XLIV.
Później już nigdzie się nie zatrzymywaliśmy. Po kolejnych kilku godzinach byliśmy już w rezydencji. Steve zatrzymał się na podjeździe, a ja i mój pan wyszliśmy, zabierając swoje rzeczy.
- Dzięki, widzimy się w firmie - pożegnał się z nimi mój właściciel.
- Do widzenia - odparł Steve.
- Pa, szefie. - Pomachał mu Mark, po czym uśmiechnął się do mnie: - Trzymaj się, Matti.
Kiedy odjechali śledziłem ich trasę, aż nie zniknęli mi z pola widzenia za zakrętem. Pan ruszył już w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałem jeszcze raz na rezydencję, była wielka. Mimo że wiedziałem co mnie tu czeka, cieszyłem się, że wróciliśmy. Do tej pory byliśmy daleko od domu...
Przyśpieszyłem trochę, żeby zrównać krok z panem.
- Czemu nie są z tobą na co dzień? - zapytałem z czystej ciekawości.
Szybko tego pożałowałem, pan posłał w moją stronę spojrzenie, które sugerowało, że nie podobało mu się moje wścibstwo. Może to był drażliwy temat...
Już myślałem, że mi nie odpowie, ale postanowił się nade mną zlitować.
- Steve i Mark zajmują się głównie ochranianiem firmy, dlatego są ze mną na prawie wszystkich wyjazdach - wyjaśnił, otwierając drzwi i puszczając mnie przodem. - Na co dzień i w domu mam swoją prywatną ochronę.
No, zauważyłem. Szkoda.
- A nie chciałbyś...? - zacząłem, nim zdążyłem się nad tym namyśleć.
- Nie zagaduj mnie - przerwał mi pan. - Idź do pokoju, zaraz przyjdę.
Chyba faktycznie nie powinienem dopytywać. Ciekawość nie była zbyt pożądaną cechą u niewolników. Poza tym ostatnio nieźle sobie nagrabiłem i nie chciałbym dodatkowo wkurzyć go, wtykając nos w nieswoje sprawy.
Mimo to musiałem zadać to pytanie. Nie potrafiłem się powstrzymać.
- Potrzebujesz w ogóle ochroniarzy? Przecież nie działo się nic takiego.
Nikt nie próbował nas zaatakować przez cały wyjazd. Mark i Steve robili bardziej za towarzystwo. Może mój pan jest przewrażliwiony? Chociaż w sumie nie wiem, czym dokładnie zajmuje się jego firma i jak wyglądają te całe spotkania, ale raczej nie wyglądał, jakby potrzebował ochrony.
- To był pomysł mojego brata - wyjaśnił z wyraźną niechęcią. - Napadnięto go kiedyś, nie chciał, żeby coś takiego się powtórzyło. A że zazwyczaj jeździmy razem mnie też każe brać ochronę.
- A w rezydencji? - dopytałem. - Po-potrzebujesz ich tu?
- Na pewno bardziej niż na wyjazdach. Przez ostatnie lata było kilka włamań...
- A... Ro-rozumiem...
No cóż, taka rezydencja jest pewnie niezłym łupem dla złodziei, ochrona rzeczywiście może być całkiem przydatna. Odstrasza włamywaczy. No, ja też jestem przerażony, kiedy ich widzę.
Mój pan wyraźnie nie chciał już nic więcej mówić, ja także nie miałem zamiaru o więcej pytać. I tak już balansowałem na cienkiej granicy między byciem irytującym, a wkurwieniem mojego właściciela.
- To ja idę już do pokoju - oznajmiłem lekko zakłopotany, choć niespecjalnie śpieszyło mi się do tej naszej ''poważnej rozmowy''.
Zerknąłem niepewnie w jego stronę, ale on tylko skinął głową i nic nie powiedział. Uznałem to zgodę, więc czym prędzej się oddaliłem.
Wróciłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi z ulgą. Odłożyłem plecak na krzesło koło biurka i rzuciłem się na łóżko.
Jak dobrze nareszcie być w domu. Nawet jeśli to nie do końca mój dom... Miło jest wrócić do dobrze znanego sobie miejsca. Nie było mnie jedną noc, a ja czuję, jakbym nie był tu od dawna. Tęskniłem za tym miejscem.
Zamknąłem na chwilę oczy, podróż strasznie mnie zmęczyła. Głównie pod względem emocjonalnym. Nie wiem, czy zasnąłem, wydaje mi się, że nie. Nie poczułem zbytnio upływu czasu. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi.
Natychmiast poderwałem się z łóżka. Chwila, to nie mógł być mój pan. Od nie puka, tylko po prostu wchodzi do środka.
- Proszę - powiedziałem.
Tak jak myślałem, do pokoju weszła pani Sarah. Bardzo ucieszyłem się na jej widok, za nią też okropnie tęskniłem.
- Dzień dobry - przywitałem się, uśmiechając.
Ona od razu podeszła bliżej i złapała mnie za ramiona.
- Jak się czujesz? - spytała szybko. Gołym okiem było widać, że jest bardzo przejęta.
- Dobrze, jest w porządku - odpowiedziałem trochę skrępowany.
Odwróciłem głowę na bok, żeby uniknąć jej spojrzenia, ale wtedy chwyciła mnie za policzki i zaczęła przyglądać się badawczo, jakby doszukiwała się jakichś widocznych obrażeń.
Co w nią wstąpiła? Zawsze sprawiała wrażenie opiekuńczej, ale nigdy nie zachowywała się tak jak teraz. To było... no, nigdy tak nie miałem.
- Okropnie się martwiłam - wyjaśniła, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Powiedziano mi, że pojechałeś z panem Rickiem i nie będzie cię w rezydencji. To wydarzyło się tak nagle...
- Tak... - mruknąłem, starając się wyswobodzić z jej uścisku. - To było dość niespodziewane...
Musiałem ją trochę odepchnąć i się cofnąć. Na szczęście nie wyglądała na urażoną. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal była bardzo zatroskana.
Musiałem jej jakoś powiedzieć, że wszystko jest dobrze. Nawet jeśli nie do końca było. Nie chciałem, żeby się martwiła. Nie chciałem, żeby ktokolwiek się o mnie martwił. Nie zamierzałem sprawiać nikomu problemów. Tym bardziej nie chciałem, żeby to ona się o mnie martwiła. Jest taką miłą i dobrą osobą. Niepotrzebnie zaprząta sobie głowę kimś takim jak ja.
- Ale wszystko w porządku, jestem cały - powiedziałem szybko. - Trochę wkurzyłem pana, ale teraz jest już wszystko dobrze.
Chyba.
Mimo że nadal była zmartwiona, wydawało się, że już trochę się uspokoiła. Ponownie do mnie podeszła, a ja nie mogłem jej znowu odepchnąć, nie dałbym rady. Tym razem jednak uścisnęła tylko moje ręce.
- Dobry z ciebie chłopiec - powiedziała z czułością. - Ale dokonujesz niemądrych decyzji.
- Tak, wiem. - To była najprawdziwsza prawda, musiałem się z tym zgodzić.
- Cieszę się, że nie stało ci się nic złego. Jesteś głodny? - zapytała, uśmiechając się do mnie serdecznie.
Jej uśmiech była taki ciepły, że odwzajemniłem go mimowolnie.
- Nie, ale dziękuję.
Szkoda, że to nie ona jest moją ciocią.
Posiedziała u mnie chwilę, wypytując o to jak minęła podróż, a ja starałem się jej to opowiedzieć, omijając wszystkie niezbędnie szczegóły, rzecz jasna.
Nie patrzałem na zegarek, więc nie wiem ile czasu minęło odkąd wyszła, może z godzina, albo pół, potem przyszedł mój pan.
Szybko wstałem z łóżka, a on zamknął za sobą drzwi. Uważnie śledziłem każdy jego ruch, wszystko co mogłoby wskazywać na to, co teraz nastąpi.
- Siadaj - powiedział rozkazująco. - Najpierw sobie porozmawiamy.
Szczerze mówiąc, liczyłem trochę na to, że tym razem również potraktuje mnie ulgowo, ale widząc złożony na pół pas w jego dłoni moja nadzieja prysła jak mydlana bańka. Wygląda na to, że tym razem mi nie odpuści.
Wykonałem jego rozkaz i usiałem na łóżku. Pan zajął miejsce obok mnie.
- Ja... naprawdę bardzo przepraszam za ten wazon... - wyznałem, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć. Chyba najlepiej będzie okazać skruchę i pokazać, że żałuję.
- Aha, wazon - mruknął obojętnie. Ten temat zdawał się dla niego zupełnie nieistotny. - A jeśli chodzi o moich ochroniarzy? Masz mi coś do powiedzenia?
Pochyliłem głowę jak mocno mogłem. Nie wiedziałem, co zrobić z rękami, więc ułożyłem dłonie na kolanach i bezradnie wbijałem w nie wzrok.
- Ja bardzo... bardzo cię przepraszam, panie...
- Nie to chcę usłyszeć - oznajmił szybko. - To co mówiłeś to prawda?
Co konkretnie? Zdziwiło mnie to pytanie, uniosłem lekko głowę, ale nie na tyle, by natknąć się na jego spojrzenie.
- Chciałeś dźgnąć ochroniarza? - doprecyzował. - Dlaczego?
U jego poprzedników już dawno miałbym obolałe całe plecy, tymczasem on ciągle drążył. Wiedział, że jest coś o czym nie wie i chciał się dowiedzieć tego, co ciągle mu umyka. No i nie próbował zmusić mnie do przyznania się siłą, on chciał ze mną rozmawiać. To sprawiało, że granica między niewolnikiem a... człowiekiem nie była taka wyraźna jak wcześniej.
Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Na pewno nie przyszedł do mnie od razu, bo minęło już trochę czasu odkąd przyjechaliśmy.
- A oni co ci powiedzieli? - zapytałem ostrożnie.
Właściciel od razu posłał mi krytyczne spojrzenie.
- Chcę usłyszeć twoją wersję - stwierdził wprost.
To znaczyło, że mogli mu coś powiedzieć. Jeśli nie potwierdzę ich wersji, mój pan zorientuje się, że coś jest nie tak. Co mam robić? Nie wiem, co oni mu nagadali. Pewnie całą winą obarczyli mnie. Mam się jeszcze bardziej obciążyć, by pan nie nabrał podejrzeń?
Uznałem, że najlepiej będzie milczeć. Ani się nie obciążę, ani nie wskażę mu różnic w naszych wersjach, po prostu nic nie powiem. Zacisnąłem usta i pochyliłem głowę jeszcze bardziej.
- Nie, to nie - rzucił na pozór obojętnie. - Plecy.
Ostatnie słowo wypowiedział w taki sposób, że aż mnie zmroziło. Był zły. Znowu go zdenerwowałem. Nie mogłem nawet się ruszyć. Mimo to wiedziałem, że muszę zdjąć koszulkę. Ręce drżały mi tak, że ledwo mogłem złapać za materiał.
Usłyszałem jego zirytowane westchnienie.
- Pośpiesz się - ponaglił. - Mam ci z tym pomóc?
Wolną ręką złapał mnie za koszulkę i podciągnął ją do góry. Ogarnęła mnie panika. Jeszcze kilka tygodni temu byłem tak przyzwyczajony do takiego traktowania, że nawet bym się nie odezwał, jednak skoro on pokazał mi, że może być inaczej to nie chciałem już do tego wracać.
- Czekaj! - krzyknąłem i złapałem go za rękę, którą trzymał moją bluzkę.
- Na co? - prychnął, wyrywając natychmiast rękę z mojego uścisku. - I tak nic mi nie powiesz.
- Boję się ich - powiedziałem, jakby to miało cokolwiek zmienić.
No cóż... z jego miny szybko wyczytałem, że to absolutnie niczego nie zmieniało.
- To wiem - powiedział tym samym rozdrażnionym tonem - ale powiedz mi dlaczego.
Ale co ja mam ci powiedzieć? Cokolwiek powiem tylko wkopię się jeszcze bardziej. A jeśli nic nie powiem to wymierzy mi za to wszystko karę. Nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji...
- Wiem o karze i wrzuceniu do piwnicy - przypomniał mi pan, usiłując mnie zachęcić do zwierzeń. - Przecież już o tym rozmawialiśmy.
Przełknąłem nerwowo ślinę. Pożałowałem tego, że go zatrzymałem, mogłem zacisnąć zęby i jakoś to znieść. A teraz musiałem coś wymyślić, i to szybko.
- Grozili mi.
Mój pan zmarszczył brwi. Wyraźnie go to zaskoczyło.
- ''Grozili''? - powtórzył podejrzliwie. - Czym grozili? Jak?
Jestem idiotą. Nie powinienem się już więcej odzywać. Co ja sobie myślałem?
- Jak sobie chcesz - mruknął, gdy długo nie odpowiadałem i znowu sięgnął do mojej koszulki.
- Powiedzieli... - zacząłem szybko, zatrzymując go tym. - Powiedzieli, że jeśli będę nieposłuszny, nadal będę sprawiać ci kłopoty i źle się zachowywać, to mnie ukarzą. Pobiją... albo skrzywdzą mnie w inny sposób. Dlatego tak się ich boję. Nie chcę, żeby coś mi zrobili.
Mówiąc to wszystko ani na chwilę nie spojrzałem mu w oczy. Nie miałem odwagi.
No cóż, to nie do końca było kłamstwo. Ochroniarze, rzeczywiście zapowiedzieli, że zrobią mi krzywdę. A to, że spełnili już swoje pogróżki to już zupełnie inna sprawa.
Oboje milczeliśmy dłuższą chwilę. Mój pan najwyraźniej zastanawiał się nad moimi słowami. Chyba musiał to wszystko przetrawić. Albo po prostu zastanawiał się czy mógłbym go okłamać.
Ja nie odzywałem się ani słowem, uznałem, że najlepiej udawać, że mnie tam nie ma.
W pewnym momencie mój pan uderzył złożonym paskiem o swoją dłoń i podniósł się z łóżka. Spojrzałem na niego przestraszony, ale tym razem to on unikał mojego wzroku.
- To co? - zapytałem, starając się zapanować nad drżeniem głosu. - Nadal chcesz mnie pobić?
- Nawet nie wiesz jaką mam ochotę - powiedział, zaciskają dłonie w pięści. Nadal na mnie nie patrzył.
Ale mimo moich oczekiwań, zamiast ruszyć w moją stronę, on skierował się do drzwi.
- G-gdzie idziesz? - spytałem zdezorientowany, wstając z łóżka.
- Porozmawiać z ochroniarzami - oznajmił surowo. - Muszę coś z nimi wyjaśnić.
- Wrócisz tu jeszcze?
Moje pytanie sprawiło, że się zawahał. Zatrzymał się przy drzwiach i nareszcie spojrzał w moją stronę. Niestety nie potrafiłem wyczytać z niego żadnych emocji.
- Jeśli uznam, że to konieczne - stwierdził i wyszedł.
To znaczy, że wrócisz...
No i jednak mnie nie uderzył. Dlaczego? Po co w ogóle wziął ze sobą pasek, skoro z niego nie skorzystał? Chciał mnie nastraszyć? Chociaż w sumie, znając jego... To że chciał mnie wystraszyć jest bardzo prawdopodobne. On chyba nie lubi karać w ten sposób...
Mijały minuty, godziny, a on nie przychodził. Pani Sarah zdążyła przynieść mi kolację i odebrać pusty talerz, a jego nadal nie było. W końcu uznałem, że już nie przyjdzie, przebrałem się w piżamę i przygotowałem się do spania.
Odczekałem jeszcze chwilę. Nadal nikt nie przychodził, więc położyłem się spać, uznając, że już nie przyjdzie.
Nie wiem, jak długo tak leżałem, nie mogłem zasnąć. Wierciłem się i przekręcałem z boku na bok. Może moje ciało podświadomie wyczuwało, że coś nadchodzi, bo w końcu przyszedł do mnie mój właściciel.
- Panie? - Podniosłem się do pozycji siedzącej. - Co się...?
- Chodź ze mną - powiedział, tylko przywołując mnie gestem ręki.
Nie mając nic do gadania, wykonałem rozkaz i poszedłem za nim wzdłuż korytarza. Prosto do pokoju z ''zabawkami''.
Westchnąłem w duchu. Czyli jednak...
Nic nie mówiąc, zamknął za nami drzwi i pchnął mnie w stronę łóżka. Nic z tego nie rozumiałem, przychodziliśmy tu, kiedy mieliśmy ze sobą spać, ale on przecież był na mnie wkurzony, na pewno nie będzie chciał tego robić. No chyba, że chce mnie ukarać... Ale przecież zawsze powtarza, że seks nie ma być dla mnie karą. Więc czemu...?
Nie zdążyłem namyśleć się nad tym zbyt długo. Moje plecy zostały wbite w materac, a właściciel znalazł się nade mną. Jego dłonie pewnie chwyciły za górną część mojej piżamy i jednym sprawnym ruchem się jej pozbyły.
- Panie, co robisz? - zapytałem drżącym głosem, ale nie otrzymałem odpowiedzi.
Kiedy się do mnie przysunął, jakoś automatycznie oparłem dłonie na jego klatce piersiowej, usiłując go odepchnąć. Pan najwyraźniej zamierzał dopilnować, by to się więcej nie powtórzyło, bo złapał mnie za nadgarstki i wcisnął je w materac po obu stronach mojej głowy.
- Pa...
Przerwał mi, napierając swoimi wargami na moje usta. Przestraszony uchyliłem usta na tyle ile mogłem, zapraszając jego język do środka.
- Zamknij się na chwilę - powiedział, gdy przerwał masz pocałunek.
- Panie, proszę...
Z moich oczu poleciały łzy. Nie rozumiałem go, bałem się tego, co zamierzał zrobić.
On jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, złapał za spodnie mojej piżamy i zsunął mi je z pośladków razem z bokserkami.
Czując, że nie mam innego wyboru, skorzystałem z tego, że uwolnił moje ręce.
- Rick, przestań! - Oparłem dłonie na jego piersi i mocno od siebie odepchnąłem, cofając się przy tym.
Udało się, mój pan się ode mnie odsunął, całkowicie zaskoczony tym co właśnie zrobiłem. Nie tylko on, zdziwiłem tym samego siebie.
Siedziałem tam jak sparaliżowany. Co ja sobie, do cholery, myślałem?! Jak ja w ogóle mogłem coś takiego zrobić?! To jest mój koniec...
Drgnąłem, kiedy pan złapał mnie ręce.
- Znaczy się... Panie - usiłowałem jakoś ratować sytuację, ale na to było już za późno. Byłem przerażony tym co zrobiłem i tym co on mi teraz za to zrobi.
Właściciel naparł na mnie, znów unieruchomił moje ręce i zbliża swoje usta do moich.
- Proszę...
Pocałował mnie, a z moich oczu płynęły łzy. Trwało to dłuższą chwilę, puścił mnie, ale ja już nie zamierzałem odrywać dłoni od materaca. To mogłoby tylko pogorszyć, już i tak nieciekawą, sytuację.
Po jakimś czasie pan oderwał swoje usta od moich i przesunął się bliżej mojego ucha.
- Zabawimy się trochę - szepnął, a ja mógłbym się założyć, że się przy tym uśmiechał. - Co ty na to?
Mój mózg już zupełnie nie kontaktował, teraz istniało wyłącznie to, że jego dłonie błądziły po mojej klatce piersiowej. Usta obcałowywały moje wargi, szczękę, potem szyję. Splótł palce naszych rąk, by uniemożliwić mi ruchy, w razie gdybym jednak zmienił zdanie.
Czego on ode mnie chce? Musi czegoś chcieć. Dlaczego teraz? Czemu tak nagle postanowił się ze mną przespać, jeszcze tak niedawno szykował dla mnie karę...
Może chciał mnie sprawdzić? Może liczył na to, że się przestraszę i mu wygadam.
- Panie... - jęknąłem, gdy jeździł językiem po mojej klatce piersiowej. - Rick...
Za późno się zreflektowałem. Nie powinienem mówić mu po imieniu, ale wtedy coś mi się przypomniało. Raz pod wpływem strachu też się zapomniałem i nie był wtedy zły. Wręcz przeciwnie, powiedział, że i tak będę jeszcze mówił do niego po imieniu. Teraz chyba był na to dobry czas.
Odpowiadałem jękiem na każdy dreszcz, który przechodził mnie pod wpływem pracy jego języka. Mój pan zauważając to przyśpieszył pracy, na co ja odpowiadałem tylko głośniejszymi jękami. Nie mogłem nawet zasłonić sobie ust dłońmi.
W pewnym momencie przełożył mnie na brzuch, domyślałem się do czego to zmierza. I tak nic nie mogłem z tym zrobić, nawet gdybym chciał. Nie miałem nic do gadania.
Właściciel delikatnie gładził moje plecy, ramiona, przejechał dłonią po moich udach, po czym ułożył moje kolana tak, by znajdowały się pod brzuchem.
Naparł na mnie i nachylił nad moim uchem.
- Teraz się nie ruszaj, dobrze? - szepnął.
Przełknąłem ślinę i pokiwałem tylko głową, bojąc się, że mój głos będzie zbyt rozedrgany by odpowiedzieć.
- Grzeczny chłopiec - odparł i odsunął się trochę, by móc sięgnąć do szuflady.
Próbowałem zobaczyć, co takiego dla mnie tym razem przygotował, ale nie udało mi się zbyt wiele dowiedzieć. Na kołdrze wylądowała buteleczka lubrykantu, czego się w sumie spodziewałem. Oprócz tego jeszcze jakieś małe pudełko, na oko mogło być mniejsze od mojej pięści. Nie wiem co mogłoby się tam znajdować, ale nie podobało mi się to.
W rękach trzymał też jakiś materiał i od razu przystąpił do wiązami mi rąk z tyłu. Kiedy już skończył, ruszyłem nimi na próbę, ale nic to nie dało. Powoli zaczęła ogarniać mnie panika. Leżałem pod nim nagi i bezbronny, a unieruchomione ręce tylko potęgowały uczucie bezradności.
Zacisnąłem zęby i starałem się odgonić od siebie strach, niestety kiedy pan sięgnął po buteleczkę i tak zacząłem się wiercić.
- Nie, czek...
- Nie bój się - powiedział, starając się mnie uspokoić. Niezbyt to zadziałało. Po chwili poczułem, że wkłada we mnie jeden palec i zaczyna mnie rozciągać. - Przecież mówiłem, że się tylko zabawimy.
Mocniej zacisnąłem zęby. Słowo: ''tylko'' nie do końca mi tu pasowało.
- To kara? - zapytałem, już nie wytrzymując.
- Nie. Ciekawość - odpowiedział mi nieśpiesznie. - Po prostu mam ochotę to z tobą zrobić.
Czyli cierpię tu dla twojego kaprysu, tak?
Nie chcę, żeby coś testował. Nie chcę, żeby eksperymentował, zadając mi ból tak jak poprzedni właściciele. Jestem unieruchomiony, nie wiem, co się dzieję i chyba zaraz się rozpłaczę.
- Mogę ci zawiązać oczy. Chcesz? - zaproponował, najwyraźniej zauważając moją reakcję.
- Nie wiem... - odparłem szczerze.
Nerwowo poruszyłem rękami, nie lubiłem być unieruchomiony. Odbierało mi to resztki pewności siebie. Wiedziałem, że nic nie mogę zrobić.
Mój pan wziął do ręki jeszcze jeden kawałek materiału i zbliżył go do mojej twarzy.
- Czekaj, nie! - krzyknąłem przestraszony. Poruszyłem się nerwowo, próbując się wyswobodzić, ale nic to nie dało. - Boję się...
Odwróciłem od niego wzrok, nie chciałem zobaczyć w jego oczach złości. On jednak przybliżył się do mnie i lekko obrócił moją głowę tak by mnie widzieć.
- W hotelu sam chciałeś to robić, prawda? A teraz masz opory?
Czyli jednak nie uwierzył w to, że od początku chciałem zrobić mu ten masaż. Teraz odbiera zaległość...
Westchnąłem w duchu. Nie powinienem stawiać oporu, im dłużej się sprzeciwiam, tym on bardziej się niecierpliwi. A rezultat i tak będzie taki sam. Poza tym miał rację, sam chciałem, więc dlaczego teraz miałbym się sprzeciwiać?...
- Tak, przepraszam... Zawiąż mi oczy - uległem.
Materiał szybko znalazł się na moich oczach, zapadła ciemność. Mój oddech zaczął niekontrolowanie przyśpieszać. Pan znów delikatnie obrócił moją głowę i mnie pocałował, jakby próbował w ten sposób zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
- No dobra - powiedział, gdy już się ode mnie odsunął. - Rozluźnij się.
Nie potrafię.
- A, jeszcze jedno. - Usłyszałem, że wziął do ręki pudełko, które jak dotąd cały czas leżało koło mnie. - Jeśli będziesz miał już dość, krzyknij ''czerwony'', to wtedy przestanę.
Przestanie? Chyba coś źle usłyszałem.
- Co...? Czemu? - wyrwało mi się.
- Mówiłem, że nie chcę zrobić ci krzywdy - wytłumaczył, jakby to było coś oczywistego. - Nie zamierzam zrobić niczego, czego byś nie zniósł. Gotowy?
- Mhm... - mruknąłem zaciskając zęby.
Wtedy poczułem w sobie coś zimnego i okrągłego. Z moich ust wyrwał się niekontrolowany jęk, więc mocniej przycisnąłem twarz do poduszki. Pan przepchnął kulkę wewnątrz mnie głębiej i włożył we mnie kolejną. Poczułem łzy znowu cisnące mi się do oczu, które usilnie próbowałem powstrzymać. W końcu pozwoliłem im płynąć, mocząc opaskę.
- Nie, czekaj... Rick, nie chcę już...
Ale on nie przerwał. Włożył trzecią kulkę, a potem czwartą. Wziąłem głęboki oddech, usiłując się uspokoić. Serce waliło jak młotem, tak jakby miało za chwilę wyskoczyć z piersi.
Właściciel przewrócił mnie na plecy, przez co związane ręce boleśnie mi się wbijały. Pan zaczął obcałowywać moją klatkę piersiową, po czym zajął się robieniem malinek na szyi i w okolicach obojczyków. Wierciłem się pod nim przez co ruchy kulek wewnątrz mnie stały się jeszcze dotkliwsze.
- Już dość...
Jęknąłem, kiedy zaczął bawić się moimi sutkami, najpierw ściskając je w palcach, a potem lekko przygryzać. Przygryzłem dolną wargę tak mocno, że bałem się, że zacznie krwawić.
- Rick...
Zjechał językiem niżej, na moje podbrzusze, a dłonią gładził moje uda, delikatnie przejeżdżając po nich opuszkami palców. To, i jego język tańczący na mojej skórze, powoli stawało się nie do wytrzymania.
- R-Rick... Czer...
Ugryzłem się w język. To uczucie, było potworne, chciałem by to się skończyło, a jednocześnie nie chciałem, żeby przerywał. Miałem wrażenie, że coś wewnątrz mnie zaraz eksploduję. Wiedziałem, że to już długo nie potrwa.
- Rick... R-Rick...
Było mi gorąco, nie mogłem oddychać. Doszedłem, wymawiając jego imię.
- - _ - - _ - -
Uchhhh... To był jak na razie najdłuższy rozdział. Odpowiadają wam takiej długości rozdziały? Osobiście preferuję krótkie, bo nie lubię się rozpisywać, ale zbliżamy się powoli do końca, a akcji jeszcze trochę zostało. Zobaczymy jak to wyjdzie. Z moich obliczeń wynika, że ''To Tylko Zabawka'' powinna mieć pięćdziesiąt rozdziałów, ewentualnie może się rozciągnąć do pięćdziesięciu dwóch, ale fajnie byłoby zamknąć to w okrągłej pięćdziesiątce, do tego też będę dążyć.
No nic, życie zweryfikuje. Zachęcam do komentowania oraz do wyrażania swojej opinii. Do następnego rozdziału.
Życzę miłego czytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top