LVI. (Epilog)
Tym razem było inaczej. Nie wiem dlaczego. Może po prostu chodziło o to, że robiliśmy to poza domem, w hotelowym pokoju. Albo że tym razem postanowiłem nie być bierny na to, co się działo i również postanowiłem zapewnić mu trochę przyjemności.
Rano Rick zamówił nam śniadanie do pokoju, a potem przyjechał po nas Mark, bo przecież silnik samochodu mojego właściciela postanowił umrzeć i zostawić nas na czas ulewy w hotelu. Nie żeby jakoś specjalnie pokrzyżowało to plany Ricka. Jak dowiedziałem się później po auto przyjechała laweta.
Gdy wróciliśmy do rezydencji poszedłem na chwilę do pokoju, żeby się przespać. Tam też czekały na mnie tabletki przeciwbólowe. Wziąłem je, choć od rana udawałem, że są mi niepotrzebne. Kochana pani Sarah.
Nie spałem długo. Kiedy się obudziłem, od razu poszedłem do kuchni, gdzie ku mojemu zadowoleniu wpadłem na panią Sarah. Zaoferowałem, że mógłbym jej trochę pomóc, poza tym miałem nadzieję, że mógłbym poćwiczyć trochę moje kulinarne zdolności.
Oprócz gotowania udało nam się też trochę porozmawiać, a raczej to ja mówiłem, bo kobieta ciągle mnie o coś wypytywała. Głównie o to co jest pomiędzy mną i Rickiem. Naprawdę miałem wrażenie, że wie coś czego nie chce mi powiedzieć.
- To wspaniale, że się dogadujecie - stwierdziła z uśmiechem.
- Też się cieszę - odpowiedziałem.
Piekarnik zawiadomił nas, że to już pora wyjąć jego zawartość. Znalazłem się przy nim szybciej niż kobieta, więc od razu wyjąłem ciasto autorskiego przepisu pani Sarah, a ona wyłączyła maszynę.
- Robisz spore postępy - przyznała, zauważając, że nie oparzyłem się, ani nie pozwoliłem szarlotce spaść na podłogę.
- Dziękuję. - Postawiłem foremkę z ciastem na podstawce. - Myśli pani, że Rickowi będzie smakować?
Zastanawiałem się, czy ciasto w ogóle będzie jadalne, bo to ja je robiłem. Znaczy pani Sarah mówiła mi wszystko co i jak, ale wiadomo, że po drodze mogłem coś zepsuć.
- Jestem tego pewna - zaśmiała się.
- Pewnie powie, że mu smakuje nawet gdyby było inaczej - stwierdziłem.
- Też prawda.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Oboje odwróciliśmy się w stronę wyjścia.
- Ja otworzę - oznajmiłem. - To pewnie Kira.
Tak myślałem, ale jak się okazało za drzwiami stał ktoś inny. Przyznaję, że jej się tu nie spodziewałem.
- Pani Yv?
Później zobaczyłem, że obok niej stał również jej mąż, ale ja skupiałem się głównie na niej. Ona jakoś wydawała mi się ważniejszą postacią.
- Po prostu Yv - upomniała mnie.
- W większości przypadków nie przepada, gdy mówi się do niej ''pani'' - dodał Erik.
- Zapamiętam. - Skinąłem głową dla potwierdzenia.
Zaprosiłem obydwoje do środka. Kobieta wyglądała dużo swobodniej niż na imprezie panów i niewolników. Teraz miała na sobie dżinsy i białą koszulę, a włosy upięła w wysoki kucyk. Tymczasem jej mąż nadal miał kolorowe pasemka.
Zaproponowałem im coś do picia, ale odmówili, zapewniając, że nie zostaną długo. Już miałem iść do Ricka, ale mężczyzna sam do nas przyszedł.
- Yv, już jesteś? - spytał zaskoczony.
Najwyraźniej spodziewał się jej wizyty, nie przypuszczał tylko, że nastąpi ona tak szybko.
- Uczę Diabełka jak łamać po drodze wszelkie możliwe przepisy - oświadczyła dumnie Yv. - I powiem ci, że jest naprawdę pilnym uczniem.
Spojrzałem na Erika z powątpiewaniem. Jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Być może dlatego, że jeszcze do niedawna miałem go za niewolnika i po prostu nie mogłem sobie przyswoić, że mógłby posiadać prawo jazdy.
- Przyniosłam ci dokumenty, które chciałeś - oświadczyła w pewnym momencie, zmieniając temat.
Spojrzałem pytająco na mojego właściciela. O jakie dokumenty chodzi? Co ona mu przyniosła?
Jednak Rick kompletnie zignorował mój wzrok i wziął tylko teczkę, nawet na mnie nie patrząc
- Dzięki - mruknął. Nie wyglądał, jakby zamierzał się podzielić informacjami na temat tych papierów. - A tak w ogóle to jak tam twoi bracia?
- Jeden wyszedł za mąż, a drugi nie żyje - odparła krótko.
- O, przepraszam, przykro mi - powiedział szybko. Chyba żałował, że w ogóle zapytał.
Najwyraźniej skupił swoją uwagę na tym z braci, który zginął. Mnie z jakiegoś powodu bardziej zainteresował ten, który wziął ślub.
- Niepotrzebnie. - Yv lekceważąco machnęła ręką na te wyrazy współczucia. - To był kawał kutasa. Absolutnie się nie dziwię, że ktoś przeciął mu hamulce. Mam tylko nadzieję, że cierpiał.
Nie byłem pewien, czy powinienem traktować to jak żart. Zdawał się mówić całkiem poważnie.
- No co? - spytała, zauważając, że się nad tym zastanawiam, po czym odwróciła się w kierunku Ricka. - Ty wiesz, że nie mam nawet grama współczucia dla gwałcicieli. Powinieneś o tym wiedzieć, po tym jak radziłam ci co zrobić z ochroniarzami.
Odebrało mi mowę. Co oni...? Co ona mu kazała z nimi zrobić?
- Zdaję sobie z tego sprawę - przytaknął mężczyzna, nadal unikając mojego spojrzenia.
Podszedłem bliżej Erika, który raczej nie był zaskoczony tym oświadczeniem, zupełnie jakby dla niego to wszystko, co właśnie usłyszał było czymś najnormalniejszym pod słońcem. Coś takiego naprawdę było dla niego normalne?
- Zdaję się, że twoja żona ma krew na rękach - spróbowałem ostrożnie.
- Wiem, ale jej i Noah i tak niczego nie udowodnią - stwierdził, krzyżując ręce na piersi.
Chyba miał na myśli wypadek jej brata. W tym momencie zacząłem się zastanawiać kto jest odpowiedzialny za uszkodzenie hamulców w tamtym aucie..
- Dacie nam chwilę? - zapytał nagle mój pan.
Zerknąłem ostrożnie na Yv i Erika, a potem na niego, ale tak jak się obawiałem mówił do mnie. Najwyraźniej zamierzał o czymś ze mną porozmawiać. Zobaczyłem, że mocniej zacisnął dłonie na teczce, którą dostał. Trochę mnie to zmartwiło.
- Jasne, zaczekamy - rzuciła wspaniałomyślnie Yv. Akurat teraz wolałbym, żeby się upierała, żebyśmy zostali. Chętnie posłuchałbym jeszcze o tym jak planowała każdą zbrodnię.
- Matt, chodź na chwilę. - Złapał mnie za rękę i nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie w kierunku swojego gabinetu.
- Co się...? Rick? Rick! - Jednak on uparcie mnie ignorował.
Choć miałem złe przeczucia, nie stawiałem oporu, wiedziałem, że nie miałbym szans przeciwko niemu. Poza tym nie chciałem go denerwować, cokolwiek zamierzał ze mną obgadać wydawało się to dla niego niezwykle ważne.
Szybko dotarliśmy do gabinetu. Rick zamknął za nami drzwi i podszedł do szafy. Otworzył drzwiczki, za którymi ukazał się sejf. Wyjął z niego jakieś dokumenty, które złożył razem z tymi otrzymanymi od Yv. Podpisał jakąś z wyciągniętych kartek, po czym włożył wszystko do teczki.
- Dziwnie się zachowujesz - oznajmiłem, stresując się coraz bardziej. - Znaczy... bardziej niż zwykle. Co się dzieje?
Rick odłożył dokumenty na biurku i stanął obok niego. Głowę cały czas miał spuszczoną, jakby zastanawiał się, jak ma mi przekazać ważną wiadomość.
- Już... od dawna chciałem z tobą o tym pogadać... - zaczął powoli, podnosząc na mnie wzrok.
Te słowa wcale nie nastrajały mnie optymistycznie. Miałem coraz więcej obaw co do tego, co chce mi przekazać mój pan. Co mogło być w tych dokumentach, które przekazała mu Yv. To niewątpliwie musiało być coś ważnego... i chyba dotyczyło mnie...
- Rick. Zaczynam się martwić. - Złapałem go za rękę i ścisnąłem mocno, jakbym mógł dzięki temu sprowadzić jego myśli z powrotem na ziemię. - Co jest?
Mężczyzna wziął jeszcze jeden głęboki oddech, zanim zaczął mówić.
- Chcesz być wolny, prawda?
Jego pytanie zaskoczyło mnie tak bardzo, że aż musiałem się cofnąć. Pewnie, że chce, ale dlaczego pyta o to właśnie teraz?
- Yv pomaga niewolnikom wrócić do normalności - oświadczył. - Tobie też pomoże.
Więc po to ją tu zaprosił? Żeby przekazała mu dokumenty i mnie stąd zabrała? Chce się mnie pozbyć po tym wszystkim?
- Sprzedajesz mnie? - wyrwało mi się.
- Nie - zaprzeczył szybko, ale dosłyszałem wahanie w jego głosie. - Po prostu nie będziesz miał już żadnego pana. Będziesz wolny. To twoje dokumenty.
Wystawił w moją stronę dłoń z teczką. Automatycznie sięgnąłem w jej stronę, ale zaraz cofnąłem rękę. Czy ja na pewno tego właśnie chciałem?
Niepewnie podniosłem na niego wzrok.
- Na pewno to przemyślałeś? - zapytałem dla pewności.
- Chcę, żebyś był wolny - odpowiedział, choć miałem wrażenie, że chciał powiedzieć coś innego. No... może nie do końca innego, ale po prostu użyć innych słów. - Nie tego chciałeś?
- Ja... - Nie wiedziałem co powiedzieć.
Złapał moją dłoń i zacisnął jej palce na teczce, tym samym wcisnął mi ją.
- Nie jesteś już moim niewolnikiem - oświadczył.
Spojrzałem na trzymaną przez siebie teczkę i nie mogłem w to uwierzyć. Tam był mój akt własności! Wszystko o co od tak dawna walczyłem. Mogłem odejść i być wolny, nie byłem już niewolnikiem. Mogłem odpowiadać sam za siebie. Nikt już mną nie rządził. Trzymałem właśnie w rękach swoje własne życie.
- Rick... Nie mogę...
Chociaż to wszystko było naprawdę kuszące. I miałem wręcz wrażenie, że robię głupotę, odrzucając tę szansę. Ale nie chciałem stąd odchodzić. Nie mogłem.
- Matt - zaczął poważnie Rick, po czym złapał mnie za ręce. - Ja wiem, że to może być trudne i nie chciałbym... Wiem, że nie zawsze byłem dla ciebie dobry, łatwo się denerwuję. Krótko mówiąc nie jestem najlepszą osobą na jaką mogłeś trafić.
Chciałem zaprzeczyć, ale nie zdążyłem się odezwać.
- Teraz będziesz mógł żyć normalnie. Tak jak chciałeś. Możesz odejść.
Tak... Tylko że... Nie chciałem.
- Dziękuję. - Ścisnąłem mocniej teczkę.
Może faktycznie tak będzie lepiej. W końcu tego właśnie chciałem. Przecież tego chciałem...
Nie chciałem się nad tym zastanawiać. Pozwoliłem mojemu... byłemu właścicielowi wyprowadzić się z gabinetu. Yv i Erik czekali na nas przy wyjściu.
Rick nie podszedł się pożegnać. Stał w bezpiecznej odległości od drzwi. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, ale pilnowałem, by się nie cofnąć i do niego nie podbiec. To dziwne uczucie, bo jednocześnie chciałem i nie chciałem się z tego wycofywać.
- Mam się spakować? - zapytałem Yv, starając się unikać patrzenia w kierunku Ricka.
- Jak chcesz. - Wzruszyła ramionami. - Kupimy ci nowe rzeczy, albo po prostu wrócisz po rzeczy później.
- Aha, wrócę później... - odpowiedziałem, bo nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć.
Kobieta otworzyła drzwi, jednak zanim wyszła spojrzała jeszcze raz w kierunku Ricka, który nadal się do nas nie zbliżał. Chyba nie zamierzał już więcej z nami rozmawiać.
- Nie idziesz się pożegnać? - zapytała mnie kobieta.
- Nie, chyba nie...
Wyszliśmy na zewnątrz. Zamykając za sobą drzwi, czułem się, jakbym odcinał się od dawnego życia. Teraz miało czekać mnie nowe. Na podjeździe czekał na nas samochód, ku mojemu zaskoczeniu za kierownicą usiadł Erik. Nadal nie potrafiłem wyobrazić sobie, jego prowadzącego auto.
Zanim otworzyłem drzwi prowadzące na tylne siedzenie, jeszcze raz spojrzałem na rezydencję. Nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że mam stąd odejść. Co ja teraz zrobię? Jak ja sobie bez niego poradzę? Czy tak na pewno będzie lepiej?
- Matt... - zaczęła Yv. Odwróciłem się w jej stronę. Kobieta swobodnie opierała się rękami o drzwi auta i uśmiechała do mnie promiennie. - Na co ty czekasz? Biegnij do niego.
Spojrzałem na nią pytająco, nie byłem pewien, czy dobrze ją zrozumiałem. Ale miałem gorącą nadzieję, że tak.
- My cię nie zmuszamy, żebyś pojechał z nami - wyjaśniła nie przestając się uśmiechać. - Jesteś wolny, sam decyduj.
Już zdecydowałem. Wiedziałem czego chcę. Ścisnąłem mocniej teczkę, której nie wypuszczałem z rąk.
- Dzięki - powiedziałem, po czym puściłem się biegiem z powrotem w stronę rezydencji.
Nie wiedziałem, czy Rick przyjmie mnie z powrotem. Miałem nadzieję, że tak. Wbiegłem z powrotem do rezydencji, ale już nigdzie go nie było.
- Rick! - zawołałem, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.
Pobiegłem do jego gabinetu, gdzie w końcu go zastałem. Akurat z niego wychodził, więc chyba dotarły do niego moje krzyki.
Poczułem ulgę. Nie chciałem stąd odchodzić. Nie chciałem go zostawiać. Chciałem zostać. Zależało mi na nim i nie wyobrażałem sobie, żebym mógł teraz tak po prostu stąd zniknąć. To szaleństwo, ale kiedy zyskałem to, o co walczyłem od początku, to co chciałem od niego wymusić, zdałem sobie sprawę, że wcale tego nie potrzebuję.
- Kocham cię i nie chcę iść z nikim innym - powiedziałem stanowczo. Nareszcie! Nareszcie udało mi się to powiedzieć!
Nie chciałem podnosić na niego wzroku, ale nie byłem już w ośrodku dla niewolników. Zaryzykowałem spojrzenie na niego. Rick tylko wpatrywał się we mnie bez słowa. Nie podobało mu się, że wróciłem? Że wyznałem mu miłość? Poczułem łzy zbierające się pod moimi powiekami.
- Kocham cię, słyszysz? Kocham! - wyrzuciłem z siebie.
Zakryłem sobie twarz dłońmi i spuściłem głowę, nie mogąc już dłużej powstrzymywać płaczu. Byłem głupi, co ja sobie myślałem?
- Nie każ mi odchodzić... Chcę zostać z tobą...
Nagle poczułem jego ciepłe dłonie obejmujące mnie i przyciągające do siebie. Miałem wrażenie, że nigdy wcześniej nie potrzebowałem tego bardziej.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy - usłyszałem jego głos.
- Z tobą będę - zapewniłem, również go obejmując. - Jestem z tobą szczęśliwy. Więc chcę tu zostać... Jeśli mi pozwolisz. Jeśli też tego chcesz...
Zacisnąłem mocno palce na jego koszuli.
Tylko mnie nie puszczaj. Tylko błagam, nie puszczaj mnie teraz.
- Chcę - odpowiedział w końcu. - Też cię kocham... I cieszę się, że wróciłeś.
Wtuliłem twarz w jego klatkę piersiową.
- Nie mógłbym wybrać inaczej.
- -- --- ---- ----- ---- --- -- -
Szczerze, to końcówka miała być taka, że Matt odwraca się od Yv, dziękując i biegnie w stronę rezydencji, ale pewnie zjedlibyście mnie żywcem za takie zakończenie... Tak czy inaczej, dziękuję, że zostaliście do końca ''To Tylko Zabawki'', gdzie ilość rozdziałów zdecydowanie przewyższyła moje oczekiwania... ;)
Pod koniec ''Niewolnika Swojego Pana'' też była reklama do nowej opowieści w tematyce panxniewolnik, no to tradycji musi stać się zadość. Jeśli chcielibyście pozostać w tych klimatach to zapraszam do ''Na Łańcuchu Swojego Pana'', gdzie, mam nadzieję, uda mi się stworzyć coś nowego.
Oczywiście zachęcam też do komentowania i dzielenia się swoimi opiniami.
Życzę miłego czytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top