XL.

Leżałem na łóżku, próbując jakoś ochłonąć po tym wszystkim, co się ostatnio stało.

Skoro się ze mną przespał, to uznałem, że nie jest już na mnie taki zły. Choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że podczas seksu był jeszcze trochę wkurzony. Nie będę jednak narzekać, nie było źle. Spotykały mnie już gorsze rzeczy, no i sam sobie na to zapracowałem, mogłem go nie wkurzać, więc nie będę się teraz skarżyć, że boli.

Nie miałem już później ochoty na kolację, ale mój pan nalegał, a ja nie mogłem odmówić. Poszedłem więc pod prysznic, a potem spotkaliśmy się w jadalni.

- Smacznego.

- Smacznego, panie - odpowiedziałem grzecznie.

Jakoś przez całą kolację nie mogłem się powstrzymać, by się na niego nie gapić. Nie rozmawialiśmy zbyt dużo, a jego włosy nadal były wilgotne po prysznicu. Zadał mi kilka pytań odnośnie mojego samopoczucia, po czym poinformował, że jutro znowu będzie musiał wyjechać w sprawach służbowych. Od razu wyprzedził też moje pytanie, oświadczając, że nie będę mógł pojechać do Kiry, bo ona i jej rodzice wyjechali na parę dni.

- W porządku? - zapytał dziwnie zainteresowany.

- Jasne, poradzę sobie - odpowiedziałem szybko.

Dla mnie jego wyjazd oznaczał mniej więcej tyle, że przez cały dzień będę musiał trzymać się pani Sarah i jakoś ubezpieczyć się na noc. Ostatnio kiedy miałem nożyczki to jakoś sobie poradziłem. Co prawda zostałem zmuszony do spędzenia nocy w piwnicy, ale przynajmniej mnie nie zgwałcili, więc uznajmy to za sukces.

Po kolacji pan powiedział, że mam spędzić te noc w jego łóżku, w czym nie widziałem absolutnie żadnego sensu, skoro już wcześniej się ze sobą przespaliśmy. Ale oczywiście ostatecznie ustąpiłem.

W sumie to prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Ja starałem się nie rozpoczynać rozmów, on z jakiegoś powodu też nie. Szybko położyliśmy się spać, ale ja nie mogłem zasnąć. Kręciłem się i ciągle obracałem z boku na bok. Miałem wrażenie, że trwało to całe godziny, ale w końcu zasnąłem.

A potem bardzo tego żałowałem, bo tej nocy przyśnił mi się mój poprzedni właściciel. Nienawidziłem wracać do przeszłości. Nie lubiłem wspominać tamtego etapu i starałem się tego nie robić, chyba że po to by przywołać się do porządku, lub przypomnieć sobie co może mi grozić.

Jednak nie miałem wpływu na to co mi się śniło, a wolałbym, by te wspomnienia nie były tak wyraźne.

Mój poprzedni właściciel łatwo dawał się ponosić emocjom, wystarczyła chwila nieuwagi, by go zdenerwować. Gdyby tylko mnie bił, mógłbym to jeszcze jakoś znieść, ale on wolał metody, które wykańczały psychicznie lub seksualnie. Zazwyczaj. Akurat to wspomnienie zapadło mi w pamięć, bo tym razem postanowić poznęcać się nade mną fizycznie.

Nawet nie pamiętam co wtedy zrobiłem, że tak się wkurzył, ale wrzucił mnie brutalnie do pokoju, w którym zazwyczaj odbywały się kary, więc domyśliłem się co mnie czeka.

- Do niczego się nie nadajesz - przypomniał mi, podnosząc mnie do góry za włosy.

- Prze-przepraszam... - wyjęczałem. - Przepraszam, panie...

W odpowiedzi natychmiast dostałem w twarz.

- Nie pozwoliłem ci się odzywać, ty bezczelny psie. Znaj swoje miejsce - warknął, popychając mnie z powrotem na podłogę.

No tak, zapomniałem. Nie wolno mi się było odzywać, nawet jeśli miałem zamiar go przeprosić. Mówienie bez pozwolenia traktował na równi z pyskowaniem mu, a tego nie znosił.

Upewnił się jeszcze, że na pewno nie mam już nic do powiedzenia, po czym zaczął przeglądać szuflady w poszukiwaniu czegoś co ''przypomni mi gdzie moje miejsce''. Jedyna rzecz, która mnie zastanawiała, to czy sięgnie po pas czy może bat. Poza tym szczegółem kary przeważnie wyglądały tak samo: najpierw bicie, później seks.

Jednak ku mojemu zaskoczenie tym razem mój pan sięgnął pod długi drewniany kij. Kojarzył mi się trochę ze wskaźnikiem do tablicy, jakich używali nauczyciele. Będzie bolało.

- Szkoda byłoby poranić takie drobne ciałko, ale skoro i tak pokrywają je blizny, to co za różnica? - zapytał mnie z szyderczym uśmieszkiem, uderzając nim w swoją dłoń.

Przełknąłem nerwowo ślinę, licząc na to, że mój właściciel tego nie zauważy. Wiedziałem, że tym kijem będzie boleć o wiele bardziej niż paskiem czy batem.

A i tak nie będzie wolno mi przy tym krzyczeć.

To był prawdziwy koszmar, ale przynajmniej było lepiej niż u mojego pierwszego właściciela.

Obudziłem się zlany potem i próbowałem jakoś uspokoić własny oddech. Spojrzałem w bok, upewniając się, że na pewno nie zbudziłem mojego pana. Tego obecnego, a nie tego z moich koszmarów. Potrzebowałem chwili żeby ochłonąć, a nie chciałem robić mu kolejnych kłopotów, więc powoli wysunąłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju.

Na początku zamierzałem iść do siebie, ale ostatecznie poszedłem do kuchni. Napiłem się wody i usiadłem przy stoliku koło okna.

Nie mogłem przestać myśleć o moim śnie. Starałem się nie wspominać tego co było, choć te myśli wciąż wracały do mnie jak bumerang.

Zawsze istniało ryzyko, że mój obecny pan też może się na mnie wkurzyć. Choć on raczej nie robił tego bez powodu. Wściekał się tylko wtedy kiedy go denerwowałem. Chciałbym jakoś poprawić moją sytuację, ale jak na razie nie widziałem na to żadnego sposobu. Mimo wszystko jestem tylko jego niewolnikiem, więc raczej nie miałem na co liczyć.

Wtedy też przyszedł mi do głowy mój stary pomysł, na który wpadłem kiedy jeszcze nocowałem u Kiry.

Może jednak powinienem mu powiedzieć, że się w nim zakochałem. Wtedy na pewno byłoby mi łatwiej. Niestety istnieje za duże ryzyko, że nie odwzajemni tych uczuć. W końcu nie ma ku temu najmniejszych podstaw.

- Co ty tu robisz? - usłyszałem nagle.

Natychmiast odwróciłem się w stronę głosu. W pierwszej chwili pomyślałem o ochroniarzach, ale szybko dotarło do mnie, że to mój właściciel.

Od razu wstałem z miejsca. Co prawda nie wyglądał na zdenerwowanego, ale nie zmieniało to faktu, że oddaliłem się bez pozwolenia, o co mógłby zrobić mi problem, gdyby tylko chciał.

- Ja... Ja przepraszam. Nie chciałem cię budzić, a nie mogłem spać i...

Nie chciałem mówić mu o koszmarze, bo za bardzo bałem się, że zapyta mnie, co w nim takiego było. Jeśli istniała taka możliwość, to nie chciałem do tego wracać.

- W porządku, w porządku, już dobrze - stwierdził, wystawiając przed siebie dłonie, starając się mnie uspokoić. - Po prostu się obudziłem, a ciebie nie było, więc trochę się zmartwiłem.

- To... To miło z twojej strony...

Obudził się i mnie nie było, więc się zmartwił. No proszę, to chyba znaczy, że mu zależy.

Choć wiedziałem, że nie powinienem tak myśleć. Po pierwsze dlatego, że boję się, że się przez to do niego przywiążę. Po drugie, że przez to znów pomyślę, że plan z wyznaniem miłości może zadziałać. A co najgorsze, ja chyba naprawdę chciałbym usłyszę, że on mnie też kocha...

On w tym czasie nalał sobie wody do szklanki i usiadł przy stole, pokazując mi przy tym, że też mam zająć miejsce. Usiadłem naprzeciwko niego.

- Wierzę, że w razie gdyby się coś stało, to znowu byś mnie wołał - stwierdził, upijając łyk.

- Ja... wołałem cię wtedy po imieniu... Przepraszam...

Wcześniej starałem się w ogóle nie myśleć o tamtej sytuacji, ale rzeczywiście, wtedy gdy zaatakowali mnie jego ochroniarze spanikowałem i nie wiedząc, co zrobić zawołałem go. Zwracanie się do swojego właściciela po imieniu jest niedopuszczalne.

- Nic się nie stało - powiedział jak gdyby nigdy nic.

- A właśnie, że się stało - upierałem się. - Nie dość, że rzadko dodaje na końcu zdania ''panie'', to jeszcze teraz...

- Matt - przerwał mi ostro i przez jedną krótką chwilę wydawało mi się, że jednak go wkurzyłem. - Mówiłem ci, że nic się nie stało. To nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy będziesz je krzyczał.

W pierwszym odruchu przeszedł mnie dreszcz, bo wolałbym, żeby powody przez które krzyczałem raczej się nie powtórzyły, ale później dotarło do mnie, że jego chodziło o coś zupełnie innego. Poczułem, że twarz zaczyna mnie palić. Zresztą i tak nawet nie wiedziałem, czy żartuje, czy mówi poważnie.

- Panie... - zacząłem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

Pan spojrzał na mnie, oczekując, że dokończę, co chciałem powiedzieć, więc spróbowałem wymusić u siebie uśmiech.

- Ja... cieszę się, że to ty mnie kupiłeś - stwierdziłem cicho.

Nie byłem pewien, jak pan na to zareaguje. Z jednej strony chyba powinno go to ucieszyć, ale z drugiej trochę dziwnie to wyszło, zupełnie jakbym przyznawał się do tego, że cieszę się, że zrobiono ze mnie niewolnika.

Mój właściciel chyba faktycznie nie wiedział jak mi na to odpowiedzieć, bo na początku tylko milczał.

- Ja też się cieszę - odparł w końcu, uśmiechając się lekko.

- Na-naprawdę? - zapytałem autentycznie zdziwiony.

W sumie to nie oczekiwałem po nim żadnej konkretnej reakcji, ale to serio mnie zaskoczyło. Skoro sprawiam mu tyle problemów, to jak niby mógł się cieszyć z faktu, że mnie kupił. Ja na jego miejscu jak już to bym raczej żałował.

- Tak - przytaknął mi rozbawiony. - Mimo że jest z ciebie więcej problemów niż pożytku. Jesteś... strachliwy, na zmianę małomówny albo zbyt wygadany, nieufny...

- Biję wazony - wtrąciłem.

- I pyskujesz - dodał szybko.

To skutecznie zamknęło mi usta. Jeśli pan zamierzał mnie sprowokować, to mu się udało. Grzecznie zwiesiłem więc głowę, pokazując skruchę.

- Przepraszam - wymamrotałem.

- Nie potrzebnie. Mi to nie przeszkadza - stwierdził od razu. - Każdy ma jakieś wady.

Mój pan już się podnosił, najwyraźniej z zamiarem powrotu do sypialny, ale oczywiście jak zwykle musiałem palnąć coś głupiego.

- Ty też? - zapytałem, nim zdążyłem ugryźć się w język.

Odwróciłem od niego wzrok, rumieniąc się przy tym ze wstydu.

- Przepraszam, to było niegrzecznie - powiedziałem, próbując jakoś załagodzić sytuację.

- Słabość do ciebie - stwierdził po chwili ciszy, co zmusiło mnie do ponownego zwrócenia na niego swojej uwagi. - To chyba będzie największa.

Przezabawne. Słabość do mnie? Wolne żarty.

Mimo to w tym chwilowym przypływie odwagi postanowiłem zadać mu jeszcze jedno pytanie, które zastanawiało mnie już od dłuższego czasu.

- A twój poprzedni niewolnik?... Opowiesz mi o nim?

Znowu zapanowała chwila ciszy. Raczej nie nazwałbym się osobą spostrzegawczą, ale tym razem jakimś cudem zorientowałem się, że mój pan najchętniej to by stąd uciekł i wrócił do siebie.

Zabawne. Myślałem, że tylko ja tak mam, ale to miła odmiana, zobaczyć że nie tylko ja się stresuję.

- Wiesz, to chyba nie jest najlepszy pomysł - powiedział w końcu.

Ale ja postanowiłem drążyć temat. Jeśli była jakaś szansa na uzyskanie odpowiedzi, to musiałem z niej skorzystać. Poza tym jeszcze nigdy nie byłem tak blisko dowiedzenia się czegoś o moim poprzedniku.

- Zabił się, prawda? - dopytywałem, nie odpuszczając. - Coś się wydarzyło i on się zabił, tak?

Wiedziałem, że mój właściciel nadal nie chce odpowiadać na moje pytania. Możliwe, że temat poprzedniego niewolnika był dla niego trudny, ale teraz było już za późno, żebym odpuścił. No i musiałem wiedzieć, czy on naprawdę popełnił samobójstwo, gdy wkurzył pana tym fałszywym wyznaniem, by odzyskać wolność...

- Proszę - jęknąłem żałośnie. - Nie chciałbym... popełnić jego błędu...

- Ja też bym nie chciał - powiedział, poprawiając się na miejscu i jednocześnie unikając mojego wzroku. - Chociaż w sumie on nie zrobił niczego złego, tylko...

- Tylko, co? - ponagliłem go, nie mogąc się powstrzymać.

Niestety poskutkowało to tylko tym, że jeszcze bardziej oddaliłem od siebie jego odpowiedź, bo mój właściciel ponownie zamilkł. Ja rozumiem, że to był dla niego trudny temat, ale ile można?

Chociaż w sumie... nie powinienem narzekać, ja też nie chcę mu wielu rzeczy mówić.

- Próbował mnie oszukać - oznajmił. - Twierdził, że jeśli się w nim zakocham, to zwrócę mu wolność.

- I co?

- I nic. - Wzruszył ramionami. - Pewnie tak właśnie by było gdyby się nie powiesił.

Czyli jednak to co mówiła mi mama Kiry było prawdą. Mój pan wkurzył się za to fałszywe wyznanie i doprowadził swojego niewolnika do takiego stanu, że ten popełnił samobójstwo. To okropne!

Ale jednocześnie... to świetna nauczka, by jednak tego nie robić...

- Co ty mu zrobiłeś? - wyszeptałem, mając nadzieję, że on tego nie usłyszy.

Niestety nadzieja matką głupich.

- Co? - Wbrew moim oczekiwaniom, zareagował od razu.

Nie wiedziałem, jak mógłbym wybrnąć z tej sytuacji. Udawać że nic nie mówiłem, albo że to on coś źle zrozumiał? To byłoby jakieś wyjście, ale ostatecznie zdecydowałem, że chciałbym jednak uzyskać odpowiedź na to pytanie. Więc na przekór rozsądkowi postanowiłem doprecyzować.

- Zorientowałeś się, że wyznał ci miłość tylko dla wolności i to cię wkurzyło, tak? Musiałeś ukarać go w naprawdę straszny sposób, skoro chłopak się zabił. A może kazałeś to zrobić ochroniarzom?...

Mój właściciel nie odzywał się przez dłuższą chwilę, jakby analizował wszystko co właśnie usłyszał i ewidentnie coś mu tu nie pasowało. Ja tym czasem walczyłem z całych sił, by nie odwrócić od niego wzroku. Byłem bardzo zmotywowany, by usłyszeć odpowiedź i zamierzałem mu to pokazać.

- Z kimś już o tym rozmawiałeś? - zapytał nagle.

To pozbawiło mnie sporej dawki pewności siebie. Nie zamierzałem mu mówić, że opowiedziała mi o tym matka Kiry, krótko po tym jak dyskutowałem z jej córką o tym, by zrobić dokładnie to samo przez co zabił się mój poprzednik. Z drugiej strony obawiałem się, że jeśli mu nie powiem, to pomyśli, że to pani Sarah wszystko mi powiedziała, a akurat na nią wolałbym nie zwalać winy...

- Niczego mu nie zrobiłem, ani nie kazałem go nikomu ukarać - mój pan w końcu ponownie podjął temat.

- Więc czemu...?

- Depresja - wszedł mi w słowo. - Wiedział, że nie poradzi sobie na wolności, nie miał nikogo, a nie chciał pomocy.

Co? Depresja? Przecież... pan mówił, że byłby nawet skłonny go wypuścić, a teraz słyszę, że chłopak stwierdził, że sobie nie poradzi i się zabił?

Chociaż w sumie... w ośrodku miałem styczność z kilkoma niewolnikami, którzy stwierdzili, że ich życie jest bez sensu i woleliby już się zabić niż kontynuować te marną egzystencję. Stracili nadzieję i chęć do życia, może z tym chłopakiem było tak samo? Jego celem było uzyskanie wolności, a kiedy sukces był już w zasięgu ręki uznał, że to jednak dla niego za dużo i sobie nie poradzi jako wolny człowiek?

- To choroba, dlatego wolałbym, żebyś jednak odwiedził psychologa - podsumował, wszystko co właśnie przerabiałem w głowie. - Ja też nie chciałbym, żeby coś takiego się powtórzyło.

- To może... ja się jeszcze zastanowię...

Czy gdyby mój właściciel postanowił zwrócić mi wolność, to bym sobie poradził? Powiedział, że zwróciłby mu wolność, gdyby ten się nie powiesił, więc istniała możliwość, że ktoś taki jak on mógłby zakochać się w zwykłym niewolniku. Oznaczało to, że miałem szansę, ale... Ale nie jestem pewien, czy dałbym sobie radę na wolności. A przecież gdyby mnie uwolnił, to nie mógł bym już się do niego zwrócić o pomoc...

- Wracajmy już do łóżka, co? - zaproponował, a ja byłem mu za to bardzo wdzięczny.

- Mhm, tak...

Może powinienem się z tym jeszcze powstrzymać? Może nie powinienem żądać od niego wolność w zamian za fałszywe wyznanie póki nie będę miał stuprocentowej pewność, że poradzę sobie bez niego?

U niego mam wszystko czego potrzebuję i teoretycznie nie muszę się o nic martwić. A jednak... wolność.

W końcu nadszedł czas ponownego wyjazdu mojego pana. Mój właściciel po raz kolejny odjechał bez pożegnania, niestety. Obudziłem się idealnie w momencie, by wyjrzeć przez okno i zobaczyć jak auto odjeżdża.

Podejrzewałem, że znowu spędzę cały dzień nie odstępując pani Sarah nawet na krok, ale tym razem postanowiłem ubezpieczyć się na późniejszą ewentualność, gdy w końcu będziemy musieli się rozdzielić. W związku z tym natychmiast pobiegłem do salony, w którym rozbiłem swoją pierwszą wazę... ale poza tym znajdował się tam też pewien sztylet.

Wziąłem nóż do ręki, kątem oka zauważając, że ktoś właśnie wszedł do pomieszczenia tuż za mną. A w zasadzie to dwie osoby.

Natychmiast się odwróciłem i skierowałem ostrze w stronę ochroniarzy.

- Ani kroku dalej - warknąłem do nich.

Szczerze to nie spodziewałem się, że dopadną mnie tak szybko, ale w zasadzie to mogłem to przewidzieć. Byłem teraz sam, w dodatku oni już od dawna chcieli się na mnie zemścić.

- Wiesz gdzie powinniśmy wsadzić ci ten nóż? - zapytał jeden z nich.

Taa, podejrzewałem, co miał na myśli.

- Nie podchodź! - krzyknąłem, gdy jeden z ochroniarzy zrobił krok do przodu. - Raz już udało mi się cię dźgnąć, mam nadzieję, że teraz zrobię to skuteczniej.

I to był mój błąd. Nie powinienem mówić, że go dźgnąłem.

- Matt?

Aż mnie zmroziło na dźwięk tego głosu, zjeżyły mi się włoski na karku. Tak skupiłem się na ochroniarzach, że nie zauważyłem mojego pana na korytarzu. Co on tutaj robił?! Teraz?! Przecież na własne oczy widziałem jak odjeżdża!

Byłem załamany. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Zrezygnowany opuściłem broń.

- Kurwa...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top