XLI.

To była beznadziejna sytuacja. Powiedziałem, to co powiedziałem, myśląc, że jestem tu tylko ja i ochroniarze. Nie wiem, czy oni wiedzieli o jego obecności i celowo mnie podpuszczali, czy nie, ale koniec końców to ja powiedziałem coś co tylko pogorszy moją sytuację.

Przyznałem się do zranienia jednego z nich, a oni... oni nie powiedzieli niczego, co by świadczyło na ich niekorzyść.

- Odłóż to natychmiast - rozkazał mój pan.

Na ton jego głosu, aż przeszedł mnie dreszcz. Wiedziałem, że mam... No, że jest źle. Instynkt przetrwania nie pozwalał mi się sprzeciwić. Czym prędzej odłożyłem narzędzie.

- Sły... Słysza...

Zamierzałem się dowiedzieć jak dużo słyszał mój pan, ale głos zamarł mi w gardle i nic z tego nie wyszło. Zresztą... mój pan i tak zdawał się nie zwracać na mnie uwagi, za to sporą jej część skupił na ochroniarzach.

- A wy, co? Nie potraficie nawet porządnie upilnować nastolatka pod moją nieobecność?

Nigdy nie widziałem mojego właściciela w takim stanie. Czyżby aż tak wkurzyło go to, że jego pracownicy mnie nie upilnowali. Nie podnosił głosu, ale wcale nie musiał, i tak było widać, że lepiej mu teraz nie pyskować.

- Szefie, to... - próbował wybronić się jeden z mężczyzn, ale pracodawca szybko go uciszył.

- Ani słowa więcej. Idź obejść teren albo co. A ty - zwrócił się do drugiego - powiedz pani Sarah, że dzisiaj nie musi przygotowywać Mattowi żadnych posiłków.

Trochę mnie to zaniepokoiło. Czyżby głodówka?

Następnie skupił swój wzrok na mnie, a ja cieszyłem się, że odłożyłem już sztylet, bo w przeciwnym razie momentalnie bym go wypuścił z rąk.

- Leć po szczoteczkę i jakieś ciuchy. Pojedziesz ze mną - oświadczył w końcu, rozwiewając moje wątpliwości.

Serio? Mam z nim jechać?

- A ja idę po te pieprzone dokumenty, których zapomniałem - mruknął jeszcze sam do siebie i zniknął na korytarzu.

Jak się okazało nie minęła chwila, a byłem już w pomieszczeniu sam. Najwyraźniej ochroniarze wyszli, gdy tylko dostali od niego jakieś wytyczne. Na szczęście.

Długo jednak nie cieszyłem się tym spokojem, czym prędzej pobiegłem do pokoju i zgarnąłem do plecaka to, co wydawało mi się potrzebne, po czym przyszedłem pod drzwi wyjściowe, przy których już czekał mój właściciel. Bez słowa wyszliśmy na zewnątrz i podeszliśmy do samochodu, którego nigdy wcześniej tu nie widziałem, chyba nie był jego.

Podszedł do tylnych drzwi i otworzył je, zwracając się do siedzącego tam mężczyzny.

- Mark, przesiądziesz się do przodu - nakazał mu, a on bez słowa wykonał polecenie.

Następnie wskazał na miejsca siedzące i gestem nakazał mi je zająć. Tak więc usiadłem przy oknie, a mój pan wsiadł zaraz za mną. Wzdrygnąłem się na dźwięk zamykających się drzwi, ale powtarzałem sobie w myślach, że muszę się uspokoić. Niedługo później ruszyliśmy.

- Matt, to są ochroniarze z mojej firmy, zawsze jeżdżą ze mną na spotkania. Mark i Steve - przedstawił mi nowych ochroniarzy.

- Miło mi poznać - powiedziałem automatycznie.

- Nam też - odparł ten, który przesiadał się do przodu, Mark.

Nie sądziłem, że mi ich przedstawi. Myślałem, że test tak zły, że nie będzie się do mnie w ogóle odzywać. Ewentualnie po prostu krzyczeć.

Przez długi czas nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. Na początku tylko wpatrywałem się w swoje dłonie ze spuszczoną cały czas głową. Później zacząłem już powoli przyglądać się drodze za oknem. Przejechaliśmy wiele kilometrów, minęliśmy wiele tablic informacyjnych i już dawno opuściliśmy miasto, zanim właściciel w końcu postanowił się do mnie odezwać.

- Dźgnąłeś mojego ochroniarza?

Serio? To musiało być pierwsze pytanie, które postanowiłeś mi zadać?

- Bo on próbował... - zacząłem pod wpływem impulsu, na szczęście w porę ugryzłem się w język.

- Co próbował? - domagał się odpowiedzi.

Ale ja uparcie milczałem. 

Znowu zapomniał o tym, że nie ma już do tego wracać? Dlaczego on musi być taki uparty? Przecież nic się nie stało.

- Matt, mów do cholery, bo na razie wygląda na to, że to przez ciebie całe to zamieszanie. - Mój pan nadal usiłować namówić mnie do zwierzeń.

Odczekał chwilę, ale widząc, że to nic nie dało kontynuował.

- Chcesz, żebym ci wierzył, to daj mi do tego jakiś powód. Mów prawdę.

Jego słowa trochę mnie ubodły. To przecież nie tak, że chcę go okłamywać. Przecież ja to robię dla jego dobra, gdyby się dowiedział prawdy...

- Racja. To wszystko moja wina - mówiłem, nie podnosząc na niego wzroku. Nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy. - Jestem tylko twoim niewolnikiem i zasłużyłem na to, żebyś mnie ukarał.

- Nie denerwuj mnie - warknął rozdrażniony.

- Przepraszam - szepnąłem. Na początku zamierzałem w ogóle się nie odzywać, by nie wkurzać go jeszcze bardziej, ale postanowiłem zaryzykować. Skoro nie chciałem nic mu powiedzieć, to wypadało, chociaż przeprosić za moje zachowanie.

- Próbuję - podkreślił z uporem. - Naprawdę próbuję zrozumieć, ale ty mi tego nie ułatwiasz. I jeszcze zamiast się tłumaczyć...

- Oni mnie... - zawahałem się - źle traktują. Nie lubią mnie. Nieważne.

- Właśnie, że ważne - zaprotestował. - Jeśli natychmiast mi nie powiesz co między wami zaszło...

- To co? - prychnąłem, nie mogąc się powstrzymać. Spojrzałem na niego. Był zły, ale mnie to nie zraziło. - Pobili mnie i wrzucili do piwnicy, to mało?

Mierzył mnie przez chwilę wzrokiem, ale w końcu odwrócił się w stronę okna.

- Dlaczego ty się tak boisz? - westchnął z rezygnacją. - Przecież powiedziałem, że nie chcę zrobić ci krzywdy.

Ty nie.

Czułem się jak między młotem a kowadłem. Wiedziałem, że to wszystko źle wygląda, nawet bardzo. Ale co mogłem na to poradzić? Jeśli powiem mu prawdę, to będę musiał też powiedzieć o gwałcie, a wtedy on się wścieknie. No i na pewno dojdzie też do tego fakt, że tak długo to przed nim ukrywałem. Odpada. To już wolałem, żeby po prostu myślał, że między mną a ochroniarzami jest jakiś konflikt, tylko nie wiedział jaki. Będzie myślał, że to ja zacząłem, ale niech już będzie. Trochę się na mnie powkurza, ale w końcu mu przejdzie. Musi. Jakoś sobie poradzę. Wolę być tu z nim, nawet jeśli jest na mnie wściekły.

- Jak sobie chcesz - skwitował ostatecznie, gdy ja nadal się nie odzywałem.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Mój pan zaczął przeglądać swoje dokumenty, a ja wyglądałem przez okno, śledząc uważnie naszą trasę. Budynki, drzewa, mijaliśmy wszystko tak szybko i wszystko zlewało mi się ze sobą. Niewykluczone, że w pewnym momencie trochę przysnąłem, ten poranek był bardzo męczący.

Gdy dotarliśmy na miejsce było już dawno po południu. Zatrzymaliśmy się przed wielkim luksusowym hotelem. Już na pierwszy rzut oka było wiadomo, że zatrzymują się tam sami bogacze.

Jeden z nowych ochroniarzy odebrał klucz, po czym udaliśmy się windą na nasze piętro. Nie mogłem się powstrzymać by się nie rozglądać. Jednak ani mój właściciel, ani żaden z jego ochroniarzy tego nie komentowali. Chyba wiedzieli, że to wszystko było dla mnie nowe.

Niedługo później dotarliśmy do apartamentu mojego pana, który pchnął mnie do środka. Pomieszczenie było ogromne.

- Mark, zostaniesz tu z Mattem - zwrócił się do jednego z ochroniarzy. - Będziesz go pilnować. Wrócę wieczorem.

Następnie zwrócił się do mnie. Cofnąłem się pod ciężarem jego spojrzenia.

- A ty do tego czasu się zastanów, czy chcesz mi coś powiedzieć. - Zaraz po tym odszedł.

W ślad za nim ruszył jeden z ochroniarzy, wcześniej posyłając porozumiewawcze spojrzenie temu, który został ze mną.

Przeraziło mnie to. Oby tylko nie był taki jak ci w rezydencji. Poszedłem w głąb apartamentu. Za plecami usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi i kroki. Zostałem sam z jednym z ochroniarzy.

Nie sądziłem, że wszystko potoczy się tak szybko. Myślałem, że mój pan ma jeszcze chwilę zanim pójdzie na spotkanie, ale najwyraźniej się myliłem. Czyżby tyle czasu zmarnował na cofnięcie się po dokumenty? A może po prostu zazwyczaj jedzie od razu na spotkanie, a dzisiaj specjalnie musiał wcześniej odwiedzić hotel, żeby zostawić w nim mnie...

W takim razie będę musiał jakoś mu to wynagrodzić.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, było ono podzielone na dwie części, jedna z nich służyła do spania, czego domyśliłem się po łóżku, druga natomiast była chyba wypoczynkowa, znajdowała się w niej kanapa i telewizor.

- A więc jesteś seks-niewolnikiem szefa, tak? - rozległo się za mną.

Gwałtownie odwróciłem się w stronę mężczyzny, który miał mnie ''pilnować''. Upewniłem się szybko czy stoję w bezpiecznej odległości od niego. W razie czego odbiegnę kawałek i schowam się za drzwiami z tyłu, które pewnie prowadzą do łazienki, a tam zamknę się na klucz.

- Jak widzę ze mną też nie chcesz rozmawiać - stwierdził, gdy mu nie odpowiedziałem.

W sumie to skąd on wiedział, że jestem seks-niewolnikiem? Raczej wątpię, że mój pan mu to powiedział. A może dla niego to było czymś normalnym? Może już wcześniej pracował dla kogoś kto miał powiązania z niewolnictwem?

- Chyba powinieneś się poważnie zastanowić nad słowami szefa - poradził mi.

- To nie twoja sprawa - powiedziałem, starając się unikać jego wzroku.

- Słuchaj...

Mężczyzna zrobił krok do przodu, więc ja natychmiast się cofnąłem. Nie wiedziałem, co zamierzał zrobić. Co prawda nie zachowywał się tak ochroniarze z rezydencji pana, ale kto wie. Może planował mnie zagadać i zaatakować kiedy już uśpi moją czujność.

- Spokojnie. - Uniósł ręce w uspokajającym geście i zrobił krok do tyłu. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że szef wyglądał na naprawdę wkurzonego, a nie widziałem go takiego nawet wtedy, gdy kłóci się z panem Simonem.

Zaskoczył mnie tym, że się wycofał. Może on faktycznie nie był taki jak tamci. Jak pan się do niego zwracał? Jak on ma na imię? Mark?

- Mogę zapytać o co poszło? - zainteresował się, ale nie zabrzmiał na jakoś szczególnie natarczywego. - Bo z tego co zrozumiałem, to dźgnąłeś ochroniarza nożem.

- Ale to było ostatnio, nie teraz - wyznałem.

- Mimo to, mam się czuć zagrożony? - Dostrzegłem u niego lekki uśmiech.

- Nie mam tu noża - stwierdziłem, zaskakując tym sam siebie.

Mark zaśmiał się w odpowiedzi.

- Zabawny jesteś - oświadczył.

Raczej nie uważałem się za zabawnego. Nie potrafiłem żartować i nie miałem poczucia humoru.

Co nie znaczy też, że zamierzałem go zranić, tak mi się po prostu powiedziało.

- Chcesz coś do jedzenia? - zapytał, kiedy zapadło milczenie.

Cisza nie była jakaś mocno niezręczna, ale on chyba po prostu uznał, że o tej porze wypadałoby mi zaproponować posiłek. Był miły, jak na razie nie mogłem narzekać.

- Nie, dziękuję - odparłem jednak.

- Na pewno? - Wyraźnie go to zaskoczyło. - Chyba nie jadłeś nic od rana.

Nie jadłem nawet rano.

- Nie jestem głodny - powiedziałem, wymuszając uśmiech.

- Kłamiesz - stwierdził wprost.

Tak, kłamałem. Wiedziałem, że nie zasłużyłem na jedzenie.

- Szef nie mówił nic, że nie możesz jeść - przypomniał mi, jakby wiedział o czym myślę.

- Nie mówił też, że mogę - sprostowałem.

Mężczyzna podrapał się po głowie i namyślił nad moimi słowami, ale chyba nie był co do tego przekonany. W sumie to mój właściciel już kiedyś mi mówił, że nie zamierza mnie głodzić, ale to było jeszcze zanim zobaczył mnie, celującego nożem w jego ochroniarzy.

- Zamówię ci jakieś jedzenie - stwierdził w końcu, sięgając po telefon, którym łączono się z obsługą hotelu. Potem wskazał na wielki telewizor na ścianie. - Możesz pooglądać telewizję, raczej nie zapowiada się, żeby szybko wrócili.

Spojrzałem na zegar, stojący na szafce nocnej.

Mówił, że będzie dopiero wieczorem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top