08. więzy krwi

❝Ludzie słyszą mnie, gdy proszę i błagam o pomoc, a ja nie zdaję sobie sprawy z tego, że krzyczę.❞

W poniedziałek gwoździe dwa,
cóż się stało, żeś mi dał
ich we wtorek aż ze trzy
ola Boga; Bóg patrzy!

Pierwsze dwa dni w tyle są,
cóż poradzić - taki los.
Z losem igrać nie da się,
więc do środy gonię wnet.

Dobry to, fortunny dzień,
młotek swój dostanę, ten
co te gwoździe wbije tu -
no problemo! - rzec się chce."

SŁOWA STAREJ PIEŚNI KOWALI brzmiały w głowie Nyi, gdy ta była pochłonięta pracą nad ulepszeniem zbroi Samuraja. Do dziś pamiętała, jak spędzała z ojcem i Kai'em całe godziny, ucząc się czerpania z niej przyjemności. Od zawsze dziwił ją prawie całkowity brak rymów, który – oględnie mówiąc – niesamowicie ją irytował, gdyż była idealistką i perfekcjonistką.

Najwyraźniej dawni kowale nie byli filozofami i nie przykładali większej uwagi do gramatyki i praw, jakimi rządził się ich piękny język.

Zachód słońca, środy kres,
cóż za pech, cóż za zły start!
Świat przeciwko mnie znów jest -
gwoździe dwa zgubiły się."

Poprawka, jeszcze bardziej od braku rymów irytował ją całkowity brak sensu. Pieśń o zgubionych gwoździach? Zaczęła poważnie rozważać opcję, że starożytnym kowalom brakowało czegoś znacznie ważniejszego od narzędzi rzemieślniczych.

„W czwartek szukam, w piątek też,
a ich nie ma, och, to test!
Testy każdy kocha z nas,
w drogę ruszam póki czas."

Tę zwrotkę lubiła chyba jako jedyną. Testy były stałym elementem jej życia, a ona bynajmniej na nie nie narzekała – każdy zdany test stanowił dowód zdobytej umiejętności, a ich Nya łaknęła najbardziej na świecie.

No, prawie najbardziej.

„Komu w drogę temu czas,
w wodzie brodząc aż po pas,
z gór wysokich widząc las,
to tam!, wiem już, to tam są!"

Przypomniała sobie ojca i zapragnęła jednocześnie parsknąć śmiechem i się rozpłakać. Pamiętała bardzo dobrze wygłupy towarzyszące ich trójce – ojcu, Kai'owi i jej samej – przy śpiewaniu tego fragmentu. Nya udawała, że pływa w rzece, Kai od niej uciekał i wspinał się na stół, który miał imitować wysokie góry, a tata trzymał w jednej ręce stary talerz – ich "kompas" – a drugą wymachiwał jak szalony w kierunku wskazywanym przez Kai'a.

Nie planowali tego, jednak zawsze gdy byli w połowie zwrotki do pokoju wchodziła mama. Patrzyła na nich z delikatnym uśmiechem kręcąc głową na boki, po czym również dołączała się do zabawy.

Kai często żartował, że mogliby założyć trupę i wędrować przez Ninjago jako grupa najemnych aktoro-błaznów. Choć brunet powtarzał to setki razy i jej samej krew się gotowała, gdy wspominał o tym kolejny raz, to ich rodzice zawsze się śmiali, a w ich niemalże identycznych ciemnych oczach tańczyły wesołe iskierki.

„Mój przyjaciel pomógł mi,
gwoździe odzyskaliśmy.
Razem ten skończymy test
i już sam nie będę, hej!"

Nie, jednak wiedziała dlaczego ta pieśń utkwiła jej tak głęboko w głowie. Została wyryta w jej sercu, razem ze wspaniałym dzieciństwem i niezwykłymi rodzicami. W zasadzie cieszyła się, że ją pamięta. Gdyby zapomniała jej brzmienia, to trochę... trochę tak, jakby zapomniała rodziców. A na to nie mogła pozwolić, nie mogła.

Koniec czasu zbliża się,
śrubkę tę dokręcę tu,
tutaj ozdobniki dam,
a ty farby nieco tam."

Nya śpiewała, potwornie fałszując i w dodatku nie zdając sobie z tego sprawy. Zamknęła oczy i przykręcając obluzowany gwóźdź dała się ponieść magii starej pieśni.

„Przyjacielu drogi mój,
podziękować nie wiem – jak?

Bardzo prostą rzecz ja chcę -
nie opuszczaj nigdy mnie." *

Nie podskoczyła, choć wielu bohaterów z czytanych przez nią książek tak właśnie reagowało na zaskoczenie, jednak z ręki wypadł jej klucz i upadł na podłogę, czyniąc niemały hałas. Odwróciła się w stronę, z której dobiegł głos z prędkością rasowej gepardzicy i w duchu westchnęła głęboko widząc uśmiechniętą twarz Kai'a.

Wiele umiejętności, które dla innych ludzi były wręcz irracjonalne można było Nyi przypisać, ale nigdy nie była skora do okazywania uczuć. Kreowała się na zaradną, inteligentną dziewczynę, która potrafi panować nad sytuacją. Podświadomie bała się, że okazywanie uczuć zniszczy ten wizerunek, więc zazwyczaj dusiła je w sobie.

Czasami się nie udawało, to oczywiste. Śpiewanie pieśni było oznaką tego, że ich w sobie nie zatrzymała i dlatego była wdzięczna, że przyłapał ją Kai, a nie ktokolwiek inny. Choć, rzecz jasna, wolałaby w ogóle nie zostać przyłapana.

—, Spokojnie, odłóż to — powiedział wskazując na jej uniesioną w górę lewą dłoń, a jego oczy się śmiały. — Jeszcze byś tą biedną szmatkę zniszczyła.

Nya rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku wskazanym przez brata i poczuła, że czerwieni się na całej twarzy. Nie zdając sobie z tego sprawy, czując się zagrożona ustawiła się w pozycji obronnej, a że w ręce miała jedynie szmatkę, to za broń posłużyła jej szmatka.

Jak to mówią, seikatsu**.

— Mówi się „tę", a nie „tą" — wymamrotała opuszczając rękę w dół i odkładając ścierkę na blat stołu.

— Że co?

— Po pierwsze, żaden szanujący się człowiek nie zaczyna zdania od „że" — zaczęła Nya — ale w twoim przypadku mnie to nie dziwi. Po drugie, mówi się „tę", ponieważ wypowiedziałeś słowo „szmatka" w bierniku, a w bierniku mamy „tę" szmatkę, „tę" komodę, „tę" dziewczynkę, a nie „tą" tablicę. Spójrz na końcówki, będzie ci łatwiej zrozumieć, półgłów... Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — spytała, delikatnie mrużąc oczy z irytacji.

— Co? — Zatrzepotał rzęsami jakby strzepywał z powiek niewidzialny kurz. — Wybacz, zamyśliłem się nad tym, jak TĄ szmatkę można trzymać tak nieprofesjonalnie. Mówiłaś co?

— Mówiłam, że... — Uniosła się gniewnie, jednak zauważyła w oczach brata iskierki, które ani trochę jej się nie podobały. Idiocie nie wytłumaczysz, choćbyś nie wiem jak mocno się produkowała. Oni już tak mają. Wzięła głęboki oddech nim zdążyła ponownie dać się ponieść emocjom, po czym wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Zaskoczyłeś mnie po prostu.

— Taki już jestem, co ja mogę; zajebistości się ulega, siostro droga — odparł i noszalancko oparł się o biurko. Bogowie, jak on ją irytował. W następnej chwili zrzucił sztuczny uśmiech i przybrał poważniejszy wyraz twarzy. — Tęsknisz za nimi?

— Proszę?

— Och, nie udawaj. Wiesz dobrze, o kim mówię.

Miał rację – wiedziała.

Kai mówił o ich rodzicach, o mamie i tacie. Tęskniła za nimi najmocniej na świecie. Gdyby mogła, oddałaby wszystko, co w życiu osiągnęła; byleby przytulić mamę, wtulić się w ojca, porozmawiać z nimi... choć ten jeden, ostatni raz, który nie był jej dany.

Pamiętała ich ostatnie wspólnie spędzone chwile aż zbyt dobrze.

Rodzina Smith słynęła z tego, że była niesamowicie zgrana. Kłótnie – pomiędzy dziećmi a rodzicami, gdyż Kai i Nya kłócili się niemal bezustannie – zdarzały się niezwykle rzadko, jednak gdy już do nich dochodziło... Delikatnie mówiąc, biada temu, kto zaglądał w te chwile do rodzinnego warsztatu.

Choć nowopoznanym osobom trudno było w to uwierzyć, w wieku czternastu, względnie piętnastu lat, Nya była nastolatką o niesłychanie buntowniczej postawie wobec wszystkiego. Okres ten trwał tylko kilka miesięcy, jednak jego skutki były tragiczne.

Otóż pewnego niezwykle urodziwego wieczoru młoda, buńczuczna Nya ze wsi wymyśliła sobie, że nie chce już dłużej być „Nyą ze wsi" i zapoznała się z gromadką ludzi o dość specyficznych charakterach, które za grosz nie przypasowały jej rodzicom i zapragnęła pojechać do Ninjago City na dyskotekę. Wystroiła się piękniej niż na ślub stryjecznej ciotki ze strony brata dziadka dalekiego kuzyna jej mamy, który miał miejsce przed dwoma laty, po czym tryskając entuzjazmem przyszła do rodziców, aby ich powiadomić, że wyjeżdża na całą noc i może wróci na śniadanie.

Jej rodzice – kto by pomyślał! – przyjęli tę wiadomość nieco mniej entuzjastycznie, niż się spodziewała i stanowczo zakazali jej gdziekolwiek jechać. Rzecz jasna, buntownicza Nya się postawiła i wykrzykując tak zwane „swoje prawa" nie zdawała sobie sprawy, że z każdą chwilą rani rodziców coraz mocniej. Koniec końców wróciła do pokoju wściekła jak osa, a gdy wszyscy w domu już spali wymknęła się na nocną przechadzkę w celu rozładowania nadal dygoczącego z wściekłości organizmu.

Na nieszczęście, tej nocy Kai postanowił grać dobrego brata i w środku nocy przyszedł do pokoju Nyi. Nie miał złych intencji, chciał ją pocieszyć, porozmawiać, może nawet skłonić do zmiany znajomych...! Jego nadzieje nie spełniły się jednak, gdyż po niecałej minucie mówienia do sterty poduszek ułożonej w kształcie dziewczęcego ciała zorientował się, że Nyi nie ma. Wszczął alarm, jakby co najmniej się paliło i obudził rodziców, którzy, ogarnięci strachem o córkę, zebrali się i niewiele myśląc wsiedli do auta, zostawiając dom pod opieką syna i skierowali się w stronę Ninjago City, gdzie mieli nadzieję znaleźć zagubione dziecko.

Tej pięknej, gwieździstej nocy w wyniku zderzenia czołowego z ciężarówką, śmierć zabrała dwójkę wspaniałych ludzi.

Nya i Kai nigdy nie przestali się obwiniać o śmierć rodziców.

Od tamtego momentu się zmienili. Kai zebrał się do kupy po zaledwie kilku dniach i starał się wyprostować swoje życie i dbać o to Nyi. Dziewczyna natomiast... Nya przeżyła zupełną metamorfozę. Rozebrała swoje życie kawałek po kawałku z ogromną precyzją, a jego części schowała do poszczególnych szufladek i otoczyła je grubym murem. Starała się nie dopuszczać do siebie żadnych głębszych uczuć i, jak dotąd, wychodziło jej prawie bez zarzutu. Momentami mogła wydawać się zimna, niczym Królowa Lodu z bajek opowiadanych przez mamę, ale dzięki temu zabiegowi raczej zachowała typową dla siebie radość. Cierpiała tylko w środku.

A teraz... teraz czuła, że gdyby przyznała się do swoich uczuć, to kolce zaciskające się boleśnie na jej sercu przebiłyby je na wylot.

Więc milczała.

— Robiliśmy hełm.

Zamrugała powiekami aby wyzbyć się stopniowo gromadzącej się pod nimi wilgoci – klasyczna reakcja na wzmiankę o rodzicach, nawet po takim czasie – i podniosła smutny, a jednocześnie zaintrygowany wzrok na Kai'a. Ten jednak zdawał się jej nie zauważać; wlepiał pusty wzrok w leżącą na biurku szmatkę i mówił:

— Był piękny, wręcz arcydzieło żywcem wzięte z muzeum. Najlepszy, jaki zrobił tata. — Uśmiechnął się delikatnie na miłe wspomnienie. — Pozwolił nam go wykończyć, pamiętasz? — Po raz pierwszy od dłuższej chwili zwrócił się wprost do Nyi. — Ja dorobiłem koślawego osła, a ty wróżkę. — Zaśmiał się, a ona po chwili dołączyła i śmiała się, śmiała prosto z serca przepełnionego miłością. — To były czasy, co nie?

— Tak — odparła z uśmiechem. — Były najlepsze.

Przez chwilę obydwoje milczeli, każde sam na sam ze wspomnieniami. Po raz pierwszy od dłuższego czasu milczenie i bezczynne siedzenie nie wydały jej się takie złe.

— Spotykasz ich czasem? — zaczęła i od razu sprecyzowała widząc zdziwienie na twarzy brata. — No, wiesz, w snach. Bo ja tak. Czasami z nimi rozmawiam. Jest cudownie. — Uśmiechnęła się, a przez głowę przemknęły jej twarze ukochanych rodziców. — Ale kiedy tylko próbuję ich dotknąć, przytulić... budzę się. Gdy próbuję im powiedzieć, że nie chciałam, że to moja wina, że... że przepraszam, sen się kończy. - Podbródek jej zadrżał. — Z czasem próbowałam przestać, ale nie mogę, bo... to jest silniejsze ode mnie, wiesz? Chcę, ale nie mogę. Nie chcę tego, chcę, żeby się skończyło, bo boli... cholernie boi, Kai, cholernie.

Nim się zorientowała, zamknął ją w iście niedźwiedzim uścisku, a ona sama drżała w jego ramionach szlochając cicho. Kilka wilgotnych łez spłynęło prosto w jego czerwoną, o dziwo wyprasowaną koszulę. Nie mogła się opanować, ale! Nie chciała nawet przestać. Grała silną, nie płakała nawet od śmierci rodziców, ale w rzeczywistości była słaba. Słaba i głupia, bo wydawało jej się, że poradzi sobie sama, że potrafi zdusić uczucia, choć dobrze wiedziała, że sama się tym zatruwa.

Nie była pewna ile trwali w uścisku, ale jeśli miała być szczera, to w ogóle jej to nie obchodziło. Niektórzy ludzie żyli chwilą – w tym Kai – a ona właśnie zaczynała rozumieć jakie to uczucie. Jej brat jaki był; wiecznie irytujący, nieogarnięty, nieco egocentryczny, ale dziękowała bogom, że to właśnie on stanowił jej rodzinę. Utrzymywał ją w kupię przez cały ten czas i nie pozwalał fragmentom jej strzaskanej duszy się rozsypać. Był jej kotwicą.

Zastanawiała się, w jaki sposób on sobie radzi. Ale chociaż bardzo chciała być dla niego takim oparciem, jakim on był dla niej, to wolała nie wiedzieć. Bała się, że ta wiedza by ją przygniotła, zniszczyła.

Marna z ciebie siostra, Smith.

— Dzięki — wyszeptała, gdy się od siebie odsunęli. Otarła policzki osławioną szmatką, choć w ten sposób czyniła je jedynie brudniejszymi.

Kai uśmiechnął się w odpowiedzi i przez chwilę sprawiał wrażenie normalnego brata. Widać jednak było, że normalność mu nie służyła, gdyż po chwili ukłonił się niemalże do ziemi i szczerząc się jak wariat rzucił niby od niechcenia:

— Za co? Za to, że jestem superprzystojny, czy może za to, że superinteligentny?

— Ani za to, ani za to, ty ośle. — Zaśmiała się Nya, trącając go przyjaźnie w ramię. — Po prostu cieszę się, że jesteś moim osłem.

● • ♤ • ●

*przepiękna „pieśń kowali" mojego autorstwa! Tak, wiem, jestem nieziemskim poetą, po autografy na prawo proszę 💁‍♀️

**seikatsu to japońskie słówko oznaczające "życie" c:

Taaaa... rozdział miał być za jakiś tydzień, bo chciałam w końcu mieć coś w zapasie, ale nie wyszło. Ktoś smutny? Ktoś? C o ś? c';

Jestem do tego stopnia spostrzegawcza, że dopiero teraz zauważyłam, co robię od początku tego opka, a mianowicie; pozwalam bohaterom wyżalić się ze wszystkiego, co im na wątrobie leży. I właściwie nawet mi to odpowiada, nie wiem jak wam, bo jeśli w przyszłości zdecyduję się na kolejne części "Time" to będzie więcej rzeczy, z których można się cieszyć niż smucić ^^

Plus, nie da się lepiej wykreować postaci niż wtedy, gdy się ją rani ^^

Więc no, miłej reszty weekendu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top