LIII.

Minęło kilka tygodni od kiedy wróciliśmy z imprezy panów i niewolników. Musiałem porządnie przemyśleć sobie kilka kwestii.

Postanowiłem zaakceptować w końcu spotkania z psychologiem i choć nie byłem z tego zadowolony, zacząłem też z nim rozmawiać, a nie tylko go ignorować. Mężczyzna przychodził raz, czasem dwa razy, w tygodniu. Męczyły mnie te rozmowy. Miałem wrażenie, że w ogóle mi nie pomagają, ale mój pan wydawał się być zadowolony z tego, że w nich uczestniczę. Więc postanowiłem nadal to robić. W końcu nie miałem nic do stracenia.

Po wielu namowach postanowiłem odważyć się na jeszcze jeden krok i zacząć mówić do mojego pana po imieniu. To było dziwne. Nie mogłem się do tego przyzwyczaić, ale próbowałem, bo mój właściciel na to nalegał...

Rick na to nalegał...

Nie mogłem się przestawić na to by używać jego imienia, często łapałem się na tym, że wciąż nazywałem go moim panem. Pozbycie się takiego nawyku nie było proste. Poza tym wolałem nie zapominać o mojej pozycji.

Dni mijały powoli. To był swojego rodzaju przestój, nie działo się nic ciekawego.

Wieczorem poszedłem pod prysznic. Już od pewnego czasu spałem razem z Rickiem w jego sypialni. Wyszedłem z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem. On w tym czasie leżał na łóżku, przeglądając coś na telefonie.

Usiadłem obok niego, nie zamierzałem mu przeszkadzać.

- Jest coś, na co miałbyś jutro ochotę? - zapytał jakiś czas później.

Wyczułem jakiś podstęp w tym pytaniu. Dlaczego pyta mnie, co chciałbym jutro robić? Zsunąłem sobie ręcznik na ramiona.

- W sensie? - próbowałem go podpytać.

- Patrzyłem ostatnio w twoje dokumenty z ośrodka - odpowiedział, odkładając telefon. - Wiedziałeś, że masz jutro urodziny?

Po co przeglądał moje dokumenty? To nie wróżyło niczego dobrego. Szukał czegoś? Gdyby to był jakiś inny właściciel od razu stwierdziłbym, że zamierza mnie oddać, a jutro ma być mój ostatni dzień w rezydencji.

Ale on tego nie zrobi. Na pewno nie... Nie może mnie oddać.

- Nie mam głowy do dat - stwierdziłem, usiłując zachować spokój. - Orientowałem się w tym ile mam lat, tylko po tym co słyszałem od opiekunów.

W ośrodku dni mijały nie wiadomo kiedy, a jednocześnie czas jakby stał w miejscu. Dla niewolnika czas nie jest tym samym co dla wolnego człowieka, teraz to widziałem.

- To co? - dopytywał. - Miałbyś ochotę gdzieś jechać, coś kupić, coś zrobić?

Nadal chciałem wolności. Ale akurat o to nie mogłem go prosić.

Wpadłem na inny pomysł. Przysunąłem się bliżej niego na łóżku.

- To może zrobimy kolację? - zaproponowałem szybko.

Spojrzał na mnie zdziwiony, ale tylko przez chwilę. Zaraz po tym na jego twarzy pojawił się kojący uśmiech.

- W porządku, możemy - oświadczył spokojnie.

Na początku się ucieszyłem, ale zaraz po tym zacząłem się zastanawiać, czy on aby na pewno zrozumiał, o co mi chodzi.

- No ale nie chcę, żebyśmy tylko zjedli kolację, ugotujmy coś razem - uznałem, że powinienem doprecyzować.

- Tak, rozumiem. Będziemy gotować - zapewnił mnie. - Chcesz sprawdzić jak sobie radzisz z tym czego nauczyła cię pani Sarah? - Nie mógł powstrzymać śmiechu.

Nie było co zaprzeczać.

- Dokładnie. - Pokiwałem głową. - Jak będziesz obok, to przypilnujesz, żebym nie spalił kuchni.

Zaśmiał się na te słowa. Uznałem to za dobry znak, choć nie do końca żartowałem w tej kwestii. Wiedziałem, że moje zdolności kulinarne stoją na wyjątkowo marnym poziomie, i nawet jeśli niczego nie spalę, nie stłukę, to pewnie i tak to co ugotuję, będzie nie do zjedzenia.

Mimo to dobrze było zobaczyć uśmiech na jego twarzy. Ostatnio wydawało mi się, że uśmiecha się jakoś tak... nieszczerze, tylko po to bym sam poczuł się pewniej.

- Rick...

Pochyliłem się w jego stronę z zamiarem pocałowania go, ale zatrzymałem się, gdy wyciągnął dłoń w moim kierunku. Sądziłem, że zamierza mnie zatrzymać.

On jednak mnie nie odepchnął. Pogładził mnie tylko po policzku i poprawił moje wilgotne włosy, wsuwając kosmyki za ucho.

- Wyglądasz uroczo w tych kolczykach - powiedział, gładząc je palcem.

Uśmiechnąłem się i pocałowałem go. Brakowało mi tego, brakowało mi jego bliskości. Mój pan... Rick odwzajemnił pocałunek, ucieszyło mnie to. Objąłem dłońmi jego twarz, ale kiedy liczyłem już na to, że coś z tego będzie, on mnie od siebie odsunął.

Czemu? Dlaczego on znowu mi to robi?

- To... - zaczął, ale nie pozwoliłem mu skończyć.

- Tylko nie mów, że jeszcze za wcześnie - zastrzegłem. - Proszę.

Mężczyzna uciekł ode mnie wzrokiem, odwracając głowę na bok.

- Nie chcę cię zranić - powiedział po chwili.

- To mnie nie odpychaj - zaprotestowałem, być może trochę za bardzo się przy tym unosząc.

Coś z tyłu głowy nadal mówiło mi, że nie mogę na niego krzyczeć, bo jest moim panem. Kupił mnie, zapłacił i muszę być mu posłuszny, ale coraz bardziej oswajałem się z tym, że on wcale nie chce bym taki był. Miałem czuć się swobodnie. Byłem mu wdzięczny za to jak mnie traktował i ile dla mnie zrobił, mimo to nie wymagał całkowitego posłuszeństwa.

- Dawno tego nie robiliśmy - próbowałem go przekonać. - Brakuję mi tego.

- Wybacz - powiedział tylko, po czym podniósł się i ruszył w stronę drzwi.

- Jutro mi chyba nie odmówisz? - zapytałem podchwytliwie.

Mężczyzna zatrzymał się w połowie ruchu, z ręką wyciągniętą w stronę klamki. Opuścił dłoń i powoli odwrócił się w moją stronę. Najwyraźniej chciał się upewnić, czy aby na pewno dobrze mnie zrozumiał.

- Ja cię... - zamilkłem. Te słowa nadal nie chciały mi przejść przez gardło. Zakłopotany, spuściłem wzrok. - Ja... chcę mieć cię blisko.

Nie odpowiedział mi od razu. Przez chwilę panowała cisza, dopiero później usłyszałem, że mężczyzna otworzył drzwi.

- Zastanowię się - oznajmił i wyszedł.

Te słowa mnie zabolały, choć w zasadzie nie powiedział nic, co mogłoby mnie urazić.

Nie chciałem mówić mu tego wprost, ale brakowało mi seksu z nim. Kiedy to ze mną robił było inaczej niż moje wszystkie pozostałe razy. Mój obecny właściciel naprawdę potrafił być delikatny i czuły, był miły i zwracał uwagę na to jak się czuję. Bałem się jednak, że jeśli mu o tym powiem, to pomyśli, że robię to tylko dlatego, by mu się przypodobać, albo z poczucia obowiązku.

Westchnąłem donośnie i rzuciłem się na łóżko. Patrzyłem w sufit, przypominając sobie groźbę, która padła z ust mojego pana, gdy wyjeżdżaliśmy z hotelu.

- To co - mruknąłem sam do siebie - mam zbić wazon, żebyś się ze mną przespał?

Nie wracaliśmy już więcej do tego tematu. Tego wieczora szybko poszedłem spać.

Następnego dnia nie mogłem się doczekać kolacji. Zaskoczyło mnie trochę, że przez cały dzień Rick nie zająknął się tym ani jednym zdaniem, więc zacząłem już podejrzewać, że o tym zapomniał. Był tego dnia okropnie zapracowany... Brałem pod uwagę, że mogło mu to po prostu wypaść z głowy. Ale kiedy zapadł wieczór zaprosił mnie do kuchni, żebyśmy przyrządzili coś we dwóch.

Cieszyłem się, że będziemy mieli okazję zrobić coś razem, ale pani Sarah chyba nie podzielała mojego entuzjazmu.

- Na pewno poradzicie sobie sami? - wolała się upewnić.

- Tak, Rick będzie pilnował, żebym niczego nie rozbił, ani nie spalił - zapewniłem ją lekkim tonem.

Chyba niezbyt ją to uspokoiło.

- W książce zaznaczyłam wam kilka prostych przepisów, żebyście nie kombinowali z czymś, z czym możecie mieć problemy. - Wskazała na książkę kucharską, leżącą na blacie. - A gdybyście potrzebowali gaśnicy, to...

- Poradzimy sobie. Spokojnie - zapewnił ją mój pan.

- No dobrze, w razie czego będę w pokoju - w końcu dała za wygraną.

- Nie będziemy przeszkadzać - dodał z uśmiechem.

- Tylko ostrożnie, chłopaki - ostrzegła nas jeszcze raz zanim wyszła.

Przekartkowaliśmy książkę i ostatecznie postawiliśmy na potrawkę z kurczakiem i warzywami. Wydawało się to dość proste i był to jeden z przepisów, które zaznaczyła nam pani Sarah, więc założyliśmy, że nie powinniśmy mieć z tym zbyt dużych problemów.

Podzieliliśmy się obowiązkami i zabraliśmy się do pracy.

- Jak ci idą spotkania z psychologiem? - zapytał, gdy zająłem się krojeniem warzyw.

Nie chciałem odpowiadać na to pytanie...

- To nie rozmawiasz z nim? - zdziwiłem się.

Byłem przekonany, że po każdej wizycie lekarz zdaje mu sprawozdanie. Może nie z całej sesji, ale Rick na pewno pyta go o postępy.

- Rozmawiam, ale chcę usłyszeć twoją opinie - odparł szybko.

Musiałem się nad tym chwilę zastanowić.

- Chyba jest lepiej. Znaczy... no... zacząłem z nim rozmawiać, jest lepiej.

- Cieszę się - odpowiedział, uśmiechając się przy tym.

Trochę rozmawialiśmy, trochę gotowaliśmy w milczeniu. Ale i tak dobrze się bawiłem, nie zawsze miałem okazję spędzać z nim czas, więc podobały mi się nawet te chwilę w milczeniu.

- Może będzie gotować tak częściej? - zaproponowałem, wyciągając talerze z szafki.

- Czemu nie? To całkiem... - przerwał, gdy zobaczył, że jeden z talerzy właśnie wysunął mi się z dłoni.

Już wystawił rękę, żeby go złapać, ale sam zdążyłem. Co prawda ledwo, ale jednak udało mi się go chwycić zanim upadł na podłogę i się rozbił.

- Mam - powiedziałem, jakbym chciał sam siebie w tym utwierdził.

Rick starał się nie pokazywać po sobie zaskoczenia. Nie miałem mu tego za złe, ja też się zdziwiłem.

- Talerzy nie tłuczesz. Tylko w wazony, co? - Uśmiechnął się do mnie.

- Do wazonów to ja się już nawet nie zbliżam - oświadczyłem, kładąc talerz na blacie.

Reszta przygotować przebiegła już bez żadnych problemów. Ustawiliśmy wszystko w jadalni i zasiedliśmy do kolacji. Już po pierwszej łyżce zorientowałem się, że to nie to, o co mi chodziło. Mogłem się domyślić, że nie wyjdzie...

- Bez smaku, prawda? - zapytałem, chcąc się upewnić, że też tak myśli.

- Zawsze można dodać przypraw - stwierdził.

Podniósł się i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z mieszanką przypraw, której zazwyczaj używała pani Sarah. Dodał trochę do swojej potrawki i zaczął jeść. Teraz chyba dużo bardziej mu smakowało, więc postanowiłem zrobić to samo co on.

Dosypałem sobie przypraw i znowu spróbowałem. Ja to mam pecha w życiu... Jak nie w jedną, to w drugą stronę. Dałem za dużo przypraw i teraz nie dało się tego jeść.

- I jak? - spytał mój pan.

- Lepiej... - mruknąłem, próbując nie dać po sobie nic poznać.

Zjadłem trochę, bo nie chciałem robić mu przykrości i pokazywać po sobie, że znowu coś mi nie pasuję, ale on i tak to zauważył.

- Za dużo? - bardziej stwierdził niż zapytał.

Nie odpowiedziałem mu, co uznał za potwierdzenie. Spuściłem wzrok, nie chciałem zepsuć tej kolacji.

Szybko usłyszałem, że odsuwa krzesło i wstaje. Spojrzałem na niego, szedł ze swoim talerzem w moją stronę.

- Co robisz? - zapytałem, gdy zabrał mój talerz i postawił swój na jego miejsce.

- Zamienimy się talerzami - powiedział i wrócił do siebie.

Patrzyłem za nim jak z powrotem siada na swoim krześle.

- Ale teraz nie będzie ci smakować - zaprotestowałem słabo.

Mój pan wziął pierwszą łyżkę do ust. Nie byłem pewien, czy aby na pewno nie skupiał się na tym, by się nie skrzywić, ale zaraz po tym spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Zapomniałeś, że lubię ostre jedzenie?

Jeśli udawał, to bardzo przekonująco.

Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Jego potrawka była o wiele lepsza niż moja i znacznie łagodniejsza.

- Kiedy skończymy moglibyśmy może... obejrzeć jakiś film - zaproponowałem.

Zaskoczyło go to. W sumie to liczyłem na coś innego, ale film też może być. Poza tym pewnie i tak by się nie zgodził, gdym zaproponował mu to, co faktycznie chciałem.

- Moglibyśmy też pójść do sypialni - rzucił jak gdyby nigdy nic.

Spojrzałem na niego zdziwiony, ale szybko przywołałem się do porządku. Na pewno nie chodziło mu o to samo, co mi. Po prostu podziałała moja wyobraźnia i znalazła w tym jakiś podtekst.

- Obejrzeć film na laptopie? - domyśliłem się.

- Możemy tak zrobić - zaśmiał się. - Choć myślałem o czymś innym.

Czyli dobrze go zrozumiałem...

- Tak. - Natychmiast wstałem od stołu. - Chodźmy.

Mój pan nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy zobaczył to jak zareagowałem.

- Jesteś aż tak napalony?

Zaczerwieniłem się na te słowa. Rzeczywiście wychodziłem teraz na jakiegoś napaleńca, który nie może się doczekać, aż... taa...

- To też... - mruknąłem cicho i podniosłem na niego wzrok. - Ale bardziej boję się, że się rozmyślisz...

- Nie rozmyślę się - zapewnił już poważniej, ale nadal się przy tym uśmiechał. - Dokończmy kolację.

Jeszcze kilka miesięcy temu zrobiłbym wszystko byleby tylko odwlec to w czasie i jak najdłużej przeciągać tę kolację, a teraz? Teraz chciałem już tylko, żeby zabrał mnie do sypialni. Okropnie się przy nim zmieniłem.

Mimo wszystko nie pośpieszałem go, nie chciałem wywierać na nim żadnej presji. Zjedliśmy powoli i posprzątaliśmy po sobie, a potem poszliśmy do jego sypialni.

Na początku pomyślałem, że znowu coś źle zrozumiałem, w końcu nigdy nie robiliśmy tego tutaj, zawsze szliśmy do pokoju z ''zabawkami''. Skrzywiłem się na myśl, że gdy uprawialiśmy tam seks mój pan miał wszystkie swoje ''zabawki'' w jednym miejscu. Wliczając w to mnie.

Podszedłem bliżej łóżka, Rick zamknął za nami drzwi, ale nie zbliżył się do mnie. Postanowiłem dać mu jeszcze trochę czasu. Chyba się nad czymś zastanawiał.

Kiedy nareszcie znalazł się obok mnie, stwierdziłem, że nie mogę już dłużej czekać. Jeśli ja nie zrobię pierwszego kroku, to mogę się go nigdy nie doczekać z jego strony.

Pocałowałem go. Na początku był to delikatny pocałunek, nieśpieszny, nieśmiały. Gdy go odwzajemnił, pogłębiłem go, mojego właściciela zaskoczył ten gest. Wykorzystałem ten moment, chwyciłem go za koszulę i przyciągnąłem bliżej, po czym rzuciłem się do tyłu na łóżko. Moje plecy uderzyły w materac, a mój pan znalazł się nade mną.

To rozdzieliło na chwilę nasze usta, ale szybko wróciliśmy do całowania. Chyba niezbyt mu przeszkadzało to, co właśnie zrobiłem. On też tego chciał, poczułem satysfakcję na tę myśl. Szarpnąłem za dół jego koszuli, dając mu znak, że ma ją zdjąć. Zrozumiał, rozpiął kilka górnych guzików i ściągnął ją przez głowę.

- Nie chcę cię skrzywdzić - zapewnił mnie jeszcze raz. - Możemy przerwać w każdej chwili, nie będę zły.

Uniosłem się trochę i zdjąłem koszulkę, którą natychmiast odrzuciłem na bok.

- Nie będę chciał przerwać, obiecuję - oświadczyłem, rozpinając spodnie i zsuwając je.

Rick złapał mnie za ręce, powstrzymując moje ruchy. Spojrzałem na niego zaskoczony. Przestraszyłem się, że zrobiłem się zbyt nachalny i się przez to rozmyślił.

- Nie to masz mi obiecać - powiedział poważnie, patrząc mi w oczy. - Obiecaj, że powiesz, jeśli coś ci nie będzie odpowiadać. Jeśli źle się poczujesz, to powiedz.

- Obiecuję.

Nie wiem, czy mi uwierzył. Nie chciałem wiedzieć.

Podsunąłem się do góry, ściągając spodnie do końca i rzucając je obok koszulki. Mężczyzna zbliżył się do mnie, podpierał się na rękach, patrząc mi prosto w oczy. Pochylił się i zaczął mnie całować. Jedną rękę wsunął pod moje plecy, a drugą pogładził mój brzuch. Przygryzłem mu wargę, gdy jego dłoń wsunęła się za moje bokserki.

Syknął z bólu, odsuwając się nieznacznie.

- Przepraszam... - powiedziałem z żalem.

Przez chwilę badał mnie wzrokiem, gdy upewnił się, że nie był to umyślny protest, wrócił do tego, co przed chwilą przerwał. Tym razem jednak dał już spokój moim ustom i zajął się robieniem mi malinek na szyi. Całował moją szyję, ramiona, klatkę piersiową, potem zaczął schodzić niżej.

Zsunął mi bokserki i zacisnął dłoń na mojej męskości, przez co jęknąłem. Zaczął poruszać ręką, a jej przyśpieszanie, powodowało u mnie tylko głośniejsze wydawanie tych żenujących dźwięków. Mocno zacisnąłem palce na kołdrze, mając przeczucie, że to co czułem w dolnej części podbrzusza niedługo osiągnie apogeum.

- R-Rick...

Mężczyzna mnie pocałował. Byłem wdzięczny za to, że zdołał zamknąć mi usta. Doszedłem prędzej niż bym sobie tego życzył. Zrobiłem się cały czerwony, nawet jak na mnie to nastąpiło wyjątkowo szybko. Odetchnąłem głęboko, próbując się nieco uspokoić.

- Możemy na tym skończyć, jeśli chcesz - usłyszałem nagle jego głos.

- Chyba żartujesz. - Uniosłem się na łokciach.

Unikał patrzenia mi w oczy. Przygryzłem wargę, objąłem dłońmi jego twarz i nakierowałem ją w moją stronę. Zmusiłem go, by na mnie spojrzał, tak jak on to zawsze robił.

- Nie musisz się ze mną cackać - powiedziałem pewnie. - Chcę więcej... Chcę ciebie.

Zaśmiał się krótko.

- Od kiedy ty się taki wymagający zrobiłeś? - zapytał rozbawiony.

Wiedziałem od kiedy. Ale nie wiedziałem jak mam mu to powiedzieć. Nie... To byłoby kłamstwo. Wiedziałem. Nie potrafiłem.

- Od kiedy cię... - znowu się zawahałem. Znowu nie dokończyłem - lepiej poznałem. Wiem, że mnie nie skrzywdzisz.

Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał.

Jestem beznadziejny. To dwa proste słowa. Czemu nie mogę mu tego powiedzieć.

Westchnął w końcu, dając za wygraną i sięgnął do szuflady po buteleczkę lubrykantu.

- Skoro tego chcesz - dał mi jeszcze ostatnią szansę, żeby się wycofać.

Nie zamierzałem z niej skorzystać.

- Chcę.

Rick wylał sobie lubrykant na palce. Wziąłem głęboki oddech, zdając sobie sprawę z tego, co teraz nastąpi. Starałem się nie krzywić, kiedy po kolei wkładał we mnie palce, robiąc sobie miejsce. Gdy skończył, spojrzał na mnie jeszcze raz, żądając kolejnego dowodu na moje przyzwolenie. Pokiwałem głową. Dopiero wtedy ściągnął spodnie i wszedł we mnie. Krzyknąłem przytłumionym głosem. Mimowolnie z moich oczy poleciały łzy, gdy poczułem ból. Zasłoniłem twarz ręką, nie chcąc mu tego pokazywać.

Odczekał chwilę, dając mi czas na przyzwyczajenie się. Wziąłem jeszcze kilka szybkich oddechów.

- W porządku? - zapytał.

- Mhm... - mruknąłem tylko.

- Bardzo cię boli?

- Nie, jest dobrze - powiedziałem, nie chcąc go martwić.

Powoli zaczął się we mnie poruszać. Znałem to uczucie. Aż za dobrze. Ale wiedziałem, że tym razem było inaczej. Jęknąłem, gdy nadeszła pierwsza fala przyjemności. Z przyzwyczajenia spróbowałem stłumić te uczucia. To nie ja powinienem czerpać z tego przyjemność, tylko on. Poprzedni właściciele raczej starali się robić to w ten sposób, by im było jak najlepiej moim kosztem.

Nagle poczułem, że jego ciepła dłoń odsuwa moją rękę i zaczyna wycierać mi łzy. Złapał moją dłoń i splótł nasze palce razem. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że przecież on tego ode mnie nie wymaga. Też chciał, żeby było mi dobrze.

Pocałował mnie, potem przyśpieszył. Jęczałem, krzyczałem, a on ruszał biodrami i mnie całował. Niedługo później doszedłem, a on jakiś czas później. Objął mnie i przytulił. Byłem zmęczony. Kiedy poczułem się już lepiej, poszedłem pod prysznic, żeby się umyć. Gdy wyszedłem z łazienki Rick poszedł po mnie. Wróciłem do jego sypialni i położyłem się do łóżka. Zawahałem się przez chwilę, może powinienem pójść jednak do siebie? Ostatecznie jednak zrezygnowałem z tego pomysłu.

Gdy Rick wrócił, położył się obok mnie. Leżałem odwrócony do niego plecami. Byłem śpiący i zmęczony, ale nie zdążyłem jeszcze zasnąć. Denerwowałem się, gdy milczał. Niepokoiła mnie odległość między nami. Serce biło mi jak szalone, zupełnie jakbym czekał na wyrok.

- Nie kazałeś mi przestać - oznajmił po chwili milczenia. - Mam nadzieję, że nie czułeś, że seks ze mną jest twoim obowiązkiem.

- Nie, chciałem to zrobić. - Odwróciłem się w jego stronę. - Lubię seks z tobą. Nie czułem się źle, kiedy to robiliśmy.

Nie wiem, czy mi uwierzył. Ja nie potrafiłem czytać z niego tak dobrze jak on ze mnie.

- Nie okłamujesz mnie? - zapytał, okrywając mnie dokładniej kołdrą.

- Skończyłem już z okłamywaniem cię - oświadczyłem, przesuwając się bliżej niego i pozwalając mu się przytulić. - Więcej z tego szkody niż pożytku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top