Wybaczysz mi?
Cześć!
Wróciłam do was z krótkim OneShocikiem, nie jest on specjalnie na walentynki, jednak skoro już go stworzyłam, to wstawię go w ten dzień! Inspirowałam się piosenką, która znajduję się wyżej!
Ja już nie przeszkadzam, fajnie by było, jakbyście zostawili coś po sobie i miłego czytania <33
-----------------------------------------------------
Słowa potrafią być bardzo bolesną i niszczycielską bronią. Potrafią niejedną osobę zranić, doprowadzić do płaczu, albo o wiele gorszych rzeczy... Jednakże oczy nie pozostają obojętne. One są oknem duszy. Dzięki nim możesz się dowiedzieć czy ktoś nie kłamie. Czy naprawdę miał na myśli, to co mówi. Czy podczas mówienia towarzyszą mu uczucia, które oddają to co naprawdę myśli. I czasami to wzrok niszczy jeszcze bardziej niż słowa. Bo gdy widzisz zawód w czyichś oczach, mimo tego, iż mówi ci, że nie jest zły. Że wszystko jest w porządku... Ty wiesz, że nie jest. Że spieprzyłeś sprawę, ale ta osoba nie chcę, byś to poczuł.
W oczach widać wszystko. Złość, zawód, smutek, radość, rozczarowanie, miłość...
*
Próbowałem. Chciałem dostrzec w nim dobro. Chciałem wierzyć, że naprawdę się zmienił. Moje ciało było obolałe, oczy piekły i dosłownie modliłem się o odpoczynek. A jednak nie potrafiłem zasnąć. Przekręcałem się z jednego boku na drugi już czwartą godzinę, wciąż myśląc o tym idiocie. Martwiąc się o niego. Żywiąc do niego uczucia. Widząc przed oczami jego twarz. A jednak moje serce było pęknięte w pół. Dlaczego pozwoliliśmy, żeby to trwało tak długo? Żebyśmy byli przy sobie aż tyle czasu? Że trwaliśmy, mimo że nie powinniśmy? Czemu nie skończyliśmy tego wcześniej? Teraz cierpimy...
Tyle razy przecież powtarzaliśmy, że nic pomiędzy nami nie ma. Że coś takiego jak związek pomiędzy nami nigdy się nie wydarzy i nie ma prawa bytu. Że nie istnieje coś takiego jak my. A jednak byliśmy. Tuż obok siebie. Praktycznie codziennie. Spędzaliśmy razem wieczory, mimo że wypieraliśmy się wszystkiego. Ale to, co było pomiędzy nami... Te wszystkie słowa, które wychodziły z naszych ust... Te wszystkie spojrzenia... Ten pocałunek.
Dla mnie zawsze będziesz kapitanem.
Zależy mi na tobie.
Nie chce, żeby stała ci się krzywda.
Uważaj na siebie.
To kwiaty dla Pana M-montany?... Jest tu taki?
To symbol.
Miałem ci go dać, gdy...
Mamy chomika.
To twoje klucze.
Jesteś rozjebany?
Akceptuję wszystkie twoje wersję.
No to jadę z tobą.
Kim my dla siebie jesteśmy?
We dwoje jesteśmy niepokonani.
To niebezpieczne.
Zawsze ci pomogę.
Słucham cię kurwa.
Aż do śmierci.
Zaufaj mi.
A co z nami?
Co ja będę robił bez ciebie?
Gdzie jesteś? Martwię się.
Spierdalaj.
Z całego serduszka...
Kocham cię.
I mimo że nie chcieliśmy wtedy przebywać razem. Że nie chcieliśmy świętować naszej nocy. Zmusili nas. Zamknęli mnie i jego w jednym pokoju zaraz po weselu. To wcale nie tak, że dosłownie sekundę później zaczęliśmy się kłócić, kto będzie zajmował łóżko.
Uśmiechnąłem się delikatnie na to wspomnienie, bo wtedy już wiedziałem, że to on jest tym, czego zawsze mi brakowało. A mimo tego tak cholernie się tego wszystkiego bałem. Bałem się przyznać do tego, że wszystkie jego słowa i czyny miały znaczenie. Jak widać słusznie.
- Żartujesz sobie kurwa ze mnie? Nie ma chuja, że będę spał na podłodze! - krzyknął w moją stronę, a ja tylko uniosłem kącik ust do góry. Jak ja uwielbiałem się z nim droczyć. Były dwie opcję. Albo obydwoje skończymy na podłodze, bo zniszczymy łóżko podczas kłótni, albo... Obydwoje będziemy na nim spać. Nie powiem, że ta druga była zła...
- Ja też nie zamierzam spać na tej rozjebanej ziemi. Widzisz jak tu kurwa brudno? Niby jebane kasyno i zapewniają wygodę klientom. - prychnąłem, patrząc na małe plamki na ziemi. - Właśnie widać kurwa.
- Grzesiek. Pieski ładnie śpią przy nodze swojego Pana. NA ZIEMI. - warknął zirytowany, a ja rzuciłem się na łóżko z błogim uśmiechem. A niech się trudzi, siwulec jebany. - Nie dość, że pierdolony Gilkenly, zmusił mnie, żebym cię pocałował to jeszcze kurwa to. Wkurwiasz mnie!
- Już nie przesadzaj Pastorku. Przecież nawet nie dotknąłeś moich ust. Nawet dobrze mojego policzka nie umiałeś pocałować, a co dopiero w usta. Ty się w ogóle kiedykolwiek całowałeś, że taki niepewny jesteś? - Droczyłem się dalej, chcąc wywołać to, aby się zaczerwienił. Wtedy uważałem swoją małą misję za wykonaną. I bardzo szybko mi się to udało, bo Knuckles spłonął rumieńcem, a ja poczułem dziwny skręt w brzuchu, myśląc o tym, że na pewno przeżył już swój pierwszy pocałunek.
- Oczywiście, że się kurwa całowałem idioto! To, że nie zamierzam dotykać swoimi ustami, takiego...
- No, kogo? - Mój uśmiech poszerzył się, widząc, jak ten próbuję znaleźć odpowiednie określenie. - Och, zgubiły ci się riposty Pastorku? Jednak nie jesteś taki wygadany?
- Zamknij się! - wycedził przez zęby, a ja w jego złotych oczach widziałem wściekłość. Jak łatwo było go wyprowadzić z równowagi...
- A jeżeli nie, to co? Nic mi nie zrobisz. Nie masz broni, nawet nożyka nie masz. Jesteś bezbronny, bo nic tutaj nie zostawili, żebyśmy się nie pozabijali. Nie słyszałeś?
- Mogę cię udusić, tyle wystarczy, żebyś zamknął ten swój ryj? - zapytał, zaciskając swoje dłonie w pięści. Nie powiem, że się nie obawiałem, ale miałem tę przewagę, że on w ogóle nie ćwiczył. Mógł mieć przewagę w tym, że jest mniejszy i zwinniejszy, ale nie będzie wiedział, jak to wykorzystać. Nie teraz gdy nie umie się skupić przez kipiącą w nim złość.
- No spróbuj. - Przyjąłem wyzwanie, wiedząc, że wygram.
- Stul pysk, bo zaraz nie ręczę za siebie.
- A co, boisz się, że mnie skrzywdzisz? Po tym jak leżałem na ziemi po twojej pięknej akcji z Dorianem, nic mnie bardziej nie zrani. - Otworzył usta w szoku, a w jego oczach coś błysnęło, ale natychmiast zniknęło.
- Zobaczymy kurwa. - powiedział i rzucił się na mnie. Przygwoździł mnie do łóżka, ale ja szybko go z siebie zrzuciłem. Złapałem za jego nadgarstki, a kolana położyłem po obu stronach jego bioder, gdy opadł na plecy. Warknął wściekle, gdy zauważył, że teraz to ja górowałem. Szarpał się przez kilka długich minut, jednak udało mi się go utrzymać. Nasze oddechy były nierówne. I nie byłem pewny, przez co dokładnie. Czy przez to, że on próbował się wyrwać, a ja utrzymywałem go w miejscu. Czy przez to, że byliśmy tak blisko siebie.
Nasze oczy spotkały się i dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że cali byliśmy w jednej wielkiej nieodpowiedniej pozycji. Nasze oddechy mieszały się ze sobą. Ręce stykały się ze sobą, tak samo jak biodra, które podczas niektórych ruchów Erwina się ocierały o siebie. Co nie powiem... Nie pomagało. Przełknąłem ciężko ślinę, a nasze oczy były szeroko rozwarte, pełne szoku.
- Montanha... - Wykrztusił, wciąż patrząc w moje oczy z pełną gamą emocji, których nie byłem w stanie odczytać. Zwłaszcza przez to, że byłem bardzo rozproszony.
- Ja... - szepnąłem cicho, nie mogąc się wysilić na wyższy ton. Ledwo to przeszło mi przez gardło.
- Czy... - zaczął i nie dokończył pytania, przez to, że spomiędzy moich ust wyrwał się syk, gdy delikatnie się poruszył.
- Nie... Czy możesz się do cholery nie ruszać? - zapytałem szeptem, a jego oczy rozszerzyły się w dziwnym strachu i podekscytowaniu. Nie zauważalne było to, jak zbliżaliśmy się do siebie z każdą sekundą. Po chwili zamiast obrazu na całą jego twarz widziałem tylko jego oczy. Złote, piękne, unikatowe. Teraz moje. Bo w końcu byłem jego mężem. Boże jak to dziwnie brzmi.
- A co jeśli... Chce się poruszyć? - Moje serce zatrzymało się. Nie słyszałem jego bicia, a tylko szum w głowie. Wysunął język z ust i oblizał wargi, a ja nie wiedzieć czemu przyglądałem się temu. Zacisnąłem swoje własne wargi, po czym niepewnie się odezwałem.
- Wiesz, że nie powi–
- Zamknij się. - powiedział stanowczo, po czym uniósł głowę i połączył nasze wargi. Przywarłem do niego, jakby to było to czego naprawdę potrzebowałem. A ja nie byłem pewien czy nie mam cholernej gorączki, bo normalnie nigdy nie dałbym mu się pocałować. Nigdy. Oderwał się ode mnie, by spojrzeć w moje oczy i uśmiechnąć się triumfalnie. - Tylko tak można zamknąć ci tę niewyparzoną gębę? - zapytał, a ja nie czekając dłużej, wbiłem się w jego wargi. Jedna jego dłoń wysunęła się z mojego uścisku. Przesunął swoją dłoń delikatnie, tak by były na tych samych wysokościach i splótł nasze palce ze sobą. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Nie koniecznie nawet to zarejestrowałem.
Nigdy bym go nie pocałował z własnej woli. Teraz zostałem zmuszony. Przez sytuację, w której się znalazłem.
I mimo że więcej się to nie powtórzyło, wszystko się zmieniło pomiędzy nami. Tak samo, gdy nagle powiedział, że mam do podpisania jakieś papiery. Minął ledwie miesiąc pomiędzy tamtym pocałunkiem a rozwodem, a ja nie wiedziałem, jak w tak krótkim czasie można przepaść w swoich uczuciach, a później czuć czystą pustkę przeplataną z bólem.
Nie byliśmy idealni. Ani ja. Ani on. Ja próbowałem zrozumieć jego, a on mnie. Próbowaliśmy nawzajem zrozumieć swoje decyzje. Ale w pewnym momencie on się po prostu odwrócił. Zabrał mi część mnie i wiedziałem, że już nigdy jej nie odzyskam. I nie byłem pewien, czy powinienem się w ogóle starać, skoro i tak zostałem sam.
*
Boli mnie serce. Zacisnąłem dłonie u nasady swoich włosów, ciągnąc za nie, by poczuć cokolwiek innego niż ból w sercu. Tyle myślałem, tyle krytykowałem jego zachowania. To jak działał. Że mi nie pomagał. Mówiłem, że mu nie zależało, chociaż wcale tak nie było. Okłamywałem siebie, chcąc sobie wmówić, że tylko ja to czuję. Że to wcale nie zaboli tak bardzo jak się odwrócę. Jak zniknę. A jednak się myliłem. Bo zamiast ulgi, czułem tylko jeszcze większy ból, który z każdym dniem coraz bardziej zbliżał mnie do przepaści. Nie cofnę tego. A jednak chcę walczyć. Bo co innego mi zostało?
Nie było czegoś, czego bym nie podbił. Nawet jego serca. A mimo wszystko nie było to ważne, bo nie siedział teraz obok mnie. Nie uśmiechał się do mnie. Nie mówił, że jest dumny. Nie słuchał moich wywodów, wymówek, tego co mówiłem... Bo nic tak naprawdę się nie liczy, gdy jego nie ma.
A jednak nie miałem pojęcia, jak go odzyskać.
*
Nienawidzę cię.
Tak łatwo było rozpoznać czy kłamał. Gdy kręcił się wokół tematu, pomijając prawdę. I mimo że widziałem, że coś jest nie tak, to zignorowałem to. Bo zabolało. I najpewniej taki był plan. Ale nie potrafiłem zawalczyć i spróbować zrozumieć. Nie miałem siły. Tyle razy mnie zranił... Próbowałem zapomnieć, a jednak te słowa chodzą za mną jak koszmary. Jak pies za swoim Panem. Jak ja za nim. Boję się, że nigdy nie zapomnę. Że się z tym nie uporam.
Jesteś dla mnie nikim.
Jego słowa bolały bardziej niż każda rana, jaką mi zadał. Niż każda blizna, którą po nim mam. Bo te słowa wyryły się w pamięci, jak na jakimś pomniku i nigdy nie znikną. Nie zmyją się. Bo są wyryte. Jak tatuaż - na zawsze. Zakorzeniły się głębiej niż jakakolwiek blizna. Nie było warto.
*
Duma uciska mnie w piersi, bo nie potrafię złapać za telefon. Nie potrafię spojrzeć na jego kontakt. Nie potrafię zadzwonić i zapytać o spotkanie. Nie, bo jestem zbyt dumny. Zbyt samolubny. Bo to po prostu nie pasuję do postaci, którą wykreowałem.
Bo to nie pasuję do Erwina Knucklesa.
*
Nie zadzwonię. Nie mogę. Nie dam rady, choćbym chciał. I tak naprawdę, czemu to ja miałbym dzwonić? To on mnie zranił. To on mnie skrzywdził. To on powinien przepraszać.
A jednak wiedziałem, że nie zadzwoni.
Bo to Erwin Knuckles.
A on nie przeprasza.
*
Moje ręce się trzęsą. Pocą się. Spoglądam na telefon, nerwowo przeczesując swoje włosy. Wszyscy myślą, że zwariowałem. Ale oni nie wiedzą. Nie znają historii, którą z nim przeżyłem. Nie znają historii. Nigdy nie zrozumieją. Nie zrozumieją tego, że go kocham. Że oddałbym za niego życie. Że oddałbym wszystko, żeby móc być z nim.
I chyba teraz to robię.
Oddaję wszystko, żeby chociażby spróbować.
*
Przełknąłem gulę w gardle, wiedząc, że nie zadzwoni, a mimo to oczekując. Jak wierny pies. Dalej nim byłem. Mimo tego wszystkiego. Wciąż mi cholernie zależało. I nie wiedziałem, czy kiedykolwiek przestanie.
*
- Przepraszam. - powiedział do słuchawki cicho, by po chwili włożyć pięść pomiędzy zęby i zacisnąć najmocniej, jak potrafił. Chciał tak wyładować stres.
Mężczyzna po drugiej stronie nie odzywał się już od dobrych trzydziestu sekund. Erwin bał się odsunąć telefon, żeby ujrzeć, że tak naprawdę nigdy nie zadzwonił. Albo, że Gregory się rozłączył. Ale on myślał. Próbował to przeanalizować.
- Kocham cię. - Odezwał się ponownie Erwin, łamiącym się głosem. Znów cisza. A potem ciężkie westchnienie. Teraz był pewien, że usłyszał. Bo wtedy próbował się wykręcić. Teraz nie mógł. Chyba że nagle by się rozłączył. Wtedy Erwin nie zadzwoniłby znowu. Nie miałby takiej odwagi i woli wewnętrznej, by to zrobić.
- Ja też ciebie kocham Erwin, ale dobrze wiesz—
- Naprawdę cię przepraszam Grzesiu. Ja– To nie miało tak być. To wszystko moja wina, bo powiedziałem ekipie, przez przypadek, że to zajebisty pomysł. Nie myślałem, że pójdą tym tokiem rozumowania.
Brzmiał szczerze i Gregory nie mógł powstrzymać myśli, że mu ufał. Mimo tego, że go skrzywdził, wiedział, do czego ZakShot był w stanie się posunąć. Przecież nabili swojego lidera, brata na pal, bo nie podobało im się jego małżeństwo.
- Powiedzieli, że jeżeli zadzwonię, to mogę się z nimi pożegnać. I ogólnie ze wszystkim. Samochodami, willą... - Nastąpiła chwilowa cisza, gdy Erwin odetchnął. - I zadzwoniłem.
Zapadła cisza, bo Montanha nie był pewien, co miałby powiedzieć. A Erwin zbierał się na odwagę, by ponownie się odezwać.
- Jesteś ważniejszy niż oni. - szepnął i natychmiast po tym przegryzł wargę, czekając aż szatyn się w końcu odezwie. A gdy to się stało, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Gdybyś chciał... Mógłbyś przyjechać do Eclipse, a ja umówiłbym spotkanie z Adą w DOJu...
- Czy mówisz o tym, o czym myślę?
- Nie wiem, o czym myślisz Erwin, chociaż się domyślam. Ważne jest to, że ja wiem, co mam na myśli. - Wargi Erwina wciąż były wygięte w uśmiechu i nie zapowiadało się na to, by miało być inaczej w najbliższym czasie. - Możesz wziąć jakiś swój garnitur, albo kupimy po drodze na departament.
- Spokojnie, zawsze jestem przygotowany. - powiedział, patrząc na biały garnitur, który wisiał na wieszaku w szafie już od bardzo dawna. Od ich ślubu.
A dzisiaj mieli go powtórzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top