj... tutaj byłem już z tobą...
Mój pan milczał. Upił tylko kolejny łyk i zapatrzył się w swój kubek, jakby czekał na ciąg dalszy mojej wypowiedzi.
- Myślałem...
- Nie - przerwał mi. - Tak jak mówiłem wcześniej, ty w ogóle nie myślałeś, idioto.
Z jednej strony cieszyłem się, że mi przerwał, bo naprawdę nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym mu powiedzieć, z drugiej jednak... ałć... Trochę zabolały mnie jego słowa. Nawet bardzo.
- Ściągnąłeś na siebie to wszystko na własne życzenie - kontynuował. - Ukrywałeś przede mną prawdę, zamiast powiedzieć mi od razu, żebym zajął się nimi natychmiast. Wiedziałem, że coś nie gra, ale sądziłem, że po tylu latach w ośrodku jesteś przewrażliwiony na punkcie przemocy. Szczególnie po tym jak cię ukarali, a później pobili i zamknęli w piwnicy, tymczasem ty zostałeś przez nich zgwałcony, a po czym szedłeś pieprzyć się ze mną.
Był zły, choć starał się tego nie okazywać. Milczałem. Czułem, że palą mnie policzki, a oczy pieką od wstrzymywania łez. Głowę cały czas miałem spuszczoną w dół, bo nie chciałem, żeby widział moją twarz. Jego słowa były okrutne i uderzały w czuły punkt. Nie sądziłem, że odbierze to właśnie w taki sposób.
- Słyszysz, co do ciebie mówię? - zapytał, gdy się nie odezwałem.
Przełknąłem ślinę, starając się hamować płacz.
- Ta-tak, panie... - załamał mi się głos. - Prze...
- Nie przepraszaj mnie - powiedział szybko, nie dając mi dokończyć.
Wyciągnął dłoń ponad stołem i złapał mnie za rękę. Ścisnął mocno moje palce, co skutecznie powstrzymało odbieganie moich myśli zbyt daleko.
- Nie jestem zły na ciebie, tylko... nie rozumiem dlaczego mi nie powiedziałeś.
- Ja... - próbowałem się jakoś wytłumaczyć.
Wolną rękę wytarłem łzy, spływające po moim policzku.
- Tak, bałeś się - dokończył za mnie. - Ale ja bym nigdy nie uznał, że to była twoja wina.
Nie miałem już ochoty o tym rozmawiać. Na szczęście mój pan mnie do tego nie zmuszał. Po śniadania pozwolił mi wrócić do swojego pokoju. Wiedziałem, że muszę się czymś zacząć. Czymkolwiek, byleby tylko nie myśleć o tym, co się działo.
Chcąc skupić swoją uwagę na czymś innym, zacząłem czytać jedną z książek, które dostałem od Kiry. Niestety szło mi to dość opornie z uwagi, bo nie mogłem się skupić, a moje myśli ciągle uciekały w kierunku rozmowy z właścicielem.
Wiedziałem jednak, że nie mogę odłożyć powieści, bo wtedy jeszcze bardziej zagłębie się w te myślami.
- Pozwól ze mną na chwilę. - Głos mojego pana gwałtownie wyrwał mnie z zamyślenia.
Odwróciłem się w jego stronę, nie zauważyłem, kiedy wszedł. Miał jakiś dar zakradania się do mnie po kryjomu. Albo to ja byłem tak pochłonięty przez własne myśli, że nic do mnie nie docierało.
Z początku wzdrygnąłem się na jego głos i przypuszczenia, co może oznaczać jego przyjście tutaj. Szybko jednak odepchnąłem od siebie te myśl, mój pan zdążył już udowodnić, że nie ma złych intencji wobec mnie.
Odłożyłem książkę, wstałem i poszedłem za nim bez słowa sprzeciwu.
- Idziemy do sypialny? - zapytałem, gdy wyszliśmy na korytarz.
- Nie - odparł szybko. - Do salonu.
Rzeczywiście nie ruszyliśmy w stronę, w którą się spodziewałem, ale po co chce iść ze mną do salonu?
- Zrobimy to w salonie? - dopytałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.
Mój pan aż się zatrzymał, przez co omal na niego nie wpadłem. Na szczęście stanąłem w odpowiedniej chwili, by to się nie stało.
- Myślisz, że seks krótko po gwałcie jest dobrym pomysłem? - Spojrzał na mnie zdziwiony.
Szkoda, że nie ugryzłem się w język, zanim znowu nie powiedziałem czegoś głupiego. Może teraz jest mu mnie żal i mi współczuje, ale to nie zmienia faktu, że nadal jestem zabawką. Przecież prędzej czy później wrócimy do sypiania ze sobą.
- Z tobą mogę... - wymamrotałem, unikając jego wzroku.
Właściciel westchnął zirytowany, zupełnie jakby uznał, że nic do mnie nie dociera.
- Mimo to wolę dać ci trochę czasu. - Odwrócił się i poszedł dalej.
Przy drzwiach mój pan się zatrzymał i odsunął, bym to ja wszedł jako pierwszy. To mnie trochę zaniepokoiło, pomimo to przełknąłem ślinę i przestąpiłem próg pomieszczenia.
W środku zobaczyłem ochroniarzy... ale nie tych, którzy to pracowali. W salonie czekali Mark i Steve, ci sami, którzy towarzyszyli nam podczas wyjazdu.
- Hej, Matty - przywitał się radośnie Mark.
Nie byłem nawet w stanie odpowiedzieć mu głupiego ''Hej'', w tej chwili moją głowę nawiedziła inna nieprzyjemna myśl. Natychmiast zwróciłem się w kierunku mojego właściciela.
- Znowu wyjeżdżasz? - zapytałem zaniepokojony.
Nie, nie może znowu jechać, przecież dopiero co wrócił.
- Na razie powiedziałem Simonowi, że nie będę brał żadnych spotkań poza miastem - wyjaśnił, uspokajając mnie. - Będę pracował w domu.
Skoro nie chce nigdzie jechać, to co tu robią Mark i Steve? Przecież są ochroniarzami pana właśnie wtedy, gdy musi wyjechać na spotkanie.
- Zatrudniłem Steve'a i Marka jako nową prywatną ochronę - odpowiedział na moje niezadane pytanie.
- Czyli nigdzie nie jedziesz? - Musiałem się upewnić, a on potwierdził skinieniem głowy. - A co z firmą?
- Simon zatrudnił kogoś innego. Steve'a i Marka znam dość długo i ufam im na tyle, by wpuścić ich do rezydencji - tłumaczył cierpliwie. - Nie przeszkadza ci to? Wydawało mi się, że dogadujecie się w miarę dobrze.
Na pewno lepiej niż z jego poprzednimi ochroniarzami, prawdopodobnie z każdą możliwą osobą na tym stanowisku dogadywałbym się lepiej niż z nimi.
Ale musiałem przyznać, że akurat ta dwójka była całkiem dobrym wyborem, a przynajmniej przez ten czas, kiedy z nimi byłem nie czułem się tak zagrożony.
- Dlaczego pytasz mnie o zdanie? - zdziwiłem się.
- Też tu mieszkasz i chcę, żebyś czuł się tu bezpiecznie - stwierdził.
Spuściłem wzrok, żeby nie widział jak czerwienią mi się policzki. Skoro sam zadecydował o tym, że będą tu pracować, to dlaczego pytał mnie, czy nie będzie mi to przeszkadzać? Przecież tu się liczy jego zdanie, nie moje.
- Będę... Będę się czuł bezpiecznie - mruknąłem cicho.
- Cieszę się. - Nawet nie musiałem widzieć jego twarzy, by wiedzieć, że się teraz uśmiecha.
Porozmawialiśmy chwilę z nowymi ochroniarzami, po czym właściciel odprowadził mnie do pokoju. Nie będę ukrywał, że cieszyła mnie ta zmiana. Była trochę dziwna, ale mnie ucieszyła. Nie dość, że zastąpił starych ochroniarzy kimś kogo znam, to jeszcze zapytał mnie o zdanie.
Wróciliśmy do mojego pokoju. Byłem już nieco spokojniejszy, więc miałem nadzieję, że uda mi się w końcu skończyć tę książkę. Chciałem tylko spokojnie żyć. Liczyłem na to, że teraz moje problemy dobiegną już końca, ale wszystko małymi krokami. Jeśli chcę wolności, to będę musiał ją sobie wywalczyć.
Zauważyłem jednak, że mój pan nie opuścił pokoju. Stał cały czas przy drzwiach. Domyśliłem się, że chcę ze mną o czymś jeszcze porozmawiać.
- Coś nie tak? - zapytałem lekko zaniepokojony.
- Będę musiał jeszcze zapisać cię do psychologa - powiedział to tak, jakby mówił do siebie, ale na informacja ewidentnie była skierowana do mnie.
Przecież już raz o tym rozmawialiśmy. Czy wtedy wyraziłem się nie dość jasno?
- Nie trzeba - powiedziałem uparcie.
- Tym razem ci już nie odpuszczę - zapowiedział. - Będziesz musiał chodzić na wizyty.
Nie miałem na to najmniejszej ochoty, nie potrzebowałem wizyty u psychologa. Nie potrzebowałem z nikim rozmawiać o tym, co się wydarzyło.
Niby wiedziałem, że pan chcę, żebym spotkał się z nim dla mojego dobra, ale...
- Ale...
- Zrozum - przerwał mi, nim zdążyłem podać mu jakikolwiek argument - to naprawdę jest coś, co musisz przepracować. Nie możesz o tym, tak po prostu zapomnieć.
Ze złości zacisnąłem dłonie w pięści. On nie rozumie...
- Ale ja nie chcę do tego wracać. Nie chcę, żeby ktoś mi o tym przypominał - mówiłem stanowczo. - Ja chcę zapomnieć.
Nastąpiła chwila ciszy. Atmosfera niezbyt zachęcała do dalszej rozmowy. Nie zamierzałem się z nim kłócić, szczególnie teraz kiedy jakoś udało nam się dogadać, ale czułem, że nie mam wyboru. Dlaczego on nie rozumie, że nie potrzebuję niczego takiego?
- Poproszę doktora, żeby przyjechał jutro. - Mój właściciel zdawał się już podjąć decyzję. - Po prostu z nim porozmawiasz. Zrób to dla mnie.
Byłem już gotowy, żeby się z nim kłócić, ale ostatnie słowa trochę mnie zmieszały. Zmuszał mnie do tej wizyty, to nie ulegało wątpliwości, ale jednocześnie chciał, żebym sam się na to zgodził.
To mnie zaskoczyło, bo przecież zmuszenie mnie byłoby o wiele prostsze niż namawianie, mimo to postanowił wybrać tę drugą opcję.
- Mam tylko... porozmawiać? - upewniłem się.
- Tak - przytaknął spokojnie.
Przestałem zaciskać pięści i starałem się nie pokazywać ich drżenia. Objąłem się za ramiona i odetchnąłem głęboko.
- No dobrze... - uległem w końcu. - Mogę z nim porozmawiać...
Właściciel odpowiedział mi uśmiecham. Tymczasem ja czułem się, jakbym poniósł porażkę na tym polu bitwy.
- Może wyjdziemy gdzieś na obiad? - zapytał, chyba zauważając, że nie czuję się zbyt dobrze w zaistniałych okolicznościach.
- Serio? - Szczerze mnie tym zaskoczył.
- Tak - potwierdził szybko. - No chyba, że nie chcesz.
To nie tak, że nie chciałem. Wyjście było bardzo kuszące. W końcu zobaczyłbym coś więcej niż to, co jest w obrębie rezydencji, lub widok za oknem, kiedy jechaliśmy do willi Simona. W zasadzie to miałem okazję ''pozwiedzać'' najwięcej tylko wtedy, gdy uciekłem i udałem się na cmentarz.
- Chcę, ale... nadal nie czuję się zbyt pewnie, opuszczając rezydencję - odparłem skrępowany.
- Przecież cały czas będę z tobą - stwierdził z lekkim uśmiechem.
Obawiałem się, że świat na zewnątrz może mnie przytłoczył, w końcu tyle czasu spędziłem w zamknięciu. Mimo to chciałem wyjść. Nie było tak jak ostatnio, gdy moją główną motywacją była ucieczka z tego miejsca, teraz chodziło bardziej o ciekawość.
- No dobrze, jeśli chcesz to...
- Nie - przerwał mi. Powoli zaczynało mnie wkurzać to, że nie daje mi się wypowiedzieć. - Pytam, czy to ty chcesz. Chcę, żebyś podjął decyzję. Tak czy nie?
To też mi się nie podobało. Chciałem jechać, ale nie chciałem sprawiać mu przez to problemu. Jeśli powiem, że tak, to pan będzie musiał poświęcić swój wolny czas, tylko po to, by ze mną jechać. Poza tym podczas takiego wyjazdu naprawdę wiele rzeczy może pójść nie tak, i to wszystko będzie moją winą, jeśli to będzie moja decyzja.
Z moim szczęściem, na stówę rozbiję jakiś wazon w restauracji...
- Tu nie ma ani dobrej ani złej odpowiedzi. - Skrzyżował ręce na piersi. Chyba bardzo starał się nie pokazywać po sobie, że stracił już cierpliwość. - Nie będę zły, jeśli się nie zgodzisz.
To nadal nie pomagało mi podjąć decyzji. Ciągle miałem wątpliwości. Ale chyba bezpieczniej będzie powiedzieć, że nie chcę.
- Ale chcę... - wymsknęło mi się, nim zdążyłem ugryźć się w język.
- No to jedziemy - oznajmił szybko, zapewne po to bym nie zdążył zmienić zdania.
Niedługo później opuściliśmy rezydencje. Pojechaliśmy do galerii, w której byliśmy już kiedyś, przeszliśmy się po kilku sklepach, a potem zajęliśmy miejsca w znajdującej się niedaleko knajpie.
- Wybierz coś sobie - powiedział, podając mi kartę dań.
Przejrzałem wszystko pobieżnie, po czym podniosłem na niego wzrok, który, jak miałem nadzieję, wzbudzał współczucie.
- Muszę? - zapytałem.
Podejmowanie decyzji powinno być proste, ale nie było. Świadomość, że mogę samemu o sobie decydować powinna być przyjemna, ale nie była. Kiedy przez kilka lat nie można tego robić i ktoś inny zawsze decyduje za ciebie, fakt, że tak jest staje się czymś normalnym.
- Musisz - powiedział stanowczo. - Zrozum, że podejmowanie decyzji wcale nie jest takie trudne. Nie musisz ciągle zdawać się na mnie.
Po chwili podeszła do nas kelnerka.
- Jeszcze się zastanawiamy. - Uśmiechnął się do niej mój pan.
- Dobrze, w takim razie przyjdę za chwilę - odparła, również się uśmiechając i odeszła.
Odłożyłem menu i spojrzałem na niego z wyrzutem.
- A ty nie możesz sam czegoś wybrać?
Właściciel spojrzał na mnie z pobłażliwością.
- Matt, proszę cię, spróbuj. - Uśmiechnął się delikatnie, próbując mnie tym zachęcić.
Ja nadal milczałem. Byłem pewien, że jeśli nie podejmę żadnego działania, to on zrobi to za mnie. Wystarczyło poczekać. Minęła chwilą, nie odzywaliśmy się do siebie, mój pan po raz drugi odprawił kelnerkę.
W końcu znudziło mu się czekanie.
- Chcesz żyć normalnie, prawda? - zapytał spokojnie.
Zaskoczony podniosłem na niego wzrok, nie patrzył na mnie, tylko gdzieś na bok. Unikał patrzenia mi w oczy.
- A ty niby zamierzasz mi na to pozwolić? Nie rozśmieszaj mnie - prychnąłem. - Przecież mnie kupiłeś. Wypuścisz wytresowaną zabawkę?
- Nie jesteś wytresowany - odparł szybko.
Zabolało.
Nie wiedziałem co mu na to odpowiedzieć. Otworzyłem usta, ale od razu je zamknąłem. Opuściłem wzrok. Z jednej strony wiedziałem, że nie jestem tak posłuszny jak powinienem, ale przecież się starałem. Zabolało mnie to, co powiedział.
Unikając jego wzroku, podsunąłem mu menu, wskazując palcem na jedną z pozycji.
- To - szepnąłem.
Mój pan bez słowa wstał i podszedł do lady złożyć zamówienie. Przynajmniej kelnerka nie musiała się już fatygować.
Mój pan szybko wrócił. Siedzieliśmy w milczeniu, czekając na zamówione jedzenie. Nie miałem ochoty rozmawiać, nie miałem już nawet ochoty jeść. Chciałem tylko wrócić do domu.
- Jak sobie radzisz? - zapytał w pewnym momencie, łapiąc mnie za rękę. - Nie pytam o naszą rozmowę teraz, tylko...
Cofnąłem swoją dłoń. Tak, dobrze wiem, o czym mówisz. Nie musisz precyzować.
- Jest dobrze - odparłem szybko. - Już ci mówiłem. Naprawdę nic mi nie jest.
Czemu mi nie wierzy? Przecież już wszystko mu powiedziałem. To jeszcze za mało?
- Spróbuj mi zaufać, naprawdę wszystko gra - próbowałem go przekonać. Próbowałem przekonać sam siebie.
On chyba mi nie uwierzył. No tak... po tym wszystkim miał do tego pełne prawo.
- Ostatnim razem, kiedy próbowałem ci zaufać, zacząłeś mnie okłamywać - przypomniał mi.
- Ale teraz cię nie okłamuję - upierałem się, po czym dodałem już dużo ciszej. - Akurat teraz nie.
Kogo ja próbują oszukać?
Ścisnąłem swoje ręce pod stołem, próbując powstrzymać ich drżenie. Dlaczego drżą akurat teraz? Przecież nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje...
- Matt... - spróbował jeszcze raz.
- Powiedz po prostu czego ode mnie chcesz. - Podniosłem na niego wzrok. - Nie potrafię cię rozgryźć. Chcesz, żebym to bardziej przeżywał? Ale wcześniej coś takiego przydarzyło mi się już tak wiele razy, że nie potrafię podchodzić do tego tak jak za pierwszym. Owszem, to było bolesne i sądziłem, że muszę to wszystko przed tobą ukrywać, ale teraz już wszystko dobrze, więc możemy zamknąć już ten rozdział? - Ponownie spuściłem głowę. Czułem, że do moich oczu cisną się łzy. - Proszę...
Znów zapanowała chwila ciszy. Próbowałem ukradkiem wytrzeć oczy, ale on na pewno to zauważył. Mimo to nic nie powiedział.
- Dobrze - westchnął. - Przepraszam.
Postanowił udawać, że mi wierzy i nie ciągnąć już dalej tego tematu, za co byłem mu bardzo wdzięczny.
- Dziękuję, że tak się przejmujesz - wymamrotałem. - To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
Miałem już dość. To był ciężki dzień i chciałem, by jak najszybciej się skończył. Jeszcze tego samego dnia przed snem przypominałem sobie jego słowa, które padły w knajpie. Kłamał, nigdy mnie nie wypuści. Niby czemu miałby to robić? Musiał kłamać. Chciałem wolności, ale wiedziałem, że jest ona poza moim zasięgiem.
- - _ - - _ - -
Ta... No cóż... Jedno jest pewne, na pięćdziesięciu rozdziałach się nie skończy...
Wszystkim życzę miłych wakacji! ;) Dla mnie one zaczęły się dopiero teraz, no ale skoro już trwają to rozdziały powinny pojawiać się częściej. Tak się inspiracji, przybywaj!
Jak zwykle zachęcam do komentowania oraz do wyrażania swojej opinii.
Życzę miłego czytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top