06. zirytowany chłopiec
❝Lubię spać. Choć na chwilę można zapomnieć o tym całym syfie, który nas otacza.❞
— HEJ! Uważaj jak chodzisz, ciamajdo!
Ten dzień zdecydowanie nie kochał Jay'a.
Począwszy od samego rana – na ponownym w tym tygodniu wstaniu lewą nogą, co nie zdarzało mu się zbyt często – przez kolejną w jego karierze przypaloną jajecznicę, dyżur przy czyszczeniu garów i brak jagodzianek w pobliskiej piekarni, kończąc na powstałej przed momentem sytuacji.
Wyjście do parku rozrywki miało mieć formę rekreacyjną, stanowić ucieczkę od wszystkich problemów. Praca ninja bywała wyczerpująca, a Jay chciał od niej odpocząć. Przez jedno, kilkugodzinne popołudnie. Czy naprawdę prosił o tak wiele?
Odwrócił się i wzdychając w duchu nad swoją niedolą stanął twarzą w twarz z kipiącym złością chłopakiem, może dwudziestolatkiem, którego cechą charakterystyczną niezaprzeczalnie były farbowane zielone włosy. Zapewne chciał w ten sposób przyciągać uwagę, co mu się udało; bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
A mama mówiła, zostań na złomowisku.
Gagatek był średniej wysokości, jednak Jay sięgał mu jedynie do ramion. Była to jego odwieczna zmora – zawsze był tym najniższym. Najniższy w klasie, najniższy spośród ninja, ostatnio nawet Nya – o zgrozo! – podrosła kilka centymetrów i prawie go przerosła, czego nie mógł znieść i co stanowiło kolejny, jakże doskonały, powód do wyjścia na miasto.
— Na co się gapisz, mikrusie? — fuknął ma niego zielonowłosy, a z pobliża dało się słyszeć delikatny kobiecy śmiech. Jay wyjrzał nieco przez ramię chłopaka i ujrzał stojącą za nim anielicę; a przynajmniej za tę istotę wziął młodą dziewczynę. — Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! — Jednak Jay niczego sobie nie robił sobie z jego wrzasków. Całą jego uwagę przyciągnęła owa długonoga piękność – blondwłosa bogini o jedwabiście brzmiącym śmiechu.
Zielonowłosy musiał w końcu zauważyć obiekt, na którym skupiał się Jay, gdyż w jego oku błysnęła niepokojąca iskierka i krzyknął głośniej niż przed momentem, o ile to w ogóle możliwe:
— Te, rudzielec! Zadzierasz do mojej dziewczyny, hę? Masz jakiś problem? — Pchnął go, bynajmniej nie delikatnie. — Jakiś problem?!
— Luz, koleś, ogarnij hormony! — Oprzytomniał w końcu Niebieski Ninja. — To wolny kraj, będę patrzył gdzie mi się podoba. I nie nazywaj mnie rudzielcem!
Mowa ciała i stężony wyraz twarzy chłopaka wyraźnie wskazywały na ledwo hamowaną wściekłość. Chociaż nie, on tej wściekłości nie próbował hamować, po prostu Jay jeszcze nie przekroczył granicy.
Jaka szkoda, że przekraczanie wszelkich granic było w jego rozkładzie dziennym.
— Rudzielec jest tęgi w języku, hę? — rzucił głosem ociekającyn drwiną. — Zobaczymy, czy w ruchach także!
Gdyby nie refleks, jaki Jay wypracował sobie przez ostatnie miesiące pod czujnym okiem mistrza Wu, nie zdołałby umknąć przed umięśnioną pięścią i teraz zapewne zwijałby się z bólu, patrząc z dołu na anielską twarz dziewczyny. Chociaż to ostatnie to byłby akurat plus. Unikał ciosu za ciosem, sam jednak nie atakował; w starciu z taką masą nawet godziny treningów na niewiele by mu się zdały. Miał oczywiście Moc Piorunu. Jeden strzał, a nabuzowany negatywnymi emocjami chłopak leżałby u jego stóp. Pokusa była ogromna, wręcz niepowstrzymana.
Ale nie mógł jej użyć. Tylko słabi dopomagają się mocami w walce ze słabszym przeciwnikiem. Wiedział, że mistrz Wu nie pochwaliłby takiego ruchu. Poza tym, sam by sobie tego nie wybaczył, więc się powstrzymał. Chociaż miał ochotę mu dokopać. I to dużą. Bardzo dużą, w gwoli ścisłości.
Zaledwie sekundę później pożałował swojej, jakże szlachetnej, decyzji, na której zielonowłosy skorzystał powalając Jay'a boleśnie na ziemię prawym sierpowym. Będzie miał siniaka, jak nic.
— No to jak będzie, rudzielcu, hę? Wstajesz, czy zaczniesz płakać? — Drwił z niego chłopak. — A może zawołać mamusię?
Jay już nie pamiętał, kiedy miał tak wielką ochotę, żeby komuś przyłożyć. Mimo całego zła, jakie znajdowało się na świecie, ledwo mógł przyjąć do wiadomości, że istnieją ludzie o tak paskudnych charakterach. A ten bufon sam się prosił o dzienną dawkę nadprogramowego lania, co było wydłużoną i nieco łagodniejszą formą, która oznaczała po prostu „manto". Ręka go świeżbiła i musiał mocno zacisnąć pięść, aby nie wystrzeliły z niej iskry. Wziął głęboki oddech i rozluźnił uścisk. Z ulgą stwierdził, że nie ma ryzyka wybuchu, co ostatnio zdarzało mu się częściej, niż by tego chciał. A w każdym razie nie będzie, dopóki chłopak ponownie nie otworzy jadaczki.
Powoli i, jak miał nadzieję, z pełną spokoju gracją podniósł się i otrzepał kurtkę. Lubił ją, a w dodatku była niebieska i nie chciał zbyt szybko oddawać jej do pralni. Spojrzał wyzywająco na wyższego od siebie chłopaka.
— Myślisz, że jak jesteś wysoki i masz buły jak wiking to wszystko ci się należy? — zaczął. — Muszę cię rozczarować. Otóż nie, nie wszystko ci się należy, Alexander*! Miałem do czynienia z gorszymi od ciebie i, jak widzisz, stoję tu i jestem cały. — Nakręcał się coraz bardziej i bardziej, a to jeszcze nigdy nie wyszło mu na dobre. — I jeszcze żyję! Więc jeśli byłbyś łaskaw zamknąć twarz pełną krzywych figur, które nazywasz zębami, to byłbym bardzo wdzięczny.
W oczach chłopaka błyszczała czysta furia i w pewnym sensie Jay nawet nie był zdziwiony, gdy sekundę później ponownie wylądował na glebie, tym razem boleśnie obijając sobie bark. Ponownie poczuł na palcach mrowienie zwiastujące obecność malutkich iskierek, jednak tym razem nie miał zamiaru ich powstrzymywać.
— Ej, ty! Matka cię nie uczyła, że mniejszych od siebie się nie bije?
No i po raz kolejny tego ferelnego dnia świat pokazał, jak bardzo jest przeciwko niemu.
W głębi duszy był Cole'owi wdzięczny za odpędzenie zielonowłosego, bo dzięki temu nie ujawnił swoich mocy, których utrzymywanie w sekrecie należało do jego obowiązków. Nudnych obowiązków, uściślając. Ale takie były zasady, a Jay wyjątkowo nie miał ochoty ich łamać. Jednak było to głęboko ukryte uczucie i w rzeczywistości czuł tylko wściekłość za nazwanie go „tym mniejszym" i odpędzenie anielicy, która odchodząc nie zaszczyciła go najmniejszym spojrzeniem.
— Zostawiłem cię na pięć minut, Jay. Pięć minut — zaczął Cole spoglądając na niego oskarżycielsko i wskazując w jego kierunku fioletową watą cukrową. — Jakim cudem zdołałeś się w takim czasie wplątać w takie bagno? — spytał niemal z rezygnacją i momentalnie się zreflektował. — Albo wiesz co? Nie mów. Chyba wolę pozostać w słodkiej niewiedzy.
— Dawałem sobie radę — odburknął Jay podnosząc się na nogi i rozmasowując obolałe miejsce. — Niepotrzebnie się mieszałeś, zaraz bym mu dokopał.
— O, akurat w to nie wątpię — odrzekł Cole. — Dokopałbyś mu 500 lub większą ilością Voltów i się ujawnił. Gratuluję pomysłu.
Mamrocząc pod nosem groźby, przyznał mu w duchu rację, choć na głos nigdy by tego nie powiedział. Za żadne skarby. Jay już tak miał; był zbyt dumny, bo przyznać się do błędu. Nawet wtedy, gdy rozumiał i całym sercem potępiał swój uczynek, cały czas obstawał przy swoim.
Przez cały dzień czuł się, jakby wisiała nad nim deszczowa chmura, a jak na ironię niebo było przepiękne, bez najmniejszej skazy. Takie momenty nie zdarzały mu się często. Obiło mu się o uszy, że przez podobne katusze przechodzą kobiety podczas comiesięcznej wizyty morza czerwonego, jednak przez myśl by mu nie przeszło, że sam stanie się ofiarą takiego dołującego nastroju. Poczuł falę zrozumienia do Nyi i zanotował w pamięci, żeby następnym razem, gdy morze wpadnie do niej z wizytą, przynieść jej bombonierkę; podobno czekolada jest dobra na wszystko.
— Śpiąca królewna, halo, z tej strony stacja Ninjago. — Usłyszał. — Żyjesz tam, Jay?
Troska Cole'a, o ile mógł tak to nazwać, niezwykle go irytowała, choć z drugiej strony było to miłe. Jay zdecydowanie wolał martwić się o innych, niż pozwalać innym na niepokój o swoją osobę. Nie czuł się dobrze w takim stanie rzeczy.
Przewrócił oczami dla zachowania pozorów, po czym parsknął z drwiną pod nosem, choć w tej chwili miał na to taką ochotę, jak Kai na zostanie mnichem. Spojrzał przelotnie na Cole'a i przywołując na twarz tak dobrze wszystkim znany szelmowski uśmieszek, oderwał odrobinę waty z patyka przyjaciela i, będąc już kilka metrów dalej, wykrzyczał:
— No jasne, że tak, ośle! Chociaż nie, czekaj — udał zastanowienie — to chyba nie ta bajka. Ale co mi tam, osioł do ciebie pasuje, więc będziesz osłem. — Musiał przyznać, że krew odpływająca z już i tak bladej twarzy Cole'a nieco podniosła go na duchu. — Do zobaczenia na Perle! — dodał, po czym pędem puścił się jak najdalej od rozsierdzonego siłacza.
Jak to mówią, spod deszczu pod rynnę. Przywołując w myślach tak dobrze znaną frazę nie poczuł się jednak lepiej. Wręcz przeciwnie, ponownie ogarnęło go poczucie beznadziei. Ugh, znów ten przeklęty deszcz.
Nagle odkrył w sobie ogromne pragnienie powrotu na statek i schowania się pod miękką niebieską pościel.
● • ♤ • ●
* — nawiązanie do serialu „Wikingowie". Niech mają te seriale w Ninjago xD
Flaki z olejem, wiem :/
Przykro mi, ale musicie przecierpieć jeszcze kilka takich nudnych rozdziałów zanim przejdziemy do prawdziwej akcji. Chciałabym, aby to opowiadanie mogły czytać również osoby, które nigdy nie znały Ninjago i dlatego na początku chcę przedstawić każdego bohatera z osobna, z jego własnej perspektywy. Chyba nie muszę mówić, że czasami ludzie widzą kompletnie inną osobę, niż tą znajdującą się wewnątrz? Myślę, że większość z was wie, o czym mówię. I, przy okazji, chciałabym w ten sposób zachęcić te osoby, które Ninjago jeszcze nie znają do poznania go, bo to świetna sprawa, o czym nie muszę wam przypominać, no ale nabije mi w ten sposób kilkanaście słów, więc tego ^^
W skrócie, musicie jeszcze przetrzymać refleksje życiowe Cole'a i Kai'a zanim zacznie się dziać :>
Jay to taki kochany ludzik, a wszyscy widzą w nim tylko śmieszka. Dlaczego? :c
Tak, jest śmieszkiem, ale jest w nim też coś więcej, a ja to „więcej" postaram się wydobyć i mam nadzieję, że mi się uda, więc trzymajcie kciuki c':
I na koniec, choć powinnam była to zrobić na początku, chciałabym was przeprosić za cykliczność rozdziałów, a w zasadzie jej brak. Styczeń i luty to były interesujące miesiące, że tak to ujmę. Mówiąc skrótem, wykonanie pracy konkursowej, kilku rozdziałów do książki pisanej z przyjaciółkami, kolejnych kilka do opka z przyjaciółką i jeszcze paru do własnego projektu zajmuje trochę czasu, co nie zmienia jednak faktu, że powinnam była bardziej dbać o „Time". Cóż, mogę wam jedynie obiecać, że postaram się mocniej angażować i mieć nadzieję, że wam to wystarczy :')
Pozdrawiam wszystkie kreatury nocy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top