16 - Arras

Uda się czy się nie uda? :)))

[3800 słów]

~~~~~~~~~




Jimin:

Pech i nieszczęście najwyraźniej na dobre zagościły w moim i Jeongguka życiu. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której nasz mały skarb musi cierpieć przez to, że jego rodzice są dwiema zupełnie różnymi hybrydami? Zacząłem wręcz rozważać, czy nie miało to również wpływu na zdrowie naszego pierwszego maleństwa, co mogło się przyczynić do tragedii. Z jednej strony byłem wściekły. Tyle osób mogło nam powiedzieć o zagrożeniach, jakie wynikają z naszego związku, ale z drugiej wiedziałem również o konieczności zapewnienia ciągłości rodu królewskiego. I choć brzmiało to okropnie – dla ogółu zagrożenie życia Miri nie było niczym szczególnym. Jako Tygrysica nie mogła przejąć tronu, by nie oddać w ten sposób władzy w królestwie innemu gatunkowi. Nawet, gdyby w przyszłości jej małżonek lub małżonka byli Owcą, gdyż wtedy władzę straci nasz ród. Ale dla mnie i Jeongguka, nasza córka była teraz najważniejsza i gotów byłem na naprawdę wiele, aby ją uratować. Z tego też powodu nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek czekanie z wyruszeniem do Królestwa Szczurów. Niestety nie była to krótka droga, lecz prawie trzytygodniowa wyprawa, w czasie której musieliśmy pokonać również morze. A na nim nigdy nie wiadomo, czy nie stanie się coś złego przez chociażby sztorm. Jeongguk oczywiście wysłał przed naszą wyprawą gońca, z wiadomością do Królowej Somi, aby poinformować ją o naszym przybyciu i wstępnie przedstawić problem, ale ów posłaniec również miał zadbać o przygotowanie dla nas bezpiecznego schronienia, powiadamiając o naszym przybyciu wszystkie miejscowości, które były na naszym szlaku (bo z małym dzieckiem byle namiot niestety był problemem, poza tym chodziło o bezpieczeństwo całej rodziny królewskiej) oraz zadbał o przygotowanie łodzi, która miała nam umożliwić morską przeprawę. Dobrze, że mój małżonek miał na tyle rozumu i opanowania, by się o to zatroszczyć, bo ja po prostu straciłem głowę, zbyt przerażony wizją utraty kolejnego dziecka. Chciałem natychmiast znaleźć się w Królestwie Szczurów i tylko to się dla mnie liczyło.

Droga, którą pokonaliśmy lądem, minęła mi o dziwo szybko, choć przebywaliśmy raczej większe odległości, niż pierwotnie zakładał plan, co nieco podnosiło mnie na duchu. Jednak ciągle miałem wrażenie, jakby śmierć dmuchała nam w karki. Stan Miri ciągle się zmieniał, raz próbowałem zbić jej gorączkę, a raz patrzyłem, jak spokojnie śpi, przez co moje nerwy były już zupełnie rozstrojone. Nawet pomimo chęci pomocy ze strony służących, które przecież mogły zająć się nią tak samo, jak ja, jeżyłem się za każdym razem, gdy któraś z nich jej dotykała. Mój instynkt Omegi w pełni mnie opanował. Gorzej było, gdy znaleźliśmy się już na statku. Pomimo iż pokonywaliśmy kolejne mile, nie czułem tego fizycznego przemieszczania się, przez co mój poziom paniki i stresu wzrósł. Szybko to odczułem, zwłaszcza, że nie miałem ochoty nic jeść – choć się do tego zmuszałem, aby nie stracić pokarmu. A w dodatku ciągle chodziłem zmęczony, będąc czujny na każdy, nawet najmniejszy dźwięk bólu wydany przez naszą małą Tygrysiczkę. Łzy również stały się moimi nieodłącznymi towarzyszami, gdyż musiałem znaleźć jakieś ujście targających mną emocji.

W czasie jazdy Jeongguk nie rozmawiał ze mną za dużo, zachowując się bardziej jak nasz strażnik, pilnując bezpieczeństwa naszej córki. Nie zmieniło się to również na statku, gdzie starał się wszystkim zająć, nie zaglądając za często do naszej kajuty, gdzie zamknąłem się z Miri. Jedynie medyk i służki przybywali do mnie w mniej więcej równych odstępach czasu. Ale nawet na ich obecność zaczynałem reagować irytacją.

Nie liczyłem już dni, które ciągnęły się na morzu, więc kiedy w drzwiach kajuty stanął Jeongguk, mogło to być zarówno piątego, jak i pięćdziesiątego dnia naszej wyprawy. Zmęczony patrzyłem, jak Tygrys powoli zbliża się do mnie i zajmuje miejsce na łóżku, przygarniając mnie do siebie, abym choć na chwilę mógł znaleźć się w jego ramionach i poczuć zapach, którego tak mi brakowało do odzyskania choć odrobiny równowagi. Jednak pomimo naszej bliskości, moje oczy nie mogły oderwać się od śpiącej Miri. Niedawno udało mi się zbić jej gorączkę i teraz znowu odpoczywała. Ale jak długo?

– Jeonggukie, nie dam rady, jeśli jej zabraknie – wyszeptałem, nie będąc w stanie zachować już tych myśli dla siebie. Choć wyruszając z pałacu pokładałem wszelką nadzieję w królowej Somi, teraz coraz częściej moje myśli podsuwały mi czarne scenariusze.

– Szczury nam pomogą. Kiedy następnym razem będziemy płynąć tą łodzią z powrotem do naszego królestwa, Miri będzie już zdrowa – zapewnił cicho, mówiąc prosto do mojego ucha, co wywołało drżenie na moim ciele.

Dlaczego tak dawno nie słyszałem jego głosu?

Mój małżonek widząc, że nie mogę się na nim skupić, przesunął się na materacu, by przytulać moje plecy i nie zasłaniać mi widoku na nasze maleństwo.

– A co jeśli nie? Nie możemy jej stracić – powiedziałem, lecz głos mi się załamał przy końcówce przez cichy szloch, który znów wydobył się z moich ust. Nos mojego ukochanego natychmiast znalazł się na mojej szyi, którą zaczął pocierać, starając się uspokoić mnie tym gestem. Jednak nadmiar uczuć powodował, że ani trochę nie przynosiło to potrzebnego ukojenia.

– Mówiłem ci, że na to nie pozwolę. Nawet gdybym miał błagać Jeon Somi na kolanach.

– Ale co jeśli nie mają tego leku? Jeśli to nie pomoże? – pytałem, szlochając mu w ramię, choć wiedziałem, jaka jest na to odpowiedź. – Może to znak od przodków, że nie zasłużyłem na posiadanie dzieci? Może jestem zbyt okropną osobą, by zasłużyć na takie szczęście? – zapytałem, bo w ostatnich dniach coraz częściej obwiniałem samego siebie o to wszystko. A może w poprzednim wcieleniu zrobiłem komuś coś naprawdę okropnego? Może zabiłem jakieś dziecko? I teraz karma w ten sposób wraca?

– Nie. To raczej ja przeszkodziłem ci w ich posiadaniu – wyszeptał, głaszcząc moje włosy, na co natychmiast pokręciłem głową.

– Kocham cię – zapewniłem, odwracając się do niego i wtuliłem w niego mocniej. – Nie chcę żadnego innego Alfy. To, że pojawiłeś się w moim życiu było przeznaczeniem, a nie karą.

– Patrząc na to jak na razie wygląda nasze życie, ciężko mi w to wierzyć, Jimin – westchnął, choć nie pozwolił mi się od siebie odsunąć nawet na centymetr.

– Cokolwiek teraz myślisz – nie zostawiaj nas. Nie dam sobie rady bez ciebie – poprosiłem, obejmując jego szyję i spoglądając mu w oczy, choć łzy w tych moich nieco mi w tym przeszkadzały.

– Źle to odbierasz, moja mała Owco. Przecież was nie zostawię. Po prostu myślałem, że w końcu skończyły się wszystkie nasze problemy i nie będziesz już cierpiał, a teraz... – przyznał, wzdychając na koniec.

Nie dodał już nic więcej, więc i ja milczałem. Przynajmniej przez chwilę, bo gdy Miri zaczęła nagle płakać, natychmiast się odsunąłem i podszedłem do małego łóżeczka, gdzie wziąłem ją na ręce, choć nie miałem już siły znów bujać Tygrysiczki do snu.

– Usiądź, ja się nią zajmę – powiedział nagle Jeongguk, podchodząc do mnie pewnym krokiem.

Z początku chciałem się sprzeciwić, wyrażając bunt cichym zabeczeniem, jednak musiałem myśleć rozsądnie. Jeśli opadnę z sił całkowicie, naszemu skarbowi może grozić niepotrzebne, dodatkowe niebezpieczeństwo. Dlatego z małą niechęcią, ale jednak, oddałem dziecko jej tacie, który przytulił ją do siebie i jedną ręką zaczął głaskać po głowie, zaczynając do niej szeptać po tygrysiemu. Niestety moja głowa w tym stanie nie potrafiła przełożyć jego słów na znane mi zwroty, więc skierowałem się znów na łóżko i postanowiłem choć na chwilę położyć.

Moje powieki robiły się coraz cięższe, a łóżko coraz wygodniejsze. W dodatku płacz Miri powoli cichł, a słowa Jeongguka uspakajały nie tylko ją, lecz i moje serce. Nie wiem, w którym momencie zasnąłem, ale z chęcią nie obudziłbym się więcej, bo w krainie mar moja córeczka była zdrowa i szczęśliwa.



Jeongguk:

Trochę obawiałem się przeprawy przez wody, wiedząc że na lądzie mimo wszystko jesteśmy bezpieczniejsi. Nawet jeżeli na statku byliśmy otoczeni bliskimi i znajomymi nam hybrydami, nie musząc obawiać się rabunku lub dzikich zwierząt, to, co skrywały w sobie wody, mogło zagrozić naszemu życiu. A pogoda, która na razie nam sprzyjała, mogła w każdej chwili obrócić się przeciwko nam. Dlatego prosiłem przodków, aby nad nami czuwali i pomogli spokojnie dotrzeć do lądu. Jeżeli nie dla mnie, to dla mojego małżonka, naszego dziecka, całej straży i dworek. Bo niektórzy z nich na pewno nie mieli na swoim sumieniu tylu istnień, za które możliwe, że teraz w pewien sposób płacę. Tylko nie rozumiałem dlaczego taka kara obejmuje również mojego Omegę. On na pewno całe swoje życie był pokorną i czystą hybrydą, nie zasługując na żadne cierpienie.

Zauważyłem, że moja paskuda nadal nie jest skłonna przyjąć pomoc naszych służek w opiekowaniu się Miri, przez co do końca podróży jakoś musiałem podzielić swoje obowiązki, oddając Xiao doglądanie załogi statku, aby mieć więcej niż kilka godzin dla Miri i Jimina. Mój małżonek mógł dzięki temu trochę odespać, a ja mogłem odnaleźć nowe metody usypiania małych dzieci, bo to zdecydowanie była ciężka sztuka. Zwłaszcza kiedy miało się do czynienia z małą Tygrysicą, w dodatku chorującą i niezwykle wytrwałą. Ale jako wojownik, kiedyś książę, a teraz król, do wszystkiego miałem cierpliwość. Wszystkiego, co nie wiązało się z moim instynktem, wpływając na niego na tyle negatywnie, abym był w stanie kogoś zaatakować, gdybym czuł taką potrzebę. Bo te ogólne, hybrydzie cechy, mogłem sobie wypracować, właśnie na froncie, w czasie czekania lub czajenia się na wroga, lub w pałacu, musząc znosić swoje rodzeństwo, rodziców, a czasami nachalne Omegi, czy bezczelnych uczonych. I teraz przydawały się w takich sytuacjach, ułatwiając te ostatnie dni podróży do szczurzych lądów.

Wiele słyszałem o ich ziemiach. Ale kiedy już do nich dotarliśmy, stawiając w końcu pierwsze kroki na twardym podłożu, i tak byłem zaskoczony niektórymi ich budynkami, które znacznie różniły się od tych owczych, czy tygrysich. Były naprawdę nietypowe. A z każdym kolejnym miastem, które mijaliśmy, lub o które zahaczaliśmy na swojej drodze, dziwiłem się już nie tylko budynkom, a również poszczególnym przedmiotom, których nigdy wcześniej nie widziałem. Nawet niektóre drzewa mnie zaskakiwały, ale to na pewno było już kwestią nieco innego klimatu.

Do pałacu królowej Jeon Somi i jej małżonki Kim Chunghy, dotarliśmy po około tygodniu podróży lądem. Straże, zapewne tak samo jak sama ich władczyni, już się nas spodziewali, bo nasz posłaniec na pewno zdążył tu dotrzeć przed nami. Dlatego nie mieliśmy żadnego problemu z przedostaniem się do Sali Tronowej, prowadzeni przez jakiegoś dworzanina.

Na szczęście nie kazano mi oddać mojej szabli, choć i tak miałem jeszcze kilka ukrytych sztyletów i mniejszych ostrzy, gdyby coś poszło nie tak. Więc do sali, w której liczyłem zastać Somi, wkroczyliśmy bez żadnego problemu. Jednak szukając od razu wzrokiem władczyni tego królestwa i jej małżonki, nie natrafiłem na żaden tron. Pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy nawet nie przypominało Sali Tronowej. Były po nim rozstawione dziwne stoły, wypełnione tak samo dziwnymi przedmiotami, o nietypowych kształtach. A jedyna osoba, która krzątała się po tej sali wyglądała dość młodo. Nie nosiła na sobie żadnych strojnych szat, ograniczając się do jakiegoś białego materiału, nieprzewiązanego w talii żadnym pasem. Jednak z opisów Kim Seokjina, który pomagał nam rozpoznawać władców poszczególnych krain, wiedziałem, że to Jeon Somi. Młoda, ale najstarsza z rodzeństwa, która przejęła tron po zmarłym ojcu. Tron? Może raczej władzę, skoro w ich Sali Tronowej nie posiadali ani jednego tronu.

Nie rozważałem tego jednak dłużej. Tak samo jak nieobecności jej małżonki. Bo możliwe że ich kultura, w przeciwieństwie do naszej, nie wymagała przyjmowania „gości" razem ze swoim partnerem.

Drzwi w końcu się za nami zamknęły, a po krótkim przedstawieniu siebie i Jimina, ukłoniłem się jej nieco, wiedząc, że to ja z naszej dwójki będę z nią rozmawiał i negocjował. Mój Omega i tak miał już zaszklone oczy i zapewne lada moment by mi się tu rozpłakał, dlatego nie zmuszałem go do niczego.

Uśmiech, który posłała nam Somi, ani trochę nie był przyjazny. Raczej kpiący. I jej odpowiedź na moje przywitanie, uświadomiła mnie dlaczego:

– Kto by pomyślał, że sam Tygrys przybędzie tu kajać się przede mną, by uzyskać pomoc.

Spodziewałem się tego. Zarówno takiej postawy, jak i słów. Ale nie przybyłem tutaj z mojego poprzedniego królestwa, którego już nie byłem księciem. Mogłem mieć uszy i ogon Tygrysa. I mogłem mieć jego charakter. Ale moje serce było już tylko przy Jiminie, którego domem było Królestwo Owiec. Dlatego nie patrzyłem na ziemie Tygrysów w taki sam sposób jak kiedyś. Zwłaszcza że każdy atak na krainę Szczurów, był zaplanowany przez mojego ojca, nie przeze mnie. Ja tylko słuchałem rozkazów, nie mając zamiaru się nigdy przyznawać, że robiłem to z ogromną przyjemnością.

– Królowo Szczurów, widzę, że otrzymałaś już pismo od naszego posłańca. Prosimy cię o pomoc. Ale nie jako Tygrys i Owca, a jako władcy Królestwa Owiec – uściśliłem, podkreślając moje nowe stanowisko, aby nie skupiała się na przeszłości i moim pochodzeniu.

– A jaki mam z tego pożytek, by ratować dziecko królewskiej pary, z którą nie łączą mnie żadne większe interesy? – zapytała, w dodatku tonem, który może i by mnie nie poruszył, gdyby Jimin nie zadrżał, sprawiając tym samym, że moja ręka zaraz objęła go w pasie. Upewniłem się tylko, że nie ma problemu z trzymaniem Miri, którą tulił do swojej piersi, będąc gotowy ją przejąć, gdyby czuł się słabo. Ale widząc, że jego ręce nie mają z tym problemu, znów przeniosłem spojrzenie na Somi, nie zwracając uwagi na ten chłodny ton jej głosu.

– Zapłacimy – zapewniłem, licząc, że właśnie na tym jej zależy, bo nie mieliśmy problemu z oddaniem nawet wszystkich monet z naszego skarbca, aby tylko Miri wyzdrowiała.

– To nie pieniądze są mi potrzebne – zaczęła, odkładając jakieś przezroczyste naczynka, wypełnione ciemnymi płynami, których wcześniej nawet nie zauważyłem w jej dłoniach. –Pomogę wam, pod warunkiem, że wy pomożecie mi.

Och. Interesujące.

– Jak możemy ci pomóc?

– Tygrysy postanowiły zagarnąć sobie nieco moich terenów. Podczas gdy ja zajmę się leczeniem waszej córki, ty, królu Jeongguku, sprowadzisz swoje oddziały i wyruszysz razem z nimi obronić moje granice – oznajmiła, zaskakując mnie takim poleceniem.

Nie zdążyłem tego przemyśleć, a tym bardziej na to odpowiedzieć, nie interesując się ostatnio tym, co planuje mój ojciec. Wiedziałem, że nigdy nie zagrozi królestwu, w którym teraz również władałem. A tylko na tym mi zależało.

Jimin uprzedził mnie, zanim zdołałem coś powiedzieć, bo to chyba dodało mu niepotrzebnych zmartwień.

– Jeongguk ma... wyruszyć na pole bitwy? – zapytał nieco zatrwożony. To na pewno było dla niego nowe, skoro jeszcze nigdy nie musiał mnie odsyłać na front. Dlatego sam byłem temu przeciwny, zwłaszcza w obecnej sytuacji.

– Nikt lepiej niż on, nie zna strategii Królestwa Tygrysów – uświadomiła go Somi, po czym zaraz spróbowałem choć trochę wpłynąć na jej decyzję. Raczej nie spodziewałem się, że ją zmieni, ale nie szkodziło spróbować.

– Mój małżonek mnie teraz potrzebuje. Nie mogę go zostawić, gdy nasze dziecko jest bliskie śmierci – powiedziałem niezadowolony, przyciągając Jimina jeszcze bliżej siebie, bo nie wiedziałem w jakim był teraz stanie.

– W takim razie nie pomogę wam. Albo przyjmujecie moje warunki albo możecie wracać do swojego królestwa. – Władczyni Szczurów nie miała zamiaru niczego negocjować. A ja nie miałem zamiaru drugi raz tego próbować, woląc zgodzić się na to, o co prosiła.

– Dobrze. Sprowadzę swoje oddziały i się tym zajmę, a ty, królowo Somi, pomożesz naszemu dziecku – powtórzyłem zarówno swoje, jak i jej warunki, aby nie było żadnych niejasności.

– Lepiej, abyś mnie nie oszukał, królu Jeongguku. Dasz mi powód, a wasza córka zginie na miejscu – zagroziła, ruszając bardziej na środek tej sali i w końcu na dłużej przenosząc wzrok na mojego ukochanego. – Królu Jiminie, chodź ze mną. – Dziewczyna patrzyła na niego wyczekująco, jednak jak tylko mój Omega ruszył w jej stronę, złapałem go delikatnie za rękę, zatrzymując jeszcze na chwilę.

– Wrócę do was. Bądź ostrożny – poprosiłem, w jego języku, w dodatku nieco ciszej, aby moje słowa nie dotarły do Somi.

Chłopak chwilę patrzył w moje oczy, choć te jego, mocno zaczerwienione, aż prosiły się o dłuższe zamknięcie ich i odpoczynek. Najlepiej na kilkanaście godzin, a nie tylko dwie, czy trzy dziennie.

Załatwię to i wrócę do was. Do ciebie i naszego zdrowego już dziecka.

Jimin jak gdyby wyczytał wszystkie zapewnienia, które skrywał mój wzrok, bo wyglądał na mniej zaniepokojonego niż tuż po usłyszeniu warunków Somi. W dodatku postarał wznieść się na palce, chcąc mnie chyba pocałować, dlatego zaraz mu to ułatwiłem, pochylając się i łącząc na chwilę nasze usta.

Szybkie wyznania miłości były ostatnim, co od siebie usłyszeliśmy, zanim wyszedłem z Sali Tronowej, a Jimin ruszył za królową Somi. Wiedziałem, że po prostu porozmawiam z oddziałami ojca i poproszę o tymczasowe wycofanie się ze szczurzych ziem, ze względu na mój układ z ich władczynią. I na pewno nie będę miał z tym problemu, łatwo odsyłając je na razie do domu lub sąsiedniego królestwa. Miałem tylko nadzieję, że w tym czasie szczurzy medycy uleczą naszą Miri i kiedy wrócę z powrotem do pałacu, przywita mnie uśmiechnięty Jimin, oznajmujący, że nasze dziecko jest zdrowe. Bo w innym wypadku mogę nie zapanować nad swoją agresją i wywołać wojnę ze Szczurami.



Jimin:

Choć od małego uczyłem się sporo o innych królestwach, chcąc być jak najlepiej przygotowanym do objęcia władzy i zawiązywania przyjaznej współpracy, nie byłem gotowy w nawet najmniejszym stopniu na to, co zobaczyłem w Królestwie Szczurów. Szaty, które do nich wysyłaliśmy, nie były nigdy zdobne, poza tym nie potrzebowali ich za wiele. O ile się orientowałem i tak używali je jedynie na dorocznym święcie, przez resztę czasu pracując. W końcu mottem tego królestwa była: „Ciężka praca i nauka, kluczem do lepszego jutra". Ale tutaj naprawdę wszystko było jak z innego świata. Znalezienie odrobiny brudu graniczyło z cudem. Wszędzie pełno było szkła i bardzo jasnych ścian, na których wieszano tabliczki lub zwoje, wypełnione całą masą znaków spisanych pismem szczurzym. Domyślałem się, iż może chodzić o jakieś wyniki ich badań lub inne mądre rzeczy, bo podczas spacerowania po tym dziwnym zamku, często widziałem grupkę rozmawiających Szczurów, którzy coś sobie pilnie pokazywali na tych zapiskach. No właśnie, mogłem już spacerować. Po tym, jak zmuszony byłem pożegnać się z Jeonggukiem, królowa Somi zabrała mnie z Miri do komnaty, gdzie bardzo dokładnie moja mała Tygrysiczka została przebadana. Od razu określono dla niej kurację, która miała poprawić jej stan zdrowia. I przez kilka dni myślałem, że oszaleję. Szczury wprowadziły Miri w stan, który nazywały „śpiączką". Nie do końca rozumiałem po co, ale chodziło w tym o to, żeby moja córeczka cały czas spała. Byłem przerażony, niemal nie odstępując od jej łóżeczka w obawie, że się nie obudzi. Nawet jeśli wszyscy wokół ze stoickim spokojem zapewniali, że już niedługo otworzy oczy.

Także i tego dnia siedziałem na podłodze, patrząc na wielką szklaną misę, która służyła za łóżeczko. W środku oczywiście leżała nasza Tygrysiczka. Wyglądała tak spokojnie. W końcu nie płakała z powodu męczącej ją gorączki, ale nadal pozostawała w tym dziwnym stanie. Na moje pytanie o karmienie jej, usłyszałem jedynie, że potrzebne jej „składniki odżywcze" (cokolwiek to znaczy), trafiają do niej przez igiełki, którymi nakłuwali jej ciało. Miałem ochotę zaatakować każdego, kto się do niej z tym zbliżał, ale musiałem wierzyć, że to pomoże. Co innego mi pozostało?

– Dlaczego akurat ty, perełko? – szepnąłem, dotykając delikatnie czoła mojej ślicznej dziecinki. – Gdybym mógł, wolałbym chorować zamiast ciebie.

– To nierozsądne rozwiązanie, królu Jiminie. Miri jeszcze nie potrafi podejmować racjonalnych decyzji, aby zastąpić cię na tronie.

Moja głowa natychmiast się odwróciła w stronę królowej Somi, która niezwykle cicho weszła do pomieszczenia. Jak zawsze na jej twarzy nie było żadnych emocji. W pełni opanowana podeszła do łóżeczka i szybko sprawdziła co z Tygrysiczką.

– Dzisiaj wieczorem się obudzi. Powinieneś coś zjeść, marnie wyglądasz. Twój małżonek posądzi nas o robienie ci krzywdy, jeśli zobaczy cię w takim stanie po powrocie – zauważyła, siadając obok mnie.

– Nie jest łatwo myśleć o sobie, gdy moje dziecko pozostaje w niebezpieczeństwie.

– Nic już jej nie grozi. Jest zdrowa. Wszystko, co jej podaliśmy, pomogło przezwyciężyć tę chorobę. Co prawda nadal jest jedną z pierwszych hybryd, na której stosujemy to leczenie, jednak wszystkie poprzednie przypadki żyją. A pierwszy raz eksperyment na hybrydzie przeprowadził mój ojciec wiele lat temu.

Kiwnąłem na to głową, nie wiedząc, co miałbym powiedzieć. Zgodziłem się na to, bo i tak nie mieliśmy innego wyboru. Zależało mi tylko na zdrowiu Miri, więc wybór był oczywisty.

Postanowiłem zmienić temat, nie chcąc uchodzić za niegrzecznie milczącego.

– Masz bardzo nietypowy pałac, królowo.

– Pałace to same kłopoty. Dlatego mój przodek już dawno temu zmienił go w wielki ośrodek badawczy. Oczywiście każdy władca wprowadza tu zmiany, nie lubimy stać w miejscu. Ciągle coś poprawiamy, by żyło się nam lepiej.

– Słyszałem o was – Szczurach – trochę historii. Bardzo lubicie eksperymenty, prawda?

– Tak. Z tego i dlatego żyjemy. – Królowa Somi rozejrzała się po pomieszczeniu i westchnęła. – Czasem pojawiają się tutaj hybrydy z innych królestw, które szukają jakiegoś sensu swojego istnienia. Wędrują po świecie, szukając swojego miejsca, i najczęściej zostają u nas. Potrzebujemy różnych punktów widzenia, a to wiele ułatwia w naszej działalności. Dla nas popychanie cywilizacji do przodu jest właśnie tym, co nadaje nam cel w życiu. Nie wiem, co innego miałabym robić. Z całym szacunkiem dla waszej, owczej gospodarki, nie wyobrażam sobie, abym miała zajmować się czymś tak trywialnym jak szycie, skrajanie i haftowanie ubrań.

– To nie są tylko szaty – powiedziałem niemal natychmiast, mając nadzieję, że dobrze rozumiem jej słowa. Podniosłem się i pokazałem jej moją szatę, wskazując na konkretne wzory zawarte na kawałku materiału. – Każdy z nich jest częścią naszej historii. Mówi coś o naszej kulturze, zwyczajach. W różnych warunkach klimatycznych zapewnia nam ciepło lub ochłodę, chroni przed owadami, czy pozwala na rozróżnianie grup społecznych, abyśmy mogli zwracać się do siebie nawzajem z odpowiednim szacunkiem. Szata to coś więcej. A my – Owce – chyba bardzo dobrze czujemy się z ich wytwarzaniem. Podobnie jak ty, królowo, nie wyobrażam sobie innej drogi. Poza tym, dzięki temu, że dostarczamy nasze wyroby do wszystkich królestw, stajemy się pośrednikami w zapisywaniu historii innych. Ostatnio na przykład Koguty, przysłały do nas prośbę o wykonanie szat oraz materiałów zdobnych na ściany pałacu, na których umieściliśmy sceny z ważnej wojny dla tego królestwa. W ten sposób uzupełnili swoje podania, przekazywane ustnie, o coś bardziej materialnego i namacalnego.

Królowa Somi patrzyła na mnie spokojnie, wyraźnie słuchając moich słów, na których koniec uśmiechnęła się i kiwnęła głową.

– Cieszę się, że masz o tym takie zdanie. Jednak jaki ma sens tworzenie takich materiałów? Nie są one trwałe. Tak jak wszystko, co materialne, także i szaty ulegają zużyciu, niszczą się. Moje robocze szaty wymieniam niemal co tydzień, podobnie jak inni uczeni w moim otoczeniu, bo po prostu się zużywają. Materiał jest za mało wytrzymały.

– Więc dlaczego nie spróbujecie go poprawić?

Królowa Somi zamrugała zaskoczona, jakbym powiedział coś naprawdę niezwykłego.

– Masz rację – powiedziała w końcu, bardzo ostrożnie. – Mogłabym powołać grupę, która się tym zajmie. Ale potrzebowalibyśmy ziemi do przeprowadzenia eksperymentalnej hodowli nowego rodzaju bawełny. Albo dodatkowego ośrodka do badań nad wzmocnieniem gotowego materiału. A to wymaga czasu i dużych nakładów.

– W moim królestwie ziemi uprawnej macie pod dostatkiem. Jeśli chcesz, królowo, możemy negocjować warunki pracy uczonych w Królestwie Owiec.

Kto by pomyślał, że ta wizyta z nieszczęściem u Szczurów, zakończy się tak ciekawą umową między dwoma królestwami. Oczywiście korzyści miały obie strony, bo kilku szczurzych medyków miało trafić do nas, aby pomóc w leczeniu ludności, uczyć naszych medyków oraz opiekować się rodziną królewską, co było dobrą ceną za dostęp do naszych cennych zasobów. Ale ważniejsze i tak pozostało to, że nasza Miri obudziła się niedługo po podpisaniu porozumienia między naszymi królestwami, a gdy tylko szczęśliwy wziąłem ją na ręce, zaczęła mruczeń, poruszając zabawnie uszkami i ogonem. Teraz pozostało mi tylko czekać na powrót Jeongguka, któremu miałem nadzieję, nie stanie się nic złego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top