LV.

Próbowałem wypytać panią Sarah, czy wie, co stoi za tą naglą zmianą nastawienia mojego pana. Wydawało mi się, że powiedziała mi mniej, niż w rzeczywistości wiedziała, bo stwierdziła tylko, że Rick zrozumiał, iż jestem dla niego ważny i chce mi dać chociaż namiastkę normalnego życia.

Nic z tego nie rozumiałem. To co od niego dostałem, to i tak było wystarczająco, nie potrzebowałem już niczego więcej.

Wcześniej liczyłem na to, że może mógłbym namówić go jakoś do zwrócenia mi wolności, ale porzuciłem ten pomysł. Był głupi i nic by z tego nie wyszło.

Jakiś czas później przyjechała do nas Kira i w końcu mogłem z nią na spokojnie porozmawiać. Od razu przeprosiłem za całą tę sytuację z papierosami, ale ona nie miała do mnie żadnych pretensji z tego powodu. Najwidoczniej Rick o niczym nie powiedział jej ojcu. Nie przyjęła też książek i mang, które mi dała, twierdząc, że to był prezent, a prezentów się nie oddaje.

Wieczorem tego dnia, kiedy wróciłem do sypialni, żeby położyć się spać, na łóżku leżał już Rick. Ostatnio nie było wielu okazji, żeby położyć się razem. Kiedy szedłem spać Rick jeszcze pracował, a gdy się budziłem, on był już na nogach. Mijaliśmy się.

- O czym myślisz? - zapytałem, siadając na łóżku.

- O niczym - odpowiedział po chwili.

Aha, o niczym. Akurat.

- Martwi cię coś? - pytałem dalej.

Mężczyzna spojrzał na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. Nie potrafiłem odkryć co się za tym kryło. Nad czym on się tak zastanawiał.

- Jest coś czym będę musiał się niedługa zająć - oświadczył. - To bardzo ważne.

O co ci chodzi? Czego ty mi znowu nie mówisz? Co mogło być aż tak ważne? Powoli zaczynało mnie to martwić.

- Teraz mógłbyś zająć myśli czymś innym - stwierdziłem, przysuwając się do niego na łóżku.

Właściciel badał uważnie każdy mój ruch. Leżał na plecach, więc nie miał z tym większych problemów. Pochyliłem się nad nim.

- Na przykład mną - dokończyłem powoli.

Rick westchnął z rezygnacją.

- Jeśli czujesz, że musisz poprawić mi humor, to...

- Myślę o sobie - powiedziałem, przerywając mu i zdjąłem koszulkę. - Chcę... ciebie. Ale jeśli czujesz się w ten sposób wykorzystany...

Nie dokończyłem. A on mi nie przerwał. Szkoda, liczyłem na to, że jednak to zrobi. Co ja w ogóle zamierzałem powiedzieć? Powinienem się zastanowić, zanim zacznę cokolwiek mówić.

Z zamyślenia wyrwała mnie jego dłoń na moim policzku. Podniosłem na niego wzrok.

- Zależy mi na tobie - powiedział.

- Mnie na tobie też - odpowiedział od razu. Aż się zdziwiłem z jaką łatwością wypowiedziałem te słowa.

Uśmiechnął się, gdy to usłyszał.

No dalej... Powiedz mu... Powiedz, że go kochasz...

- Ja... - Nie, jednak nie mogłem. - Mogę zacząć? Nie masz nic przeciwko?

Spojrzał na mnie w dość dziwny sposób. Może go tym zaskoczyłem.

- Nie mam - odpowiedział powoli.

Jestem tchórzem.

Wsunąłem się pod kołdrę i usiadłem na nim okrakiem. Rick nie miał na sobie koszulki. Zwykle spał tylko w dresach, co nieco ułatwiało mi sprawę.

Pocałowałem go. Zabawne, jeszcze kilka miesięcy temu w życiu bym nie pomyślał, że mógłbym uprawiać seks dla przyjemności. Albo w ogóle z własnej woli.

Położył mi dłonie na biodrach, ale nie zrobił nic więcej. Tak jak się umówiliśmy, to ja miałem zacząć. Zjechałem ustami niżej, na jego klatkę piersiową. Nigdy wcześniej tego nie robiłem, nie miałem doświadczenia. Zatrzymałem się przez dłuższą chwilę na jego sutkach i zacząłem zataczać na nich kółka językiem. Gdy skończyłem się nimi bawić, spojrzałem w górę. Rick wyglądał na całkiem zadowolonego. Ucieszyłem się, że dla odmiany to ja mogłem zrobić coś miłego dla niego.

Schodziłem coraz niżej. Niestety gdy dotarłem w końcu do jego dresów, wspomnienia wzięły górę. Myślałem, że już udało mi się z tym uporać, ale jednak nie. Przypomnieli mi się moi poprzedni właściciele i strażnicy z ośrodka. Jak szarpali mnie za włosy i przyciskali moją twarz do swojego krocza, zmuszając mnie, żebym im obciągał. Nie chciałem tego robić, ale obrywałem za każdym razem, kiedy się im sprzeciwiałem.

Mój oddech niekontrolowanie przyspieszył, a serce zaczęło walić jak młotem. Dlaczego takie rzeczy muszą mi się przypominać w takich momentach?

- Matt? - zaniepokoił się Rick, podnosząc się trochę.

- Da-daj mi chwilę... - wymamrotałem z trudem.

Mężczyzna podciągnął mnie do góry, bym musiał na niego spojrzeć. Spróbowałem odwrócić głowę na bok, ale złapał moje policzki w połowie ruchu i zmusił bym skierował swój wzrok na niego.

- Co się dzieję? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

- Nic... To tylko... Ja...

Nie przerywał mi. Cierpliwie czekał, aż dokończę, ale ja nie mogłem. Myślałem, że dam radę przejąć inicjatywę, ale srodze się przeliczyłem.

W końcu pozwolił mi spuścić wzrok. Położyłem się na plecach obok niego i wbiłem spojrzenie w sufit. Rick nic nie mówił, tylko mi się przyglądał. Czułem, że go zawiodłem.

- Jestem beznadziejny - powiedziałem. - Naprawdę chcę być z tobą, ale... coś mi się przypomniało.

- To nie twoja wina - pocieszał, przysuwając się bliżej mnie. - Rozumiem, że seks ze mną może przywoływać złe wspomnienia.

- To nie tak - zaprzeczyłem szybko, po chwili jednak dodałem: - Nie zawsze. Tylko czasami.

Dlaczego po prostu nie mogłem o tym zapomnieć. Odciąć się od przeszłości, jakby to nigdy się nie wydarzyło? Co robiłem źle? Przecież rozmawiałem z psychologiem, nie jestem już zmuszany do seksu, staram się nie zachowywać jak niewolnik, mówię do mojego właściciela po imieniu, co wcześniej było dla mnie nie do pomyślenia. Co jeszcze mam zrobić?

- Jakoś się przemogę - oświadczyłem.

- Matt, skarbie, nie musisz. Do niczego się nie zmuszaj - stwierdził, głaszcząc mój policzek. - Nie chcę, żebyś źle się przy mnie czuł.

- Ja... Przepraszam.

- Nie przepraszaj - powiedział, kręcąc głową.

Mogłem się jeszcze z nim sprzeczać, ale w końcu zrezygnowałem. I tak nie było już sensu. Wiedziałem, że to moja wina. Chciałem już tylko pójść spać i zapomnieć o tym, że znowu zawaliłem.

- Może wybierzemy się gdzieś jutro? - zapytał po jakimś czasie.

Nie spodziewałem się tego pytania. Znów zacząłem podejrzewać, że Rick coś kombinuje.

- Masz jakieś spotkanie? - To wydawała mi się najprawdopodobniejsza opcja.

Zaśmiał się lekko.

- Myślałem raczej o jakiejś kolacji, albo wyjściu do kina - odpowiedział.

Kolacja? Kino? Czyli co, mamy iść na randkę?... Jak normalna para?

- No... W porządku, będzie miło - powiedziałem w końcu, choć sam nie byłem tego pewien.

Ostatni raz kiedy byłem w kinie, mój pan się zezłościł, bo go okłamałem i wyszedłem z Kirą bez jego zgody, ale skoro mam iść z nim, to raczej nie powinno się zakończyć żadną kłótnią.

- Mam nadzieję. - Uśmiechnął się do mnie.

Tak, ja też miałem taką nadzieję.

Następnego dnia rzeczywiście wybraliśmy się do kina. Potem była kolacja w restauracji. Całkiem miło spędzaliśmy czas, jednak gdy mieliśmy już wracać, zaczął padać deszcz... Chociaż nie, określenie, że ''padało'' nie było tu odpowiednie. Lało jak z cebra.

- Przynoszę ci pecha, co? - zapytałem, gdy uciekliśmy przed ulewą do hotelu. Samochodem nie mogliśmy odjechać, bo chyba coś się stało z silnikiem.

Rick i ja wyjrzeliśmy przez okno. Ciemne niebo przeszyła błyskawica. Wzdrygnąłem się.

- Zawsze mogło być gorzeć. - Wzruszył ramionami.

Szczerze w to wątpiłem i dziwiło mnie z jakim spokojem on do tego podchodzi. Spojrzałem na niego. Był przemoczony do suchej nitki. Przetarł twarz, ścierając z niej nadmiar wody. Z jego włosów kapało. Musiało być mu zimno w tej mokrej kurtce.

- Może zatrzymamy się tu na noc? - zapytał, zaczesując włosy do tyłu.

Musiałem się natychmiast odwrócić, bo nawet lodowata śnieżyca nie dałaby rady ugasić moich rumieńców. Problem w tym, że nie potrafiłem oderwać wzroku.

Uśmiechnął się, gdy zobaczył moją reakcję. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię.

Jakiś czas później Rick podszedł do recepcji, by wynająć nam pokój.

Nie byłem przekonany co do tego pomysłu. Miałem złe wspomnienia z pobytu w hotelu. A co jak znowu zbiję wazon?

- Myślisz, że to dobry pomysł? - spytałem po chwili, gdy jechaliśmy windą na górę.

- A chcesz wracać w taką ulewę? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

Nie, nie chciałem.

Oparłem się o ścianę windy tak samo jak on. Nie miałem pojęcia, co znowu zrobiłem, że wyszło źle, ale to na pewno była moja wina. Jak zwykle.

- Rozchmurz się - powiedział, najwyraźniej zauważając, że zacząłem się za to wszystko obwiniać. - I tak planowałem zakończyć randkę w hotelu. Ten też może być.

- Oo... - Nie mogłem wydusić z siebie nic więcej. - Tak planowałeś?...

A więc ta randka i tak miała zakończyć się w hotelu. Czyli wcale nie mieliśmy jechać do rezydencji.

Weszliśmy do pokoju hotelowego, starałem się za bardzo nie rozglądać. Usiadłem na wielkim łóżku i patrzyłem jak Rick zamyka drzwi.

- A więc tak zamierzałeś zakończyć ten wieczór - mruknąłem. - To rewanż za wczoraj?

- Nie musimy, jeśli nie chcesz - stwierdził, podchodząc do mnie.

Nie musimy, jeśli nie chcę...

Zarzuciłem mu ręce na szyję.

- Nie powiedziałem, że nie chcę. - Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.

Przyciągnąłem go do siebie, śmiejąc się. Rick oparł ręce obok mnie. Podążyłem za jego wzrokiem, gdzie odkryłem mokre ślady na pościeli. No tak, byliśmy cali przemoczeni. Zapomniałem.

- Przepraszam... Nie pomyślałem... - powiedziałem szybko, puszczając go.

- Nic się nie stało. - Odsunął się, ale nie przestawał się do mnie ciepło uśmiechać. - Lepiej weź ciepły prysznic, bo jeszcze się rozchorujesz.

Wskazał mi drzwi łazienki, a ja ruszyłem w tamtą stronę, nim zdążyłem się nad tym zastanowić. Mi też nie było przyjemnie w mokrych ubraniach.

Zatrzymałem się przy drzwiach i zwróciłem z powrotem w jego stronę.

- A ty? - zapytałem.

- Pojdę po tobie - oświadczył spokojnie. - Nic mi nie będzie.

Wszedłem do łazienki i rozejrzałem się. Pomieszczenie było całkiem duże, w sumie jak przystało na apartamenty, które wynajmował Rick. Zatrzymałem wzrok na jednym z dwóch śnieżnobiałych puchatych szlafroków. Złapałem go razem z bladoniebieskim ręcznikiem i zaniosłem do pokoju.

Narzuciłem ręcznik na włosy Ricka, chciałem by mógł się chociaż trochę wysuszyć. Szlafrok położyłem na łóżku.

- Nie jest ci zimno? - zapytałem, lekko zmartwiony. - Ty też możesz się rozchorować.

Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco. Nie wiedziałem, co mam mu na to odpowiedzieć, więc po prostu nic nie mówiłem. Zacząłem wycierać mu włosy.

- Miło - zaśmiał się.

Też się do niego uśmiechnąłem. Miło było o niego zadbać.

- Poradzę sobie - stwierdził, łapiąc mnie za ręce.

- Tak, wiem - mruknąłem.

Później nieśpiesznym krokiem wróciłem do łazienki. Wziąłem prysznic w wróciłem do niego. Wyglądał już trochę lepiej. Zdjąłem mokre ubrania i założył szlafrok, a z jego włosów już nie kapało. Zajął łazienkę zaraz po mnie, a ja rzuciłem się na łóżko.

Nasz wieczór i tak zakończy się w łóżku. Mogłem się tego domyślić. Chociaż w sumie, jemu przecież nie zależało tylko na seksie. No i nie musiał aż tak kombinować, przecież nie miałem nic przeciwko.

Gdy Rick wrócił położył się obok mnie. Leżeliśmy tak przez chwilę w milczeniu.

- Będziemy tylko tak leżeć? - zapytałem po jakimś czasie.

- A co chciałbyś robić? - spytał, choć doskonale znał odpowiedz.

- Wiesz czego chcę - powiedziałem tylko.

Rick oparł się na łokciach i podniósł lekko. Wiedziałem, że na mnie patrzy, ale ja nie odrywałem wzroku od lamp na suficie.

- Jesteś pewien? - zapytał.

Chyba byłem bardziej niż on.

- Jestem ci to winien po wczorajszym - oznajmiłem.

- Nic mi nie jesteś winien - zaprzeczył szybko.

Miło, że tak uważał, ale ja czułem, że zawaliłem wtedy na całej linii. Musiałem się koniecznie zrehabilitować.

Odwróciłem się do niego i uniosłem na tyle, by nasze oczy znajdowały się na mniej więcej tej samej wysokości.

Nigdy wcześniej nie byłem na prawdziwej randce. Kolejna rzecz, której miałem ochotę spróbować, została odhaczona. Mimo że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Złapał na deszcz i popsuło się auto, ale za to obejrzeliśmy film i zjedliśmy kolację. Poza tym teraz byliśmy razem, tylko we dwoje. Rick może i nie podzielał mojego zdania, ale jak dla mnie było idealnie.

Zebrałem się na odwagę i znów usiadłem na nim okrakiem. Nie zwracając uwagi na jego zaskoczenie, złapałem za pasek jego szlafroka i odwiązałem go.

- Kochaj się ze mną. - Pocałowałem go w usta, nim zdążył mi odpowiedzieć. - Proszę...

Nie chciałem myśleć o tym, jak żałośnie to zabrzmiało. Na szczęście nie musiałem się nad tym długo zastanawiać, bo Rick spełnił moją desperacką prośbę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top