5 - Wail
Jeżeli nie czytaliście komunikatu po czwartym rozdziale, to zajrzyjcie do niego ;)
[5900 słów]
~~~~~~~~~~
Jimin:
Zawsze wydawało mi się, że najpiękniejszym momentem mojego życia, oprócz ślubu z Taehyungiem, będzie czas pierwszej ciąży. Okres, w którym moje pierwsze dziecko będzie rosło pod moim sercem, zdawał się otwierać kolejny piękny rozdział, kiedy to wraz z moim ukochanym zbliżymy się do siebie jeszcze bardziej, czerpiąc radość z oczekiwania na nasze maleństwo. I kolejny raz musiałem zderzyć swoje marzenia z rzeczywistością, bo przecież to nie Taehyung mnie naznaczył, i to nie jego dziecko nosiłem w brzuszku.
Sam już do końca nie wiedziałem, czy powinienem cieszyć się z tej ciąży. Z jednej strony, jeśli wszystko potoczy się dobrze i maluszek okaże się Barankiem albo Owieczką, nie będę miał powodów, aby kolejny raz lądować w łóżku z Jeonggukiem. W końcu tylko owcze dziecko zapewni ciągłość na tronie. Gdyby urodził się Tygrysek, prawo zabraniało mu przejęcia władzy po mnie. W duchu modliłem się więc o to, by dzieciątko okazało się „odpowiednią" hybrydą. Lecz nawet jeśli będzie miało rudo-czarny ogon, jak jego ojciec, będę je kochał całym sercem. A ja jakoś przełamię się do ponownego odwiedzenia komnaty Alfy we wiadomym celu...
Jednak status mojego dzieciątka nie był jedynym zmartwieniem. Najokropniejsze w tym wszystkim było to, że Jeongguka przy mnie brakowało, a przez to moja wewnętrzna Omega czuła się coraz gorzej, co przenosiło się na moje zdrowie fizyczne.
Przez ostatnie dni nie mogłem ruszyć się z łóżka, zbyt przerażony sytuacją, w której Alfa w pewnym sensie mnie porzucił, a ja musiałem zadbać o siebie samodzielnie. I dla instynktu w ogóle nie liczyło się to, że Jeongguk prawdopodobnie ze swoim agresywnym zachowaniem mógłby stanowić największe niebezpieczeństwo, a wszyscy wokół gotowi są mi pomóc. Nie, to by było przecież za proste. Moje życie musi się przecież komplikować na każdym kroku, jakby nasze odwieczne bóstwa postanowiły z niewiadomych powodów się na mnie wyżywać...
Obawiałem się, że powrót Tygrysa do pałacu niewiele zmieni. Nie lubił mnie, w sumie z wzajemnością, skoro nie pozwalał mi na zbliżenie się do siebie, więc na pewno wizja spędzenia ze mną czasu działała na niego negatywnie. Zresztą, sam udowodnił, że moje zmartwienia nie są bezpodstawne, gdy w końcu wrócił ze swojej wycieczki po królestwie i powitał mnie tak niechętnie. Musiałem jednak jakoś to przełknąć i schować całą moją dumę w kieszeń, bo teraz najważniejsze było dla mnie moje dzieciątko. Dla niego byłem gotów naprawdę na wiele poświęceń, aby tylko nic mu się nie stało.
Z tego też powodu, kiedy następnego dnia po powrocie Jeongguka, obudziłem się jedynie z jego szatą na moim ciele, miałem ochotę się rozpłakać, ale ze wszystkich sił powstrzymałem to. Nie mogłem teraz pozwalać sobie na słabość, nawet kiedy zostawałem sam. Tego ode mnie wymagała moja nowa rola i aktualna sytuacja, dlatego ponieważ czułem się już lepiej, wezwałem służące, by pomogły mi z ubraniem się, po czym ruszyłem do swoich obowiązków. Co prawda na mój widok, usłyszałem zaraz od Rady, że powinienem wrócić do łóżka, jeśli nie czuję się jeszcze na siłach, ale uciszyłem ich jednym gestem, zapewniając z uśmiechem, że wszystko jest już w porządku. Cóż za piękne kłamstwo...
Choć przez cały dzień starałem się nie myśleć o sobie, moje potrzeby nie chciały być tak po prostu zagłuszone. Dlatego w pewnym momencie musiałem poprosić służącą o przyniesienie szat Jeongguka, których jeszcze nie zdążyły wyprać, zapewne wiedząc, iż będą mi potrzebne. Sam właściciel ubrania nie pojawił się przy mnie ani razu w ciągu dnia, nawet w czasie posiłku. Z tego, co zdążyłem się zorientować jeszcze przed jego wyjazdem, wolał jeść ze swoimi wojownikami. Trochę mi się to nie podobało, bo w ten sposób alienował ich od Baranów, z którymi powinni nauczyć się współpracy, ale planowałem się tym jeszcze zająć. W końcu leżąc tyle dni w łóżku miałem czas, aby o tym pomyśleć. Dla dobra mojego dziecka, mieszkańców pałacu, a nawet całego królestwa, muszę jakoś zachęcić Tygrysy do dogadania się z nami. I to właśnie zamierzałem zrobić.
Wieczorem mój stan niestety znowu zaczął być nienajlepszy. A ponieważ zanosiło się na to, iż drugi król nie ruszy swojego ogona do mnie, zabrałem jego szatę, w którą tuliłem nos i ruszyłem do jego komnaty. Poinformowałem strzegącego mnie tego wieczoru Taehyunga o moim zamiarze udania się do Alfy, więc ruszył ze mną w podróż po pałacowych korytarzach, choć widziałem po jego oczach, że moje słowa go nieco zabolały. Ale nie mogłem już przejmować się jego uczuciami.
Dziecko. Myśl o swoim maleństwie, Jimin.
Kiedy dotarłem pod drzwi znienawidzonej komnaty, kiwnąłem głową na strażnika, który natychmiast zaanonsował moje przybycie.
Chwilę później, jedno ze skrzydeł otworzyło się na minimalną szerokość, abym tylko mógł ujrzeć stojącego w przejściu, niezbyt zadowolonego małżonka.
– Potrzebujemy cię. Czy możemy spędzić razem noc? – powiedziałem wprost, nie zamierzając grać z nim w żadne gierki, ani tym bardziej nie udawać, że oczekuję od niego nie wiadomo jak wiele. To miała być zwykła prośba Omegi do swojego Alfy. A jednak wywołała jego niezadowolenie.
– Chcesz spać w mojej komnacie? Ze mną w łóżku? – zapytał tonem, który sugerował mi co najmniej szaleństwo.
Dla dzieciątka, Jimin.
– Tak. Proszę – powiedziałem cicho.
– Nie.
Jego odpowiedź tak mnie zaskoczyła, że dopóki drzwi nie zamknęły mi się przed nosem, nawet nie byłem w stanie się ruszyć. Usłyszałem, jak za moimi plecami Taehyung bardzo cicho warknął, chyba gotów nawet walczyć z Jeonggukiem, by spełnił moją prośbę, ale naprawdę nie potrzebowałem jego interwencji. Moja wewnętrzna Omega sama postarała się o zwrócenie uwagi Alfy, wydobywając z moich ust tak rozpaczliwy dźwięk, że nie było mowy, aby nie zareagował.
I miałem rację, bo usłyszałem, jak przez chwilę kręci się przy drzwiach, ostatecznie od nich odchodząc.
– Jeongguk, błagam! – krzyknąłem, naprawdę przerażony. Jak on może?! Przecież widział wczoraj, w jakim byłem stanie. Dzisiaj wcale nie jest lepiej, a mimo tego nie chce pomóc naszemu dziecku?! – Daj mi chociaż chwilę! – poprosiłem, zaczynając przy tym płakać. Naprawdę nie chciałem się rozkleić, ale to mnie po prostu przerosło.
Jak możesz być tak nieczuły na krzywdę własnego dziecka, Tygrysie?!
Przez chwilę nic się nie działo i gotów już byłem odejść. Niewiele brakowało, bym poprosił Taehyunga o załatwienie mi szat Jeongguka od służby, gdy drzwi jednak się otworzyły, a silna ręka złapała moje przedramię, by wciągnąć mnie do komnaty.
– Jesteś w stanie się przede mną płaszczyć dla tego dziecka? – zapytał, sprawiając, że momentalnie skuliłem ramiona. Nawet jeśli byłem królem i w hierarchii stałem wyżej od niego, w tym momencie byłem tylko jego Omegą, po prostu bojącą się jego gniewu.
Kiwnąłem więc głową, starając się już nie płakać.
– To dziecko jest teraz dla mnie najważniejsze. Kocham je – odpowiedziałem cicho, obejmując mimowolnie mój brzuszek, który jeszcze nie zdążył zbytnio urosnąć, ale instynktownie musiałem chronić maleństwo.
Tygrys patrzył na mnie przez chwilę, po czym prychnął i pociągnął mnie w stronę łóżka, gdzie puścił moją rękę. Nie skierował się w stronę materaca, aby ułożyć do snu, lecz poszedł do stolika, na którym miał rozłożone jakieś papiery. Najwyraźniej pracował nad nimi wcześniej i wcale nie zamierzał jeszcze iść spać. Lecz ja naprawdę go teraz potrzebowałem, dlatego przełamałem moje obawy i starałem się zaufać instynktowi, kierując w stronę Jeongguka, by ostrożnie przytulić się do jego pleców. Poczułem, jak pod wpływem tego niewielkiego dotyku, natychmiast spinają się wszystkie jego mięśnie.
– Co robisz? – zapytał, przerywając na chwilę pisanie.
– Potrzebuję cię, Alfo – wyszeptałem, zanurzając nos w jego włosach.
Zapach mokrego lasu, który był wyczuwany w całej komnacie, lekko mieszał mi teraz w głowie. Owszem, działał na mnie wystarczająco, bym położył się do jego łóżka i spokojnie mógł zasnąć, ale nie tego potrzebowałem. Naprawdę chciałem być teraz blisko niego. Chciałem znaleźć się w ramionach Alfy i choć przez chwilę udawać, że moje marzenie o miłości i szczęśliwej rodzinie właśnie się urzeczywistniło. Chciałem, by Jeongguk naprawdę mnie chciał i przejmował się stanem naszego maleństwa.
Nie spodziewałem się, że nagle zostanę przeciągnięty na stolik, przez co o mało nie straciłem równowagi, ale silne, tygrysie ręce, przytrzymały mnie, by następnie pomóc przenieść na jego kolana. Poczułem, jak moje serce przyspiesza. Ze strachu, ale i... radości? Ostatni raz byłem tak blisko niego w czasie naszej nocy poślubnej. No, nie licząc wczorajszego dnia, jednak wtedy to było bardziej z przymusu, bo moja mama wepchnęła Jeongguka do mojego łóżka. A teraz... Czułem się... szczęśliwy? Na pewno dużo spokojniejszy, co wywołało mój malutki uśmiech, zaraz ukryty w jego szyi.
– Mała paskuda – mruknął, pozwalając mi na objęcie go za szyję. I choć nie raz mnie obrażał w ten sposób, podkreślając, że ani trochę nie jestem dla niego atrakcyjny, to jednak tym razem nie brzmiało to jak obelga.
Trochę nieśmiało postanowiłem mu się odwdzięczyć za pozwolenie na przebywanie tak blisko, i ostrożnie przejechałem językiem po fragmencie jego policzka.
– Dziękuję – szepnąłem, znów chowając twarz w jego szyi, naprawdę czując się teraz bezpiecznie.
Ręka, którą Alfa mnie obejmował, zrobiła to jeszcze mocniej, ale nie w żaden krzywdzący sposób. Dzięki temu czułem się tylko lepiej. Dopóki Jeongguk nie zaczął nagle warczeć, przez co dreszcz przebiegł po moich plecach. Nie zdążyłem nawet się ruszyć, gdy nagle Tygrys objął mnie także drugą ręką i trzymając w ten sposób dostał się do mojej szyi.
Zadrżałem, czując jego oddech w tym miejscu, jednak tym razem z czystej przyjemności. Naprawdę odczuwałem przy nim przyjemność, jaką Alfa powinien zapewnić Omedze. Zwłaszcza, gdy jego język dotarł na ślad po naznaczeniu, wyciągając ze mnie instynkty Omegi, które kazały mi natychmiast zająć się swoim małżonkiem. A na tym jednym punkcie wcale się nie skończyło, bo ten cudownie mokry język zaczął znaczyć drogę po mojej szyi, co w końcu wywołało moje ciche beczenie z przyjemności.
I wtedy to się skończyło. Jeongguk natychmiast odsunął się ode mnie, zabierając moje ręce ze swoich włosów, którymi nieświadomie zacząłem się bawić.
– Przyszedłeś ze mną spać. Więc idź na łóżko – powiedział stanowczo, a ponieważ Omega nadal przejmowała kontrolę nad moim zachowaniem, nawet się nie odezwałem, tylko kiwnąłem głową i poszedłem zająć wskazane miejsce.
Ułożyłem się wygodnie w tak pięknie pachnącej pościeli, jeszcze trochę przymroczony tym wszystkim. I to do tego stopnia, że chyba uwierzyłem, iż nagle dzięki mojej ciąży zbliżymy się do siebie z Jeonggukiem.
Cóż za żałosne założenie.
Szybko odrzuciłem te myśli, skupiając się na Tygrysie, który pozostał przy stoliku i wyraźnie męczył się z napisaniem czegoś, bo w końcu sfrustrowany odłożył pędzelek, zwinął pergamin, odłożył go na półkę i podszedł do mnie.
Przyglądałem się, jak zajmuje miejsce w pewnym oddaleniu ode mnie, by następnie zgasić kaganek.
Odczekałem chwilę, aż ułoży się wygodnie, po czym przysunąłem do niego, szukając tej bliskości, którą kilka minut wcześniej mogłem się cieszyć.
– Ile to będzie trwać? Ile muszę cię znosić? – warknął nagle na mnie, przez co natychmiast puściłem ledwo złapaną dłoń i odsunąłem się.
– Przepraszam. Myślę, że dopóki nasze dziecko nie przyjdzie na świat – odpowiedziałem cicho, owijając się szczelniej kołdrą.
– Wiem o tym – warknął znowu, ale przy następnych słowach jego ton złagodniał. – Pytam kiedy to będzie.
Potrzebowałem chwili, aby to policzyć.
Kiedy mnie naznaczył... I minęło już...
– Jeszcze jakieś pół roku – poinformowałem go w końcu, nieco się wahając.
W odpowiedzi usłyszałem ciężkie westchnięcie, a zaraz po tym materac nieco się przy mnie ugiął, kiedy mój małżonek wyciągnął do mnie swoją rękę. Bez słowa przytuliłem się do niej, tak jak poprzedniej nocy, i nie odezwałem się już ani słowem. W końcu... jakoś będę musiał sobie z tym poradzić. Oby tylko moja wewnętrzna Omega częściej mi pomagała i potrafiła przywoływać naszego Alfę. Inaczej będzie naszemu maleństwu naprawdę ciężko.
Ale będę się starał, aby nic ci się nie stało, mój maluszku. Obiecuję.
Jeongguk:
Jimin zachowywał się irracjonalnie. Rozumiałem, że pragnął mojego zapachu, bo tego chciało dziecko, ale przychodzenie do mnie na noc, było lekką przesadą. Para królewska nigdy nie miała obowiązku dzielić razem łoża, oczywiście oprócz Nocy Naznaczenia, która była konieczna. Na co dzień mogliśmy żyć z dala od siebie, nie odwiedzając się w swoich komnatach. I sądziłem, że nawet teraz, kiedy zaczęło się w nim rozwijać nasze dziecko, raczej ograniczymy się do wręczania mu moich rzeczy, przesiąkniętych wonią mokrego lasu. To by go na pewno uspokoiło i nie musiałby mi zawracać głowy. Ale oczywiście on musiał robić wszystko po swojemu.
Nie spodziewałem się jego nocnej wizyty. I nie spodziewałem się, że pomimo mojego wyraźnego niezadowolenia i nieukrywanego gniewu, ciągle będzie starał się szukać ze mną jakiegoś kontaktu. Tak jak przy powrocie do pałacu, gdy pierwszy raz miałem z nim styczność w takim stanie, nie miałem okazji wstrzymać oddechu, uciekając od niego tak szybko, jak tylko mogłem. Tym razem już po otwarciu drzwi, dotarła do moich nozdrzy jego woń. I choć zdołałem to początkowo zignorować, potrzeba chronienia go i upewniania się, że wszystko jest z nim w porządku, była silniejsza. Nie byłem w stanie w pełni się kontrolować, nie patrząc na niego tak jak wcześniej. To już nie była jedynie niepotrzebna w moim życiu osoba, której musiałem się pozbyć, aby dojść do władzy. To nie była ta sama paskuda, którą spotkałem w dniu naszego ślubu, uznając za najbardziej odrażającą Omegę, jaką kiedykolwiek miałem okazję ujrzeć. To jednak była Omega, która nosiła w sobie moje dziecko. I nieważne jak bardzo chciałbym temu zaprzeczać. Nieważne ile argumentów bym nie wymyślił, aby przekonać samego siebie, że on nie jest dla mnie kimś ważnym. Wystarczyło, że spojrzałem w jego oczy. Że poczułem jego zapach. Że posmakowałem tę delikatną skórę... Mógł być w tej chwili najpaskudniejszą hybrydą na świecie, a dla mnie i tak byłby najcudowniejszy. Denerwowało mnie to. Denerwowały mnie te uczucia. Dlatego nie zamierzałem zmieniać swojego nastawienia, nadal będąc dla niego oziębły.
Unikałem go w dzień, starając się na niego nie natrafić na korytarzu lub w ogrodach. I tylko wieczorami, kiedy przychodził, prosząc o przyjęcie go na noc, czasami musiałem to zrobić, nie zamieniając z nim po tym ani słowa. Oczywiście bywały takie dni, w których się nie ugiąłem, wyganiając go i wręczając jedynie moją szatę, na którą specjalnie dodatkowo przeniosłem swoją woń, upewniając się, że pachnie mną na tyle mocno, aby zadowolić i jego i dziecko. To mu musiało wystarczyć. I wystarczało. A ja dalej mogłem zajmować się swoimi sprawami.
Mijały tak dni, a później tydzień, i drugi. Sądziłem, że mój upór nie zostanie zauważony przez kogokolwiek z pałacu. Jednak paskuda chyba musiała się poskarżyć, gdy podczas jednych z ćwiczeń na placu treningowym, poczułem jak nagle obrywam jakimś kijem, a po szybkim złapaniu go i odwróceniu się do mojego napastnika, ujrzałem jego matkę. To był naprawdę zbyt spokojny dzień. Żaden z Tygrysów nie narzekał mi na Barany od samego rana. Żadna Tygrysica nie skarżyła się na Owce. Udało mi się szybko wymknąć na plac treningowy, nie spotykając nikogo, kto cokolwiek by ode mnie chciał. A wieczorne nauki u Smoka, zostały przełożone na następny dzień, bo dzisiaj jednak nie mógł mnie przyjąć. Dlatego coś musiało się wydarzyć. I właśnie tym „czymś" była zdenerwowana piszczałka – bo inaczej nie potrafiłem mówić na tę rozdartą, piskliwą babę.
– Ty okropny Tygrysie! – wykrzyknęła, próbując wyrwać mi ten kij, by zapewne znowu mnie nim uderzyć. Jednak nie miałem już zamiaru jej na to pozwalać, wyrywając go całkowicie i odrzucając na ziemię. Był to jeden z tych treningowych, więc zapewne zabrała go któremuś z Baranów, podczas kierowania się w moją stronę.
Szybko też zauważyłem, że wszystkie Alfy przestały na razie ćwiczyć, podnosząc się z pokłonów, które składali jej po drodze.
Czyli muszę się pilnować.
Zaśmiałem się, nie potrafiąc inaczej na to zareagować. Jej uderzenie nie było w stanie mnie zranić. Nieważne jak mocne by nie było, miałem za twardą skórę na plecach na te ich kijki, aby cokolwiek poczuć. Zresztą, wszystkie blizny, pokrywające moje ciało, dodatkowo amortyzowały takie uderzenia, a siła Omegi i tak nie mogła równać się sile Alf, więc to było dla mnie zaledwie muśnięcie.
– Wasza Wysokość – przywitałem się grzecznie, kłaniając lekko i posyłając jej jeden z moich najbardziej nieszczerych uśmiechów, na jaki było mnie w tej chwili stać. Jej furia była zabawna. Nie znałem jeszcze jej powodu, ale mogłem zgadywać jaki on był. – Domyślam się, że przekazujesz mi w ten sposób jakąś wiadomość od mojego uroczego małżonka?
– Ja ci dam przekazywanie wiadomości! – Jak się mogłem tego spodziewać, zareagowała na to jeszcze większą agresją, dodatkowo wykorzystując moje lekkie pochylenie w jej stronę, aby złapać mnie za ucho. Do takiego ataku nie byłem przyzwyczajony, dlatego musiałem zacisnąć zęby, od razu łapiąc tę rękę. – Co ty sobie wyobrażasz?! Jimin cierpi, a wraz z nim wasze dziecko! A ty sobie biegasz po placu i bawisz tą wykałaczką?! W tej chwili rusz ten ogon i do komnaty mojego syna!
Sam byłem już wkurwiony, patrząc w jej brązowe ślepia i słuchając tego piskliwego ujadania. Miałem ochotę złapać ją za gardło i uciszyć. Może i nawet raz na zawsze, co zapewne byłoby dobre nie tylko dla mnie, ale i całego pałacu, muszącego znosić jej darcie.
– Jeżeli mnie nie puścisz, Omego, nie będę patrzył na twój status i rozszarpię ci tę rękę – warknąłem, zaczynając wbijać jej w skórę moje wysuwające się pazury. Nie miałem zamiaru puścić jej nadgarstka, dopóki mnie nie zostawi. I miałem gdzieś, jak bardzo uszkodzę tym jej skórę. Skoro sama zaczęła mnie atakować, do tego bezpodstawnie, zapłaci za to.
– Tylko spróbuj, gówniarzu, a twoja głowa zawiśnie na wejściu do tego pałacu! – zaczęła mi grozić, puszczając już moje ucho. A na jej słowa, Barany wokół nas wyciągnęły swoje szable. Oczywiście moje Tygrysy zareagowały na to równie szybko, nie mając zamiaru pozwolić na skrzywdzenie mnie. Wiedziałem, że gdyby była taka potrzeba, nawet Tygrysice włączyłyby się do ataku, zabijając choćby tę denerwującą babę i inne Omegi, które próbowałyby kogokolwiek ratować. Nie mieliśmy przewagi liczebnej, ale na pewno mieliśmy przewagę siłową. Więc nie bałem się jej obelg i krzyku. – Myślisz sobie, że jesteś tu na wakacjach?! Że będziesz robił co ci się podoba, bo poślubiłeś mojego syna?! Swoją arogancję możesz odesłać do Królestwa Tygrysów! Albo nauczysz się zachowywać jak małżonek, i weźmiesz odpowiedzialność za swoją Omegę i wasze dziecko, albo przy najbliższej sposobności odeślemy ciebie i twoją świtę tam, skąd przyszliście! A jeśli spróbujecie w odwecie nas zaatakować, Smoki staną po naszej stronie – oznajmiła, ostatnie zdanie wypowiadając nieco ciszej od poprzednich. W przeciwieństwie do niej, potrafiłem być opanowany, nawet w sytuacji, w której miałem ochotę kogoś zabić, tak jak w tej chwili. Byłem księciem, wojownikiem, negocjatorem, a teraz dodatkowo małżonkiem króla, więc musiałem potrafić pokazywać swoją siłę słowami, a nie czynami. Ona chyba nie była tego nauczona, nienadając się na królową tych ziem.
– Odeślesz mnie i co, Wasza Wysokość? – zacząłem, zmieniając już ton swojego głosu, nie tylko na zdenerwowany, ale i lekko prześmiewczy, gdy wypowiedziałem ostatnie dwa słowa. Bo od niej nie usłyszałem tego ani razu, choć to mnie należał się teraz szacunek. – Dziecko umrze – uświadomiłem ją, bo może nie zdawała sobie z tego sprawy.
– Po narodzinach nie będziesz już potrzebny. A jeśli coś się stanie maleństwu, to nawet szybciej stąd wylecisz.
Roześmiałem się, chcąc to zobaczyć. Bo chyba nie spodziewała się jakie mam plany wobec jej ukochanego synka. Nie miałem zamiaru niczego jej zdradzać, dlatego ograniczyłem się do szybkiego zakończenia tej rozmowy i udania do Omegi, która teraz za to oberwie.
Nauczy się trzymania języka za zębami.
– Chciałbym to usłyszeć od osoby, która ma tu jakąś władzę. A nie od jego matki – oznajmiłem jej niechętnie, używając przy tym tonu, który na pewno ją znieważył.
I na tym zakończyłem jej darcie, ruszając szybkim krokiem prosto do zamku. Od razu zauważyłem, jak owcze służące i kilka Alf wraca do swoich obowiązków, starając się po sobie nie pokazać, że przyglądali i przysłuchiwali się wszystkiemu. Ale nie obchodziła mnie ich obecność. Nie obchodziło mnie to, jak na mnie patrzą. Nie miałem już zamiaru dbać o swoją reputację w tym zapadłym kącie, woląc pozbyć się każdego, kto będzie źle o mnie mówił po śmierci Jimina.
Mijałem wszystkie hybrydy, stojące po drodze, nie mając zamiaru patrzeć na choćby jedną z nich. Nawet obok ojca paskudy po prostu przeszedłem, widząc ówcześnie jak usuwa mi się z drogi. Nie miałem zamiaru okazywać im szacunku, skoro oni nie mieli go do mnie. Po prostu skierowałem się do komnaty paskudy, licząc że to tam go zastanę, skoro piszczałka zrobiła aż takie przedstawienie.
Choć mijając jedne z drzwi, zauważyłem potarganą blond czuprynę, podtrzymującą się na ramieniu tego Kim Taehyunga. Była z nim cała świta, lecz jak zwykle ją zignorowałem, nie przejmując się tym, co pomyślą i zaczną rozpowiadać po pałacu. Niech gadają. Dopóki mogą.
Szybko doszedłem do nich, ostrożnie, ale stanowczo odbierając paskudę od jego strażnika i mrucząc, że się tym zajmę. Objąłem go w pasie, drugą dłonią przekładając jego rękę na swoje plecy, aby mógł się mnie podtrzymywać. Zauważyłem, że jego ręka ściska moją szatę, trzymając ją blisko jego klatki piersiowej. Zapewne jeszcze przed chwilą ją wąchał, ale porzucił to dla mocniejszego zapachu, będącego w końcu przy nim.
Bawiło mnie to wszystko. I denerwowało. Bo moje ręce nie chciały go już puszczać, dobrze się czując na jego ciele, nawet ukrytym pod tyloma warstwami królewskiej szaty. A przez jego woń, znów miałem ochotę zacząć go lizać i pokrywać swoim zapachem. Najlepiej pozbywając się tych słodkich jagód całkowicie. Pachniałby tylko mokrym lasem. Tylko MNĄ.
Otrząsnąłem się z tego, starając oddychać bardziej przez usta, niż przez nos, aby nie mieć problemu z przebywaniem przy nim.
– Jeongguk. – Paskuda była zaskoczona tym przejęciem go, zaraz przytulając się do mojego ramienia, co ignorowałem, po prostu go prowadząc. – Coś się stało? – dodał, chyba wyczuwając, że coś jest nie tak po moim zapachu, bo nie dałem całej tej sytuacji wpłynąć na choćby mimikę mojej twarzy.
– Nieee. Niiic – wymruczałem ironicznie, przyglądając się chwilę jak mój małżonek stawia małe kroki na przód. Było to na tyle irytujące, abym westchnął, zaraz łapiąc go pod kolanami i plecami, aby z łatwością podnieść, zaczynając nieść w stronę jego komnaty.
Jego świta oczywiście dalej za nami kroczyła. Dlatego nie mogłem tu i teraz zacząć na niego krzyczeć, musząc go zanieść do zamkniętego pomieszczenia.
Chłopak chyba szybko się zorientował, gdzie się kierujemy, bo zaraz zaczął niepotrzebnie panikować:
– Nie, Jeongguk. Muszę iść do Sali Tronowej, pisma czekają.
– Zajmę się tym zaraz – oznajmiłem mu, czując jak chłodny i obojętny ton, jakim go przywitałem, zamienił się w bardziej spokojny i opanowany. Jego zapach już zaczynał na mnie działać. I wiedziałem, że wystarczyłoby, aby potarł choć trochę moją szyję i się we mnie wtulił, abym całkowicie się uspokoił. Tego pragnąłem jako Alfa. Bliskości mojej Omegi, jego pomocy w takich okolicznościach. Jego ciepłych warg, które pozbyłyby się wszelkich zmartwień i negatywnych uczuć...
Ugh. Nie.
Starałem się szybko z tym uspokoić, marszcząc brwi i czując wzrok Jimina na sobie, dlatego nie mogłem zmienić swojego nastawienia.
– Więc chodźmy tam razem. Proszę – nalegał dalej.
– Najpierw chciałem z tobą porozmawiać – uświadomiłem go w końcu, na razie nie chcąc niczego zdradzać. Zwłaszcza powodu mojego zdenerwowania.
Paskuda kiwnął głową, wykorzystując tę krótką wędrówkę do jego komnaty na wtulenie się w moją szyję. Miałem ochotę na to warknąć, ale jego dłoń była zbyt ciepła, abym mógł narzekać, pozwalając jej dotykać mojej skóry, tuż przy zakończeniu szyi. Zaczynałem niestety zauważać, że przez to wszystko każdy nasz kontakt fizyczny, zaczynał sprawiać mi niewielką radość. Ale to chyba tak już działało. Jimin był Omegą, naznaczoną przez moje kły. Miał być mi najbliższy, przez co tylko jego dotyk będzie najmilszy, jego pocałunki najprzyjemniejsze i jego zapach najsłodszy. I chyba na razie tego nie uniknę.
Nie odzywał się już nic przez resztę drogi, pozwalając mi donieść się pod swoją komnatę. A kiedy strażnicy otworzyli dla nas drzwi, kłaniając się i umożliwiając nam wejście do środka, od razu skierowałem się do jego łoża, kładąc go na satynowych materiałach.
I zanim zdążyłem mu uciec, Jimin zdołał dotrzeć do mojego policzka, liżąc go i dziękując mi. Zacisnąłem na to zęby, kręcąc głową i zaraz to wycierając, nawet jeżeli miałem ochotę poprosić o więcej, a nie pozbywać się tego ciepła i zapachu.
Nie. Nie jesteś dla mnie nikim bliskim. Urodzisz to dziecko i zginiesz.
Stałem tak przez chwilę, myśląc o tym, jak to rozegrać. Jaką decyzję podjąć, aby uświadomić mu, że go nie potrzebuję. Że jest zbędny w moim życiu. Nie chciałem od razu przechodzić do sytuacji z matką. Wolałem skupić się na jednym z aspektów, który poruszyła, będąc ciekawy jego reakcji.
Szybkim ruchem przeniosłem się tuż przed niego, opierając dłonie po obu stronach jego ciała. Chłopak zdążył już usiąść, po prostu się we mnie wpatrując, dlatego wykorzystałem to do skrzyżowania naszych spojrzeń, mocno się od siebie różniących. On patrzył na mnie z lekką niepewnością, ale i jakimś pozytywnym uczuciem, które mi się nie podobało. Za to ja, starałem się pokazać, że jestem zły i niechętny na jakiekolwiek interakcje z nim. Choć... nie do końca byłem pewien, że właśnie takie uczucia mógł wyczytać z moich oczu, bo jego słodki zapach był wszędzie, a te czerwone usta były zbyt blisko...
– Co byś zrobił, gdybym teraz cię zostawił, wracając do swojego królestwa? – zapytałem po tej krótkiej chwili ciszy i wpatrywania się w swoje oczy, aby wbić mu w serce kolejny kolec, który miałem nadzieję, że go zrani. Tylko na to teraz zasługiwał po tym, co zrobiła jego głupia matka.
Jimin:
Zachowanie Jeongguka w ciągu ostatnich dni, naprawdę nie napawało mnie optymizmem. Sam już nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Raz zdawał się pełnić swoje alfie obowiązki względem mnie, innym razem po prostu odsyłał, jakbym był niepotrzebnie mu przyniesionym elementem garderoby. To bolało i moja wewnętrzna Omega cierpiała przez to, ale nie na tyle, bym nie potrafił sobie jakoś radzić. A musiałem przecież pełnić swoje obowiązki, których jak zawsze było naprawdę sporo.
Także dzisiejszy dzień nie był od nich wolny, choć musiałem najpierw odwiedzić medyka, aby sprawdził, czy wszystko jest w porządku. Nie przybierałem zbytnio na wadze, co mocno mnie niepokoiło, choć z drugiej strony często nie miałem apetytu. Przynajmniej skończyły się już zawroty głowy i mdłości.
Kolejny raz zostałem zaskoczony przez mojego małżonka, który raczej zdawał się mnie unikać na co dzień, a dzisiaj, w drodze do Sali Tronowej, wziął mnie na ręce i zabrał do komnaty. Choć jego słowa o rozmowie, wywołały raczej niepokój niż radość, że oto chce spędzić ze mną choć trochę czasu...
Kiedy już znaleźliśmy się w komnacie, w pierwszej chwili pomyślałem, że może chce mi zakomunikować coś w stylu posiadania przez niego haremu. W ciągu ostatnich dni wiele się nauczyłem o historii, zwyczajach i rodzinie królewskiej Tygrysów, prosząc mistrza Kima o pomoc. I czułem się mocno zaniepokojony, kiedy wyjaśnił mi, iż władca w tamtym królestwie może mieć, oprócz naznaczonej Omegi, także całą hordę kochanek. Zresztą... przybył przecież ze swojego królestwa z naprawdę pięknymi hybrydami, które w przeciwieństwie do Owiec, nie ubierały się tak, by zakrywać ciało. Ich roznegliżowanie zwracało uwagę wielu Alf, bo w ten sposób pokazywały swoje atuty w postaci szerokich bioder, smukłych sylwetek, a w przypadku kobiet – także pełnych piersi. Nawet Barany oglądały się za nimi. Chciałem wierzyć, że odkąd mnie naznaczył, nie łączyło Jeongguka z nimi nic więcej. Nie miałem podstaw do posądzania go o zdradę, w końcu nie pachniał niczym słodkim, ale i tak ziarno niepewności w moim sercu kiełkowało.
Jeśli chce mieć kochanki... Jak powinienem zareagować?
Jednak pytanie, które usłyszałem, kompletnie zbiło mnie z pantałyku.
– Co... – Ledwo dałem radę wydukać jedno słowo, ale zaraz sam sobie wyjaśniłem, że to na pewno jakiś podstęp i nie planuje mnie zostawić. Nie teraz. Nie, gdy potrzebuję go, aby nasze dziecko było bezpieczne. – Chyba... musiałbym pojechać za tobą – powiedziałem ostrożnie, czekając na jego reakcję.
– Nie. Zostaniesz tu. Nie pozwolę ci za mną wyruszyć.
Moje dłonie zacisnęły się w pięści na kołdrze.
O czym on mówi?
– Dlaczego mnie o to pytasz? Chcesz odejść? – zapytałem cicho, czując, jak w moich oczach pojawiają się łzy. Ale już się nauczyłem, że taka moja reakcja działa na niego bardzo źle, więc aby nie drażnić go jeszcze bardziej, zasłoniłem je szybko.
– Twoja matka tego chce, nie potrafiąc się zachować i wyganiając mnie i moje Tygrysy. Dlatego zaczynam się nad tym zastanawiać – wywarczał, przez co mój mózg przestał już widzieć w tym sens i logikę.
– Mama? Mama cię wygania? Dlaczego? – dopytywałem, odsłaniając oczy.
– Nie mnie o to pytaj.
Jeongguk odsunął się ode mnie, zaczynając zaraz po tym krążyć po komnacie. Wyraźnie starał się kontrolować emocje, ale wystarczyło spojrzeć na jego nerwowo kręcący się ogon, by wiedzieć, że mocno to przeżywa. Dlatego musiałem jakoś załagodzić tę sytuację.
Podniosłem się z łóżka, kierując moje kroki prosto do Jeongguka, który tylko na mnie spojrzał niezadowolony. Nie dałem mu jednak nic powiedzieć, po prostu mu się kłaniając. Skruszona postawa, wyrażana nie tylko przez moje gesty, czy minę, ale także płasko leżące na głowie uszka, powinna zapewniać o mojej szczerości.
– Przepraszam cię za nią. Cokolwiek ci powiedziała, na pewno robiła to z obawy o mój stan i zdrowie naszego maleństwa. To dla niej równie stresująca sytuacja – wyjaśniłem. Co prawda nie rozmawiałem z mamą ostatnio, nie mając na to czasu, ale widywałem ją na pałacowych korytarzach, spiesząc do kolejnych obowiązków. Naprawdę musiała się zdenerwować, jeśli czymś takim groziła Jeonggukowi...
– W moim królestwie zostałaby za to powieszona – powiedział, zatrzymując się przede mną. Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu, jakby chciał mnie odepchnąć lub powstrzymać przed zbliżeniem się do niego. – Wracaj na łóżko, bo zaraz tu upadniesz i będę miał jeszcze większe kłopoty.
– Tutaj lepiej czuję twój zapach. I nie mów tak proszę o mojej mamie – odpowiedziałem, łapiąc za tę jego dłoń. I w pierwszej chwili miałem ochotę po prostu zignorować ten gest i się do niego przytulić, ale po chwili namysłu, położyłem tę rękę na moim brzuszku, który powoli zaczynał się pokazywać.
– Wiem, że mnie nie lubisz. Ale proszę, współpracujmy dla maleństwa – wyszeptałem. Sądząc po jego minie, takiego ruchu kompletnie się nie spodziewał z mojej strony. Jego oczy natychmiast skupiły się na moim niewidocznym pod warstwą szat brzuszku, który zaraz sam zaczął delikatnie gładzić. Uśmiechnąłem się na ten gest, a już szczególnie ucieszyłem się z faktu, iż Alfa zdawał się łagodnieć. – Zadbajmy o naszą kruszynkę – poprosiłem z przyjaznym uśmiechem i ostrożnie wtuliłem się w niego. – Chodźmy razem popracować, wszystko będzie w porządku.
Jego dłonie znowu wylądowały na moich ramionach, jakby chciał mnie odsunąć, ale i tym razem tego nie zrobił.
– Co ci mówił medyk? – zapytał, chyba zdając sobie sprawę z moich częstych wizyt u niego.
– Niewiele. Jestem osłabiony, a żeby temu zaradzić, powinienem częściej z tobą przebywać – odparłem, wzruszając ramionami. – Chodźmy – dodałem, puszczając go już, aby chwycić jego dłoń i zaciągnąć w stronę wyjścia z mojej komnaty. Szybko jednak zabrał rękę z mojego uścisku, niemniej jednak podążał przy mnie. Co prawda nie poruszałem się tak szybko jak on, dlatego droga do Sali Tronowej zajęła nam dłuższą chwilę.
W końcu jednak mogłem zająć moje stałe miejsce do pracy, a mój małżonek pierwszy raz usiadł tuż przy mnie, więc razem zabraliśmy się za przygotowane zwoje. I już chwilę później nie do końca byłem pewny tego, czy nasza współpraca tutaj to dobry pomysł...
– Jeongguk... – zacząłem bardzo ostrożnie, patrząc na zupełnie przypadkowe znaki, które kreśliła na papierze jego ręka. To stanowczo nie był żaden znany mi język, nawet nie tygrysi, bo ten już miałem okazję widzieć. – Przepraszam, ale... co ty robisz?
Nie uzyskałem jednak odpowiedzi na moje pytanie, bo Alfa zdawał się mnie ignorować.
Nie chcąc niepotrzebnie go denerwować, wziąłem do ręki jeden z moich zwojów, na których miałem rozpisane wszystkie alfabety i zacząłem je porównywać z tym, co pisał mój małżonek.
W końcu jednak się poddał, zwłaszcza, że zobaczył, co robię i po prostu oddał mi pismo, które napisane było w moim rodzimym języku, na które chyba próbował odpowiedzieć.
– Takie pisma będą tylko dla ciebie – mruknął i wybrał sobie spośród całej sterty takie, które napisane były smoczym. – Nie zdążyłem jeszcze opanować waszego języka – dodał, jakby chciał się przede mną usprawiedliwić, co w ogóle nie było potrzebne, gdyż doskonale to rozumiałem.
– To nic złego. Cieszę się, że podjąłeś się nauki. Mistrz Kim mówił mi, że robisz postępy. Ja też trochę się uczyłem twojego języka... Umiem się przedstawić – pochwaliłem się mu, niezwykle dumny z tego. Poświęciłem na to naprawdę sporo czasu, męcząc Seokjina, by z pomocą jednej z Tygrysic, które uczył smoczego, podszkolił mnie nieco z języka mego małżonka. Z początku Alfa nie zareagował na moje słowa, chyba czekając, bym coś jeszcze dodał, bo w końcu zaproponował:
– To przedstaw się?
– Witaj, jestem Jimin, władca Królestwa Owiec – wyrecytowałem natychmiast po tygrysiemu. – Przybyłem do waszego królestwa z moim małżonkiem, królem Jeonggukiem, aby... zjeść jego rodziców? – dokończyłem, trochę niepewnie, bo chyba pomyliłem słówko określające „poznać kogoś". I to raczej na pewno, bo Jeongguk roześmiał się radośnie.
– Możesz tak powiedzieć, ale nie ucieszą się z ostatniego dnia w swoim życiu. Na pewno chcesz ich „jeść"? – zapytał, a moje policzki na pewno lekko się zarumieniły.
– Chciałem powiedzieć „poznać"... chyba pomyliłem słowa.
– Po co uczyłeś się takiego wyrażenia?
– Bo... myślałem, że może kiedyś tam pojedziemy – zacząłem się tłumaczyć, nadal zawstydzony. – Chciałbym poznać miejsce, z którego pochodzisz. I twoich rodziców. Bo może wtedy lepiej poznałbym ciebie – wyjaśniłem ciszej. Przez ciążę i ciągłą potrzebę przebywania z moim Alfą, chyba naprawdę byłem coraz bardziej skory do pracy nad naszą relacją. Starałem się podchodzić do tego racjonalnie, nie przez pryzmat uczuć. W końcu moje serce nadal tęskniło do kogoś innego. Ale już tylko... tak troszkę. Taehyung był, jest i pozostanie moją pierwszą miłością, jednak... nie mogłem się oszukiwać, choć jest dla mnie ważny, musiałem o nim zapomnieć. A Jeongguk... Jeongguk...
Jeongguk się roześmiał.
– Chcesz mnie poznać? Bo jestem twoim małżonkiem?
Kiwnąłem głową, wracając już do pisma, które musiałem poznać, by na nie odpisać.
– To chyba nic złego? W końcu mamy spędzić razem resztę życia. A nasze dziecko może być Tygryskiem, więc chciałbym, aby znało kulturę swojego gatunku. Zresztą, nawet jeśli będzie Barankiem lub Owieczką, to warto, by wiedziało więcej o pochodzeniu jego taty – wyjaśniłem spokojnie, ujawniając część moich zamiarów.
Chyba ten argument go odciągnął od wyśmiewania mnie, bo jego dłoń natychmiast znalazła się na moim brzuszku, co mnie mocno zaskoczyło, ale przy tym było tak urocze!
– Czuję... że to nie będzie Tygrys. Bardziej coś delikatnego i kruchego... jak ty – podzielił się ze mną swoimi myślami, patrząc w moje oczy. A jego słowa naprawdę mnie ucieszyły. Dlatego położyłem moją dłoń na jego, posyłając mu radosny uśmiech.
– Więc będziemy mieć dziedzica.
– Raczej tak – przyznał, uciekając na chwilę ode mnie wzrokiem, po czym znów skupił się na papierach.
Również się tym zająłem, choć po chwili Jeongguk zaskoczył mnie, kierując do mnie słowa w języku owczym.
– Powinienem potwierdzić... wysłanie stu szat do Daewon? – zapytał, nie zwracając uwagi na stojącego przy nas doradcę, który jak dla mnie mógłby stąd pójść. Rzadko pytałem o radę w sprawach państwowych, w końcu byłem od małego uczony zasad rządzenia i podejmowania decyzji. Zwłaszcza tak oczywistych.
– Tak, ale zaproponuj też dodatkowe w przyszłym zamówieniu – poinformowałem go, używając smoczego, aby wszystko dobrze zrozumiał. Choć naprawdę miło było wiedzieć, że się stara. – Z Daewon nasze towary trafiają do Królestwa Psów, a oni bardzo szybko je niszczą i bardziej nam się opłaca wysyłać więcej za jednym razem.
– Hm. Szybko się niszczą? – powtórzył, zaraz zaczynając się śmiać. – Przez rozrywanie ich na ciałach Omeg?
– Bardziej przez ich porywcze zachowania. Ale zapewne to też się zalicza do tej kategorii – odparłem, również lekko rozbawiony.
Śmialiśmy się przez chwilę, po czym znów wróciliśmy do pracy. Co jakiś czas przerywaliśmy, żartując z czegoś lub wymieniając uwagi dotyczące poszczególnych spraw do rozwiązania. Przy okazji starałem się jak najlepiej zaznajomić mojego małżonka z naszymi obowiązkami i polityką.
W końcu sterta pism w języku owczym się skończyła i zamierzałem sięgnąć po inne, ale wtedy Jeongguk powstrzymał mnie, dość stanowczo.
– Jestem wolniejszy, skończę później. Możesz już iść do swojej komnaty.
Nie chciałem, aby poczuł, że mu nie ufam, albo że nie doceniam jego pomocy, dlatego kiwnąłem głową na znak zgody. W końcu doradca się do czegoś przyda, gdy ja stąd wyjdę. I będzie miał oko na Tygrysa...
– A... mogę dostać twoją szatę? – zapytałem, lekko tym zawstydzony. Ale naprawdę potrzebowałem jego zapachu dla lepszego snu...
Jeongguk o dziwo bez słowa zdjął wierzchnią warstwę swojego stroju i podał mi ją, więc zadowolony przytuliłem do siebie materiał, podnosząc się już z miejsca.
– Dziękuję. To był całkiem miły wieczór. Dobrej nocy, królu Jeongguku.
– Dobranoc – odpowiedział, nie podnosząc już na mnie wzroku. Miałem nadzieję, iż dlatego, że uśmiechał się pod nosem i nie chciał mi tego pokazywać.
Ruszyłem więc do mojej komnaty, tuląc do nosa materiał pachnący lasem, i zastanawiałem się, czy to szybsze bicie serca spowodował ten miły wieczór, czy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top