LII.
Przyjrzałem się jeszcze raz tej kobiecie. Skądś ją kojarzyłem. Nie byłem pewien, czy to aby nie ta sama kobieta, która rozmawiała z moim panem i jego potencjalnym współpracownikiem.
- Coś się stało? - zapytała, gdy facet puścił jej niewolnika.
- Tak, twój niewolnik... - zaczął od razu mężczyzna.
- Nie ciebie pytam - syknęła na niego i odwróciła się w stronę ''swojej własności''.
Najwidoczniej dla mężczyzny to było już zbyt wiele. Odepchnął ją i jej niewolnika, po czym ruszył w moim kierunku. Kompletnie mnie sparaliżowało, nie wiedziałem co mam zrobić. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem uciec.
- Dość tego, zabieram go. - Chwycił mnie za ramie i przyciągnął do siebie. - Nie będę słuchał się jakiejś baby i jej zabawki.
Kobieta złapała go za nadgarstek i ścisnęła na tyle mocno, że mnie puścił. Odsunęła mnie do tyłu i stanęła na przeciwko niego.
- Ty chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz. - Uśmiechnęła się chytrze. - Wasza firma miała zostać wykupiona i zyskać nowego właściciela, prawda?
Ściągnęła swoją srebrną maskę i spojrzała na niego swoimi niebieskimi oczami.
- A więc poznaj nową właścicielkę - kontynuowała. - Jak widzisz, nie radzę mnie denerwować, bo zapewniam cię, że będziesz szorował kible do końca życia i nie znajdziesz już innej pracy.
Facet ewidentnie chciał dodać coś jeszcze, ale odpuścił. Zmierzył ją wzrokiem, ale nic już nie powiedział. Po prostu odszedł.
Nie potrafiłem opisać jaką poczułem ulgę, gdy sobie poszedł. Przez niego powróciły do mnie wspomnienia związane z ochroniarzami.
- Nic ci nie zrobił, Diabełku? - zwróciła się do swojego niewolnika. Złapała go za policzki i uważnie obejrzała jego twarz, jakby doszukiwała się na niej jakichś ran.
- Wszystko w porządku - powiedział skrępowany. - Dzięki.
Chyba w końcu mu uwierzyła, bo puściła go. Nie potrafiłem się nadziwić relacji tych dwojga. Biorąc pod uwagę, że ten chłopak jest jej niewolnikiem, to zachowywał się przy niej bardzo swobodnie. Ona również była dla niego podejrzanie miła i troskliwa.
- Kolega? - zapytała go, patrząc na mnie.
Wzdrygnąłem się i zrobiłem krok do tyłu. Nie powinienem zwracać na siebie tyle uwagi.
- Nie znam go - odparł od razu chłopak.
- Yv - przedstawiła się z szerokim uśmiechem, wystawiając do mnie rękę, po czym ruchem głowy wskazała na swojego niewolnika. - A ten ponurak to Erik.
On tylko skinął do mnie głową. Zawahałem się chwilę, ale ostatecznie złapałem kobietę za dłoń, uznając, że odmówienie przywitania się byłoby niemiłe skoro mi pomogła, ale również nierozsądne skoro jest ode mnie wyżej w hierarchii.
- Jestem Matt - przedstawiłem się, puszczając ją.
- Gdzie twój pan? - zapytała.
Momentalnie wróciłem na ziemię. Będzie wściekły, kiedy zobaczy, że mnie nie ma. Będzie mnie szukał. Istnie też spora szansa, że będzie się martwił... ale kiedy już mnie znajdzie, to na pewno się wkurzy.
- Nie wiem... - mruknąłem, nie wiedząc co robić dalej.
Ucieczka nie była dobrym pomysłem. Powinienem go jak najszybciej znaleźć, ale... boję się co mi powie. Moje tłumaczenia są bardzo słabe, a co najgorsze znowu wpakowałem się w kłopoty.
- Chcesz go poszukać? - zadała mi kolejne pytanie.
Spojrzałem na nią zmieszany. Dlaczego tak się przejmowała? Raz pomogła mi przy okazji, bo stanęła po stronie swojego niewolnika, ale czemu dalej się mną przejmowała?
Chociaż może zwracała na mnie taką uwagę, bo z jej perspektywy to wszystko wydawało się podejrzane. Wiedziała, że jestem niewolnikiem, może nie podobało się jej, że nie ma mnie ze swoim panem.
- Będzie na mnie zły - wyjaśniłem. - Nie miałem nigdzie odchodzić...
- To on zrobił ci te wszystkie blizny?
- Nie - odparłem szybko. - Nie on.
Pan na pewno będzie zły, ale byłem pewien, że nie zrobi mi żadnych nowych blizn. No i nie chciałam, by podejrzewała go o takie coś.
- Pójdę go poszukać - powiedziałem w końcu i ruszyłem przed siebie.
Przecież jak ucieknę, to będzie jeszcze gorzej.
Kobieta krzyknęła coś za mną, próbując mnie zatrzymać, ale ja i tak stanąłem jak wryty, gdy tylko zrobiłem kilka kroków do przodu.
- Matt! - krzyknął mój pan. - Wszędzie cię szukałem.
Znalazł mnie szybciej niż sądziłem. Stał niedaleko wyjścia z willi, z którego skorzystałem, by uciec i z którego przed chwilą skorzystał ten facet. Zrobił krok w moim kierunku, a ja automatycznie się cofnąłem. To go trochę zaskoczyło, na tyle, że się zatrzymał, ale zaraz po tym ponownie ruszył w moją stronę.
Yv i jej niewolnik również do nas podeszli.
- Rick? Ty jesteś jego panem? - zdziwiła się kobieta. - A mówiłeś, że nie chcesz mieć już niewolnika.
- Jakoś tak się złożyło - mruknął mój pan, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Zaskoczył mnie ten komentarz Yv, najwyraźniej znała mojego właściciela. I to musiała znać go już po tym jak stracił mojego poprzednika.
- To wy się znacie? - Erik zadał pytanie, które cisnęło mi się na usta.
- Aha, poznaliśmy się przez jego brata, Paula - odpowiedziała mu jego właściciela. - Co tam u niego?
Mój pan przestał wbijać we mnie swoje spojrzenie i zwrócił się do koleżanki. Ja nadal wbijałem wzrok w podłogę.
- Niewiele się zmieniło, nadal wyrywa panienki na moje auto - odpowiedział niechętnie. - Widzę, że Matta już poznałaś.
- W zasadzie to mój Diabełek go znalazł - wyjaśniła lekkim tonem.
- To twój niewolnik?
- Mój mąż - poprawiła go.
- Na jedno wychodzi - skomentował Erik.
Ze zdziwienia aż podniosłem wzrok. Mój pan chyba tego nie zauważył, jego też to zaskoczyło.
Zdążyłem się już zorientować, że Yv i Erik mają całkiem dobrą relację, ale nie spodziewałbym się tego, że są małżeństwem. No i najwyraźniej to ukrywali, bo na ich palcach nie zobaczyłem obrączek. Poza tym przyszli tu razem jako para pani i niewolnik. Może to ukrywali? Albo, skoro przyszedł tu z niebieskim elementem, który oznaczał niewolnika, może został do tego zmuszony? No chyba, że chustka faktycznie była granatowa, a nie niebieska...
- Aż tak ci u mnie źle? - Yv zrobiła urażoną minę, ale widziałem, że chce się jej śmiać.
- Nie wiem, gdzie by mi było lepiej - powiedział z pełną powagę i również się do niej uśmiechnął.
Nie. Patrząc na nich, nie potrafiłbym uwierzyć w to, że ona go do tego zmusiła.
Moje rozmyślania przerwał fakt, że mój właściciel położył mi dłoń na ramieniu. Szybko przekierowałem swoje spojrzenie na niego. Od razu tego pożałowałem i opuściłem wzrok. Przestraszyłem się tego, co zobaczyłem w jego oczach.
To nie była złość. On się o mnie martwił, przestraszył się, gdy wrócił na miejsce i mnie nie znalazł. Mówił, że mnie szukał, a to znaczyło, że mu zależy...
Wolałbym tego nie wiedzieć, nie po tym co zrobiłem. Wiedziałem, że zawodzę go na każdym kroku.
- Matt, co się stało? - zapytał jeszcze raz.
- Ja... przepraszam - powiedziałem, zmuszając się, by nie podnosić na niego wzroku. - Nawaliłem, przeze mnie nie dostaniesz kontraktu.
- O czym ty mówisz? - Próbował mnie zmusić, bym na niego spojrzał, ale wykręciłem głowę w bok, by mu to uniemożliwić. Westchnął z rezygnacją, ustępując. - Dobiliśmy przecież umowę. Zresztą Yv mi pomogła.
Spojrzałem jeszcze raz na Yv, czyli to jednak ona z nimi rozmawiała. Więc pewnie firma, o której mówiła, że ją przejęła, to ta sama, z którą mój pan nawiązał umowę. Ulżyło mi, że mu się to udało. No i że swoją ucieczką nie zaprzepaściłem jednak ich szans na współpracę.
- To może my was już zostawimy? - zaproponowała. - Chyba macie coś do obgadania. Wygląda na to, że ktoś nieźle przestraszył twojego chłopaka.
''Chłopaka''? Niby po czym uznała nas za parę? Przecież w ogóle się tak nie zachowujemy. Poza tym zdawała sobie sprawę, że jestem jego niewolnikiem.
- Chodź. - Złapała swojego męża pod ramię i ruszyła z nim w stronę wejścia na salę. Przechodząc obok mojego właściciela, zatrzymała się jeszcze i dodała ciszej: - Nie bądź dla niego zbyt surowy, chłopak i tak dużo przeszedł tego wieczora.
Mężczyzna nie odrywał ode mnie wzroku.
- Spróbuję - odpowiedział ponuro. Chyba domyślał się, że to co usłyszy mu się nie spodoba.
Popatrzył jeszcze za odchodzącymi Yv i Erikiem, po czym sam rozejrzał się po ogrodzie. Złapał mnie za rękę i poprowadził do wnętrza drewnianej altany.
Było już ciemno. Przy głównej ścieżce znajdowały się lampy, ale tutaj widoczność nie była już taka dobra. Nie byłem nawet w stanie dokładnie widzieć jego twarzy. Mój pan rozejrzał się, aby upewnić czy na pewno jesteśmy sami. Kiedy udało mu się to potwierdzić, oparł się plecami o ścianę i wbił we mnie spojrzenie.
- To jak? - zapytał surowo i skrzyżował ręce. - Wyjaśnisz mi to?
Mógłbym spróbować kłamać, ale to nigdy nie wychodziło mi na dobre. Poza tym obawiałem się, że jeśli i to oszustwo się wyda, to pan mi nigdy nie daruję.
Zwlekałem jak bardzo się dało z wyjaśnieniami, ale nie mogłem robić tego w nieskończoność.
- Jeden facet powiedział, że załatwi ci ten kontrakt, jeśli się z nim prześpię - zacząłem nieśpiesznie ze sporymi oporami. - Zabrał mnie do pokoju... ale uciekłem...
Przez chwilę panowała cisza, chyba potrzebował czasu, żeby to przetrawić. Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy.
- Ty chciałeś...? - nie musiał kończyć, wiedziałem, o co mu chodzi.
- Tak...
W momencie, gdy tylko to powiedziałem, poczułem bolesne uderzenie w policzek. Na początku tylko mnie to zaskoczyło, ból przyszedł później. Tak mnie to zaskoczyło, że nawet nie krzyknąłem. Zatoczyłem się lekko. Nie zdawałem sobie sprawy, że znajduję się w zasięgu jego ręki.
Za co to było? Podniosłem na niego wzrok. Miałem ochotę go o to zapytać, ale przecież doskonale wiedziałem.
- Zasłużyłem sobie - powiedziałem zamiast tego.
- A żebyś wiedział, że sobie zasłużyłeś - warknął. - Coś ty sobie w ogóle myślał?
Miałem na końcu języka, by odpowiedzieć mu, że w ogóle nic wtedy nie myślałem.
Był zły. Wiedziałem, że tak będzie. Może jednak lepiej było nie mówić mu całej prawdy...
- Przepraszam...
- Myślisz, że ''przepraszam'' cokolwiek tu da? - Chyba miał ochotę wykrzyczeć mi w twarz jaki jestem głupi i lekkomyślny, ale powstrzymał się, by nikt nas nie usłyszał. - Ledwo co pozbyłem się ochroniarzy, a ty już szukasz sobie nowych gwałcicieli. Może trzeba było zostawić cię w ośrodku. Tam nie musiałbyś szukać, miałbyś wszystko czego chcesz.
Miałem ochotę ryczeć. Wiedziałem, że jest na mnie wściekły, ale nie chciałem usłyszeć od niego takich słów. Mógł uznać, że to co zamierzałem zrobić, było gorsze niż ukrywanie występków ochroniarzy, w końcu tym razem sam sprowokowałem sytuację. Nie chciałem, by żałował tego, że mnie kupił. Nie chciałem wracać do ośrodka. Na samą myśl poczułem, że mam problemy z oddychaniem.
Nie zastanawiałem się nad tym ani chwili dłużej, po prostu klęknąłem przed nim. Pochyliłem nisko głowę i ułożyłem dłonie na kolanach, tak jak nas uczyli.
- Przepraszam... Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam - mówiłem, starając się, by w moim głosie nie było słychać drżenia. Nie zadziałało, głos trząsł mi się, tak samo jak moje ramiona. - Wybacz mi. Źle zrobiłem. Już więcej tego nie zrobię.
- Matt - syknął.
Słyszałem irytację w jego tonie, mimo to nie przestawałem.
- Wybacz mi. Zrobię wszystko, co zechcesz. Naprawdę wszystko. Możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz. Ja nie chcę tam wracać...
Nie odpowiedział. Ciszę pomiędzy nami przerywały tylko dźwięki imprezy, które wydobywały się przez otwarte drzwi, prowadzące na salę i śmiechy towarzystwa, które postanowiło wyjść do ogrodu. Na szczęście nikt nie zmierzał w stronę altany i nas nie zauważył.
- Wracać, gdzie? - zapytał z rezygnacją, choć wydawało mi się, że odpowiedź nasuwała się sama.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Do ośrodka - odparłem. - Powiedziałeś mi kiedyś, że nigdy nie wybaczyłbyś zdrady...
Może nie powinienem był o tym przypominać. Może to tylko pogorszy sprawę.
- Błagam, to się już więcej nie powtórzy - zapewniłem go. - Przyrzekam.
Właściciel zrobił krok do przodu i kucnął przede mną.
- Oczywiście, że się już więcej nie powtórzy - powiedział pewnie.
Czyli jednak mnie wyrzuci...
Złapał mnie delikatnie za brodę i uniósł ją do góry. Tym razem się nie opierałem, spojrzałem na niego. Nie widziałem już tak wielkiego gniewu, bardziej rozczarowanie. To chyba jeszcze gorsze.
- Ostatecznie do zdrady nie doszło, prawda?
Pokiwałem głową. Dostrzegłem na jego twarzy lekki uśmiech na ten gest. Następnie puścił mnie i wstał.
- Jesteś na mnie zły? - zapytałem nim zdążyłem ugryźć się w język. To było głupie pytanie.
- Jasne, że jestem - odparł bez cienia wahania, po czym machnął na mnie ręką. - Wstawaj.
Tak też zrobiłem. Podniosłem się szybko i stanąłem obok niego. Mój pan ponownie oparł się o ścianę altany. Unikał patrzenia na mnie. Przeczesał włosy rozdrażniony i wyjrzał między deskami na oświetloną willę.
- Myślisz, że po tym jak naradziłem cię na moich ochroniarzy, prosiłbym jeszcze, żebyś przespał się z jakimś kontrahentem? - zapytał, przerywając ciszę.
- Wiedziałem, że byś mnie o to nie poprosił - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - ale myślałem, że zależy ci na tym kontrakcie...
- Nie aż tak - wszedł mi w słowo.
Odwrócił się w moją stronę. Poczułem ogromną chęć, żeby się cofnąć, ale jakimś cudem zmusiłem się, by tego nie robić.
- Wcześniej tego nie mówiłem, bo sądziłem, że to oczywiste, ale nie życzę sobie, żebyś pieprzył się z kimkolwiek poza mną.
Nie byłem pewien jak mam na to zareagować.
- Chcesz...?
- Myślisz tylko o tym? - westchnął ciężko.
Wybacz, ale trudno mi tego nie robić, po tych wszystkich latach w ośrodku i tego, co mam tam wmawiali...
W sumie... psycholog to może faktycznie nie taki głupi pomysł...
- Ja... - nie potrafiłem ubrać w słowa tego, co chcę powiedzieć. Chciałem go jeszcze raz przeprosić, ale przecież powtarzanie w kółko głupiego ''przepraszam'' niczego nie zmieni. - Ja będę już grzeczny. Będę ci gotował, sprzątał. Będę zwracał się do ciebie jak tylko zechcesz. Już niczego nie rozbiję. Więc proszę... Proszę...
O co ja w zasadzie zamierzałem go prosić... Nie chciałem niczego więcej, tylko, żeby mi wybaczył.
- Zrobię wszystko, żebyś tylko mi wybaczył...
- Wszystko? - zaśmiał się mój pan.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Nie spodziewałem się, że go to rozśmieszy.
- Co tylko zechcesz. Jak zechcesz. I ile razy zechcesz. Wszystko - powiedziałem stanowczo.
Miałem tego nie robić... Tymczasem ja znowu wszystko sprowadzam do seksu. Kiedy do mnie podszedł, od razu chciałem spuścić wzrok, ale on mi to uniemożliwił. Nie pozwolił tego zrobić, chciał, bym patrzył mu w oczy.
- Wszystko to naprawdę bardzo dużo - stwierdził.
Nie mogłem odgadnąć, o czym myślał.
- Panie...
- Miałeś używać imienia - upomniał mnie.
- R-Rick... - wyjąkałem.
Puściły mi hamulce. Chyba chciał jeszcze coś dodać, ale nie zdążył. Najwyżej mnie odepchnie. Przytuliłem się do niego, schowałem twarz w materiale jego garnituru i objąłem go dłońmi. Próbowałem jakoś powstrzymać łzy, ale to również mi nie wyszło.
Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Na szczęście mnie nie odepchnął, tylko również objął.
- Wcale nie musisz robić wszystkiego - powiedział cicho. - Ale pójście z tym facetem, to naprawdę była głupota.
- Przepraszam...
- No już, w porządku. Tylko nie rób tak więcej - mruknął, głaszcząc moje plecy. - Nie chcę, żeby znowu ktoś cię skrzywdził, ale czasem naprawdę nie da się przewidzieć co jeszcze strzeli ci do głowy...
Jestem głupi. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, żeby z nim pójść? Powinienem zostać i wierzyć, że mój pan sam sobie poradzi...
- Wracajmy już do domu... - poprosiłem.
- Dobry pomysł.
Mój właściciel odebrał klucze z miejsca, które wyglądało jak recepcja. Wsiedliśmy do auta i opuściliśmy willę. Po drodze pan wyjaśnił mi, że niedługo pojedzie do tamtej firmy, by podpisać kontrakt. Tym razem już nie martwiłem się, że coś mi się stanie w rezydencji, gdy jego tam nie będzie.
Reszta drogi minęła nam w milczeniu. Za szybą było już ciemno, więc nie widziałem zbyt wiele, ale wpatrując się tak w tę ciemność, coś sobie uświadomiłem. Kiedy zobaczyłem, że się o mnie martwił, obudziło się we mnie poczucie winy. Wiedziałem, że zrobiłem źle i nie chciałem go rozczarować. Bałem się, że będzie na mnie zły, ale to, że go zawiodłem było gorsze.
Był dla mnie dobry, a ja bezczelnie marnowałem każdą okazję, by mu się za to odwdzięczyć. Nie miałem pojęcia, kiedy ten strach i chęć przypodobania się zastąpiło inne uczucie. Gdy pomyślałem o tym, że jakiś czas temu zamierzałem wyznać mu fałszywe uczucie, poczułem wstręt do samego siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top