2 - Mocking

Diobeł u góry XD

[6200 słów]

~~~~~~~~~~~~ 




Jeongguk:

Tron nigdy nie był mi przeznaczony. Wiedziałem to od najmłodszych lat. Bo choć spośród moich czterech sióstr i sześciu braci, to ja byłem drugi w kolejce do tronu, Jeonghyun – książę koronny naszego królestwa, a zarazem najstarszy z nas – był całkowicie zdrowy, nigdy się na nic nie narażając i mając wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy dbali o to, aby nic mu się nie stało. Nawet jako jeden z Tygrysów, dość podstępnych i przebiegłych z natury, nie rozważałem dojścia do władzy poprzez uśmiercenie Jeonghyuna. Może to dlatego, że przez całe dzieciństwo zawsze się mną opiekował i jako jedyni byliśmy dziećmi królowej, gdy reszta rodzeństwa dzieliła z nami jedynie wspólnego ojca – króla, posiadając przy tym jego konkubiny za matki. Jednak te wszystkie fakty nie były w stanie stłumić we mnie żądzy władzy. A przy obecnej sytuacji, tylko na polu bitwy mogłem ją poczuć. Chaeyeon, nasza mama, długo mnie namawiała, abym nie obierał takiej drogi w swoim życiu. Wolała, bym zajął się nauką, stając uczonym, który pomagałby może i nawet swojemu starszemu bratu w podjęciu niektórych decyzji w przyszłości. Ale taka pozycja w królewskiej rodzinie była dla mojego ego poniżająca. Bo moje ciało i umysł, były stworzone do czegoś większego. Dlatego nie miałem zamiaru ograniczać się do Królestwa Tygrysów, a już na pewno nie chciałem decydować o losach Królestwa Owiec. Etap małżeństwa z księciem koronnym tych ziem, był jednak konieczny. Nawet jeżeli już zaplanowałem jak go dokładnie wykończę.

Zabrałem ze sobą najważniejsze i najkonieczniejsze dla mnie Tygrysy, w których skład wchodziło kilka bliskich mi dworek, strażników, kilkadziesiąt wojowników i paru doradców. Mama długo nie potrafiła mnie wypuścić ze swoich ramion, a rodzeństwo prosiło się o ładne prezenty z Królestwa Owiec. Kilka Omeg na pewno rozpaczało, że ich ulubiony Alfa już nigdy nie zaprosi ich w czasie swojej rui, a lud ze smutkiem żegnał najlepszego wojownika spośród wszystkich książąt i księżniczek, który nigdy nie obawiał się poświęcić swojego życia dla Królestwa Tygrysów. Wiedziałem, że to, co miałem do tej pory, nie było najgorsze, skoro nie brakowało mi żadnych uciech i wiodłem dostatnie życie na zamku, nie musząc się też obawiać, że kiedy odwiedzę którąś z wiosek, lud mnie wyśmieje lub co gorsza – zlinczuje. Tygrysy były do wszystkiego zdolne, ale na szczęście jeśli chodziło o mnie, mogłem się czuć przy nich bezpieczny.

Długa wędrówka do Królestwa Owiec, zdążyła wzbudzić we mnie trochę wątpliwości. Nie miałem pojęcia jak wygląda ten książę koronny. Zaledwie poznałem jego imię i wiek, dowiadując się, że jest o dwa lata starszy ode mnie. Choć akurat ten fakt nie miał żadnego znaczenia. To jego pozycja się liczyła, która nawet po Dniu Naznaczenia będzie mnie stawiać niżej od niego. Oczywiście tylko na czas etapu, mającego na celu poślubienie go, po którym nastąpi jego tajemnicza śmierć i zajęcie tymczasowo tronu, aby móc zaatakować Królestwo Smoków. Specjalnie poleciłem moim dworkom zabranie trujących ziół, które rosną tylko na tygrysich ziemiach, aby żaden medyk z Królestwa Owiec nie był w stanie odkryć co takiego uśmierca ich króla. A po znalezieniu się w szeregach owczej służby, moje dworki wdrożą mój plan w życie. Zajmie nam to może rok, ewentualnie dwa. Ale osiągniemy swój cel, dostając to, czego tak bardzo pragnę.

Po dotarciu do serca ziem mojego przyszłego małżonka, wszyscy byliśmy oczarowani nie tyle ich budowlami, które na pewno nie były tak majestatyczne jak nasze, co odzieniem. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że właśnie z tego słynie ich królestwo, jednak nigdy nie mieliśmy okazji ujrzeć tego na własne oczy. Zwłaszcza w samym pałacu, wielobarwne ubrania przykuwały nasz wzrok. Choć kiedy już dotarłem do obecnego króla Owiec, starałem się już skupić na mojej roli w tym wszystkim, wysłuchując jego wskazówek i robiąc dobrą minę do złej gry. Na szczęście nie musiałem mu obiecywać dobrego opiekowania się jego synem, bo chyba sam doskonale rozumiał, że to już ode mnie zależy jaką relację z nim zbuduję. A stojąc tak, i czekając aż przyszły władca się pojawi, zastanawiałem się jaką dokładnie taktykę obrać. Czy być dla niego kochanym Alfą, ubóstwiać go, być zazdrosnym o każdą hybrydę, która się do niego zbliży, i ciągle prosić o spędzanie z nim czasu, aby jego poddani uwierzyli w moje uczucia do niego i lepiej przyjęli mnie, kiedy przejmę już tron? Czy może lepiej być dla niego największym koszmarem, uprzykrzając mu codziennie życie, poniżając, raniąc i powoli łamiąc, aby w końcu sam stwierdził, że lepiej będzie jeśli po jego śmierci zasiądę na tronie jego królestwa choć przez chwilę? Sam nie wiedziałem. Jednak odpowiedź na moje pytania pojawiła się wraz z przybyciem blondwłosego Omegi, który – sądząc po tym, gdzie się znajdował – miał się stać moim małżonkiem.

Jeszcze nigdy, będąc na tak wielu ziemiach podczas bitew i wypraw, mając w swoim łożu mnóstwo kuszących hybryd, czy po prostu poznając tygrysi lud, nie spotkałem Omegi o tak niezwykłej urodzie. Jak u wszystkich Baranów i Owiec, na jego głowie znajdowały się jasne kosmyki, które opadały na czoło, zasłaniając tylko jego boczne fragmenty. I nie mogłem nie przeoczyć paru białych, małych, owczych uszu na jego głowie, które były nieco opuszczone, podkreślając że zapewne się bał lub smucił. Nie rozważałem tego jednak, przyglądając się reszcie jego ciała, które z każdym powolnym krokiem zaczęło zbliżać się w moją stronę. Chłopak był po prostu śliczny, będąc chyba marzeniem każdego Alfy. Bo nawet jeżeli miał drobną twarz, nos i małe oczy, to usta, podkreślone jakimś barwnikiem, były pełne, przywodząc na myśl same grzeszne scenariusze. Jego skóra wydawała się miękka, kusząc moje dłonie do dotknięcia jej, a zęby do naznaczenia. A reszta ciała, ukryta pod jasną, długą do samej ziemi szatą, która tylko dodawała mu uroku, była równie drobna jak jego buzia, przez co zacząłem się zastanawiać czy moje ręce będą w stanie obchodzić się z nią na tyle delikatnie, aby go aż tak nie zranić.

Nie mogłem dać po sobie poznać, jakie wywarł na mnie wrażenie, dlatego oddychałem dalej spokojnie, nie przestając go obserwować, choć w mojej głowie zaczęły pojawiać się same przekleństwa. Bo jak do cholery mam zrealizować którykolwiek z moich planów, działając wbrew mojemu wewnętrznemu Alfie, który merdał właśnie ogonem jak szalony i powtarzał słowo: „Mój, mój, mój"?

Kurwa.

Czemu musisz tak wyglądać?

Kiedy już do mnie dotarł, nadal się w niego wpatrywałem, zauważając że go onieśmielam, zapewne swoją postawą, i znaczną różnicą wysokości.

Na pewno to ciebie mam skrzywdzić? Ciebie mam okłamywać, doprowadzić do załamania i zabić? Nie możesz być... odrażający...?

Oczywiście że nie. To byłoby zbyt łatwe.

Miałem ochotę tam westchnąć, jednak zamiast tego skupiłem się na słowach obecnego króla i zapachu stojącego przy mnie Omegi. Słodkie jagody idealnie do niego pasowały. A jak tylko to sobie uświadomiłem, starałem się zmienić trochę swoje myślenie. Bo wiedziałem, że jeżeli będę skupiał się na jego wyglądzie i atutach, nigdy nie przejdę do swojego planu.

Muszę inaczej na to spojrzeć. Nie jesteś piękny, jesteś paskudny, odstręczający. I jesteś mi potrzebny tylko do tego, aby pokonać Smoki.

Przez resztę ceremonii, z uśmiechem na twarzy powtarzałem w głowie te słowa. Przez co każda ich tradycja i rytuał, jakoś mi umknęły. Kolejne przemówienie króla i w końcu oddanie nam władzy, również szybko upłynęły. Mój małżonek miał teraz pozostać sam i powiedzieć kilka słów przed wszystkimi hybrydami, dlatego zebrałem się do swojej komnaty, krocząc za owczą dworką, która pokazała mi do niej drogę. Nie skupiłem się na wnętrzu pomieszczenia, nawet nie miałem czasu cieszyć się postawieniem kolejnego kroku na przód, ku spełnieniu się mojego planu. Musiałem przygotować się do mojej pierwszej rozmowy z tą Omegą i zgotowaniem jej pierwszego koszmaru.

Zdjąłem pas, odrzucając go na bok, a każdy pierścień, założony mi przez moje dworki, wylądował na najbliższym meblu, jak zwykle niemile widziany na moich rękach, które potrzebowały być czyste, aby bez problemu władać mieczem.

Miałem trochę czasu, aby skupić się na swojej roli. Mój małżonek długo się nie pojawiał, przez co zdążyłem wymaltretować już swoje nieco przydługawe włosy, przeczesując je kilkukrotnie, razem z tygrysimi uszami. A moje zniecierpliwienie działało na jego niekorzyść.

W końcu służba ogłosiła przybycie nowego króla, otwierając przed nim drzwi i wpuszczając do mojej komnaty tego samego blondyna, który choć miał niezwykle delikatny głos, starał się mówić pewnie i donośnie. Jednak taką pewność siebie miał chyba tylko przy swoich ludziach, bo kiedy drzwi się za nim zamknęły, spuścił głowę, kłaniając się i nie patrząc w moją stronę. A jego głos podkreślał w tej chwili nieśmiałość, która nie pasowała do króla.

– Nazywam się Jimin. Jestem twoim małżonkiem i jako Omega proszę cię Alfo o opiekę – powiedział jakąś regułkę, na której w ogóle się nie skupiłem. Zamiast tego zacząłem się na niego czaić, zbliżając bezszelestnie, jak na drapieżnika przystało. A moja ręka zaraz złapała jego podbródek, unosząc tę drobną głowę. Moje palce od razu poczuły jak bardzo jego skóra jest delikatna. Zapewne tak samo jak reszta jego ciała, przez co na chwilę zacisnąłem zęby, wiedząc jak trudne to będzie.

– Jimin... – powtórzyłem to imię zaciekawiony, zaczynając przyglądać się oczom, które starały się na mnie patrzeć, choć skrywały w sobie strach. I słusznie. – Boisz się mnie?

– Nie. – Powrót tego pewnego siebie głosu, nijak nie wpłynął na uczucia, które mogłem wyczytać z jego twarzy. W końcu to tylko mała Owca, która zawsze będzie się bała takich hybryd jak ja.

– Hm. – Nie przestałem się mu przyglądać, kiedy jego zapach zaczął znów docierać do moich nozdrzy. A ciekawy tego, jak ta woń pachnie z bliska, pochyliłem się, pocierając nosem fragment jego szyi, przy której było tak słodko, że nie powstrzymałem się przed wysunięciem kłów i przygryzieniem go lekko. Jak mogłem się tego spodziewać, Jimin się wzdrygnął, choć nie uciekał. A to od razu wywołało mój nieco wredny uśmiech. – Boisz się. I może nawet powinieneś – zauważyłem, obejmując go zaraz w pasie obiema rękoma i unosząc. Czułem przy tym jak bardzo jego talia jest wąska i wiedziałem, że gdybym choć trochę wzmocnił swój uścisk, już bym go dotkliwie zranił.

Chłopak nie opierał się, dobrze znając swoją rolę w tym dniu. Jeżeli chciał dziedzica, musiał ze mną zostać. Tego oczekiwał od niego ojciec, tego oczekiwała Rada i doradcy, tego oczekiwał lud. Dlatego pozwolił rzucić się na moje łoże. Nie poprawiał swojego ułożenia, opadając tam jak marionetka. Jego szata, pod wpływem przemieszczenia, uniosła się do góry, odsłaniając jedną z jego nieco ugiętych nóg, którą mogłem teraz podziwiać aż do uda. Miał zgrabne nogi i kuszące ciało, na co poczułem jak mój ogon lekko drga, obserwując ten obrazek.

– Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego się mną zainteresowałeś, Jeongguk – odezwał się cicho, skupiając przez chwilę mój wzrok na jego twarzy, wpatrującej się w sufit. Najwyraźniej bał się tak bardzo, że nie był w stanie na mnie patrzeć. – Nigdy się przecież nie widzieliśmy.

Co za bezsensowne pytania. Tylko dodajesz sobie w ten sposób cierpienia.

Trochę poddenerwowany zacząłem skradać się na to łoże, rozkładając jego nogi jednym ruchem i zaczynając sunąć nosem po jego nodze – od kostki aż do odsłoniętego uda. Do moich nozdrzy nie dotarł żaden słodki, gorzki lub słony zapach, którego byłem dość ciekawy. Ale wiedziałem, że na pewno nie zdołam go teraz podniecić. Nawet się o to nie starałem.

– Czy powód, który był zawarty w liście, nie jest dla ciebie wystarczający? Pragniesz zapewnień? Więcej komplementów? Jakichś zbędnych szczegółów? – zasypałem go trochę atakującymi pytaniami, pełnymi wyrzutu o jego wątpliwości i dopytywanie, przygryzając w międzyczasie jego skórę, która była mięciutka i prosiła się o rozszarpanie.

Oczywiście otrzymałem w ten sposób jedyną reakcję, której się teraz spodziewałem – wzdrygnięcie. Ale takie reakcje miałem u niego wywoływać.

– Nie bałeś się, że plotki o mnie są fałszywe? – kontynuował, otrzymując za to kolejne ugryzienie, pozostawiające tym razem ślad. Nie przejmowałem się sączącą krwią, która zapewne szybko zabarwi biały materiał szaty. Ale ten kawałek, co prawda pięknego materiału, w przeciągu trzydziestu minut miał zyskać znacznie więcej krwistych plam.

– Przecież są... paskudo – odpowiedziałem mu w końcu, przenosząc się wyżej, aby powiedzieć mu to prosto do ucha. Chłopak zabeczał, co było niezwykle żałosną reakcją, denerwującą tylko potwora, którego starałem się stworzyć specjalnie dla mojej Omegi.

Kolejne krwawe ślady zaczęły powstawać na jego szyi. Zapach jagód powoli się zacierał, ukryty pod mocniejszą wonią mokrego lasu. Moje palce zaciskały się jeszcze przez chwilę na tej drobnej talii, aż w końcu zaczęły rozwiązywać jego szatę, aby szybko obrócić go na brzuch. Jeszcze się kontrolowałem, dlatego byłem w stanie nie rozedrzeć tego całkowicie i zdjąć w miarę normalnie. Choć jego drżące ciało i strach, czający się w zapachu, trochę mi to utrudniały. Na szczęście nie był jeszcze naznaczony, więc mój instynkt nie szalał, każąc mi go chronić. A przez to nie powstrzymywałem się przed wysunięciem nie tylko kłów, ale i pazurów, które poszarpały trochę nie tylko materiał jego szaty, ale i jego skórę.

Nie przyglądałem się jego ciału, nie przyglądałem się jego twarzy. Nie skupiałem na zapachu, nie skupiałem na odgłosach. Był najbrzydszą hybrydą, z jaką przyszło mi dzielić łoże, dlatego musiałem to zrobić szybko. Bez zagnieżdżania i spędzania z nim niepotrzebnie czasu.

Niestety nawet kiedy już jego pośladki były wypięte w moją stronę, a mój penis był gotowy się w nim znaleźć, okazało się, że jego drobne ciało, nie jest w stanie mnie przyjąć. W innych okolicznościach starałbym się jakoś mu pomóc, ale chciałem to jak najszybciej skończyć, dlatego zamiast jakoś go przygotować, po prostu zrobiłem to siłą, wbijając się w niego.

Nie powstrzymałem kilku przekleństw i niezadowolonych komentarzy, pełnych niemiłych epitetów, skierowanych do niego. A Jimin nie mógł powstrzymać stłumionego krzyku i próśb, które ginęły w pościeli, w której się chował. Nie mogłem jednak zwolnić, nie mogłem być delikatniejszy i ostrożniejszy, przytrzymując go tylko w miejscu za głowę i poruszając się w nim szybko. Czerpałem z tego minimum przyjemności, w pewnym momencie po prostu się pochylając, żeby ugryźć mocno jego szyję, czując jak wypełniam go przy tym swoją spermą.

Nie słyszałem już krzyku, nie słyszałem beczenia, ani żadnych próśb. Po raz pierwszy zerknąłem trochę niepewnie na jego twarz, którą zakrywały potargane blond kosmyki. Chłopak żył. Oddychał, ale bardzo powoli.

Zacząłem lizać stworzoną przez siebie ranę, która nie zniknie tak jak reszta ugryzień. Wysunąłem się z niego przy tym, sprawiając że jego pośladki całkowicie opadły. A po szturchnięciu go nosem i poczuciu nagłej potrzeby wylizania wszystkich tych ran, odsunąłem się gwałtownie, od razu stąd uciekając.

Jesteś i będziesz zupełnie obcą mi Omegą. Nie chcę cię i nie potrzebuję.

Zacisnąłem powieki, udając się pod jedną z szafek, przy której stanąłem, opierając się dłonią i czekając aż Jimin stąd wyjdzie. Wiedziałem, że w końcu to zrobi, bo nie miał innego wyjścia. A moje uszy przysłuchiwały się tylko jego oddechowi, upewniając się, że nadal tam jest i nie zaczyna być zbyt płytki.

Po kilku minutach, chłopak zdołał w końcu się podnieść, ubierając w miarę swoich możliwości i opuszczając moją komnatę. Słyszałem zamieszanie, jakie powstało przez to na korytarzu, ale zignorowałem to, po prostu odhaczając pierwszy punkt swojego planu.



Jimin:

Tak bardzo boli...

Moje ciało na dobrych kilka minut odmówiło mi posłuszeństwa. Ból był tak wielki, że kiedy jego źródło zniknęło, nadal nie mogłem się pozbierać i choćby spróbować poruszyć. Ale musiałem i to jak najszybciej, by nie patrzeć już na tego potwora. Tak, potwora. Lepszego słowa na określenie mojego małżonka nie miałem, bo to, co mi zrobił, było po prostu bestialskie.

Nie wiem, skąd wziąłem siłę, by w końcu się podnieść. Miałem ochotę głośno beczeć i wołać o pomoc, ale zasłoniłem dłonią usta, aby tego nie robić. Kto wie, jak zareagowałby na to. Nawet, jeśli nie zaatakowałby mnie w żaden fizyczny sposób, sama jego kpina z mojej osoby byłaby dotkliwsza, niż najbardziej siarczysty policzek.

Gdy tylko udało mi się w jakiś sposób założyć na siebie choć jedną z wielu części mojej szaty, ruszyłem w stronę drzwi, za którymi czekało choć chwilowe wybawienie. Tam byłem bezpieczny przy moim prawdziwym ukochanym. Serce mi się łamało na samą myśl, że mógł słyszeć to, co się tutaj działo jeszcze kilkanaście minut temu. Okropnym uczuciem była świadomość, iż za zaledwie jedną ścianą znajduje się Alfa, do którego tęskni moje serce, a ja jestem zmuszony wylądować w łożu z hybrydą, której nie kochałem. I która mną wyraźnie gardziła, co Jeongguk dał mi wprost do zrozumienia. Nie miałem jednak teraz sił na to, by rozważać, co właściwie ten okrutny Tygrys tu robi. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do Taehyunga i chyba właśnie to pragnienie pozwoliło mi w końcu opuścić komnatę. Czułem się jednak na tyle słabo, bym ledwo po przekroczeniu progu osunął się na posadzkę. Na szczęście przed upadkiem uratowały mnie silne ramiona. Jedyne, których potrzebowałem.

Zmęczony uniosłem spojrzenie na trzymającego mnie Taehyunga. Jeszcze nigdy nie wyglądał przy mnie tak groźnie, jak w tej chwili. Nawet podczas treningów, walk... Naprawdę nigdy. Cała jego postawa emanowała typową dla Alfy siłą, ale i wściekłością, jaka się w nich budziła, gdy działa się krzywda ich miłości. Wszystko, łącznie ze specyficznym zapachem, dawały jasno do zrozumienia, że zabije tego, kto w tej chwili spróbuje choćby podnieść na mnie rękę.

– Wezwijcie medyka do komnaty króla Jimina – warknął na służącego, stojącego w pobliżu z przerażoną miną. Więcej nie musiał dodawać, bo biedny Omega mało nie potknął się o własne nogi.

– Nie... mam siły... – wyszeptałem, nie będąc w stanie nawet poprawić zsuwającej się z moich ramion szaty, która odsłaniała kolejne fragmenty pogryzionej skóry.

Taehyung bez słowa wziął mnie na ręce, starając się jeszcze poprawić nieco mój ubiór, aby zaraz po tym ruszyć prosto do wschodniej części głównego pałacu, gdzie znajdowała się moja komnata. Choć słyszałem, że inni służący oraz strażnicy podążają za nami, mój ukochany był od nich dużo szybszy i niesiony gniewem prawie biegł do mojej samotni.

Starałem się łapać jak najwięcej powietrza, aby dotlenić moje płuca i przywrócić jasność umysłu, nadal jeszcze przytłumiony bólem, ale nie było to łatwe. Zwłaszcza, gdy moje serce znów domagało się oczyszczenia z uczuć poprzez łzy.

– Przepraszam – powiedziałem bardzo cicho, nie mając pewności, czy Taehyung mnie w ogóle usłyszy. Ale zasłużył na to, bym uszanował jego uczucia choć w taki sposób.

– Nie z twoich ust powinno paść dzisiaj to słowo, Jiminnie – upomniał, choć nie zgadzałem się z nim w tej chwili. – Jak on mógł... – warknął, również powoli tracąc zahamowania w swoich emocjach.

– Powinny... Bo wiem, że... dla ciebie to też trudne... – wyjaśniłem, próbując wtulić swój nos w jego szatę, ale kiedy udało mi się to uczynić, aż mnie gwałtownie cofnęło. Zabeczałem żałośnie, zarówno z bólu głowy, który na siebie sprowadziłem tym nagłym odruchem, ale również przez to, co odkryłem.

– Twój zapach...

– Co...? Co z nim nie tak, Jiminnie? – zapytał, mocno zmartwiony słysząc moje słowa.

– Nie działa na mnie... Nie działa... – zaszlochałem, znów próbując na siłę wciągnąć choć odrobinę tej przyjemnej woni, którą tak dobrze znałem, a na którą moja wewnętrzna Omega tak bardzo się teraz buntowała, uznając ją za wręcz śmierdzącą.

– Jesteś naznaczony. Przez innego Alfę... Tak już teraz chyba będzie – powiedział po chwili milczenia mój ukochany, uświadamiając mi przecież tak oczywistą rzecz. W tym całym bólu nawet nie potrafiłem odnaleźć tej chwili, kiedy ten Tygrys mi to zrobił. Być może, gdybym nie był tak bardzo zmęczony i obolały, po prostu bym się zdenerwował na to. Bo nikt nie powiedział mi, że konsekwencjami naznaczenia będzie odrzucenie od zapachu innych Alf...

Mimo buntu mojego ciała, wbrew sobie wtuliłem się mocniej w Taehyunga, szukając choć odrobiny pocieszenia, aby ukoić moje zszargane nerwy, a także po prostu móc wypłakać. Mój ukochany nic już nie powiedział, po prostu zanosząc mnie do komnaty, gdzie czekał już na mnie medyk. Baran zostawił mnie ze służbą i zajął swoje miejsce na warcie, a ja mogłem już tylko liczyć na pomoc ze strony moich zaufanych Omeg, które w milczeniu patrzyły na moje rany, przemywając je ostrożnie, by doprowadzić moje ciało do w miarę sprawnego funkcjonowania.




Kolejne dni mijały na względnym spokoju. Pomimo wszystkich moich obaw, nie miałem bezpośrednio do czynienia z Jeonggukiem ani razu przez cały ten czas. Co prawda nie miał żadnego obowiązku, aby spędzać ze mną choćby minutę i choć wolałem, aby zostawił mnie w spokoju, zamiast kolejny raz tak ranić, moja wewnętrzna Omega zaczęła zachowywać się bardzo niepokojąco. Przez naznaczenie, zostałem chyba w jakiś sposób zmuszony, aby za nim tęsknić, pragnąc choć na krótki moment zatopić nos w jego szyi. Brakowało mi tego obcego zapachu mokrego lasu. W końcu teraz miał być jedynym, który mnie uspokoi...

Moje dworki doniosły mi, że ich nowy tygrysi król, porusza się po pałacu i terenach przypałacowych z całą swoją świtą. W ich zachowaniu nie było niczego niezwykłego – byli nowi i badali to miejsce. Zresztą, nie było przed nimi nic do ukrycia, nasze królestwo nigdy nie spiskowało i nie kombinowało przeciwko innym. Owszem, mieliśmy tajne miejsce, w którym mogliśmy schronić ludność w razie ataku, ale nie wiem jak wielkie musieliby mieć szczęście, aby na nie przypadkiem trafić. Nawet gdyby specjalnie szukali, to szanse na znalezienie były mniej niż marne. Poza tym tygrysia banda nie sprawiała żadnych problemów – względem służby i mieszkańców pałacu zachowywali się kulturalnie. Jednak wieść o moim stanie po Nocy Naznaczenia, mocno nastawiła hybrydy przeciwko Jeonggukowi. Jednak to nie był mój problem. Ja musiałem skupić się na pełnieniu moich nowych obowiązków jako władcy Królestwa Owiec. I hobbistycznie na uciekaniu przed Tygrysami, gdy przypadkiem spotkałem je na korytarzach.

Większość mojego dnia przesiadywałem w Sali Tronowej, gdzie przyjmowałem poddanych i dowiadywałem się od nich, co dzieje się w królestwie. A kiedy ostatnia hybryda opuszczała mury pałacu, wraz z Radą dyskutowaliśmy, co powinniśmy zrobić. Nie każdy z Radnych był tak przyjaźnie nastawiony do bezwzględnej pomocy każdemu mieszkańcowi, dlatego często nasze obrady przeciągały się do późnych nocy.

Któregoś dnia przyszła jednak wieść o dość poważnych problemach na pobliskim terenie, która wymagała mojego osobistego udziału w zbadaniu sprawy. Nie zastanawiając się nad tym długo, poprosiłem służbę o przygotowanie koni do wyprawy. Sam udałem się do komnaty, gdzie służka pomogła mi w założeniu odpowiedniej szaty oraz zapakowała tobołek na moją drogę.

Słysząc zamieszanie na zewnątrz przed moją komnatą, wyjrzałem z niej, aby zobaczyć, że nadeszła zmiana warty i moim strażnikiem znów był Taehyung, z czego naprawdę się ucieszyłem. Nie lubiłem udawać się poza mury pałacu bez niego. Nawet, jeśli nasze hybrydy były ludem pokojowym, mieszkańcami królestwa były też inne gatunki, które już nieco mniej chętnie współpracowały. Dlatego przy moim ukochanym czułem się znacznie bezpieczniej.

– Musimy pojechać na teren Ilbon – poinformowałem Taehyunga, który dopiero wtedy mnie zauważył i ukłonił się pospiesznie.

– Jakieś problemy, Wasza Wysokość?

– Kilkoro ludzi zmarło. Nie wiadomo dlaczego. Coś musi być nie tak w manufakturze – wyjaśniłem mu w dużym skrócie, ruszając już w stronę placu przed pałacem, gdzie zapewne czekały konie.

– Zabierzmy jeszcze kilku strażników, Wasza Wysokość – poprosił po chwili namysłu, na co kiwnąłem głową, ufając mu w tej sprawie bezgranicznie.

– Dobierz najodpowiedniejszych ludzi.

Słyszałem jeszcze, jak Taehyung polecił służącej udanie się po wybranych przez niego wojowników, aby dołączyli do nas jak najszybciej, a my bez słowa udaliśmy się na miejsce zbiórki.

Nie minęło dużo czasu, gdy wraz z trójką innych strażników, ruszyliśmy w drogę do Ilbon. Dwóch wojowników jechało nieco przed nami, badając bezpieczeństwo terenu, a jeden zabezpieczał tyły. Oczywiście mojego Barana musiałem mieć obok mnie. Zwłaszcza, iż pragnąłem zamienić z nim kilka słów. Przez ostatnie dni zachowywał się nieco inaczej, co widziałem aż za dobrze. W końcu znaliśmy się od lat.

– Coś cię gryzie, Taehyung – zauważyłem, nie odrywając wzroku od kierunku jazdy.

– Mnie, Wasza Wysokość? – zapytał. Wydawał się tym zaskoczony, jednak nie dałem się temu zwieść. – Po czym tak stwierdzasz, królu? Ktoś... coś powiedział?

– Za długo się znamy, bym nie zauważył.

Przez chwilę myślałem, że nie odpowie mi na to, jednak niepotrzebnie wątpiłem w jego zaufanie, jakim mnie darzył.

– Martwi mnie to wszystko.

– Co wszystko? Te tajemnicze śmierci? Na pewno jakoś na miejscu to wyjaśnimy – odparłem spokojnie, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, dokąd zmierza ta rozmowa. Ale w końcu musieliśmy ją odbyć.

– Nie. Tygrys... król Jeongguk. Zrobił ci coś jeszcze?

– Nie miałem z nim bezpośredniego kontaktu od tamtej nocy.

– Żadnego? – Jego zaskoczenie było dla mnie... zaskakujące. Przecież spędzał ze mną większość dnia. Naprawdę nie zauważył tego? – Nie rozmawialiście nawet?

– Nie. Nie szukam z nim kontaktu, a także on nie wykazuje chęci do tego.

– Nie rozumiem... Ale to może lepiej. Jesteś dzięki temu bezpieczny.

– Tak... – westchnąłem głęboko, mimowolnie sięgając do jednej z gojących się ran. – Kto by pomyślał, że to tak bardzo boli i tak długo się goi.

– Masz delikatną skórę, która potrzebuje czasu. Zwłaszcza kiedy miała do czynienia z drapieżnikiem... Powinni zakazać takich małżeństw. – Niemal słyszałem, jak ze złości mój ukochany zazgrzytał zębami. Jego furia w tym temacie była absolutnie uzasadniona. W końcu byłem jego niedoszłą Omegą, a teraz musiał patrzeć, jak inny Alfa mnie krzywdzi.

– Wiesz, że w żadnym królestwie nie ma takiego zakazu. Chociaż nie. W niektórych nie można oddawać dziedzica lub dziedziczki tronu w ręce innych hybryd niż rodzime. Ale nie ja stworzyłem prawo, którym się kierujemy – przypomniałem mu, sięgając do wspomnienia z jednej z lekcji historii. Nasze prawo chciało zagwarantować wolność uczuć, by hybrydy, niezależnie od pozycji i gatunku, mogły po prostu być razem. Któż by pomyślał, że prawo odwróci się przeciwko nam...

– Mam po prostu nadzieję, że to już się nie powtórzy.

– Muszę wydać na świat dziedzica. Dopóki to się nie stanie, niczego nie mogę być pewien – przypomniałem mu nieco ciszej, co wywołało milczenie z jego strony na naprawdę długie minuty. A ja z opóźnieniem zdałem sobie sprawę, iż moja szczerość mogła go znów zranić. – Przepraszam.

– Mówiłem, że to nie ty powinieneś przepraszać.

– W naszej relacji już zawsze ja będę tym, który zawodzi.

– Nigdy mnie nie zawiodłeś. Swoich rodziców i poddanych również. Byłeś wspaniałym księciem i na pewno będziesz tak samo dobrym, prawym i łaskawym królem.

– Nie mówię o naszej pozycji społecznej – powiedziałem, w końcu zbierając się na odwagę, aby na niego spojrzeć. – Mówię o nas.

Taehyung pokręcił głową. Jego mina niewiele mówiła, ale jak wspomniałem – za długo się znamy, bym nie wiedział, co mówią mi jego oczy.

– Nie możesz myśleć o tym w ten sposób. Wiem, co jest najważniejsze i potrafię się z tym pogodzić. Proszę, nie obwiniaj się o decyzje innych.

– To była moja decyzja. Mogłem odmówić ojcu.

– I wywołać wojnę?

– Dlatego nie odmówiłem. Ale to oznacza, że coś było dla mnie ważniejsze od ciebie. Od naszej miłości. Przez to czuję wyrzuty sumienia.

– Twoje królestwo oraz wszystkie Owce i Barany, zamieszkujące jego tereny, zawsze będą najważniejsze. Muszą być. Przecież to rozumiem – zapewnił z delikatnym, acz nadal smutnym uśmiechem. Nie mogąc tego znieść, na moment zatrzymałem konia, co Taehyung również uczynił.

– Tak jest tylko z perspektywy króla Jimina. Ale Jimin, ten prawdziwy, Omega, najbardziej i tak pragnie twojego szczęścia – powiedziałem szczerze, patrząc tęsknie za jego ramionami, w których moje serce tak mocno próbowało odnaleźć ukojenie.

– Dziękuję. I przepraszam, że zostałem. To na pewno nam wszystko utrudnia, ale... nie mogłem stracić z tobą kontaktu – przyznał Taehyung.

Nic więcej nie musieliśmy mówić. Kilka sekund wymiany spojrzeń wystarczyło, aby nasze uczucia powiedziały więcej niż słowa.

Dalszą drogę do Ilbon pokonaliśmy już w milczeniu. Choć nic tak głośno nie krzyczało, jak moja wewnętrzna Omega, która zdawała się nie widzieć końca swoich katuszy i szansy na lepszą przyszłość.



Jeongguk:

Wystarczył ten jeden incydent, który pozornie nic nie znaczył, abym dowiedział się, że plan, jaki sobie obrałem, muszę zachować tylko dla siebie, nie obnosząc się z nim aż tak. Wiedziałem, że mój nowy Omega, jako król, a w dodatku Owca, nie będzie niczego rozpowiadał. Gorzej było ze służącymi i strażami, które uwielbiały plotki, zwłaszcza o nowoprzybyłych. Właśnie dlatego nasza Noc Naznaczenia nie pozostała tylko między mną a nim. Cały pałac wiedział już o tym, jak go potraktowałem. A jeżeli miałem tu jakoś żyć, chociażby przez ten rok, czy dwa, nie mogłem dopuścić do tego, aby taka sytuacja znowu miała miejsce. Oczywiście niezbyt mnie obchodziła opinia innych hybryd, bardziej zależało mi na tym, aby nie zwracały na mnie aż tak uwagi. Na mnie i resztę Tygrysów, które ze mną przybyły.

Nie miałem już okazji spotkać mojego Omegi choćby przez sekundę. Chłopak jakby całkowicie wyparował. Bo nieważne jak długie i jak dalekie wędrówki urządzałem sobie z moją służbą i strażami, jeszcze nigdy na niego nie natrafiłem. Najwyraźniej albo był aż tak zajęty swoimi obowiązkami, albo mnie unikał. Co poniekąd mi odpowiadało, bo dzięki temu nie musiałem go oglądać. W sumie, może i powinienem, skoro byłem drugim królem, który dzielił z nim niektóre zajęcia. Ale nie wzywał mnie do siebie, nie kazał sobie w niczym pomagać, więc nie miałem zamiaru go szukać i ułatwiać mu codziennych obowiązków. Nie po to tu przybyłem. Zresztą, i tak zapewne myślał, że nie mam bladego pojęcia o władzy, zakładając że jako książę, który nie miał objąć tronu, w ogóle się tym nie interesowałem i nie byłem zmuszany do nabywania wiedzy na ten temat. Jednak prawda była taka, że zarówno w naszym królestwie, jak i tym Smoków, władcy kładli na to nacisk, nie chcąc dopuścić do sytuacji, w której którykolwiek z potomków, muszący ewentualnie zasiąść na tronie, nie potrafiłby współpracować z Radą i osobistymi doradcami. Królestwo Tygrysów, którego siłą były odważne Tygrysy i ich potężne bronie, nie mogło sobie na to pozwolić, za często wywołując konflikty z innymi królestwami, poprzez niezgadzanie się na ich warunki lub ignorowanie zagrażających im próśb. Dlatego mój ojciec zmuszał nas do przykładania się do nauki, na pewno nie spodziewając się, że kiedyś ta wiedza przyda mi się w moim planie objęcia tronu Smoków.

W ciągu kilku dni zdążyłem zwiedzić już chyba każdy zakątek tego nudnego pałacu. Nie zmuszałem moich strażników do trenowania z Baranami, jednak codziennie mogłem być świadkiem tego, jak ćwiczą między pałacowymi wojownikami na placu treningowym. Tylko moje dworki nakłoniłem do wmieszania się między Omegi służące w kuchni, aby nie mieć później problemu z dostępem do osoby przygotowującej Jiminowi herbatę. Na szczęście Baran, członek Rady, który został mi przydzielony do pomocy w odnalezieniu się w nowym królestwie, uznał to za dobry pomysł i nie widział w tym nic podejrzanego.

Niestety musiałem zacząć robić dobrą minę do złej gry, nie mogąc pozwolić na to, aby cały pałac uznawał mnie za intruza w nieskończoność. Dlatego kiedy zaproponowano mi nauki u jednego z Mistrzów, nawet nie musiałem się zastanawiać nad odpowiedzią, od razu zgadzając. I już na drugi dzień, po zjedzeniu śniadania z moimi wojownikami, jak zwykle przyodziałem typową dla kultury Owiec szatę, zakładając tę swoją – czarną, tylko na plac treningowy, po czym udałem się z jednym z służących, moimi strażnikami i dworkami, do Mistrza Seokjina.

Mężczyzna okazał się być Smokiem, co nieco mnie zaskoczyło, bo w tym pałacu jeszcze nie spotkałem innych hybryd od tych tygrysich i owczych. Co prawda widziałem Myszy, zamieszkujące te tereny, ale nie spodziewałem się, aby jakakolwiek miała szansę znaleźć się choćby wśród służby. Bo tak samo jak Koty w Królestwie Tygrysów, mogły tu tylko mieszkać.

Ciemnowłosy Smok, jak każda hybryda tego gatunku, miał na głowie niewielkie, choć groźnie wyglądające rogi. Jego skórę w niektórych miejscach pokrywały łuski, a oczy mieniły się zieloną, przejrzystą barwą. Skrzydła natomiast miał zapewne złożone, bo nie mogłem ich dostrzec. A dobrze pamiętałem o tym, że każdy Smok je posiada, choć na pewno nie każdy potrafi latać z ich pomocą. Dodatkowo tak samo jak nasze hybrydy, Smoki posiadały wysuwane pazury i kły. Co prawda nie miały one takiego samego kształtu i ostrości jak te nasze, ale pełniły podobne funkcje.

Nie zastanawiałem się nad tym, co ten Smok tu robi i dlaczego uczy on hybrydy Owiec, a nie Smoków. Ukłoniłem mu się po prostu, zaraz po tym jak on to zrobił, i zająłem wskazane przez niego miejsce na ziemi, przy drewnianym stole.

– Podstawy znam. Uczono ich wszystkich moich braci i siostry – zacząłem, uznając że nie muszę mu się przedstawiać, skoro i tak już wszyscy wiedzieli kim jestem. – Gorzej z obyczajami waszego królestwa.

– To zrozumiałe, Wasza Wysokość. Jestem Mistrz Kim Seokjin i zadbam, aby Wasza Wysokość jak najlepiej poznał tutejszą kulturę. Czy jest coś, od czego chciałbyś zacząć, królu? – Głos tego Mistrza, jak wszystko w tym królestwie, był spokojny. Nie widziałem w jego oczach drwiny, czy też gniewu, co zapewne uda mi się w nim wywołać w ciągu naszych nauk.

– Mam na coś uważać? Czegoś unikać? Jakieś słowa, zachowania, które w waszej kulturze się nie przyjęły? – zasypałem go pytaniami, obserwując jak mężczyzna sięga po dzban, z którego nalał nam herbaty do kubków. Oczywiście odpowiedzi na nie niezbyt mnie obchodziły, ale tak jak mówiłem – muszę obrać inną taktykę.

– W języku Smoków, którego wszyscy używamy, unika się nadużywania zwrotów bezpośrednich. Raczej zwracamy się do siebie z użyciem imienia, zamiast „ty". Natomiast nie wiem, na ile chce wasza wysokość opanować język Owiec. Wtedy będzie to już nieco trudniejsza nauka – zapewnił, choć takie stwierdzenia mnie do tego nie zniechęcały. Wiedziałem do czego był zdolny mój umysł, a opanowanie trzeciego języka, na pewno mi się przyda po całkowitym przejęciu władzy. – Owce są również dość nieśmiałe, przez co wszelkie interakcje z nimi nie powinny naruszać ich przestrzeni. O dotyk powinno się najpierw zapytać, chyba że łączą je z kimś bardzo bliskie relacje – kontynuował, na tym nie poprzestając i skupiając się teraz całkowicie na zachowywaniu się wśród, i przy innych hybrydach. Trochę mnie to wszystko bawiło, bo brzmiało to trochę tak, jakby dawał mi wykład na temat tego, jak mam traktować ich owczego króla. I choć swoją postawą starałem się pokazać, że jestem tym zainteresowany, a zdumionymi odgłosami podkreślić, że pierwsze o tym słyszę, nie mogłem powstrzymać rozbawionego uśmieszku, który czasami pojawiał się na mojej twarzy. Bo przecież ten Smok dobrze wiedział, że swoim gadaniem niewiele zdziała.

– Wszystkie Owce i Barany muszę pytać o pozwolenie na dotyk? – zapytałem, kiedy w końcu zakończył swój wykład i przyglądałem mu się zaciekawiony. Czułem jak mój ogon podziela moje nastawienie, drgając lekko, kiedy tak się w niego wpatrywałem.

– Cóż, teoretycznie nie swojego małżonka. Ale Król Jimin jest obecnie w bardziej... skomplikowanej sytuacji i zapewne przez pewien czas – owszem – wyjaśnił, czego nie rozumiałem, bo w mojej głowie od razu pojawiły się obrazy z naszej Nocy Naznaczenia. Za „skomplikowaną sytuację" o takim charakterze, obierałem tylko gwałt. Jednak ich król wyglądał mi na nietkniętą dziewicę, która zapewne na własne ruje nigdy nie zapraszała żadnego Alfy.

– I tak nie zamierzam go już dotykać. Pytałem ogólnie... A jaka to „skomplikowana sytuacja", jeśli można wiedzieć, Mistrzu Kim? – dopytywałem, wpatrując się w te zielone ślepia, które nie wyrażały żadnych uczuć, zaraz się ode mnie odrywając, aby przenieść na kubeczek z herbatą.

Jego uniesiona brew wystarczyła, abym zrozumiał, że to mało delikatny temat, o który może i nie powinienem pytać. Ale co miałem poradzić na to, że ciekawość leżała w mojej naturze?

– Przykro mi, Wasza Wysokość, ale nie mogę zdradzać królewskich sekretów – odezwał się po upiciu odrobiny herbaty, a moje spojrzenie nadal nie odrywało się ani na sekundę od jego twarzy.

– Królewskich sekretów – powtórzyłem z lekkim rozbawieniem, które może i powinienem ukryć, ale chciałem pokazać jak bardzo bawi mnie takie podejście niektórych hybryd. Cóż... dowiem się o tym prędzej czy później, Smoku... – Rozumiem. Każdy ma jakieś sekrety – zauważyłem, również w końcu sięgając po herbatę, aby choć trochę zamaskować niewielki uśmieszek, czający się w kącikach moich ust. – Chciałbym nauczyć się jakichś podstawowych zwrotów z waszego języka. Aby móc choć trochę uszczęśliwić mojego małżonka – stwierdziłem po chwili, kontynuując trzymanie się nowego planu. Bo choć w ogóle mnie to nie obchodziło, musiałem udawać, że zależy mi na szczęściu ich króla.

Smok o nic nie dopytywał, zaraz przechodząc do nauki kilku przydatnych zwrotów, takich jak zwykłe przywitanie – formalne i to nieformalne, miłych słów, które mogłem skierować do Jimina, komplementując jego wygląd, czy też zwykłego „przepraszam", „proszę" i „dziękuję". I tak wiedziałem, że to wszystko w ogóle mi się nie przyda, i dopiero podczas powrotu do ćwiczeń wśród moich wojowników, nauczę się czegoś od Baranów. Czegoś, co będę mógł użyć na polu bitewnym, a nie przy interakcjach z paskudą, w które nie zamierzałem wchodzić.

Na tym właśnie skupiły się nasze pierwsze nauki, a kiedy przyswoiłem tych kilka wyrażeń, dopytując też jeszcze o inne obyczaje tych hybryd, Smok postanowił zakończyć naszą lekcje:

– Wasza Wysokość, myślę, że nasze kolejne spotkania będą bardziej poukładane. Przyznam, że chciałem lepiej poznać króla i sprawdzić, czym możemy się zająć. Dlatego jutro i przez kolejny tydzień skupimy się na historii tego królestwa, wplatając w to naukę języka. Dobrze?

– Naturalnie. Wszyscy są ciekawi moich umiejętności, charakteru i wiedzy, więc to zrozumiałe, Mistrzu Kim – zauważyłem, nie mając mu tego za złe. Domyślałem się, że najpierw poobserwuje moje zachowanie i zbada poziom wiedzy, tak jak zrobił to chociażby Baran z Rady, przy naszej pierwszej rozmowie. – Mam jeszcze pytanie. Jak wygląda Noc Naznaczenia w waszej kulturze? Nawet w takich okolicznościach powinienem o wszystko pytać mojego małżonka? Przyznam szczerze, że nieco mnie zaskoczył. Nasze Omegi... są trochę inne. – Starałem się jak tylko mogłem udawać zdezorientowanego. Co prawda nie miałem teraz na celu się jakoś usprawiedliwiać, a raczej dowiedzieć, co Smok o tym sądzi.

Mężczyzna spoważniał, odkładając naczynko, z którego jeszcze przed chwilą pił herbatę. I przez moment wydawało mi się, że ma po prostu ochotę wyciągnąć jakiś sztylet i przyłożyć mi go do gardła, już za samo wspominanie tamtego wydarzenia. A taka reakcja znów mnie mocno rozbawiła, czego tym razem nie dałem po sobie poznać.

– To, co Wasza Wysokość zrobił podczas Nocy Naznaczenia, było wręcz haniebne. Rozumiem różnice kulturowe, ale przyjeżdżając tutaj, powinieneś mieć już taką wiedzę, Wasza Wysokość. Król został mocno zraniony, a Owce nie radzą sobie z ranami tak dobrze, jak tygrysie Omegi – wyjaśnił, chyba starając się przy tym zamaskować swoje zdenerwowanie, choć po znacznie intensywniejszej barwie jego oczu wiedziałem, co w tej chwili czuje.

Nic mi nie możesz za to zrobić, Smoku. Niezbyt przyjemne uczucie, huh?

Czerpałem z tego ogromną radość, wiedząc że gdybym zajmował miejsce paskudy, już bym go powiesił za takie uwagi. Ale w obecnej sytuacji, jego złość mi wystarczyła.

– Ohh. – Tym razem mój głos łatwo zdradził moje lekkie rozbawienie. Nie samym wydarzeniem, a jego postawą. – Naprawdę nie wiedziałem – dodałem, udając zmartwionego. – Mogę go jakoś za to przeprosić?

– Najlepszymi przeprosinami będzie niepopełnienie drugi raz takiego błędu – stwierdził krótko, chyba nie zamierzając dołączać do mojego teatrzyku z kukiełkami, w którym główną rolę na razie odgrywał mój małżonek.

– Tak, chyba tak będzie najlepiej. Dziękuję, Mistrzu Kim – powiedziałem z delikatnym uśmiechem, wstając już, co on oczywiście również zaraz uczynił. – Do zobaczenia przy następnym spotkaniu.

Ukłoniłem się lekko, po raz ostatni przyglądając jego niezadowolonym oczom, kiedy odpowiadał mi tym samym gestem. A jak tylko odwróciłem się do niego tyłem, pokręciłem na to wszystko głową, kierując się do wyjścia.

Jeszcze będziesz za to wszystko przepraszał, błagając o litość u moich stóp, Smoku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top