III.

Zostałem kupiony już po raz trzeci, a stresowałem się, jakby to był ten pierwszy. Z doświadczenia wiedziałem, jakie rzeczy mogą mnie spotkać w nowym ''domu'' i nie byłem tym zbytnio zachwycony.

Mój pierwszy właściciel był sadystą, który kupił mnie w zasadzie, tylko do znęcania się, ale od czasu do czasu przypominało mu się, że nadaję się też do seksu. Najczęściej przychodziło mu to do głowy, kiedy był pijany. Drugi wziął mnie z powodu niskiej ceny, za którą mogłem podziękować blizną po moim pierwszym panu. Na początku był całkiem miły, a przynajmniej było u niego lepiej niż w ośrodku, ale szybko okazało się, że jest seksoholikiem.

Na kogo trafię tym razem?

- Paul, zadzwoń do Sarah - powiedział mój pan, siedzący za kierownicą. - Niech przygotuje pokój.

Mężczyzna siedzący obok mnie na tylnym siedzeniu, bez słowa wyciągnął telefon i wybrał numer.

Nie miałem pojęcia, kim jest Sarah, ale nie podobało mi się to, że ma ''przygotować pokój''. Ciekawe co chciał ze mną zrobić, skoro potrzebuje przygotowań, to na pewno będzie coś nieprzyjemnego.

Kobieta w końcu odebrała.

- Rick przyjedzie z... nowa zabawką - przeszedł od razu do konkretów - przygotuj, proszę, pokój.

Spojrzał na mnie krytycznie, a ja szczelniej zakryłem się płaszczem pana, który był teraz moim jedynym okryciem.

- I jakieś ubrania - dodał z niesmakiem. Przysłuchiwał się chwilę odpowiedzi, która padła w słuchawce, po czym się uśmiechnął. - Świetnie, do zobaczenia.

Rozłączył się i schował urządzenie do kieszeni.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Nie zwracałem zbytniej uwagi na mężczyznę siedzącego obok mnie, to nie on był moim panem. W zasadzie to nie wiem, kim on był.

Przyglądałem się temu, co było za oknem. Ulice, budynki, ludzie nie mający takich codziennych problemów, jak to by nie podpaść swojemu panu, albo zadowolić go, by dał ci jedzenie. Tęsknie za normalnym życiem.

- Często cię karali? - głos mężczyzny obok wyrwał mnie z zamyślenia.

Odwróciłem się w jego stronę. Wiedziałem, że nie podobało mu się to, że jego towarzysz postanowił mnie kupić. Zdecydowanie był niezadowolony z mojej obecności, zresztą mój pan podobnie nie wyglądał na zachwyconego. W końcu usiadł z przodu i zostawił mnie z tyłu ze swoim kolegą.

Nie patrzyłem mu w oczu, bo wolałem nie ryzykować, w końcu może być kimś ważnym dla mojego właściciela. Nie odezwałem się jednak. Po części dla tego, że nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Widział blizny po poparzeniu i cięciach na mojej twarzy, i rozmawiał z moim opiekunek, więc na pewno wiedział, że mam ich więcej. Po części też dlatego, że mój pan nie pozwolił mi z nim rozmawiać, więc wolałem zachować milczenie.

- Jesteś aż tak nieposłuszny? - drążył temat, przyglądając się moim bliznom, ale ja nadal nic nie powiedziałem.

To chyba zaczęło go już drażnić, bo chwycił mnie mocno za ramie i szarpnął, przyciągając do siebie. Syknąłem głośno, miałem całe posiniaczone ręce, ale on nic sobie z tego nie robił.

- Odpowiedz - warknął wrogo.

Popatrzyłem w stronę kierowcy i byłem pewien, że mój właściciel rzuca mi spojrzenie w lusterku. Ale mimo to nic nie powiedział.

Spuściłem wzrok. Mężczyzna siedzący obok chyba zauważył, że to nic nie da, bo puścił mnie, skrzyżował ręce i zwrócił się do kierowcy.

- Rick, mogę załatwić dobrego tresera - oświadczył obojętnie. - Chcesz?

- Powiem, jeśli będę go potrzebować - odpowiedział mój właściciel.

Z jednej strony ulżyło mi, bo nie miałem ochoty być znowu tresowany, ale nie miałem pewności, że mój nowy pan nie jest w stanie wymyślić czegoś równie okropnego.

Później już nikt się nie odzywał. Reszta drogi minęła w ciszy, aż w końcu dotarliśmy do jakiejś posiadłości.

Mój pan odwrócił się w naszym kierunku.

- Jesteśmy na miejscu - oznajmił, ale te słowa wyraźnie były skierowane do tego drugiego mężczyzny. Nie do mnie.

- Możemy porozmawiać? - zapytał, otwierając drzwi, po czym zerknął na mnie. - Na zewnątrz.

- Jasne - odpowiedział mój właściciel, również wychodzą. Jednak zanim opuścił pojazd rzucił mi jeszcze: - Ty zostań.

Oboje odeszli od auta i odbyli rozmowę w takiej odległości, bym niczego nie usłyszał. Niepotrzebnie, przecież i tak nic bym z tym nie zrobił, o czymkolwiek by mówili. Być może mój pan właśnie brał od niego kontakt do tego tresera...

W końcu zakończyli, najwyraźniej emocjonalną, dyskusję i wrócili do auta. Mój właściciel ponownie usiadł za kierownicą, a drugi mężczyzna otworzył drzwi z mojej strony.

- Chodź - powiedział. - Przesiądziesz się do przodu.

Nie wiedziałem, czy powinienem się go słuchać. To nie był rozkaz od pana. Zwróciłem się w jego stronę.

- Panie? - zapytałem niepewnie.

- Tak - potwierdził - przesiądź się.

Chyba chodziło o to, żebym nie uciekł, chociaż i tak nie zamierzałem tego robić. Koniec końców usiadłem z przodu.

- Tylko pamiętaj, co ustaliliśmy - przypomniał jeszcze mężczyzna.

- Będę pamiętał - odparł mój pan, po czym tamten zamknął drzwi i odszedł.

Po chwili zniknął za drzwiami rezydencji. Skoro znaleźliśmy się w samochodzie tylko we dwóch, prawdopodobnie pojedziemy razem w jakieś inne miejsce, być może do innej posiadłości. No chyba że do jakiegoś hotelu...

- No to zostaliśmy sami - powiedział mężczyzna, patrząc na mnie. - Jak w ogóle masz na imię?

W papierach na pewno wszystko było napisane. Po co pytał?

- Mathew...

Panów zazwyczaj nie obchodziły imiona ich niewolników. Jeśli ma się ich dużo, to nie warto było wszystkich pamiętać. Poza tym gdyby mnie nim nazywał, oznaczałoby to, że ma mnie za człowieka, a nie tylko przedmiot. To się raczej nie często zdarza.

Chociaż muszę przyznać, że wolałbym, gdyby mówił mi po imieniu zamiast innych synonimów, którymi mnie określano.

- Jeśli nie masz nic przeciwko, będę cię nazywać: ''Matt'' - stwierdził. - Będzie krócej.

- Nie mam - odparłem.

Bo co byś zrobił, gdybym powiedział, że mam? Nie nazywałbyś mnie tak? Nie, powiedziałbyś, że nie mam tu nic do gadania i ukarał mnie za nieposłuszeństwo.

Chociaż zdrobnienie imienia, nie jest najgorszym określeniem jakie mógł wybrać, więc chyba powinienem wdzięczny.

- Ile masz lat? - zapytał.

- Siedemnaście, no prawie osiemnaście...

- To ile? - zirytował się. - Siedemnaście, czy osiemnaście?

Musiałem się nad tym dokładnie zastanowić. Trafiłem do ośrodka, gdy miałem czternaście lat, a do moich piętnastych urodzin zostało jeszcze parę tygodni. Pierwszą ''cięższą karę'' dostałem, gdy miałem szesnaście. Jakiś czas później mnie sprzedali. Trzy miesiące i wróciłem do ośrodka, miesiąc i kolejna sprzedaż, pół roku i znowu ośrodek.

Od kiedy znalazłem się w ośrodku minęły już jakieś trzy lata.

- To ile? - dopytał, gdy dłuższą chwilę nie odpowiadałem.

- Prawie osiemnaście, panie - odpowiedziałem już trochę pewniej.

- Ja mam dwadzieścia trzy - mruknął obojętnie - jeśli chcesz wiedzieć.

Pięć lat różnicy. Mogło być gorzej.

Nagle mój właściciel w jednej chwili skupił całą moją uwagę. Nachylił się nade mną i mnie pocałował. W głowie miałem kompletną pustkę, nie potrafiłem skupić swoich myśli. Jasne, byłem wykorzystywany seksualnie więcej razy niż mógłbym zliczyć, ale nikt nigdy nie chciał się ze mną całować. Takie okazywanie uczuć nie było dla niewolników codziennością. Seks to sposób radzenia sobie z żądzą, ale całowanie oznacza już jakieś uczucia. Przynajmniej tak mówiono nam w ośrodku.

Nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Co mam zrobić z rękami? Mogę go dotknąć, czy lepiej nie? Mam zamknąć oczy, czy zostawić je otwarte? To było dla mnie zupełnie nowe.

W pewnym momencie naparł na mnie tak, że moje plecy zostały mocno przyciśnięte do oparcia fotela. Wsunął swoją dłoń pod moje ubranie, a mi do głowy przyszedł okropny pomysł. On chciał zrobić to tutaj? Ta perspektywa mnie przeraziła. Nie chciałem tego robić. Nie byłem jeszcze gotowy i nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko. Miałem nadzieję, że przynajmniej dojedziemy do domu...

Nie... Nie w samochodzie... Proszę, nie tutaj... Nie teraz!...

Sparaliżowało mnie, ale nagle poczułem, że pan się ode mnie odsuwa. Czyżbym zrobił coś, co mu się nie spodobało?

Jeśli tak to jakoś szczególnie tego po sobie nie pokazywał. Ostrożnie poprawiłem się na fotelu, a on uśmiechnął się do mnie lekko. Zakryłem się dokładniej płaszczem, cały czas czułem na sobie jego dotyk.

- Starczy już - oznajmił. - Jedziemy do domu.

Słowo ''dom'' kompletnie nic już dla mnie nie znaczyło.

Nie jechaliśmy długo. Rezydencja, pod którą się zatrzymaliśmy była równie wielka co poprzednia. Była piękna, jasna z wieloma ozdobami, miała co najmniej ze cztery piętra. Ogromny ogród z rzeźbami, fontannami, drzewami i różnymi krzewami. Ten facet ewidentnie był potwornie bogaty. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał jeszcze jakiegoś niewolnika.

Zatrzymaliśmy się na podjeździe, przy schodach rezydencji. Właściciel wysiadł, a następnie obszedł auto i otworzył drzwi mnie.

Było mi z tym trochę dziwnie, to raczej ja powinienem robić za odźwiernego.

- Wysiadaj - rozkazał chłodno. Bez ociągania zrobiłem, to co chciał, po czym zatrzasnął za mną drzwi. - Na początek pokażę ci pokój.

Byłem ciekaw, co rozumie przez słowo ''pokój''. Być może zamierzał umieścić mnie w piwnicy z brudnym materacem jak mój pierwszy pan. Drugi natomiast postanowił nie zwracać uwagi na takie bzdury jak ''przestrzeń osobista'', w końcu niewolnicy nie mają nawet prawa do własnego ciała, więc umieścił mnie w swojej sypialni, by zawsze mieć mnie pod ręką.

Kiedy tylko zawiał wiatr, zasłoniłem się szczelniej płaszczem mojego pana. Próbowałem jakoś powstrzymać drżenie ciała, nie chcąc mu tego pokazywać.

Ruszyliśmy w stronę rezydencji. Wspinając się po schodach dostrzegłem dwóch mężczyzn rozmawiających ze sobą przy jednej z fontann. Mój pan machnął do nich, a oni skinęli głowami, więc chyba musieli się znać.

Właściciel otworzył drzwi rezydencji, ale zawahałem się nim wszedłem do środka. Sam nie wiem dlaczego, ale mój pan musiał pchnął mnie do przodu bym przekroczył jej próg. Nowe miejsce mnie przytłaczało i przerażało. Z zewnątrz było piękne, ale w środku może mnie czekać kolejne piekło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top