9 - Trying
Moja kociczka, Cookie, wybrała zwycięzcę konkursu! Gratuluję Kreatorce :D
(jakby ktoś chciał zobaczyć wybieranie zwycięzcy, to wstawię link w komentarzu ->)
[7400 słów]
~~~~~~~~~~~~
Jimin:
Kolejne dni były prawdziwą katorgą. Wszystko było dla mnie zupełnie bezcelowe, do tego stopnia, że opuszczanie komnaty wydawało mi się zbędnym wysiłkiem. I gdyby nie to, że chciałem iść do Sali Pożegnań, czuwać przy maleństwu do czasu jego kremacji, prawdopodobnie nie ruszałbym się poza łóżko. Byłem w stanie myśleć tylko o tym, że pod moim sercem nie bije drugie, mniejsze. Nawet sprawy królestwa nie mogły mnie w tej chwili przejąć. Po prostu to wszystko było tak nagłe i niespodziewane... Miałem do siebie pretensje, bo przecież powinienem był czuć, że coś jest nie w porządku. Brak aktywności zrzucałem na status mojej dziecinki, podczas gdy prawda była tak okrutnie inna... Jednak teraz już nic nie mogłem zrobić. Jedynie patrzeć na zawiniątko, ułożone na podwyższeniu.
Pożegnanie z naszym dzieciątkiem odbyło się bez jakichkolwiek słów. I oprócz mnie, jedynie Jeongguk pojawił się w Sali Pożegnań. W ciszy, razem ze mną, podszedł do naszego dziecka i położył dłoń na mojej, gdy żegnałem się po raz ostatni. Kiedy ogień był gotowy, a zawiniątko trafiło w ręce służki, zabrał mnie stamtąd i poprowadził do ogrodu. Cały pałac milczał, wydawało się wręcz, że jesteśmy w nim sami, ale mieszkańcy tego miejsca po prostu uszanowali ten smutny dla nas czas i nie zajmowali nas niczym.
Będąc już na zewnątrz, usiadłem na jednym z głazów, leżącym obok rzeczki przepływającej przez nasze ziemie, i obserwowałem, jak Jeongguk idzie po czekający w tym miejscu lampion. Wyjaśnił mi cicho, że zgodnie z tygrysią tradycją, żegna w ten sposób nasz mały promyczek słońca, który nigdy nie mógł zaświecić. Patrzyłem, jak lampion unosi się coraz wyżej i wyżej, wtulając w siedzącego przy mnie Tygrysa.
Przez te trzy dni bardzo wiele dla mnie znaczyła jego obecność. Pomimo mojej paniki, jaka nastąpiła w nocy po tych nieszczęśliwych narodzinach, został ze mną i zniósł mój płacz, moje krzyki, nawet moje oskarżenia, że nic dla niego nie znaczę, bo chciał mnie zostawić i odejść z królestwa. W końcu jednak uspokoiłem się i zacząłem go przepraszać, tuląc z całych sił. I chyba... To wszystko pozwoliło mi w jakiś sposób zaakceptować nową rzeczywistość i moje uczucia. Bo zrozumiałem, że... naprawdę zdążyłem się zakochać w tym Tygrysie.
Po kremacji naszego dziecka, nie byłem w stanie wrócić do moich obowiązków. Ale jednocześnie nie mogłem też pozostać w łóżku. Jeongguk przejął moje rutynowe zadania, spełniając je naprawdę wzorowo, a ja starałem się znaleźć sobie zajęcie, które wystarczająco zajmie moje myśli. Dlatego dwa dni później udałem się na plac treningowy i poprosiłem zgromadzonych tam baranich wojowników o naukę.
Choć bardzo się starali, widziałem zmieszanie na ich twarzach, gdy usilnie próbowali wymyślić, jaką pomoc mogą mi zaoferować. W końcu jednak uznali, że najlepiej będzie dać mi łuk treningowy dla młodych Alf, więc podziękowałem im i razem z Taehyungiem, któremu przypadła warta przy mnie, udaliśmy się w stronę tarcz. Poprosiłem mojego strażnika, aby pokazał mi, jak należy używać broni, starając się zrozumieć jej działanie. Nie wydawało się to trudne, skoro wystarczyło naciągnąć cięciwę i puścić. Tak, wydawało się.
– Łokieć trochę wyżej, królu. I spróbuj naśladować moją postawę – powiedział spokojnie Taehyung, biorąc inny łuk i ustawił się, aby dać mi przykład. Bardzo się starałem go naśladować, ale chyba coś musiało być nie tak, bo Baran zaraz podszedł i lekko dotknął mojego łokcia, unosząc go na odpowiednią wysokość. – Staraj się wymierzyć trochę ponad cel, inaczej strzała nie wyląduje w zamierzonym miejscu – powiedział cicho, poprawiając jeszcze moją dłoń trzymającą łuk.
Kiwnąłem głową, wstrzymałem oddech i wypuściłem strzałę. Która nawet nie doleciała do tarczy, stojącej zaledwie dwadzieścia metrów ode mnie. Chyba nawet nie doleciała do połowy...
– Mocniej naciągnij, królu – zasugerował Taehyung, na co zacisnąłem szczękę i wziąłem kolejną strzałę.
Jednak bardziej niż na kolejnej próbie strzału, skupiłem się na tym, jakim tonem się do mnie odzywa. Wydawało mi się, że mimo wszystko będę mógł pozostać z moją pierwszą miłością w przyjacielskich stosunkach. Ale to było chyba niemożliwe. Taehyung zachowywał się już od dłuższego czasu jak każdy inny strażnik, a ja nie próbowałem sugerować mu zmiany nastawienia, gdyż nie chciałem ranić jego serca jeszcze bardziej. I tak czułem się nie fair, że moje uczucia do niego się zmieniły. Oczywiście, że zawsze będę go w jakimś stopniu kochał, ale teraz był mi bardziej bratem, przyjacielem, niż ukochanym. Tę rolę musiał oddać mojemu Alfie. Ale mimo wszystko chciałem spróbować choć trochę uratować naszą relację, dlatego zapytałem:
– Wszystko u ciebie i mistrza Kima w porządku, Taehyung?
– Tak, królu – zapewnił, nadal bardzo oficjalnym tonem, jakby był jedynie poddanym przychodzącym do Sali Tronowej, by skierować do mnie oficjalną prośbę.
– Mam nadzieję, że dbasz o siebie. Jeśli tylko będziesz chciał przenieść się do innej służby, masz o tym powiedzieć – oznajmiłem spokojnie, choć nieco ciszej. Nawet jeśli pozostałe hybrydy trzymały się z dala od nas, to była bardzo intymna sprawa między naszą dwójką.
– Zostanę przy tobie, królu – zapewnił, stojąc przy mnie niczym pozbawiona emocji rzeźba.
Czując, że nic nie osiągnę prowadząc z nim ten dialog, naciągnąłem kolejny raz cięciwę, starając się wycelować w tarczę, i tym razem strzała poleciała nieco dalej, choć nadal nie pokonała dwadzieścia metrów. Chyba za bardzo się bałem, że cięciwa pęknie i zrani moją twarz, abym tak swobodnie ją naciągał.
Po kilku kolejnych nieudanych próbach, kątem oka zauważyłem, że przez plac w moją stronę kieruje się Jeongguk, któremu towarzyszyła mała świta jego Tygrysów. Opuściłem szybko łuk, nie chcąc pokazywać im, jak bardzo źle mi idzie. I co z tego, że przede mną leżała masa strzał, które nie dotarły do celu...
– Moja paskuda z łukiem? – powiedział na powitanie, wyraźnie zaskoczony moim widokiem w tym miejscu. – Myślałem, że przyszedłeś tu w innym celu? – dodał, zatrzymując się tuż obok mnie.
Mimo całego smutku, jaki czułem w związku z ostatnimi wydarzeniami, starałem się uśmiechnąć do niego. Zresztą, widok mojego Alfy naprawdę przynosił ulgę dla mojego serca i nieco porządkował chaos w głowie.
– Podziwiać jak ćwiczysz? – zasugerowałem, domyślając się, co mógł mieć na myśli. – Nie tym razem.
– Uczysz się strzelać z łuku? Szykujesz się na wojnę? – zapytał rozbawiony.
– Szukam jakiegoś zajęcia – przyznałem, czując jak kąciki moich ust nie są już w stanie utrzymać się w górze. Dlatego uniosłem ręce, szykując się do oddania kolejnego strzału i tym razem, o dziwo, strzała wylądowała wbita w ziemię tuż przed samą tarczą.
Nagle poczułem, jak silne ręce dotykają tych moich, zaczynając je odpowiednio ustawiać, a sam Jeongguk podszedł bliżej, ustawiając się tuż za mną, przez co moje plecy mogły się o niego wygodnie oprzeć.
– Co z haftowaniem? Albo jakimś malowaniem? Śpiewaniem? Tańczeniem? Strzelanie z łuku nie jest przeznaczone dla takich delikatnych dłoni – powiedział cicho, delikatnie zmieniając ułożenie moich nóg, po czym razem wypuściliśmy strzałę, w końcu posyłając ją w tarczę. Nie był to sam środek, ale w końcu doleciała.
– Potrzebuję czegoś nowego. Tamte zajęcia nie zajmują mi myśli – wyjaśniłem, czując, jak moje owcze uszy nieco opadły.
– I ze wszystkich możliwych zajęć, wybrałeś strzelanie z łuku? Sądziłeś, że sam zdołasz się tego nauczyć? – spytał z wyczuwalnym powątpieniem, na co kiwnąłem głową.
– Taehyung mi pomagał – zauważyłem, naciągając kolejny raz cięciwę. Głupio mi było bać się jej pęknięcia przy Tygrysach, dlatego druga również doleciała do tarczy. – Nie mogę iść do ogrodu, bo bawią się tam dzieci. Nie chcę na nie patrzeć – dodałem szeptem, a moje ciało samo się zatrzęsło. Na samą myśl, że miałbym spotkać jedno z pałacowych dzieci, które śmiały się i beztrosko bawiły, było ponad moje siły. To nie była niczyja wina, że moje dworki mogły mieć swoje szkraby, a ja...
Jeongguk znów znalazł się przy mnie, jednak przez chwilę nie skupiał się na łuku, lecz po prostu przytulił, zaraz gładząc kciukiem jeden z moich policzków.
– To chyba nauczymy cię strzelać, co? – zaproponował łagodnie, ponownie przenosząc dłonie na moje, by pomóc mi lepiej wycelować. Naprawdę byłem mu w tej chwili wdzięczny. Kolejny raz pokazał mi, że mimo całej naszej historii, która przecież nie zaczynała się szczęśliwie, chyba powoli zmierzała ku lepszym czasom. Bo mój Alfa był teraz dla mnie jedynym wsparciem, jakiego potrzebowałem, ale przede wszystkim – pragnąłem.
Jeongguk:
Przejęcie wszystkich obowiązków Jimina nie było aż takie trudne, jak się wydawało. Barany z Rady mnie pilnowały i we wszystkim pomagały, nie chcąc, aby na tej tymczasowej zamianie ucierpiało ich królestwo. Nie prosiłem o nic Jimina, woląc aby odpoczywał – i fizycznie, i psychicznie. A wiedząc, że do zdrowia psychicznego potrzebuje również mojej obecności, codziennie starałem się szukać z nim jakiegoś kontaktu, spędzając z nim także noce, wszelkie posiłki i czas wolny. Nie rozmawialiśmy już o tym, co się stało. Nawet moje Tygrysy nie miały już zamiaru mnie o to dopytywać, rozumiejąc że wolę sobie odpuścić ten temat. Bo nieważne czy Jimin był Omegą, którą wybrałem tylko po to, aby dostać się do władzy. Gdybyśmy się do siebie nie zbliżyli, i tak przeżywałbym śmierć naszego dziecka, zapewne jedynie nie chcąc mu pomagać z pogodzeniem się z tym, co się stało.
Ale w takich okolicznościach, czując do Jimina tak mocne przywiązanie, nie wyobrażałem sobie go z tym zostawić. Dlatego dzisiaj znów szukałem go po spotkaniu z Radą, na którym miałem ochotę się zanudzić, nie raz wywracając oczami na ich uwagi i komentarze. Polityka, którą się tutaj kierowali, mocno różniła się od tej w moim królestwie. Smok uczył mnie tego co tydzień, na naszych zajęciach, opowiadając o ich historii, o sprawowaniu władzy przez poprzednie Owce i Barany, dlatego wiedziałem w jakim kierunku powinienem to poprowadzić. Jednak słuchanie ciągle ich komentarzy, brzmiących: „Król Jimin poparłby moje stanowisko", „Jego Wysokość Jimin zgodziłby się z moimi słowami", „król Jimin na pewno wysłałby te materiały", już zaczynało mnie męczyć. I tutaj nawet nie chodziło o wspominanie Jimina, bo to było zrozumiałe, a o zgadzanie się na prawie wszystko, czego chciał lud, Rada, doradcy, służba, a czasami też i inne królestwa. Może musiałem się do tego przyzwyczaić, bo jednak przez prawie całe moje życie obserwowałem mojego ojca, który podejmował decyzje tak, aby żadna z nich nie wpłynęła za bardzo na królewski skarbiec. I tylko na wojsko nigdy nie żałował monet, chcąc aby byli najlepiej uzbrojeni i najlepiej wyszkoli. Zawsze to na to kładliśmy nacisk. A teraz, widząc jak to lud jest na pierwszym miejscu, naprawdę wolałem robić tylko za małżonka Jimina, który miał mu jedynie pomagać, nie mieszając się w decyzje, które podejmuje razem z Radą.
Byłem dość zaskoczony, gdy po krótkich poszukiwaniach mojego Omegi, jedna z dworek pokierowała mnie na plac treningowy. Bo czego on tam szukał, kiedy mnie tam nie było? Ale słysząc, że chce się nauczyć strzelania z łuku, bardzo chętnie zacząłem udzielać mu wszelkich instrukcji, bo to oznaczało, że bez żadnych skrupułów mogłem go przytulać i dotykać. W końcu jako królowie, nie mogliśmy sobie pozwalać na publiczne okazywanie uczuć. Wszystko musiało być subtelne i utrzymane w dobrym tonie. Zwłaszcza że tuż za naszymi plecami znajdowała się zarówno jego, jak i moja świta.
Znów zacząłem odpowiednio ustawiać jego dłonie, obejmując je. Poczułem jak jego ciało przylega do mojego torsu, chyba również chcąc być blisko mnie, dlatego przysunąłem się jeszcze bliżej, abym miał go całkowicie w swoich ramionach. Nasza różnica wysokości była przez to aż nazbyt widoczna, ale na szczęście w ogóle nam nie przeszkadzała. Wystarczyło że tylko trochę się pochyliłem, aby moje usta były blisko jego ucha, i abym był w stanie wytłumaczyć mu co jest najważniejsze w strzelaniu. Oczywiście takim dla rozrywki, bo na froncie nigdy nie trzymaliśmy się tych wskazówek. Nie mieliśmy na to czasu i sposobności.
– Skup się tylko na strzale. Jej locie i celu – zacząłem spokojnie, naciągając razem z nim cięciwę. – Wdech. Wydech – szeptałem mu dalej, celując odpowiednio i zerkając czy Jimin się temu przypatruje. Ale na szczęście jego wzrok był skierowany gdzieś na tarczę i zapewne końcówkę strzały. – I wypuszczamy – zarządziłem, zabierając dłoń z jego ręki, aby umożliwić mu strzał. Tak jak się tego spodziewałem, oczywiście trafiliśmy w sam środek, skoro miałem nad tym całkowitą kontrolę, i upewniłem się, że Jimin naciągnie cięciwę porządnie. Ale nie miałem zamiaru przypisywać sobie tego sukcesu, bo nie na tym polegała taka nauka. Zwłaszcza Omegi. Do tego mojego Omegi.
Zaśmiałem się, krótko, choć radośnie, a jak tylko Jimin opuścił łuk, przytuliłem go w ramach nagrody za udany strzał.
– Moja paskuda szybko się uczy – zauważyłem, aby go zachęcić do dalszych ćwiczeń. Jednak mój małżonek miał chyba inne plany, bo zaraz trochę się do mnie odwrócił, aby móc na mnie spojrzeć.
– Możemy przejść się razem po pałacu?
– Jeżeli chcesz, to oczywiście. – Moja odpowiedź była natychmiastowa. W końcu nie przyszedłem tutaj po to, aby go uczyć, ale po to, aby spędzić z nim czas. Więc jeżeli chciał pospacerować, mogliśmy zająć się właśnie tym.
Obserwowałem jak mój Omega ucieka z moich ramion, kierując się do baranich wojowników, którym oddał łuk. A kiedy do mnie wrócił, ruszyliśmy razem w stronę pałacu. Nasze świty również zaczęły za nami kroczyć, dotrzymując nam towarzystwa.
Jeszcze zanim weszliśmy do środka, zauważyłem jak Jimin przybliża się do mnie trochę niepewnie, a jego dłoń zaczyna obejmować moją rękę. Moja reakcja na ten gest była dość szybka, bo zaraz uniosłem wolną dłoń, aby pogładzić tę Jimina. Liczyłem, że pomimo jej szorstkości, sprawi mu to jakąś przyjemność i zapewni, że nie mam nic przeciwko jego bliskości. Przecież sam na każdym kroku wykorzystywałem wszystkie możliwości do przytulenia go lub potrzymania za rękę.
– Moje towarzystwo zajmie twoje myśli? – zapytałem, gładząc go palcami i nie przestając kroczyć naprzód, kierując się na jeden z korytarzy.
– Tak. Przy tobie jest mi łatwiej ze wszystkim.
– Więc dlaczego nie starasz się spędzać ze mną czasu, tylko muszę cię szukać po pałacu? – Starałem się, aby nie zabrzmiało to jak jakiś zarzut, bo nie byłem o to zły. Może trochę rozczarowany, ale przecież Jimin mógł mieć swoje powody do unikania mnie. A jednym z nich było przypomnienie naszej starej rozmowy w nieodpowiednim czasie. Może nadal go to boli i nie potrafi mi tego wybaczyć?
– Nie chcę ci się narzucać. Teraz już nie masz powodu, aby spędzać ze mną czas – stwierdził, zatrzymując się nagle i przenosząc na mnie wzrok. Zmarszczyłem brwi, słysząc takie słowa, bo w ogóle mi się to nie podobało. W końcu miałem powód, aby spędzać z nim czas. – Ale czuję, że teraz potrzebuję cię tylko jeszcze bardziej...
Wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Moja ręka nadal nie puszczała tej jego, po prostu nie chcąc tego robić. A ja starałem się zrozumieć jego myślenie.
– Potrzebujesz wsparcia. Wiem. Dlatego staram się być przy tobie jak najczęściej – przyznałem, na co Jimin zaraz pokręcił głową.
– Nie chodzi mi o całą tę nieszczęśliwą sytuację. Powoli się z tym oswajam. Mama przypomniała, że ona również straciła jedno z dzieci. Nie przeżyło dnia. Ale życie toczy się dalej, nawet jeśli to trudne – oznajmił, chyba zaczynając na to trochę inaczej patrzeć, co z jednej strony mnie cieszyło, ale z drugiej... widziałem, że nadal było mu ciężko i musi jeszcze upłynąć trochę czasu, aby wrócić do tego, co było przed ciążą.
– Więc o co chodzi, Jimin? – dopytałem, woląc skupić się tylko na pierwszej części jego wypowiedzi.
– O ciebie – przyznał ostrożnie, unosząc wolną dłoń, aby położyć ją na moim policzku. A jak tylko zetknęła się z moją skórą, poczułem nie tylko przyjemne ciepło i to, jak bardzo jest miękka, ale i jak bardzo drży. Chyba obawiał się do tego przyznać. Do przywiązania? Do... innego rodzaju uczucia? W sumie po tym, jak mu przypomniałem o chęci zostawienia go i powrotu do swojego królestwa, mógł mieć pewne wątpliwości. Ale niepotrzebnie.
Wpatrywałem się w jego niepewne spojrzenie, mając ochotę porzucić tę całą subtelność i tuż przed naszymi świtami, które na pewno na nas teraz zerkały, po prostu go pocałować. Och, jak ja o tym marzyłem.
– Jednak mnie lubisz? – Bardziej zauważyłem, niż zapytałem, bo inaczej tego zinterpretować nie mogłem.
– Lubię cię, Jeongguk. A nawet... bardziej niż lubię – przyznał szeptem, a ja musiałem się mocno postarać, aby nie zacząć szeroko uśmiechać.
Nie zastanawiałem się nad tym za bardzo. Wolałem cieszyć chwilą, i faktem, że tak piękna Omega była tylko moja, odwzajemniając moje uczucia.
Puściłem jego dłoń, aby przenieść swoją rękę na jego pas i przyciągnąć go do siebie. Nadal byłem z nim bardzo ostrożny, pamiętając że nie minęło dużo czasu od porodu, a poza tym jego ciało i tak było kruche.
Ostrożnie. Delikatnie. Powoli.
– Oj, paskudo... I co ja mam teraz z tobą zrobić? – zapytałem, trochę się z nim drocząc i przyglądając jego twarzyczce, która była naprawdę blisko mnie.
Piękny. Nie ma piękniejszej Omegi od ciebie.
Obie jego dłonie przeniosły się na mój tors, a jego oczy ani na chwilę się ode mnie nie odrywały.
– Odpowiedzieć – poprosił. I choć domyślałem się jakiej odpowiedzi ode mnie oczekiwał, zrezygnowałem z tak prostego wyznania, pochylając się, aby podczas patrzenia w jego oczy, złożyć gdzieś na jego szczęce delikatny pocałunek.
– Taka odpowiedź chyba wystarczy – stwierdziłem, dalej się z nim drocząc, bo to przecież nie było w stanie podkreślić tego, co do niego czuję. Było po prostu zbyt subtelne, nawet jeżeli pochylając się w jego stronę, Jimin mógł przez chwilę pomyśleć, że pocałuję go prosto w usta.
Chłopak opierał się jeszcze przez moment o mój tors, a ja wpatrywałem się w te urocze poliki, które miałem ochotę obsypać pocałunkami, a nie tylko ledwo je muskać swoimi ustami. Ale to nie tutaj. I nie teraz.
W ciszy odsunęliśmy się w końcu od siebie. Dłoń Jimina znów odnalazła tę moją i ruszyliśmy dalej korytarzem. Poczekałem oczywiście tylko aż nasze świty ruszą, aby zaraz się zatrzymać, zmuszając wszystkich do tego samego. Czasami było to bardzo zabawne i nie mogłem się przed tym powstrzymać. Jednak teraz, po prostu sobie o czymś przypomniałem.
Szybko sięgnąłem ręką pod moją szatę, wyciągając z niej drewniane pudełeczko i bez chwili zastanowienia dając je Jiminowi.
– Chciałem ci to wręczyć.
To chyba odpowie na twoje wyznanie.
Chłopak był zaskoczony, ale nie zwlekał z otwarciem pudełeczka, zaglądając do środka. Nie sądziłem, że otrzymam to akurat dzisiaj, bo zamówienie złożyłem dopiero wczoraj. Ale najwyraźniej prośby króla były priorytetem dla każdej Owcy i Barana.
Długo decydowałem się na odpowiedni wzór. W końcu każda ozdoba, którą Alfa wręczał swojemu Omedze, miała jakieś znaczenie. A pierścionek, który miałem nadzieję oglądać codziennie na jego dłoni, był szczególnie ważny.
Czarna ozdoba z białym sercem z opalu, na pewno dobrze podkreślała od kogo i dla kogo jest ten prezent. Dodatkowo osoba, która doradzała mi przy wyborze kamienia, powiedziała, że pomaga on zamykać pewne etapy życia. A ten, w którym traktowałem Jimina jak wroga zdecydowanie powinien zostać zamknięty i najlepiej zapomniany.
Chłopak przyglądał się nowej ozdobie, zaraz przenosząc na mnie lekko zaskoczone spojrzenie.
– To... jest piękny – przyznał z delikatnym uśmiechem, z czego się cieszyłem. – Bardzo ci dziękuję.
– Załóż – poprosiłem, zaraz przyglądając się jak mój małżonek wyciąga go ostrożnie z pudełka, dzięki czemu mogłem je od niego zabrać, umożliwiając mu założenie tego pierścionka.
Na jego małej dłoni wyglądał naprawdę pięknie. Całe jego ciało pasowało do takich ozdób, podkreślane najdroższym pięknem.
– Pasuje? – zapytałem po chwili, wkładając na razie to pudełeczko z powrotem za szatę.
– Tak. Bardzo ci dziękuję – powiedział znowu, tym razem tuż po przeniesieniu na mnie wzroku, zaczynając unosić się powoli do góry. Domyśliłem się, że próbuje stanąć na palcach, a uformowany z jego ust buziak oznaczał, że stara się dać mi całusa.
Było to kuszące, ale widząc jego urocze starania, jeszcze bardziej się wyprostowałem, przez co Jimin już w ogóle nie mógł dosięgnąć do mojej twarzy.
Moja mała, drobna Omega.
Uśmiechałem się do niego nieco rozczulony tym widokiem, oczywiście nie mogąc sobie odpuścić droczenia z nim.
– Chyba musimy poprosić służbę o jakieś krzesło – zażartowałem, na co zaraz otrzymałem lekko wypchniętą do przodu dolną wargę. I to było naprawdę nieczyste zagranie. W dodatku proszące się o niewielką karę.
Wiedziałem, że całus w policzek byłby dopuszczalny przy służbie. Dlatego złapałem jego twarz w dłonie i pochyliłem się, złączając nasze usta, zamiast pozwalać mu na jednego buziaka w policzek.
Trwało to może dwie sekundy, tak jak poprzednio, ale zawstydziło moją paskudę, a mnie choć trochę zadowoliło.
Następnym razem w końcu rozchylimy te twoje piękne usta i posmakuję ich tak, jak powinienem już dawno temu.
Z triumfalnym uśmiechem, złapałem jego dłoń i mogliśmy ruszyć znów przed siebie. A moje oczy przez resztę tego spaceru obserwowały zadowolone parę uroczych rumieńców na jego policzkach.
Jimin:
Czas mijał, a ja z każdym dniem coraz bardziej godziłem się z tym, co się stało. Słowa mamy, które przypomniały mi zapomniany w naszej rodzinie dzień, w którym straciłem jedno z rodzeństwa, mocno dały mi do myślenia. Ale i tak to obecność mojego małżonka najbardziej mi we wszystkim pomagała. Bo to właśnie jego bliskość zapewniała mnie, że wszystko będzie dobrze.
Jednak nie mogłem się skupić tylko i wyłącznie na moich przeżyciach, wracając powoli do mojej roli władcy. I tym razem moich obowiązków nie pełniłem już sam, bo Jeongguk nauczył się naprawdę sporo przez moją niedyspozycję, dlatego teraz, jak na władcę przystało, stawiał się na spotkaniach z Radą i pomagał nam w podejmowaniu decyzji. Często starałem się uzyskać jego zdanie na dany temat, by zrozumieć, jak on to postrzega, choć szybko zauważyłem, że nie ma pojęcia, jakie decyzje są słuszne. Rozmawiałem o tym z mistrzem Kimem, który wyjaśnił mi, że polityka Tygrysów znacznie różni się od naszej. Również w rozmowie z Jeonggukiem wysłuchałem jego opowieści o tym, jak ojciec nauczył go bardziej nastawionego na wojsko i obronność stylu zarządzania. Nie mógł się nadziwić temu, że nasz skarbiec nie służy tylko rodzinie królewskiej i pałacowi, lecz stanowi źródło ratunku dla każdej manufaktury, która w jakiś sposób ucierpiała, niezależnie od tego, czy chodziło o nagłą ulewę, niszczącą zbiory, czy brak zamówień, przez które pracownicy nie mogą zarobić i cierpią głód. Nasze skarby nie służyły nam, lecz ludowi, który sam z siebie składał potrzebne nam dary. To najbliższe wioski dbały o zaopatrzenie naszych spiżarni, a materiały na sukna były nam dostarczane regularnie od każdej manufaktury, abyśmy sami mogli ocenić, czy są zadowalającej jakości. Starałem się więc spędzać czas z Jeonggukiem nie tylko na przyjemnościach, jakim było wspólne przesiadywanie w ogrodzie, czy dopingowanie mu podczas treningu, ale również rozmawiałem z nim o naszych królestwach, które mogłyby się od siebie wiele nauczyć. To chyba zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej, pokazując, że Owca i Tygrys naprawdę mogą żyć razem.
W końcu jednak przyszła najweselsza pora w roku, kiedy całe królestwo szykowało się do wyjątkowego święta, na cześć Wielkiego Smoka. Była to uroczystość naprawdę podniosła, wspólna dla wszystkich królestw, choć nie miałem pojęcia, jak inni je świętują. Zapytałem więc o to Jeongguka, chcąc wprowadzić trochę tygrysich tradycji na nasz dwór, ale on machnął tylko ręką i powiedział, bym się tym nie przejmował. Nie drążyłem tematu pomimo pokusy, lecz razem z innymi zająłem się przygotowaniami, które trwały prawie trzy tygodnie. W końcu świętowaliśmy zazwyczaj nawet trzy dni, a zaproszony był każdy, kto miał ochotę zjawić się w pałacu. Nie było żadnych ograniczeń ani listy gości. Jeśli Owce i Barany z granicy chciały z nami świętować, mogły spędzić kilka dni w podróży i zostały ugoszczone przez mieszkańców wiosek. Każdy dostawał na ten czas wolny tydzień, aby mógł spędzić go z rodziną. Naprawdę kochaliśmy to święto.
Jak co roku nie mogło się obyć bez tradycyjnego przygotowywania przez dzieci łódek oraz latawców, które miały symbolizować przeprawę, jaką Smoki zorganizowały stulecia wcześniej, ratując nas od niebezpieczeństwa. Nie zbliżałem się więc do ogrodu, gdzie to robiły, bo kontakt z nimi wciąż sprawiał mi przykrość, za to zająłem się haftowaniem szaty dla siebie i mojego Alfy, abyśmy mogli wystąpić razem w pięknych, uroczystych strojach. Tym razem były śnieżnobiałe z błękitnymi i złotymi elementami. Na tylnej stronie szaty Jeongguka wyhaftowałem wielki statek, który znalazłem w jednym ze zwojów w bibliotece, a na mojej znajdowały się mniejsze łódki, płynące prosto ku ratunkowi.
Kiedy nadszedł ten radosny dzień, służki pomogły mi z umyciem się, umalowaniem i ubraniem, z uśmiechami dyskutując ze mną o pokazie, jaki nasi wojownicy przygotowali. Wszystkie dworki były zawsze podekscytowane oglądaniem wyczynów naszych wojowników, którzy z gracją pokazywali kolejne ruchy, często pokazując bardzo statyczne układy, pełne harmonii. A przy okazji demonstrowali swoje torsy bez okrycia, co było raczej bardziej interesującym zjawiskiem dla Omeg.
Akurat Owce pomagały mi w ułożeniu włosów, gdy strażnik oznajmił zza drzwi, że przybył mój małżonek. Posłałem mu delikatny uśmiech, w lustrze, widząc, jak kroczy do mnie pewnym krokiem, ubrany w przygotowany przeze mnie strój. Wyglądał naprawdę czarująco, zwłaszcza z tym pięknym uśmiechem, który rozświetlał mu twarz.
– Jesteś już ubrany. To dobrze – powiedział, pokazując delikatnym skinieniem ręki, aby moje dworki się odsunęły.
Nie spodziewałem się, że zacznie burzyć ich pracę, wyjmując z moich włosów ozdoby. Jednak zamiast złotych spinek, w moich lokach wylądowały zerwane z ogrodu kwiaty, które myślałem, że wręczy mi po dotarciu do mnie. Zresztą, taka ozdoba wyglądała znacznie lepiej.
– Bardzo przystojnie wyglądasz w tej szacie – skomentowałem, siedząc grzecznie, by dać mu dokończyć pracę. Kiedy skończył, odwróciłem się do niego z uśmiechem i poprawiłem pas przy jego szacie, aby leżał jak należy. – Uważaj na Radę, lubią dużo wypić – powiedziałem, wywołując tym jego ciche, rozbawione prychnięcie.
– Niech tylko jeden z nich otworzy tę swoją gębę i zacznie coś gadać, to go uciszę – odpowiedział spokojnie, przyglądając mi z lekkim uśmiechem. Jego dłonie zaraz wylądowały na moim pasie, przyciągając nieco do jego ciała. – Przygotowały ją dla mnie zdolne ręce, więc muszę w niej dobrze wyglądać – zauważył, odnosząc się do mojego wcześniejszego komentarza odnośnie jego wyglądu.
– Chodziło mi o to, że na pewno będą chcieli dużo z tobą wypić – wyjaśniłem rozbawiony. Bo choć na co dzień członkowie Rady byli poważnymi ludźmi, alkohol robił z nich prawdziwe... no... hmm... Brakowało mi ładnego słowa. Wszy? Upierdliwców? Lepiej tego nie potrafiłem ująć. – Powinniśmy niedługo iść, by przywitać przybyłych – powiedziałem, kładąc dłonie na jego torsie.
Na moim palcu oczywiście znajdował się podarowany przez niego wiele tygodni temu pierścień, który teraz stanowił dla mnie mały symbol naszej miłości. Bo wiedziałem, że mnie kocha. Nawet, jeśli nie powiedział mi tego tak po prostu, to wszystko, co robił, mówił i jak się zachowywał, właśnie takie uczucia podkreślało. Już nie byliśmy sobie wrogami, lecz prawdziwym małżeństwem, o jakim marzyłem.
Choć Tygrys kiwnął głową na znak zrozumienia, nie ruszyliśmy się z miejsca. Zamiast tego, przeniosłem moje spojrzenie na lustro, które ukazywało rozkoszne odbicie naszej dwójki. I tylko przez sekundę pomyślałem, że powinniśmy się na nim znajdować we trójkę, trzymając na rękach nasze maleństwo.
Nie dałem jednak po sobie poznać, że coś mnie zasmuciło i z uśmiechem wtuliłem się w Jeongguka.
– Panie Tygrysie, powinniśmy niedługo iść – powtórzyłem, choć sam nie miałem jeszcze ochoty na oderwanie się od niego. – Możemy poprzytulać się, gdy uroczystości dobiegną końca – dodałem, chyba samemu nie mogąc się już doczekać późnego wieczora, gdy udamy się do jego komnaty, gdzie będziemy mogli odpocząć.
– To chodźmy – powiedział rozbawiony, zaczepiając swoim nosem o moje owcze uszko, które zaraz zostało lekko przygryzione i polizane. Nauczyłem się już, że w ten sposób okazuje mi swoje czułości i nie należało się tego bać. Zwłaszcza, że wyraźnie widziałem, jak jego ogon chodzi we wszystkie strony, wyrażając szczęście, które musiał czuć. – Nie widzę, żeby mojej małej Owcy spieszyło się na te uroczystości – skomentował ze śmiechem moją bierność, na co musiałem w końcu zareagować odsunięciem się.
– Chodźmy.
Jak zawsze, kiedy razem spacerowaliśmy, objąłem rękę mojego ukochanego i ruszyliśmy razem korytarzem. Nasze kroki kierowaliśmy w stronę placu przed pałacem, gdzie miały mieć miejsce uroczystości. Już z daleka było słychać radosne rozmowy i hałasy, które robili goście gromadzący się tu już od poranka. Na niebie wznosiły się kolorowe latawce, z którymi biegały dzieci, a dorośli zajęli już miejsce przy stołach, wesoło rozmawiając z dawno niewidzianymi przyjaciółmi.
Razem z Jeonggukiem zatrzymaliśmy się na szczycie schodów, skąd najlepiej roznosiły się nasze głosy, co zaraz wywołało ciszę. Z uśmiechem popatrzyłem po zebranych i z zaskoczeniem zauważyłem, że nie było to jednak spowodowane tym, że para królewska będzie przemawiać. Uświadomiłem sobie niechęć oraz zaniepokojenie, wymalowane na twarzach hybryd, które przyglądały się stojącemu przy moim boku Alfie. Wtedy zrozumiałem, że trzeba będzie coś z tym zrobić i to w najbliższej przyszłości. Bo choć dla mnie Jeongguk nie był już powodem do skutku, to jednak w oczach Owiec i Baranów nadal był tym, który sprawił przykrość ich królowi, odbierając mu możliwość poślubienia jego wielkiej miłości.
Starałem się nie zwracać na to uwagi i po prostu z uśmiechem podziękowałem wszystkim za przybycie na nasze doroczne święto, a także wyraziłem radość z powodu udanych prac, braku wypadków, rosnącego w siłę przemysłu włókienniczego oraz innych, ważnych kwestiach, na których opierała się nasza gospodarka. W końcu jednak przyszedł czas na przemówienie mojego małżonka i sam przyglądałem mu się, lekko spięty przez to, co może powiedzieć. On jednak niewzruszony, z radosnym uśmiechem, przywitał zebranych i życzył im dobrej zabawy, dodając, iż to jego pierwsze takie święta i ma nadzieję, że kolejny rok będzie równie pomyślny. Nie było to długie, ale wystarczyło, bym w duchu odetchnął z ulgą i ponownie ujął jego rękę.
– I aby szybko minęły, pozwalając mi już na powrót do przytulania mojego małżonka – wyszeptał nagle prosto do mojego ucha, nim zaczęliśmy kroczyć w dół, co wywołało mój delikatny rumieniec.
Kiedy ruszyliśmy, uświadomiłem sobie, że powinienem jeszcze o czymś wspomnieć ukochanemu, dlatego zacząłem gorączkowo do niego szeptać.
– Zwykle zaczynam ucztę na swoim miejscu, ale w trakcie dużo osób chce porozmawiać z rodziną królewską, dlatego w pewnym momencie zacznę chodzić między ludem. Jeśli nie masz ochoty, nie musisz tego robić – poinformowałem go, doskonale wiedząc, jak to wyglądało co roku.
– Zostawię to tobie – odpowiedział, nieco poważniejszym tonem, na co ścisnąłem na moment jego rękę.
– Dobrze.
Jak zawsze nasze miejsce czekało wśród rodziny i członków Rady. Z uśmiechem powitałem rodzeństwo, które nie pozostało w pałacu po dorośnięciu, lecz wyruszyło w królestwo, aby tam zajmować się własnymi pasjami, tak jak każdy służąc swoimi talentami dla wspólnego dobra. Jednak uczta nie mogła się zacząć bez naszego tradycyjnego sygnału, dlatego odchrząknąłem i nabrałem dużo powietrza w płuca, by zaraz po tym zabeczeć głośno i radośnie, na co odpowiedział mi równie donośny chór beczenia i wszyscy zabrali się za jedzenie. Nikt teraz nie był służącym, nikt nie był władcą. Wszyscy razem, ramię w ramię, jedliśmy przy stołach, usługując sobie nawzajem.
Biesiadowaliśmy w najlepsze, opowiadając sobie, co się zmieniło od czasu naszego ostatniego spotkania, jak wygląda sytuacja na ziemiach, do których rzadko mogłem zaglądać i przede wszystkim, jak układało się życie każdemu z rodzeństwa. Mama z radością tuliła swoje dzieci, których nie widywała tak często, jakby chciała, a tata z uwagą słuchał opowieści wybranka mojej młodszej siostry. Ja natomiast ledwo zjadłem nieco mojej ulubionej sałatki, by zaraz dać Jeonggukowi szybkiego buziaka i ruszyłem z moim talerzem między stoły, przystając w różnych miejscach, gdzie biesiadnicy robili mi miejsce, aby ze mną porozmawiać.
Jadłem razem z nimi, słuchając, jakie troski martwią ich serca. Z niektórymi mogłem swobodnie rozmawiać o ich rodzinie i planach na najbliższy czas, z innymi musiałem zachować powagę, słuchając o bardziej poważnych sprawach. Rozpoznawałem wiele osób, bo zjawiały się tu co roku. I z przykrością dowiadywałem się, że niektórzy z nich odeszli już na Wieczne Pastwiska.
Po jakiejś godzinie w końcu przyszedł czas, abyśmy mogli cieszyć się występami. Jako pierwsze na podwyższenie przy schodach, ruszyły maluchy z pałacu, które wraz ze swoją nauczycielką, zaprezentowały spokojny taniec, robiąc dużo pięknych, choć oczywiście niezdarnych póz, co w ich wieku było bardzo urocze. Potem nadszedł czas na dzieci z pobliskiej wioski, które przygotowały przedstawienie ilustrujące legendę powstania Królestwa Owiec, kiedy to pierwsi mieszkańcy tego terenu otrzymali od Wielkiego Smoka nasiona bawełny, lnu i innych roślin, z których później nauczyły się wytwarzać sukna. Jak zawsze po występach najmłodszych i gorących brawach, przyszedł czas na tańce. Muzyką zajmowali się zawsze pracownicy z pobliskich manufaktur, więc także i w tym roku mogli cieszyć nasze uszy swoimi popisami na instrumentach.
Na czas występów zostałem akurat w grupce matek, które przeżywały występy swoich dzieci, dlatego moje serce lekko ucierpiało. Szybko jednak porzuciłem czarne myśli, widząc, jak w naszym kierunku zmierza Jeongguk.
– Król Jimin musi teraz ze mną zatańczyć – szepnął po przywitaniu się z Omegami i podniesieniu mnie z ławki.
Zmieszałem się mocno, idąc przy nim, zastanawiając się, czy nie będzie na mnie zły, ale musiałem to powiedzieć, nim dołączymy między inne hybrydy.
– Jeongguk, nie mogę. Noszę żałobę po naszym dziecku i nie powinienem... – powiedziałem ostrożnie, na co on od razu zatrzymał się w półkroku.
– Och... To zjesz coś ze mną – uznał, zabierając mnie już na nasze miejsce, które zdążyło nieco opustoszeć.
Zauważyłem jednak, że coś zdążyło się zmienić. Jego twarz była naprawdę smutna, a nie takie uczucia powinny na niej gościć. Dlatego położyłem dłoń na jego policzku, chcąc zwrócić jego uwagę na siebie.
– Co się stało?
Tygrys spojrzał na mnie i pokręcił głową, zaraz miziając mój policzek swoim ogonem.
– Nic, paskudo. Jedzenie na ciebie czeka – stwierdził, pokazując na stół. – Za dużo czasu im poświęcasz – dodał, nakładając mi moich ulubionych rzecz. Przez wspólne posiłki musiał zauważyć, za co nie chwytają moje pałeczki.
– To tylko dzisiaj. Nie bądź zazdrosny – poprosiłem, choć nie do końca była to prawda, bo sprawy ludu zawsze były ważne i zawsze to im się poświęcało większość dnia. – Przynieśli tutaj twoje jedzenie? – zapytałem, patrząc na półmiski, aby upewnić się, że było na nich coś z tygrysiej kuchni, którą częstowali się zarówno on, jak i wojownicy, oraz tygrysie dworki. – Najadłeś się? Na pewno u wojowników jest dużo mięsa, możemy do nich pójść.
– Mniej gadania, więcej jedzenia – powiedział, zabierając mi pałeczki, którymi zaraz włożył mi do ust nieco sałaty. – Przyniosłem sobie wszystko, czego potrzebowałem, więc o nic się nie martw – zapewnił z uśmiechem, po czym sięgnął po kubeczek, wznosząc kolejny toast z Radą.
Pokręciłem na to głową i zabrałem się za jedzenie, przyglądając, jak Barany naprawdę zaczęły ufać drugiemu królowi, śmiejąc się razem z nim. I chyba tylko tego teraz pragnąłem – akceptacji mojego małżonka, który pomimo złego startu, okazał się naprawdę wspaniałym władcą.
Jeongguk:
Wolałem sobie odpuścić niepotrzebne okłamywanie Jimina, dlatego nie mówiłem mu nic o sposobie spędzania takich świąt w moim królestwie. Bo po prostu tego nie robiliśmy. Tak jak przyznałem przed całym ludem – to były moje pierwsze takie uroczystości. Mój ojciec nie miał zamiaru czcić Smoków, więc nigdy tego nie robiliśmy. Mieliśmy własne święta, w innych porach roku, skupiające się tylko na nas i naszych osiągnięciach. Tak zostałem wychowany, więc wszystko, czego byłem świadkiem dzisiejszego dnia, było dla mnie naprawdę szokujące.
Jednak nie przeżywałem tego jakoś szczególnie. Wolałem skupić się na czymś innym, a raczej na kimś innym. Bo obecność Jimina u mojego boku, łatwo odciągała mnie od świadomości, że w moim nowym królestwie, ucztowanie z ludem jest czymś całkowicie normalnym. Miałem nadzieję, że to tylko raz do roku i nie ma innych świąt, podczas których tak to wszystko wygląda. Rozumiałem, że władca powinien mieć dobre relacje z ludem, ale bez przesady.
Nie dałem się na razie upić Baranom z Rady, wiedząc że muszę mieć trzeźwy umysł na dalszą część tych uroczystości. Dlatego kiedy miałem w końcu Jimina obok siebie, to nim się zająłem, ignorując przez chwilę inne hybrydy. Musiałem go trochę pokarmić, a widząc, że sam zaraz zaczyna jeść, zerkałem tylko na niego kątem oka, wracając do powolnego popijania tego, co nalewały mi Barany. Chwilę z nimi pożartowałem, rozmawiając też o bieżących sprawach. I było tak dopóki nie zajęliśmy się przez chwilę jedzeniem, przez co zauważyłem, jak Jimin przygląda się trzymanemu w dłoni kubeczkowi na herbatę.
– Mam wrażenie, że czasem ma inny smak – stwierdził, znów upijając łyka tej cieczy. A ja z początku nie skojarzyłem o co może mu chodzić. – Może za krótko parzą czasem liście? – zastanawiał się na głos, a mi dopiero po chwili przypomniał się pewien ważny fakt.
Nie komentowałem tego, na razie chcąc się upewnić, że mam rację, dlatego sięgnąłem po ten kubek, zabierając go Jiminowi i upijając trochę jego zawartości. Natychmiast zmarszczyłem brwi, poznając ten nieprzyjemny posmak. I starałem się zachować spokój, aby nie wybuchnąć tu i teraz. Nie mogłem niestety powstrzymać mojego wzroku przed zerknięciem w stronę stołu moich Tygrysów, gdzie siedziała Eunha.
Miała tego nie dodawać. Miała z tym przestać już dawno temu!
– Ktoś nie umie parzyć herbaty. Nie pij jej – oznajmiłem dość chłodno, wylewając ją obok siebie i odstawiając ten kubek. Zaraz zrobiłem to samo z całym dzbanem, z którego Jimin nalewał herbatę. Niczego mu nie tłumaczyłem, po prostu nalewając mu wody do innego kubka i podając. – Dopilnuję, aby zmienili ci osobę, która przygotowuje ją dla ciebie – dodałem jedynie, nie potrafiąc dobrze zamaskować mojej złości, więc chłopak na pewno był w stanie ją wyłapać.
– Jeongguk, to tylko herbata – stwierdził, niczego nie rozumiejąc. A jego uśmiech i delikatne pokręcenie głową, pozwoliły mi na chwilę odciągnąć umysł od chęci zamordowania pewnej osoby.
Jimin się z kimś zagada, to stąd zniknę i to załatwię.
Głupia, nieusłuchana Tygrysica.
Nie mogłem już za bardzo wysiedzieć na kolejnych występach, które nastąpiły po tej przerwie na tańce. Zresztą, też musiałem się zacząć przygotowywać do naszego pokazu, więc po występie dzieci i nastolatków, wykorzystałem odwrócenie mojego małżonka w stronę jakiejś pary, która coś do niego mówiła, aby wymsknąć się stąd i ruszyć szybkim krokiem do moich wojowników. Kilku z nich odeszło już na bok, też chcąc się przygotować do pokazu, ale zamiast kazać im przejść do pałacu, aby się przygotować, rozkazałem jednemu z nich przyprowadzić mi Eunhę u ustronne miejsce.
Okrzyki radości, śmiech, głośne rozmowy i muzyka nie były w stanie zagłuszyć teraz moich myśli, które miały ochotę naprawdę zamordować tę Tygrysicę. I pomyśleć, że kiedyś była mi choć trochę bliska. Mogła być ładna, mogła dzielić ze mną łoże, ale to nie zmieniało faktu, że to tylko dworka, która powinna słuchać moich rozkazów.
Zdezorientowana dziewczyna starała się wyrwać z uścisku Xiao, mówiąc coś do niego dopóki jej wzrok nie natrafił na mnie. Na pewno zauważyła, że jestem zły. A raczej po prostu wściekły. I zaraz to podkreśliłem szybkim przejęciem jej z rąk mojego strażnika, łapiąc ją za nadgarstek i zabierając pod jedną ze ścian pałacu.
– Nie przestałaś tego dodawać. Przez ciebie Jiminowi coś się stało. Przez ciebie moje dziecko zginęło – warknąłem do niej, puszczając jej rękę dopiero gdy dotarliśmy w to ustronne miejsce, oddalone od uszu reszty hybryd. Xiao i Wei stali na czatach, nie pozwalając, aby ktokolwiek nas podsłuchał, więc miałem chwilę, aby z nią porozmawiać.
Nienawiść, którą teraz do niej czułem, sprawiła, że moje pazury się wysunęły, tak samo jak kły. A ogon latał za moimi plecami, zdenerwowany. Miałem ochotę złapać ją za gardło i je rozszarpać. Bo powiedziałem wyraźnie, że miała z tym przestać. A na pewno w ogóle tego nie zrobiła, zwłaszcza widząc jak zbliżyłem się do Jimina. W końcu Tygrysice, tak samo jak Tygrysy, potrafiły być na tyle zazdrosne, aby skrzywdzić osobę, która stanęła im na drodze do ich ukochanego.
Dziewczyna starała się pozostać spokojna, chyba wierząc, że nic jej nie zrobię. Co było głupotą, skoro całe moje ciało przygotowywało się do ataku.
– Wasza Wysokość, z całym szacunkiem, ale nigdy bym się na coś takiego nie odważyła. Król zakazał mi dodawania trucizny do napoju króla Jimina, gdy był w ciąży, ale sądziłam, iż po porodzie plan wraca do oryginalnego kształtu – zaczęła się tłumaczyć, a jej oczy w końcu oderwały się od mojego spojrzenia, zauważając w jakim jestem stanie. I dopiero po tym w jej wzroku zaczął czaić się strach, który miałem ochotę jeszcze bardziej podsycić.
– Nie wolno ci go krzywdzić! NIKOMU nie wolno go krzywdzić! – krzyknąłem na nią, łapiąc mocno za ramię i przypierając ją do ściany. Mimo wszystko starałem się nie wbić jej pazurów w skórę, bo tylko niepotrzebnie zaczęłaby zwracać na nas uwagę. A już wystarczyło, że podniosłem na nią głos. Ukarzę ją za to w innym czasie. I bardziej okrutnie. – Jeżeli coś mu się stanie, zabiję każdego, kto się do tego przyczynił. Mój rozkaz był jasny. Miałaś przestać to robić. Jednak mnie nie posłuchałaś – oznajmiłem jej przez zaciśnięte kły, czując jak z mojego gardła zaczyna wydobywać się warkot, ostrzegający przed atakiem.
Miała szczęście, że Jiminowi nic się jeszcze nie stało. Nie kaszlał krwią, nic go nie bolało i normalnie funkcjonował, a przede wszystkim – nadal żył. Bo inaczej naprawdę bym ją teraz rozszarpał.
Zabrałem w końcu rękę z jej ramienia, jeszcze chwilę patrząc jej w oczy i warcząc. Nie dałem jej już dojść do słowa, zaraz zaczynając stąd odchodzić.
Kiedy przyjdzie czas, będziesz cierpieć za cały ból, który odczuwaliśmy z Jiminem po stracie naszego dziecka.
Xiao i Wei ruszyli za mną do pałacu, gdzie reszta wojowników już się przygotowywała. Byliśmy na razie wymieszani z Baranami, którzy jako pierwsi mieli swój występ. Nie odpowiadałem na ich ukłony, będąc na to zbyt zdenerwowany i skierowałem się prosto do Sunyoula, który zaraz pokazał mi moją szatę. Na te kilka minut musiałem pozbyć się tej bieli, przygotowanej dla mnie przez Jimina. Byłem niezwykle ostrożny z całym materiałem, starannie go składając i uśmiechając się lekko do siebie, kiedy znów mogłem zauważyć jak każdy, nawet najmniejszy szczegół na mojej szacie, jest idealny. Bo tak jak Jimin był idealny, tak wszystko, co tworzył, było takie samo.
Jednak to była tylko chwila tak pocieszających przemyśleń, po których powróciłem do bieżącej sytuacji. Szaty wszystkich Tygrysów były bordowo-czarne. I tylko przy tej mojej można było zauważyć złote akcenty na pasie i przy zwisających częściach materiału. Na co dzień nigdy nie chodziłbym w czymś takim, bo miało po prostu za dużo wszystkiego. Ale teraz, na pokaz, było to konieczne. Miało być widowiskowo i może trochę przerażająco, w końcu to występ Tygrysów, których bało się wiele królestw.
Kiedy Barany poszli na plac, zaprezentować swoje umiejętności i swoją historię, stanąłem w wejściu, mogąc to na spokojnie obejrzeć. Tak jak się domyślałem, skupili się na czymś związanym ze Smokami, prezentując jakieś odzyskanie lądu. Jednak było to na tyle spokojnie, przepełnione bardziej akrobacjami niż walką, że miałem ochotę usnąć z moimi wojownikami. Ale Owce i Barany, oglądające ten występ, były pod wrażeniem wszystkiego co im zaprezentowali.
Kiedy w końcu przyszła nasza kolei, muzyka znacznie się zmieniła, zaczynając budować napięcie i przygotowywać ich do nieco mroczniejszego i groźniejszego klimatu. Na brzegach placu stało kilka Tygrysów, którzy zajmowali się ogniem, wypuszczając go do góry i trochę strasząc tym najbliżej stojące hybrydy. Ja na razie stałem pośród moich wojowników, obserwując wszystko z boku, z maską na twarzy. Wszyscy je mieliśmy, tak jak wojownicy z historii, którą chcieliśmy opowiedzieć. Jednak najpierw nasz pokaz skupił się na małym zaprezentowaniu naszych umiejętności. Czyli unikania rzucanych sztyletów, skoków nad ogniem i krótkich, ale widowiskowych pojedynków. Publiczność nie powstrzymywała się przed reakcjami, czasami mówiąc głośne „ach", a innym razem „och", kiedy ktoś znalazł się zbyt blisko ognia lub kiedy czyiś miecz znalazł się zbyt blisko czyjegoś gardła. Ja dołączyłem do nich dopiero na samym końcu, w ostatecznej walce, którą według historii Wół stoczył z sześcioma Małpami. Starałem się przy tym nie zerkać w stronę Jimina, choć bardzo mnie korciło, aby to zrobić. Na pewno nie wiedział, że to ja, ale i tak byłem ciekawy jego reakcji.
Wszystko mieliśmy wyćwiczone. Każdy ruch i krok, aby nie zranić się nawzajem. Dlatego nawet jeżeli moje ciosy, tak samo jak ich, wyglądały groźnie, przerażając zebrane hybrydy jeszcze bardziej, nie miały na celu zadania nam bólu. Chcieliśmy tylko pokazać swoją siłę i zachwycić tą krótką, końcową walką.
Po kilku akrobacjach i momentach, w których znów słyszeliśmy od zebranych hybryd „ochy" i „achy", zacząłem rozbrajać każdego z moich „przeciwników", pokonując ich. A kiedy zostałem na placu sam, otoczony leżącymi na ziemi wojownikami, w końcu zdjąłem swoją maskę, odkładając ją na ziemię razem z mieczem. I patrząc na te nieznajome i teraz zaskoczone twarze, odezwałem się:
– Tak jak Wielki Wół zdołał pokonał tchórzliwe Małpy, tak ja zrobię wszystko, aby pozbyć się każdego, kto będzie zagrażał mojemu małżonkowi i naszemu królestwu – obiecałem, chcąc w ten sposób zapewnić ich, że nie mam już innych zamiarów. Kierowałem te słowa także do Tygrysic, które na pewno mnie teraz słuchały.
Nie będę zainteresowany już żadną inną hybrydą. Kocham i będę chronił tylko Jimina.
Popatrzyłem na nich jeszcze chwilę, po czym nie czekając na żadną reakcję, ruszyłem do mojego małżonka, który już z daleka się do mnie uśmiechał, trzymając dłoń na sercu. Wiedziałem, że nam nie wypada, ale musiałem jakoś podkreślić, i pokazać wszystkim, kim jest dla mnie Jimin. Dlatego jak tylko podszedłem do niego szybkim krokiem, przyciągnąłem go do siebie, złączając nasze usta.
Domyślałem się, że możemy być przez wszystkich obserwowani, bo kiedy jeszcze tu kroczyłem, nastała całkowita cisza. Za to nasz pocałunek wywołał falę okrzyków radości i oklasków. A skoro stało się to miłym elementem występu, postanowiłem uczynić to jeszcze bardziej widowiskowo, obejmując go w pasie i unosząc do góry, aby jego twarz była trochę ponad moją, i abyśmy w takim ułożeniu znów mogli na chwilę złączyć swoje wargi.
Jimin śmiał się w moje usta, kiedy całowałem je raz za razem, a jego dłonie spoczęły gdzieś na moich ramionach. Pod takim kątem, radosny i w moich ramionach, wyglądał jeszcze piękniej niż zwykle, dlatego aż nie miałem ochoty go już w ogóle puszczać.
– Znowu się wystawiam na niebezpieczeństwo, huh? – Zaśmiałem się, przypominając jego słowa sprzed naszego pierwszego pocałunku. Przynajmniej teraz nie był na mnie o to zły.
– Stanowczo tak. Ale wiesz, co zrobić, bym nie odrywał od ciebie oczu – zauważył, dając mi całusa w czoło, co było dla mnie znakiem, abym go w końcu odstawił na ziemię.
Mogliśmy powrócić do ucztowania, teraz trochę się od siebie różniąc, bo nie poszedłem się już przebrać. Ale obecne szaty dobrze oddawały nasze charaktery, tak samo jak królestwa, z których pochodziliśmy, podkreślając że nawet pomimo takich różnic, potrafiliśmy się kochać, powoli tworząc zgrany duet władców. No, prawie zgrany, skoro nie mieszałem się w jego decyzje dotyczące ludu.
A gdy niektóre hybrydy zaczęły się powoli zbierać do domów, zmęczone lub po prostu pijane, te czekające na odpowiednie zakończenie pierwszego dnia świętowania, udały się razem z dziećmi do królewskiego ogrodu. Małe Barany i Owce zaczęły puszczać na wodzie łódki ze świecami, a mój małżonek rozpoczął opowiadanie im legendy o Zapomnianym Lądzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top