19 - Heart pounding

Niespodziewanka! :D

[4700 słów]

~~~~~~~~~~~




Jeongguk:

Nie spodziewałem się, że cały mój plan tak szybko wyjdzie na jaw. Zwłaszcza teraz, kiedy minęły zaledwie dwa lata od narodzin Miri. Ale cała ta sytuacja z Eunhą musiała do tego doprowadzić, bo przecież wygnanie jej z naszego królestwa i skazanie jej dziecka na śmierć, miało jakąś swoją cenę. Na szczęście nie tak wysoką jak śmierć naszej owieczki, gdy za późno postanowiłem zrezygnować z całkowitego przejmowania władzy. I choć Jimin trochę mnie unikał po poznaniu prawdy, nie chcąc ze mną spędzać aż tak dużo czasu jak wcześniej, na szczęście po poruszeniu tego tematu, wszystko sobie wyjaśniliśmy. A ja starałem się go zapewnić, że wszystko, co czułem tuż po przybyciu do jego królestwa, całkowicie się zmieniło. A miłość do niego, którą na początku ciężko mi było zaakceptować, sprawiła, że już nigdy nie pozwolę go nikomu skrzywdzić, samemu również nie mając takich zamiarów, czy nawet myśli. Bo moje wcześniejsze zapędy do przejęcia władzy i rządzenia nie tylko jednym królestwem, a podbiciem całego świata, zastąpiło mi uczucie, które towarzyszyło mi zarówno przy Jiminie, jak i Miri. A bycie drugim władcą Królestwa Owiec i zastępowanie mojego małżonka w sytuacjach wyjątkowych, całkowicie mi wystarczało. W końcu miałem jeszcze całą armię Tygrysów, do których jakiś czas temu dołączyły również Barany, nie stanowiąc już odrębnej grupy w czasie ćwiczeń na placu treningowym. Musiałem po prostu zapewnić odpowiednią ochronę mojemu królestwu, ucząc ich wszystkiego, czego sam nauczyłem się jeszcze na tygrysich ziemiach. Dlatego wszelkie taktyki, tajne sztuczki, czasami wypracowane właśnie przeze mnie, dodatkowe ćwiczenia i niektóre przekonania, zostały przedstawione również Baranom, które chłonęły je naprawdę chętnie, na pewno ciesząc się z tej lekkiej zmiany dowództwa.

I możliwe że to była najwyższa pora, aby połączyć swoje siły i zacząć tworzyć prawdziwą, zgraną armię, bo pisma, które do nas docierały, informując o nagłych przejęciach tronu w Królestwie Bawołów, były dość podejrzane. Stary król, ojciec Min Yoongiego i jego rodzeństwa, umarł kilka miesięcy temu, z powodu swojego podeszłego wieku. Jednak książę koronny, który przejął po nim władzę, zbyt szybko zaczął chorować na jedną z niewyleczalnych chorób skóry, oddając ostatecznie koronę swojej siostrze. Domyślałem się do czego to wszystko prowadzi. I nawet jeżeli nie wróżyłem Minowi zbyt długiego sprawowania władzy w ich królestwie, musiałem się przygotować na to, co planował.

Nie martwiłem tym jednak Jimina, odciągając od tych informacji jego myśli, zwłaszcza gdy spędzając z nim codziennie czas, zacząłem zauważać niewielkie zmiany, jakie w nim zachodziły. Jednak były one na tyle subtelne, abym na razie niczego mu jeszcze nie mówił, woląc upewnić się w stu procentach.

Jak co roku, kilka dni po rocznicy śmierci naszego pierwszego dziecka, udałem się samotnie do świątyni, w której zawsze stały dziesiątki zapalonych świec, pomiędzy którymi znajdowała się informacja upamiętniająca nasz nienarodzony promyczek. Zapewne nikt tutaj nie przychodził poza mną i Jiminem, nie mając nawet okazji poznać naszej Owieczki. Dlatego wiedziałem, że zawsze tylko w naszych sercach ona pozostanie.

Nigdy nie kupowałem na tę okazję lampionu. Wszystko wykonywałem ręcznie, dodając do niego niewielki skrawek materiału, na którym powinno się znajdować imię zmarłego. Nasza Owieczka niestety go nie posiadała, bo nawet na to nie dałem jej czasu, swoimi głupimi decyzjami pozbawiając zbyt wcześnie życia. Jedynie swoje nazwisko rodowe zawsze na nim umieszczałem. I tytuł, którym każdy w pałacu by się do niej zwracał. Bo paląc ten lampion i wypuszczając go w powietrze, prosiłem przodków o opiekę nad jej duszą. Aby nie musiała się już nigdy męczyć, zasługując na życie, którego ja jej pozbawiłem. Tylko w czasie tych modlitw, i krótkiej rozmowy z przodkami, dopuszczałem do siebie takie myśli, nie ukrywając, czy też nie wyrzekając się prawdy. Rozumiałem, że na co dzień nie mogłem sobie na to pozwalać, musząc skupić na przyszłości i moich największych, dwóch miłościach. Ale chociaż ten jeden raz w roku, byłem ze sobą całkowicie szczery, wiedząc że właśnie na to zasługuje nasza Owieczka.

Do świątyni nigdy nie zabierałem ze sobą całej świty, tylko jednemu ze strażników pozwalając mi towarzyszyć. Xiao milczał w czasie moich modlitw i wysyłanych próśb do przodków, i dopiero kierując się ze mną z powrotem do pałacu, poruszył jeden z neutralnych tematów.

Jednak naszą wymianę zdań dość szybko przerwało natrafienie na trzy dobrze znane mi osoby, którym towarzyszyła cała świta strażników i dworek. Ale mama mojego małżonka, sam Jimin i nasza Miri, potrzebowali takiej ochrony, chyba wybierając się na wieczorny spacer po ogrodach pałacowych.

Miri jako pierwsza mnie zauważyła, na pewno nie mając problemu z pomyleniem mnie nawet przy Xiao. W końcu tylko ja i Jimin nosiliśmy królewskie szaty, które nasza córka na pewno już rozpoznawała. Dlatego po krzyknięciu: „Tata!" w moją stronę, zaczęła biec przed siebie, aby jak najszybciej do mnie dotrzeć. A ja, aby uniknąć upadku i płaczu, również nieco przyspieszyłem, stawiając szybciej kroki i na szczęście już zaraz mogąc ją złapać pod pachami, unosząc wysoko do góry. Dziewczynka zaczęła się radośnie śmiać, nie obawiając nagłego upadku, bo doskonale wiedziała, że nigdy bym jej nie puścił.

Miri rosła nam w zastraszającym tempie. Jeszcze niedawno stawiała pierwsze kroki i uczyła się pierwszych słów, a teraz już bez problemu biegała, mogąc też z nami normalnie rozmawiać. Oczywiście nadal zdarzało się jej posługiwać jakimś własnym językiem, a owczy, smoczy i tygrysi, które słyszała na co dzień, zdarzały się jej mieszać, jednak wiedzieliśmy, że na rozróżnianie ich i normalną komunikację jeszcze przyjdzie pora.

Na razie obracałem się z nią wokół własnej osi, uśmiechając do tej roześmianej buzi, która dawała nam tak dużo radości.

– Masz mały rozrabiaka – zwróciłem się do niej, kiedy po kilku obrotach w końcu się zatrzymałem, tuląc ją do siebie. Nie miałem problemu z trzymaniem jej jedną ręką, dlatego drugą głaskałem ją po głowie, przeczesując jej długie, blond włosy, które jak zwykle o tej porze były lekko potargane przez wiatr i wszelkie jej szaleństwa w czasie zabawy z innymi dziećmi. Doskonale wiedziałem, że jako Alfa, za te kilkanaście lat, będzie domagała się ich obcięcia. Ale na razie jeszcze mogła cieszyć oczy moje i Jimina, wyglądając w nich po prostu uroczo. – Wyszliście na spacer? – zagadałem, zarówno do niej, jak i do Jimina i jego mamy, podchodząc do nich bliżej i witając się lekkim skinieniem głowy.

– Tjak! Tata tes? – Jednak to Miri odpowiedziała mi na to pytanie, znów zwracając na siebie moją uwagę.

– Też. Z Xiao. – Kiwnąłem głową na strażnika, który stał w pewnej odległości od naszej czwórki. – Ale ty chyba miałaś fajniejsze towarzystwo. Przyznam, że trochę zazdroszczę. – Zaśmiałem się, zerkając przy tym na mojego Omegę, który oczywiście zaraz musiał mi lekko dogryźć.

– Nic ci nie szkodzi dołączyć do nas. Poza tym Xiao też jest dobrym towarzystwem.

Doskonale rozumiałem, że chciał być w ten sposób miły, ale uśmiech, który posłał strażnikowi, nie tyle nie podobał się mnie, co mojemu instynktowi. Bo tak ślicznego uśmiechu nie powinien oglądać żaden inny Alfa.

Uspokój się, Jeongguk. Bo zaraz zaczniesz tu warczeć.

– Tata pac. – Miri skutecznie odciągnęła od tego moją uwagę, wyciągając z kieszonki w swojej szacie grudkę ziemi. Z początku nie rozumiałem o co chodzi, ale kiedy mój wzrok wyłapał kilka dżdżownic, uśmiechnąłem się lekko do naszej córki.

– Miri, prosiłem cię, byś ich nie zbierała... – zaczął zaraz jęczeć Minnie, do którego szybko odwróciłem się plecami.

– Ile ich tu mamy? – zapytałem naszą „kolekcjonerkę", zaczynając je wspólnie liczyć, korzystając z okazji do powtórzenia tych podstawowych cyfr. A żeby nie mieć problemu z grzebaniem w tej ziemi, wysunąłem jeden pazur, licząc wspólnie z Miri. – Jeden, dwa, trzy. Pięknie! – pochwaliłem ją, trochę za te zdobycze, a trochę za doliczenie do trzech. Ale jak to z nią bywało, oczywiście zaraz musiało dojść do nieszczęścia, gdy zanim zdołałem wsunąć z powrotem ten pazur, Miri za bardzo się nim zainteresowała:

– Pazul. – Jej łapka zaraz złapała mój palec, u którego za wolno schowałem ten niebezpieczny element i trochę się na niego nadziała. A to z kolei wywołało krzyk i płacz.

Jimin w sekundzie się przy nas znalazł, przejmując ją ode mnie i starając uspokoić. Nie było to dla mnie nic nowego, bo dość często jej nieostrożność sprawiała, że nawet sama się raniła, gdy niepotrzebnie wysunęła swoje pazurki. Ale taka już była natura Tygrysów, połączona z delikatną naturą Owiec.

– Miri, skarbie, takie duże dziewczynki jak ty, nie powinny już płakać. To tylko mała ryska – zauważyłem, głaszcząc ją po głowie, co niezbyt w tej chwili działało, bo jeszcze bardziej schowała się w ramionach Jimina.

– Miri, nie płacz, proszę... Pokaż tę łapkę – poprosił mój Omega, zaraz łapiąc jej rączkę i sięgając do niej ustami, aby polizać tę małą rankę. – Już nie ma, widzisz?

Miri przyglądała się swojej skórze, z której zniknęła czerwona rysa, ale to wcale nie pomogło się jej uspokoić, bo zaraz ponownie się wtuliła w Jimina, mówiąc, że ją boli.

– Nie możesz łapać pazurków, przecież mama ci mówiła – przypomniał jej mój ukochany, na co ten rozrabiaka zaraz zareagował naciśnięciem swojej dłoni w odpowiednim miejscu, tak, aby wysunąć wszystkie pazurki. Były jeszcze naprawdę małe i prawie w ogóle nieszkodliwe. I najwyraźniej przeznaczone do atakowania swojego ojca. Bo ta niegroźna łapka zaraz zamachnęła się w moją stronę, a z ust Miri wydobyło się prychnięcie, które brzmiało bardziej jak kocie, niż tygrysie.

Rozczulił mnie ten widok, nawet jeżeli byłem jej celem do ataku. Ale większość takich instynktownych zachowań sprawiała, że byłem z niej dumny. Bo powoli uczyła się bronić i żyć z innymi drapieżnikami, nawet jeżeli to ja najczęściej padałem ofiarą jej „nauk".

– Tatę chcesz atakować? Taki mały Tygrysek na dużego Tygrysa? – zapytałem, zdziwiony jej niewielkim atakiem, na który zareagowałem łaskotkami.

Z początku nasza mała Tygrysica tylko się śmiała i piszczała, próbując uciec od moich dłoni. Ale kiedy było to dla niej za dużo, zapewne przez przypadek i kolejną próbę obrony, machnęła łapką tak, że zahaczyła o skórę Jimina. I to nie na dłoni, bądź ramieniu, a na policzku. Ciche syknięcie mojego ukochanego zaowocowało szybkim przestraszeniem się Miri i kolejnym płaczem, na który mogłem już tylko westchnąć.

Mała tygrysia Owca.

– Miri, Miri, ćśśśś – prosił ją mój małżonek, trzymając już dłoń na uszkodzonym policzku, dlatego dopiero kiedy ją od niego zabrał, mogliśmy zobaczyć, że jej pazurki prawie w ogóle go nie skrzywdziły. – Zobacz, to mamę nie boli – zapewnił, na pewno mówiąc prawdę, bo przecież gorsze ślady zostawiałem na jego ciele, do których zresztą zdążył się przyzwyczaić.

– Chyba powinniśmy wrócić już do pałacu – zaproponowałem, nie chcąc już dłużej męczyć moich dwóch paskud. Wytarłem też policzek Jimina, aby pozbyć się tych kilku malutkich kropelek krwi. I wiedziałem, że kiedy będziemy już u mnie w komnacie, postaram się wylizać tę rankę, aby szybko się zagoiła.

Miri chyba już uznała, że wystarczy tego boczenia się, bo zaraz wyciągnęła w moją stronę rączki, dlatego przejąłem ją od mojego Omegi. Tygrysica bez problemu ułożyła się w moich ramionach, znajdując sobie najwygodniejszą pozycję, a moje usta złożyły tuż po tym pocałunek na jej głowie.

– Tak, mała już jest chyba zmęczona – stwierdził Jimin, chyba również zauważając, że Miri potrzebuje odpoczynku. W końcu było już późno. Dlatego zaraz po tych słowach, skierowaliśmy się z powrotem do pałacu, a ja wiedziałem, że tego wieczoru w końcu poruszę już temat nietypowego zapachu mojego małżonka, który od jakiegoś czasu zaczynał wpływać na mój instynkt.



Jimin:

Wychowywanie małej Tygrysiczki, naprawdę bywało kłopotliwe. Nasza mała księżniczka była dużo bardziej psotna od swoich rówieśników, nawet o tym samym statusie. A dodatkowo jej ciągła potrzeba badania swojego ciała, w postaci zabawy pazurkami i testowania wytrzymałości ogona, często kończyły się płaczem.

Dwie tygrysie dworki zostały przeze mnie poproszone o udzielenie kilku wskazówek odnośnie kontrolowania jej zachowania, aby nie robiła sobie krzywdy. Choć obydwie Omegi zgodziły się z tym, że to zupełnie normalne u Tygrysów. Natomiast niestety reakcje na ból miała typowo owcze, przez co naprawdę ciężko było ją opanować po zrobieniu sobie niewielkich skaleczeń. Starałem się jednak z całego serca, aby nasz mały skarb nie musiał ronić łezek zbyt często. Nie zawsze jednak byłem na tyle szybki, jak teraz, przy okazji spotkania Jeongguka w trakcie naszego spaceru. Z samego rana byłem u naszej Owieczki, nie mogąc uwierzyć, że minęło już tyle czasu, odkąd ją straciliśmy. Gdyby wszystko było w porządku, Miri miałaby teraz starsze rodzeństwo... Ale nie powinienem rozdrapywać tych ran. Zamiast tego koncentrowałem się na Tygrysiczce.

Widząc, że jej płacz został już opanowany, a to małe, niegrzeczne stworzenie zaczyna przysypiać, pożegnałem się z mamą, dziękując za towarzyszenie nam w spacerze po pałacu, po czym ruszyliśmy z Jeonggukiem do mojej komnaty. Miri była przez niego niesiona, dlatego byłem zupełnie spokojny. Samemu było mi już ciężko przenosić ją na dalszych odcinkach, gdyż nie była już tak lekka, a moje siły niestety były ograniczone. Dobrze, że jej tata miał ich wystarczająco dużo.

Miri póki co sypiała w mojej komnacie, na swoim łóżku, jednak powoli szykowano dla niej własną sypialnię, w której póki co spędzała część dnia, bawiąc się zdobytymi na podwórku skarbami lub ucząc ze mną lub dworkami prostych rzeczy, jak poznawanie nowych słów. Za kilka dni zapewne będę ją odnosił na drugą stronę korytarza, jednak teraz położyłem ją w jej posłaniu, kiedy już odśpiewałem dwie kołysanki i miałem pewność, że mała śpi spokojnie.

Poprosiłem jedną z dworek o doglądanie jej przez noc, a ja w tym czasie poszedłem się umyć i udałem do komnaty mojego małżonka, chcąc spędzić z nim trochę czasu. Tęskniłem do jego zapachu i obecności, bo w ciągu ostatnich kilku dni mieliśmy dużo obowiązków do wykonania oddzielnie, widząc się najczęściej w czasie posiłków lub na wieczornym odpisywaniu na pisma. Strażnicy mojego Tygrysa, na mój widok, od razu oznajmili nadejście władcy i otworzyli mi drzwi, wpuszczając do środka.

– Mogę dzisiaj z tobą spać? – zapytałem, zatrzymując się zaraz za progiem, aby dać mu możliwość odpowiedzi. W końcu mógł być zbyt zmęczony i wolałby w spokoju odpocząć, co oczywiście bym zrozumiał. Jednak Jeongguk zdawał się czekać na mnie, bo na mój widok podniósł się z łóżka z szerokim uśmiechem i podszedł bliżej, biorąc moje małe ciało w swoje potężne ramiona. Co ciekawe – na tym nie poprzestał, bo jego nos zaraz znalazł się przy mojej szyi, ale zamiast małych pieszczot, rozpoczął powolny proces obwąchiwania mnie z ostrożnością, lekko też podlizując. Od razu wyczułem w tym działanie jego instynktu, przez co nieco się wystraszyłem, bo moją pierwszą myślą była jakaś trucizna, którą mógł ode mnie czuć!

– Coś nie tak? – zapytałem zmartwiony, aż się spinając z przerażenia. Jednak odpowiedź nie nadeszła od razu, a ja stałem jak słup soli, za bardzo wystraszony, aby mu przeszkadzać w tym sprawdzaniu.

Proszę, nie znajdź niczego strasznego!

– Tak, na pewno powinieneś dzisiaj ze mną spać – powiedział w końcu, nieco się odsuwając i patrząc mi prosto w oczy. – I jutro, i pojutrze. I przez całą ciążę – dodał, a mnie zamurowało.

Chwilkę... Co?

– Jestem w ciąży? – powtórzyłem głupio, mrugając szybko powiekami.

Owszem, podczas ostatniej rujki dużo się między nami działo, a ja nie wypiłem po wszystkim żadnych ziół, bo zależało mi na kolejnym dziecku, jednak brak oznak utwierdzał mnie w przekonaniu, że nic z tego nie wyszło. Ale jednak!

– O matko, jestem znowu w ciąży! – zawołałem przeszczęśliwy, becząc radośnie na tę wiadomość.

Tak, tak, tak!

Niemal wskoczyłem mu w ramiona, nie mogąc opanować wybuchu pozytywnych emocji, które mną targały.

Znowu będziemy rodzicami!

Jeongguk był znacznie spokojniejszy, ale na pewno nie mniej ode mnie się cieszył, co udowadniał swoim przepięknym uśmiechem.

– Męczyłeś mnie tak ostatnio przez swoją ruję, to nic dziwnego – zauważył, wspominając nasze zabawy. – Jeonggukie, mój Alfo, weź mnie jeszcze raz. I jeszcze raz – dodał, starając się naśladować mój głos, co jak zwykle robił bardzo złośliwie, niemal piszcząc, ale to tylko bardziej mnie rozbawiło.

– No widzisz jakim grzecznym Tygryskiem jest mój Alfa, skoro spełnia prośby swojego Omegi – odpowiedziałem, nie dając mu się tym zawstydzić. Nasze życie intymne nie było już dla mnie tak onieśmielające jak kiedyś. Nawet bez rui potrafiłem powiedzieć mu czego pragnę w nocy! Znaczy raz tak zrobiłem. No dobra... Pomyślałem... Ale w końcu zacznę mu mówić! – A teraz, Jeonggukie, mój Alfo, może weźmiesz mnie jeszcze raz, tak dla uczczenia tej miłej wiadomości? – zaproponowałem od razu, bo mimo wszystko liczyłem na jakiś miły seks z moim małżonkiem. Nawet jeśli miałem tylko jednego partnera w łóżku, i to właśnie on nim był, miałem pewność, że jest tym najlepszym wyborem i nikt inny nie zadowoliłby mnie tak, jak on.

Tygrys roześmiał się radośnie i dał mi delikatnego całusa, przeczesując przy okazji moje blond loczki.

– Kiedy się tak do mnie zwracasz, wiesz, że ci nie odmówię – zauważył, zabierając mnie już do swojego łóżka, w którym przez kilka godzin wyrażałem całą odczuwaną euforię z tak fantastycznej wiadomości. I naprawdę mu powiedziałem, w jakiej pozycji chciałbym się dzisiaj kochać!

Po tych trzech godzinach, zadowolony i zmęczony, leżałem sobie na moim Alfie, leniwie liżąc jego policzki, co jakiś czas zostawiając na nich całusy.

– Od kiedy czujesz? – zapytałem, będąc ciekaw, który to może być tydzień i czy to faktycznie w czasie rui się udało, czy nieco szybciej.

– Tak właściwie to chyba od dzisiaj. Chociaż może już wcześniej czułem, ale nie potrafiłem tego z niczym skojarzyć. Miri jest już duża, minęło sporo czasu odkąd była jeszcze w twoim brzuchu – wyjaśnił z delikatnym uśmiechem, głaszcząc moje plecy.

Widziałem doskonale tę przystojną twarz za sprawą nadal palących się przy nas świec. Chyba nie potrafiliśmy się już kochać w ciemności, za bardzo pragnąc się widzieć w całej okazałości.

– Czekałeś na to? – spytał, kładąc dłoń na moim policzku, a ja w odpowiedzi lekko skinąłem głową.

– Bardzo chciałem mieć już drugiego maluszka. Tego też ode mnie wszyscy oczekują, w końcu potrzebny jest następca tronu – wyjaśniłem, choć tak naprawdę nie to było dla mnie priorytetem. Pragnąłem mieć dużą rodzinę z Jeonggukiem, dając mojemu Alfie mnóstwo dzieci. – A Miri dobrze zrobi rodzeństwo. Tylko martwię się, czy będzie się kontrolować przy maluszku – zauważyłem z westchnieniem, a moja dłoń sama wylądowała na delikatnie naruszonym naskórku przez jej pazurki. – Ostatnio często się jej to zdarza.

– Chyba muszę z nią porozmawiać. Jak Tygrys z Tygrysem. Co na pewno nie będzie łatwe, patrząc na to, że ma tak wiele cech pewnej płochliwej i delikatnej Owcy – zadecydował mój ukochany, posyłając mi kolejny czuły uśmiech, uwieńczony pocałunkiem.

Zadowolony przesunąłem się nieco i oparłem głowę o jego nagi, umięśniony tors. Te twarde mięśnie aż się prosiły, by jeszcze je podotykać...

– Będę musiał przy niej bardziej uważać – zauważyłem, sięgając dłonią do mojego jeszcze płaskiego brzucha.

Dobrze, że po Miri udało mi się zrzucić wszystkie zbędne kilogramy, ale teraz powinienem znów się ładnie zaokrąglić.

– Teraz szczególnie.

– Chodźmy spać – poprosiłem, zsuwając się już z małżonka, aby móc się wtulić w jego bok. – Kocham cię Jeonggukie. Dobranoc.



Jeongguk:

Atmosfera, towarzysząca tej ciąży, była nieco inna. Spokojniejsza i bezproblemowa. Wiedzieliśmy, że mamy szczurzych medyków do pomocy, a ja nie opuszczę Jimina na krok, więc nie mamy się czego obawiać. Musiałem jedynie porozmawiać trochę z Miri o jej tygrysich zapędach do uszkadzania wszystkiego wokół, połączonych z tymi owczymi, przez które płakała tuż po tym. Dlatego opowiedziałem jej trochę o swoim dzieciństwie. I dzieciństwie moich sióstr i braci. Na pewno te nasze różniły się od tego Miri, bo zarówno mój ojciec, jak i matka byli Tygrysami. Ale takie historie pomogły jej zrozumieć na co uważać i jak się kontrolować, aby nie ranić innych hybryd, zwłaszcza tych owczych. Bo jeżeli jej pazurki lub kiełki trafiały na moją skórę, nie miałem problemu z szybkim pozbyciem się takich ran. W końcu to nie było rozcięcie ostrym metalem, na które moje ciało inaczej reagowało. Takie rozcięcie przez kły i szpony hybrydy tego samego gatunku, goiło się bezproblemowo. Dlatego poprosiłem, aby była ostrożna przy Jiminie i swoich owczych opiekunkach, tylko przy mnie mogąc chwalić się tym, co odkryła w swoim ciele, ucząc się wysuwać kolejne kiełki lub pazury, nie naciskając łapki. Miri była naprawdę chętna do takiej nauki i zauważałem, że jej instynkt ciągnie ją do typowo tygrysich zajęć, na które jednak nie mogłem jej jeszcze pozwalać. Bo na placu treningowym pojawi się dopiero wtedy, gdy odpowiednio do tego dorośnie, nie tylko fizycznie, ale i umysłowo. Oczywiście o ile do tej pory się nie rozmyśli i nie stwierdzi, że wolałaby się zająć czymś innym.

Jiminnie też wyglądał na spokojniejszego i szczęśliwszego, nosząc w sobie nasze kolejne dziecko. A ja starałem się umilać mu każdy dzień tego okresu, przenosząc ciągle na niego swój zapach, całując go, prawiąc komplementy – od czasu do czasu, albo tak jak dzisiejszego dnia, pomagając mu się trochę zrelaksować w wolnej chwili.

Wiedziałem, że mój małżonek uwielbia spędzać niektóre popołudnia pod swoim ulubionym drzewem. I nie raz zdołał mi wyznać, że moje towarzystwo w tym czasie, jest dla niego naprawdę cudownym dodatkiem. Dlatego zdarzało mi się odpuszczać sobie treningi, aby po prostu tu z nim posiedzieć, zazwyczaj próbując postudiować jakąś księgę. I chyba tylko dzisiaj, mój ukochany był tak zajęty tworzeniem pięknych wzorów na chuście, którą tworzył dla naszego dziecka, że zdołałem przeczytać aż kilka stron trzymanej księgi, zanim jego głos nie dotarł do moich uszu.

– Jeonggukie... chyba powinniśmy powiedzieć Miri o rodzeństwie?

Mój wzrok od razu oderwał się od czytanej strony, aby przenieść na brzuch mojego małżonka. Był już nieco zaokrąglony, ale nadal ciężko mi było zapamiętać który to może być miesiąc. Może trzeci albo czwarty...

– Chyba jest jeszcze za mała – zauważyłem, komentując jego mało okrągły brzuszek.

– Myślisz? Chciałbym, aby oswoiła się z tą myślą. Dzieci różnie reagują. Poza tym... muszę uważać przy niej, bo nie jest zbyt delikatna w czasie zabawy – podzielił się ze mną tymi samymi obawami, którymi już powoli starałem się zająć.

– Mówię o Owieczce. Chyba za słabo ją widać. Nie wiem, czy Miri to zrozumie – wyjaśniłem, znów zerkając na trzymaną księgę. Jednak widząc kątem oka jak usta Jimina lekko się rozchylają, zamieniając w śliczne kółko, które miałem ochotę ucałować, odłożyłem natychmiast swoją lekturę, nie widząc już sensu w czytaniu. Bo chyba powiedziałem coś, o czym jeszcze mu nie mówiłem?

– Naprawdę?! Tak się cieszę! – powiedział Jimin, podekscytowanym tonem, obejmując przy tym brzuszek i głaszcząc go swoimi drobnymi dłońmi.

No tak, faktycznie mu tego jeszcze nie mówiłem.

– Och... To tylko przypuszczenia. W sumie nie chciałem ci jeszcze tego mówić. Nie na tym etapie – wyznałem mu, trochę niepewny, bo wolałem to przed nim ukrywać, dopóki nie upewniłbym się na sto procent.

– Nawet jeśli znowu będzie Tygrysek, to będę szczęśliwy. Ale Owieczka zapewniłaby dużo spokoju nie tylko nam, ale również poddanym.

Musiałem się zgodzić z tymi słowami, bo nawet pomimo tego, że Jimin był młodziutki, tak samo jak ja, to jego rodzice, radni, a przede wszystkim lud, wyczekiwali dziedzica, na pewno licząc, że tym razem urodzi się Baran lub Owca.

Nie skomentowałem tego jednak, bo w naszą stronę biegł nasz mały skarb, który trzymał coś w dłoni, krzycząc do Jimina:

– Mama!

Chłopak od razu odłożył wyszywaną chustę na bok, aby zrobić Miri miejsce na swoich nogach.

– Co tam masz, kochanie? – zapytał ją mój małżonek, do którego już wdrapała się na kolana, tuląc na powitanie.

– Kfjatki! – wyjaśniła, wyciągając rączkę w jego stronę, w której trzymała kupkę jakichś chwastów.

Nie mogłem się na to nie roześmiać, nie spodziewając się, że kiedykolwiek zobaczę moją małą Alfę, wręczającą taki podarunek Omedze.

– Tata chyba powinien cię nauczyć co przynosić Omegom – zauważyłem rozbawiony.

– Cio? – Miri oczywiście nie zrozumiała mojego żartu, będąc na to za mała. Bo nawet jeżeli tłumaczyliśmy jej, że Alfy zawsze wiążą się z Omegami, raczej nie pojmowała dlaczego to robią, jak to robią, a przede wszystkim – jak się starają o Omegi.

– Ale mi bardzo podobają się te kwiatki. Dziękuję. – Jimin, jak na kochaną i przykładną mamę przystało, nie uświadamiał o niczym Miri, przyjmując jej podarunek. Dlatego zaraz postanowiłem sobie z tego jeszcze trochę pożartować.

– Moja Omega lubi takie kwiatki? – Zerwałem trochę trawy, odwracając się bardziej do Jimina, aby mieć dostęp do jego głowy, by móc bez problemu włożyć mu mój prezent za ucho. – Proszę, moja paskudo.

Widziałem, jak po prostu przewraca na to oczami, posyłając mi mimo wszystko uśmiech, który dość szybko został podarowany naszej małej blondynce.

– Nie bawisz się już z innymi dziećmi, Miri? – zapytał ją, jednak jak to często bywało, jej małe, lekko ubrudzone od zabawy łapki, zostały wyciągnięte w moją stronę, dlatego przejąłem ją od Jimina, sadzając na swoich nogach i wpatrując się w tę śliczną parę bystrych oczu.

– Jak się ma nasz mały Tygrysek? – Posyłałem jej uśmiech, do którego dołączyłem sięgnięcie do jednej z jej łapek i naciśnięcie na nią. Jej małe pazurki od razu się wysunęły, ale widziałem, że od ostatniego czasu, gdy je kontrolowałem, w ogóle nie urosły, więc nie musiałem się jeszcze o nie martwić. Przeszedłem dlatego do ucałowania jej czoła, zaczynając lizać też jej uszka i włosy, co wywołało nie tylko jej radosny śmiech, ale i szybkie przylgnięcie do mnie.

– Dobźe. Tata bźi – poprosiła, zaraz robiąc mi dzióbek, który ucałowałem. Wiedziałem jednak, że Jimin miał rację i lepiej poruszyć już temat jej rodzeństwa, aby mogła się na to z nami przygotowywać, dlatego tuż po tym buziaku, zapytałem:

– Lubisz bawić się z innymi dziećmi, kochanie?

– Lubje. Śą śmieśne. Ale dlaćeko nie mają takichi ogonkóf jak ja? – zauważyła, łapiąc swój ogon i przytulając go do siebie. Poruszyła tym samym trochę inny, ale powiązany z moim temat, który oczywiście chciałem rozwinąć.

– Bo są Owcami i Baranami. Tylko my, Tygrysy mamy takie ogony. – Również sięgnąłem po ten swój, aby go jej pokazać. Jednak w przeciwieństwie do naszej uroczej Tygrysiczki, nie przytulałem go do siebie, bo inaczej Jimin zaraz zwróciłby na nas uwagę swoim śmiechem. – Twoja mama ma trochę krótszy. I delikatniejszy. Tak jak reszta dzieci, z którymi się bawisz – uświadomiłem ją, bo mogła go przecież nie widzieć, skoro Jimin nie nosił go na zewnątrz swojej szaty, nie potrzebując tego tak jak my, Tygrysy.

– A dlaćeko mama nie jeśt Tyglysem?

– Bo na świecie są różne hybrydy, kochanie – przypomniał jej mój ukochany, przysuwając się do nas, aby móc głaskać ją po głowie.

– I kiedy się mocno kochają, mogą stworzyć takiego małego Tygryska jak ty. Lub taką małą Owieczkę jak twój brat lub siostra – dodałem, kładąc jedną z rąk na brzuchu Jimina, próbując jej to jakoś wytłumaczyć. Jednak chyba starałem się być zbyt subtelny, bo mój małżonek wywrócił na to oczami.

– Kochanie, chcemy ci z tatą powiedzieć, że w brzuszku mamusi jest teraz taka mała Owieczka lub Baranek, która za kilka miesięcy przyjdzie na świat.

– Mama źjatła ofiećke? – Wielkie spojrzenie Miri i jej pytanie, po którym już mogłem zauważyć łzy czające się w jej oczkach, chyba nie było dobrą reakcją na takie wyjaśnienia, zwłaszcza gdy dodała: – Mnie teź źje?

– Nie! Nie, kochanie – zapewnił ją Jimin, który zaraz postarał się o wytarcie tych pierwszych, niepotrzebnych kropel łez. – Zobacz – zaczął, wskazując na jedną ze służek, która pilnowała bawiących się dzieci. Owcza Omega, którą zresztą zdążyłem już poznać, również spodziewała się dziecka, dlatego zapewne miała być przykładem takiej sytuacji. – Yerim też będzie miała dzidziusia, który musi urosnąć w jej brzuszku, bo tam jest bezpieczny. I gdy już będzie duży, to przyjdzie na świat.

Miri wpatrywała się chwilę w rozmawiającą z dziećmi Omegę, myśląc nad czymś intensywnie.

– Jak kupa? – zapytała w końcu, na co nie mogłem się nie zaśmiać.

– Tak, mniej więcej...

– I mama ma małą ofiećke w bźuśku?

– Tak – potwierdził jej Jimin.

– To ja byłam w bźuśku taty, bo jeśtem Tyglysem? – Jednak wniosek, do jakiego doszła Miri, nieco mnie zaskoczył, a Jimina rozbawił na tyle, aby jego uroczy śmiech rozbrzmiał wokół nas. Pociągnąłem go lekko za uszko za taką reakcję, nawet jeżeli sam miałem ochotę do niego dołączyć. Ale mój ukochany był zbyt zajęty tym śmiechem, aby udzielić Miri odpowiedzi. A ktoś musiał to zrobić.

– To by dopiero było zabawne. Tata jest Alfą, Miri. Alfy nie mogą nosić w sobie dzieci – wyjaśniłem, pomagając jej to zrozumieć.

– Ja teź byłam w bźuśku mamy?

– Tak, kochanie – przyznał mój ukochany, a nasza mała Tygrysica rozpoczęła dłuższe wpatrywanie się w ten okrągły brzuszek. Choć na szczęście nie trwało to na tyle długo, abym zaczął się martwić o jakieś kolejne jej przemyślenia lub plany, zwłaszcza gdy znów się do mnie wyrwała, przytulając.

– Chće siośćićke. Pśyniośe jej duźo kfiatkóf – oznajmiła, zaraz wyrywając się z moich ramion i trochę niezdarnie od nas uciekając, aby prawdopodobnie udać się po te wspomniane „kfiatki".

Ale nie zatrzymywaliśmy jej, ciesząc z tego, że zrozumiała wszystko, co chcieliśmy jej przekazać. A Jimin również z tego, na co Miri wpadła:

– Chyba przyjęła to całkiem dobrze, „mamo Tygrysie".

Moja alfia duma od razu kazała mi wkroczyć do akcji, przez co osunąłem go trochę od drzewa. Tak, abym mógł go przytulić od tyłu i przygryźć jedno z jego uszek, warcząc cicho. Oczywiście nie było to nic groźnego, zwłaszcza gdy Jimin zaraz poczuł jak tuż po moich zębach, jego uszy napotykają mój język, który zacząć je lizać.

– Lepiej, żeby była przy tobie ostrożniejsza – zauważyłem, bo właśnie po to mimo wszystko poruszyłem z nią ten temat.

– I tak będę musiał przeprowadzić z nią jeszcze kilka rozmów. Ale dziękuję, że mi pomogłeś – odpowiedział na to mój ukochany, obracając się do mnie, aby móc schować w moich ramionach. – Mama Tygrys – mruknął jeszcze cicho, znów się ze mną śmiejąc, dlatego powtórzyłem akcję z podgryzieniem go, tym razem zakończoną krótkim pocałunkiem. Krótkim, po którym nastąpił nieco dłuższy. Oczywiście dopóki nie wróciła do nas Miri, wręczając kolejne „kwiatki", tym razem swojemu przyszłemu braciszkowi lub siostrzyczce. A na jej pierwsze słowa, kierowane do jeszcze małego brzuszka Jimina, nie mogliśmy przestać się uśmiechać, wiedząc już, że będzie cudowną siostrą dla naszego kolejnego dziecka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top