15 - Unexpected
Welcome!
[4100 słów]
~~~~~~~~~~~
Jeongguk:
Tym razem czas jakoś za szybko nam leciał. Chciałem cieszyć się każdym dniem, spędzonym na podziwianiu Jimina z dużym brzuchem. Pomagać mu w miarę swoich możliwości, dbać o niego, chronić ich i kochać. Nawet jeżeli od bezpieczeństwa posiadał setkę strażników w całym pałacu, jako Alfa i tak wolałem być przy nim prawie cały czas, aby być w stu procentach pewnym, że nic im nie grozi. Szczególnie gdy wraz z pojawianiem się coraz to większego brzucha, jego zapach stawał się jeszcze bardziej uzależniający i kuszący, dając mi tym samym sygnały, abym chronił to, co moje. Jiminowi, tak samo jak mnie, raczej podobał się ten okres. Bo ciągle go naznaczałem, pocierałem, zostawiając na nim swój zapach, dotykałem, przytulałem i przypominałem, że jest tylko mój.
Jednak kiedy nasze dziecko było już na tyle duże, aby dawać nam pierwsze sygnały o swojej chęci przyjścia na świat, mojemu ukochanemu nie wolno już było wychodzić ze swojego łoża. Miał odpoczywać, przygotowując się do porodu, gdy ja współpracowałem z Radą, sprawując przez ten czas władzę. Oczywiście ograniczyłem to do dwóch-trzech godzin dziennie, aby przez resztę czasu przebywać przy moim Omedze. Moja obecność przy nim, była tak samo ważna jak jego odpoczynek. Zwłaszcza teraz, gdy był tak bezbronny, nie będąc w stanie chronić siebie i naszego dziecka. I nieważne że tak naprawdę nic mu nie groziło. Instynkt podpowiadał nam co innego. A fakt, że Jimin był Owcą, dodatkowo stawiał mojego Alfę w gotowości. W końcu tak delikatny gatunek, potrzebował opieki swojego silnego partnera.
Te kilka miesięcy upłynęły nam tak szybko, że nim się obejrzeliśmy, nasze dziecko chciało już przyjść na świat. Od rana siedziałem przy moim ukochanym, tym razem nie mając zamiaru się od niego ruszyć ani na sekundę. Cały pałac został postawiony na nogi, a służba biegała wokół Jimina, uspokajając go, przynosząc wszystko, co potrzebne i zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Na pewno potrzebował słyszeć takie słowa. Obaj potrzebowaliśmy, po tym, co stało się za pierwszym razem. Ale na tamtą sytuację nie tylko ja miałem wpływ, raniąc przez to mojego Omegę. Teraz dopilnowałem, aby nikt go nie skrzywdził, zwłaszcza ja sam.
Gdy moja ręka zaczynała być coraz mocniej ściskana, przez tę drobną dłoń. A pierwsze oznaki zmęczenia i bólu, wymalowywały się na twarzy Jimina, zostałem już wyprowadzony na korytarz, aby nie zagrozić jego zdrowiu i pozwolić na bezpieczne przyjście na świat naszego dziecka.
Tak jak za pierwszym razem, przez kilka godzin po prostu krążyłem po korytarzu, pilnowany przez strażników i dworki, które chciały przynieść mi jakieś zioła, a czasami wodę. Jednak cały czas im odmawiałem, zbyt skupiony na ignorowaniu chęci wparowania do tej komnaty i próbie uspokojenia mojego Omegi, likwidując przy tym jakiekolwiek zagrożenie, za które uznałbym zapewne służbę i medyka.
Godziny mijały, a ja nie przestawałem krążyć, zniecierpliwiony. I dopiero gdy krzyki ucichły, a po zatrzymaniu się i wpatrywaniu w drzwi do komnaty mojego ukochanego, zaczął do mnie docierać płacz dziecka, natychmiast tam ruszyłem. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, wiedząc że teraz, kiedy Jimin już nie cierpiał, nie zrobię niczego nierozsądnego jak atakowanie innych hybryd. Dlatego bez problemu przedostałem się do środka, od razu czując silny zapach mojego ukochanego, który nadal starał się poinformować mnie o zagrożeniu i cierpieniu. Przekonywałem się jednak, że wszystko jest już w porządku. I w pierwszej kolejności ruszyłem w stronę płaczu, który dobiegał z miejsca, w którym stał medyk, wraz z służkami, uwijając się z czymś.
– Wszystko w porządku? – zapytałem, kiedy starałem się już podejrzeć wycierane i badane dziecko. A widząc tę małą twarzyczkę, wykrzywioną w płaczu, uśmiechnąłem się.
Tygrysek.
Tyle zdążyłem się na razie dowiedzieć, bo słysząc zapewnienie o jej zdrowiu, jak najszybciej przeszedłem do Jimina. Mój ukochany się uśmiechał, patrząc w stronę, z której przyszedłem. A kiedy byłem na tyle blisko, aby pogłaskać go po głowie i przyjrzeć się jego szczęśliwym oczom, mój uśmiech na pewno się powiększył.
– A u mojego Omegi? – odezwałem się ponownie, biorąc od jednej z dworek materiał, którym chciała wytrzeć zroszoną potem twarz Jimina. Sam się tym zająłem, przy okazji miziając go po policzkach. Jego włosy były tak samo mokre jak skóra. I pomimo ogólnej bladości i dobrze widocznego zmęczenia, biło od niego szczęście, które mnie uspokajało.
– Radzę sobie – zapewnił, nie odrywając oczu od naszego dziecka, które nadal było doglądane. – Mała Tygrysica – dodał, uświadamiając mnie w końcu, że nasz maluch jest księżniczką.
– W dodatku Alfa – usłyszałem za sobą, z ust medyka. Przez co nie mogłem być bardziej dumny. – Gratuluję, Wasza Wysokość. – Małe zawiniątko wylądowało w końcu w ramionach mojego ukochanego, który od razu zaczął je tulić. A do mnie jeszcze przez chwilę docierała ta informacja.
– Mała, tygrysia Alfa – powtórzyłem wszystko, czego się dowiedziałem, powoli siadając przy Jiminie i oddając już materiał, którym wycierałem jego twarz. Teraz chciałem się tylko skupić na przyglądaniu tej pięknej dwójce.
Mała para tygrysich uszek wyglądała z materiału, w który zostało zawinięte nasze dziecko. A gdzieś tam pośród tych wszystkich fałdek, skrywał się też ogonek, którego w tej chwili nie mogłem zobaczyć.
Dziewczynka powoli się uspokajała w ramionach swojej mamy, przestając już płakać, dzięki czemu mogłem się jej lepiej przyjrzeć, zauważając jak bardzo ślicznym jest Tygryskiem.
– Nasza mała Miri – wyszeptał do niej Jimin, szturchając przy tym nosem jej policzek. A ja nie mogłem się przestać uśmiechać, słysząc to jedno słowo, które od tej pory będę na pewno słyszał codziennie. W Królestwie Owiec tradycją było, aby to ojciec wybrał imię dla dziecka, o czym dowiedziałem się kilka dni przed urodzeniem naszej księżniczki. Trochę się głowiłem nad wybraniem najodpowiedniejszego imienia. Ale Miri chyba najbardziej pasowało do dziewczynki. Bo oznaczało nic innego jak „tę najbardziej upragnioną". A dość długo się o nią staraliśmy, dlatego teraz była naszym największym skarbem.
– Jesteśmy rodzicami, Jeongguk – odezwał się ponownie mój ukochany, przez co zdałem sobie sprawę z tego, że po jego policzkach spływają łzy. Nie były one jednak wywołane smutkiem, więc nie miałem zamiaru ich wycierać, po prostu przysuwając się do niego, aby ucałować jego głowę.
– Tak, nasz maluch w końcu jest z nami – odpowiedziałem na to, obejmując ich delikatnie i całując mojego małżonka w policzek. Choć moja dłoń przeniosła się po chwili nad naszą Miri, a palec zaczął gładzić ostrożnie jej czółko. – Jest śliczna. Nasza Tygrysica – powiedziałem szczęśliwy, podziwiając to nasze małe cudo.
– Jest Tygrysicą. Wiesz co to oznacza? – zapytał nagle Jimin, przenosząc na mnie spojrzenie, dlatego również oderwałem je od naszego dziecka, patrząc na tę nadal zmęczoną twarzyczkę. – Będziemy musieli zadbać o rodzeństwo dla niej.
– Zadbamy – zapewniłem, trochę nie wierząc, że mój ukochany myśli o tym tuż po porodzie. – W końcu musimy mieć dziedzica – przyznałem, na co blondyn już mi przytaknął, wracając spojrzeniem na Miri.
– Chcesz ją potrzymać? – zaproponował, a ja w sekundzie zmieniłem swoje ułożenie. Tak, aby móc ją od niego przejąć.
Byłem przy tym naprawdę ostrożny, upewniając się, że dobrze ją łapię i będzie jej wygodnie. A kiedy Jimin mi z tym pomógł i była już na moich rękach, pochyliłem się do niej tak, aby moja twarz była blisko jej policzków. Zacząłem miziać ją lekko nosem, uśmiechając się przy tym szeroko i obserwując jak ta para ślicznych oczu patrzy się na mnie nieco sennie.
– Wyglądacie uroczo – skomentował to mój ukochany, który na pewno się nam przyglądał, choć teraz byłem za bardzo skupiony na Miri, aby to zauważyć.
– Coś czuję, że będzie naszym małym rozrabiaką. – Zaśmiałem się, trochę już od niej odsuwając, aby po prostu nacieszyć się jej widokiem.
– Oj tak... A teraz oddaj ją i idź sobie, bo muszę ją nakarmić – usłyszałem zaraz od Jimina, niezbyt rozumiejąc te słowa.
– I dlatego mam sobie pójść? – dopytywałem, patrząc na niego trochę zdziwiony, choć już zacząłem mu przekazywać naszą księżniczkę, pomagając mu z odpowiednim ułożeniem jej w jego ramionach.
– Tak, bo wstydzę się przy tobie – zaczął mi narzekać, a ja aż zmarszczyłem lekko brwi, nie ruszając się stąd. – No Gukieeee... – marudził dalej, rozbawiając mnie taką postawą.
– Chcę jeszcze zostać przy moim nowo narodzonym dziecku – oznajmiłem, znajdując sobie idealny powód, aby się stąd nie ruszać, chcąc zobaczyć jego reakcję na taką postawę.
Chłopak zaraz zaczął coś mruczeć do siebie pod nosem, przez chwilę nic nie robiąc. Jednak kiedy Miri, czując blisko swoją mamę, zaczęła płakać, chyba się przełamał, zaczynając przysuwać ją do swojej klatki piersiowej.
Zaśmiałem się cicho, głaszcząc go jeszcze szybko po głowie i zaraz wstając, aby go nie zawstydzać i umożliwić spokojne karmienie. Nawet jeżeli bardzo byłem ciekawy takiego obrazka, nie chciałem zakłócać tego spokojnego, pierwszego dnia z naszą Miri.
– Ale zawołaj mnie jak skończycie – poprosiłem, chcąc zacząć kierować się do wyjścia, choć Jimin zaraz się do mnie odezwał:
– Zaczekaj. Zostań. Chyba... przyzwyczaję się do tego – zaczął zapewniać, dlatego zatrzymałem się po postawieniu zaledwie jednego kroku naprzód.
Trochę się wahałem, czy aby na pewno go posłuchać, ale za bardzo chciałem przy nim zostać. Zwłaszcza tuż po porodzie i tuż po pierwszym ujrzeniu naszego dziecka.
– Nie ma czego się wstydzić. Przecież byłem tam częściej od Miri – przyznałem cicho, siadając przy nich z powrotem i dotykając lekko czerwonego policzka mojego ukochanego, który był zdecydowanie mocno zawstydzony.
– Tylko nic nie mów – wymruczał na to, jeszcze trochę spięty. I potrzebował minuty lub dwóch, aby się w pełni rozluźnić, kładąc przy tym na moim ramieniu. A ja nie mogłem się na nich napatrzeć, ciągle uśmiechając i ciesząc naszym małym skarbem.
Jimin:
Nigdy nie czułem się tak szczęśliwy. Choć czas ciąży stanowczo był cudowny, bo mogłem mieć moje dzieciątko jak najbliżej serca, to jednak dopiero pojawienie się zdrowej Tygrysiczki na świecie sprawiło, iż uśmiech nie znikał z moich ust. Oczywiście, że było ciężko. Oczywiście, że byłem zmęczony, gdy moje maleństwo kolejny raz obudziło się w nocy i płakało, a ja musiałem siedzieć z nim w ramionach długie godziny, nie pozwalając żadnej służącej na zastąpienie mnie. Oczywiście, że czasem brakowało mi pomysłów, jak zająć córeczkę, gdy nie chciała ani jeść, ani spać. Oczywiście, że miałem chwile, gdy po prostu pragnąłem się rozpłakać. Ale te słodkie oczka naszej Tygrysiczki, delikatne rączki oraz kręcący się ogonek sprawiały, że miałem siły na to wszystko. Bo dla niej było warto.
Był jeszcze jeden plus tej sytuacji – rzadziej udawałem się do Sali Zmarłych, gdzie spędzałem w tajemnicy przed wszystkimi czas na wpatrywaniu się w urnę naszej owieczki. Nie miałem czasu na spędzanie tam wolnych chwil i przeżywanie ciągle na nowo tej tragedii. Musiałem żyć normalnie dla mojej córki. I dla mojego ukochanego, który nie powinien się martwić.
Radość z narodzin Miri była tak wielka, że nie wyobrażałem sobie nie urządzić z tego powodu przyjęcia, na które zaprosiłem nie tylko moją rodzinę, rozsianą po całym królestwie, ale również moich przyjaciół – Omegi z rodzin królewskich innych królestw. Dlatego po uroczystości, gdzie zjawili się moi rodzice oraz szóstka rodzeństwa, niektórzy ze swoimi partnerami, do pałacu przybyli także książę Psów – Taemin, księżniczki Świń – Yeji i Yuna, Smoczy książę Beomgyu oraz księżniczka koronna Królestwa Królików – Lia. Każde z nich przyciągało wzrok wszystkich Alf w pałacu, gdyż podobnie jak o mojej, tak i o ich urodzie słyszało wiele hybryd. Niestety, chętne na nie Alfy musiały pohamować swoje zachcianki, gdyż każde z nich przybyło ze swoim partnerem. Lia nawet zabrała swoje dwuletnie dziecko, małą Wendy, która zachwycała wszystkich swoją słodkością. Pierwszy raz mogłem ją zobaczyć, gdyż nie pojechałem na jej przyjęcie z powodu zamieszania powstałego z przybycia Jeongguka do naszego królestwa. Ach... Tyle czasu już minęło od tamtych wydarzeń. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało inaczej. Przyszłość rysowała się zupełnie innymi barwami. Tyle się zmieniło od tamtego czasu... Ale to dobrze. Tamto było już przeszłością, a my byliśmy razem szczęśliwi. I to się liczyło.
Moi przyjaciele przybywali do nas w różnych porach dnia, dlatego z ucztą postanowiliśmy zaczekać do wieczora, a póki co zasiedliśmy w jednej z komnat dla królewskich gości, gdzie podano nam herbatę i słodkie przekąski. Partnerzy moich przyjaciół również z nami byli, a ponieważ znali się już od dawna – rozmawiali między sobą. Tylko Jeongguk wolał pozostać przy mnie, nie bratając się z obcymi Alfami. Zasugerowałem mu dołączenie do nich, jednak odmówił, twierdząc, iż woli zostać przy moim boku. Oczywiście nie obyło się bez obejmowania mnie i składania co jakiś czas pocałunków na moich włosach, kiedy sprawdzałem, co z naszą córeczką. Ta bliskość żadnemu z moich przyjaciół nie wadziła. Chętnie przybliżyli się do Miri, zachwycając jej słodkimi uszkami i ogonkiem, który nieskrępowany żadnym ubraniem kręcił się we wszystkie strony.
– To naprawdę niesamowite, że dzięki waszej miłości powstał taki śliczny kwiatuszek – powiedziała Yeji, łapiąc w dwa palce piąstkę naszej Tygrysiczki. – Jest przepiękna, Jiminnie.
– Nigdy nie widziałam piękniejszego dzieciątka! – dodała z podekscytowaniem jej siostra, ale na tyle cicho, by nie dotarło to do uszu Lii, która zapewne za takie uważała swoje maleństwo. Zresztą – każda matka sądziła tak o swoim maluszku i nie było w tym nic złego.
– Wiadomo, że jest piękna. Po najpiękniejszej Omedze pośród wszystkich królestw – mruknął Jeongguk, chyba kierując te słowa bardziej do mnie, niż naszej „publiczności", ale Omegi wyłapały to, zaraz wydając z siebie głośne „awwww", podczas gdy niewzruszony Tygrys upił nieco herbaty.
Jako że Miri spała sobie spokojnie na poduszce obok, mogłem wtulić się w bok mojego małżonka, by zaraz po tym delikatnie wymierzyć mu niegroźny cios łokciem.
– Mamy tutaj najpiękniejsze Omegi na świecie, mój drogi. Co prawda nie wolno ci patrzeć na inne, ale nie umniejszaj moim przyjaciołom – poprosiłem, nieco rozbawiony jego słowami, jednak nadal miło łechtały one moje ego. Nawet jeśli czasem jeszcze określał mnie mianem „paskudy", to teraz wiedziałem, że jest to tylko miłe drażnienie się ze mną.
Jeongguk nie przejął się tym zbytnio, popijając nadal herbatę, w którą mruknął cicho.
– Nic przecież nie mówiłem – stwierdził, posyłając mi swój piękny uśmiech. – To jak się dobraliście w takie nietypowe grono? – zapytał nagle, a przed moimi oczami natychmiast stanęły wszystkie wielkie przyjęcia, głównie w Królestwie Smoków. Cóż to były za czasy...
– Nasze królestwa żyją w sojuszach. Gdy byliśmy młodsi, często się widywaliśmy przy okazji różnych świąt – wyjaśniłem spokojnie, sięgając po swój kubeczek. – Teraz mamy za dużo obowiązków, by tak często jeździć do siebie. Moi przyjaciele dostali co prawda zaproszenia na nasz ślub, ale o ile mi wiadomo, odmówiliście? – dodałem, ostatnie słowa kierując do bliźniaczek, nadal podziwiających naszą kruszynkę.
– Oczywiście! Przecież miałeś wyjść za uroczego Taehyunga! – odparła natychmiast Yeji, zaraz podnosząc głowę i rozglądając się, jakby postanowiła go poszukać. – A gdzie on jest?
Oj, to nie jest dobry pomysł, by o tym rozmawiać, moja droga.
– Musiałem go odesłać, bo mój Alfa jest zazdrosny – przyznałem, choć trochę niechętnie. Wiedziałem, iż podjąłem słuszną decyzję, bo Taehyung miał prawo być szczęśliwy, szukając swojej radości z dala ode mnie, jednak było mi żal, że utraciłem najlepszego przyjaciela.
Nikt nie zdążył nic dodać, bo zaraz zjawił się przy nas Taemin, który do tej pory wisiał na ramieniu swojego Alfy. Teraz jednak przysiadł obok Miri i dotknął jej policzka.
– Słodkości.
– Słyszałem, że twój Alfa też ma plany na powiększenie rodziny – podłapałem od razu, chcąc zmienić drażliwy temat. Natychmiast wszyscy się tym zainteresowaliśmy, nie mogąc już doczekać, by na świat przyszło kolejne śliczne dzieciątko w naszym gronie. Jednak nie mogłem się skupić na słowach Psa, gdyż aż za dobrze słyszałem, jak ciężki, tygrysi ogon uderza rytmicznie o podłogę za moimi plecami. Dodatkowo Jeongguk odsunął się ode mnie nieznacznie, a kątem oka widziałem, jak zaciska pięści na swoich udach. Nie tylko mi się to rzuciło w oczy, bo zachowanie Tygrysa zwróciło uwagę Yuny.
– Dlaczego jesteś zdenerwowany? – zapytała, nie przerywając Taeminowi, który ze szczegółami opisywał, jak wyobraża sobie swoje przyszłe maleństwo.
Nie mogąc wytrzymać, przeniosłem wzrok na małżonka, akurat w momencie, gdy łapał swój ogon i siłą przytrzymał go tuż przy udzie, gdzie miał możliwość zaledwie nerwowo dygotać.
– Zdenerwowany? – zapytał, udając z uśmiechem, że nie ma o niczym pojęcia. – Przecież nie jestem.
Nie mogłem powstrzymać cichego śmiechu. Jego złość, która na pewno dotyczyła Taehyunga, bardziej mnie bawiła niż martwiła. W końcu mój były Alfa nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia.
– Jeongguk... – Ponownie przysunąłem się do niego, aby móc ucałować delikatnie jego policzek. – Nie myśl o tym. Bliźniaczki, ani żadne z moich przyjaciół, nie jest twoim wrogiem – zauważyłem cicho, prosząc go tym samym o opanowanie swoich odruchów.
– Ale ON jest – wymruczał, przenosząc na mnie swoje spojrzenie, które wyraźnie zdradzało całą niechęć, jaką darzył Barana.
– Nie jest. Taehyunga tu nie ma i nic mnie z nim nie łączy. Proszę, nie psuj tego dnia – poprosiłem cicho, grając nieco nie fair na jego uczuciach, mieszaniną prośby i lekkiego żalu. Było to skuteczne, bo jego ogon po chwili znieruchomiał, a uszy położyły się płasko na głowie, przez co wiedziałem, że mnie posłuchał, lecz miałem wyrzuty sumienia o sięganie po taki argument.
Tygrys ujął delikatnie mój policzek dłonią i pochylił się nieznacznie, aby pomiziać nosem ten drugi.
– Przepraszam. Instynkt – mruknął cicho, na co pokiwałem głową.
Mój cudowny małżonek.
– Kocham cię, mój Tygrysku – zapewniłem, drapiąc go jeszcze za uszami, by zaraz po tym skupić się już na moich przyjaciołach, uczcie, która nas czekała, i oczywiście moim oczku w głowie, jakim była najcudowniejsza Tygrysiczka na tym świecie.
Jeongguk:
O tym, jak bardzo uparty jest mój małżonek przekonałem się dopiero, gdy Miri przyszła na świat. Oczywiście jeszcze w czasie ciąży oznajmiłem zarówno jemu, jak i Radzie, że po porodzie Jimin co najmniej przez dwa tygodnie nie pojawi się na żadnych zebraniach, naradach, czy przy codziennym odpisywaniu na pisma. Teraz mógł się na spokojnie skupić tylko na naszym dziecku, nie martwiąc o żadne sprawy naszego królestwa. I tak na naszych ziemiach nie działo się zbyt wiele, a zdarzenia losowe, które od czasu do czasu występowały w manufakturach, sam bez problemu byłem w stanie rozwiązać. Oczywiście z pomocą doradców, aby nie narzekali później na mój sposób załatwiania niektórych spraw.
I właśnie przez to odebranie Jiminowi głównego zajęcia, mój małżonek wręcz nie opuszczał Miri na krok. Rozumiałem, że w pierwszych tygodniach tego wymagała. Ale przecież miał cały pałac do pomocy. A niekiedy również mnie. Słyszałem jednak od owczych dworek, że mój uparty ukochany nawet nocami potrafił budzić się co godzinę, aby usypiać płaczącą Miri, nie pozwalając na to służącym. A przecież od tego je miał. Ale nie ingerowałem w to dopóki widziałem, że jest w stanie normalnie po tym funkcjonować, a pod jego oczami nie ma fioletowych cieni, świadczących o zmęczeniu.
Obaj raczej nie przejmowaliśmy się tym dość ciężkim okresem, ciesząc po prostu obecnością naszego dziecka, co było ważniejsze od moich dodatkowych obowiązków, czy nawet nieregularnych godzin snu Jimina. Miri była z nami, rosnąc każdego dnia i uszczęśliwiając wszystkich wokół. Nawet Alfy i Omegi, które przybyły do mojego ukochanego, aby powitać nasze dziecko, były oczarowane jej urokiem. I choć czułem, że kiedy już dorośnie, nikt raczej nie będzie mówił, że jest „urocza", bo jako alfia Tygrysica będzie posiadała bardziej wyraziste rysy twarzy, to teraz mogliśmy się tym jeszcze nacieszyć, widząc w niej tylko urocze dziecko, a nie wojowniczkę, czy uczoną.
Po uczcie zorganizowanej na cześć Miri, powróciliśmy do swoich obowiązków. Szybko pozbyłem się ze swojego umysłu wspomnienia o tym durnym Baranie, który najwyraźniej był też ulubieńcem wszystkich przyjaciół Jimina, bo i tak wiedziałem, że już nigdy więcej nie dotknie go nawet palcem. Niestety to jedno głupie zmartwienie przerodziło się w coś znacznie gorszego, gdy Jimin coraz częściej musiał wstawać w nocy do płaczącej Miri, aby później nawet w dzień musieć ją ciągle uspokajać. Dość szybko dowiedzieliśmy się, że może to być spowodowane jej gorączkowaniem, z którym od razu zaczął walczyć nasz pałacowy medyk, tłumacząc, że takie choroby zdarzają się u małych dzieci i nie powinniśmy się tym martwić. Na początku w to uwierzyliśmy, jednak kiedy okłady zalecone przez medyka nie działały, a jej stan się tylko pogarszał, mój spanikowany ukochany zamknął się z Miri w komnacie, nie pozwalając nikomu tam wchodzić, aby odciąć ją od zarazków. Nie sądziłem, aby to było w stanie pomóc, dlatego znów posłałem po medyka, żądając ponownego zbadania naszego dziecka i znalezienia przyczyny jej złego stanu zdrowia. A widząc jak brodaty Alfa marszczy brwi przy oglądaniu śpiącej Miri, nie mogłem się nie odezwać, wyrażając swoje niezadowolenie z jego postawy.
– To nadal tylko niegroźne gorączkowanie? – powtórzyłem jego poprzednie słowa, nie ukrywając swojej złości. Bo zapewnianie nas, że to szybko jej przejdzie, gdy mijały tygodnie i nie widzieliśmy żadnej poprawy, było zupełnie niepotrzebne.
Alfa wyglądał jakby się nieco zmieszał. Moimi słowami lub tym, co miał nam do powiedzenia.
– Wasza Wysokość... obawiam się, że to może być platyrhynchos – zaczął, na chwilę jeszcze wracając do badania naszego dziecka, aby się chyba czegoś upewnić. – Innego wyjaśnienia nie mam.
Platy... platyrhynchos?
– To znaczy? – Jimin jako pierwszy wyrwał się do wypytywania o tę tajemniczą nazwę, która jego chyba również zaniepokoiła.
– Wasza Wysokość, nasza natura nie lubi mieszanych par. Zwłaszcza tak... skrajnych – oznajmił medyk, przenosząc spojrzenie na mojego małżonka, który stał razem ze mną przy łóżeczku Miri i teraz tak samo jak ja przyglądał się Alfie zmartwiony. Bo do czego on zmierzał? – Tak jakby... geny tygrysie księżniczki zaczynają traktować geny owcze, jako zagrożenie dla organizmu. I chcą je zniszczyć. Ale w ten sposób właśnie niszczą organizm. Życie księżniczki... Ona może je stracić – wyjaśnił, dość ostrożnie dobierając słowa. Ale podając takie informacje, nikt nie byłby w stanie ująć tego delikatnie. W końcu to było nasze jedyne dziecko, w dodatku żyjące na tym świecie zaledwie kilka tygodni. Jedno maleństwo już straciliśmy i teraz...
Jimin chyba też tak to odebrał, bo widząc jak próbuje się złapać łóżeczka Miri, aby nie upaść, natychmiast go objąłem w pasie, przyciągając do siebie i trzymając tak, aby nie miał problemów ze staniem.
– I nikt nas o tym wcześniej nie ostrzegł? – warknąłem na medyka, którego przecież od tego mieliśmy. Zresztą, on nie był tu jedyny. W całym królestwie znajdowało się mnóstwo uczonych, na pewno znających przeróżne choroby. Ktoś mógł nas ostrzec? Uprzedzić? Coś powiedzieć? Choćby ze względu na delikatną naturę Jimina i jego złamane serce po stracie naszej Owieczki? – Jest na to jakieś lekarstwo? – dodałem, patrząc gniewnie na stojącego przy nas Barana.
– To dość rzadka choroba, Wasza Wysokość. I nie ma na nią lekarstwa. Przynajmniej nieoficjalnie, bo o ile mi wiadomo, Szczury nad tym pracują. – Tyle wystarczyło, aby podtrzymywany przeze mnie ukochany schował twarz w dłoniach i zaczął płakać. Nie mogłem go jednak zacząć pocieszać, będąc zbyt skupiony na szybkim wymyśleniu jakiegoś rozwiązania.
– Szczury... – mruknąłem do siebie, obejmując Jimina tak, aby mógł się ukryć w moich ramionach, a w międzyczasie już planowałem przekonanie Szczurów do pomocy. – Ile... ile naszej Miri zostało? – zapytałem, nie spodziewając się, że takie pytanie przejdzie mi tak ciężko przez gardło. W końcu to były tylko słowa... Ale to była aż nasza córka.
– Ciężko powiedzieć. Różne organizmy, różnie reagują. Biorąc pod uwagę geny drapieżnika, może to być zarówno kilka miesięcy, jak i... kilka godzin – uświadomił nas medyk, może trochę niepotrzebnie mówiąc o tym w obecności mojego małżonka, bo Jimin zaraz zaczął jeszcze głośniej płakać. A jego szloch sprawił, że Miri również się do niego dołączyła, budzącą całkowicie. Blondyn natychmiast się do niej wyrwał, wyjmując z jej łóżeczka i biorąc na ręce, a moje dłonie nie opuszczały jego talii, podtrzymując go i dbając teraz o ich bezpieczeństwo.
Ta sytuacja na tyle mnie rozproszyła, abym na chwilę całkowicie porzucił jakiekolwiek rozwiązanie tej sprawy. Dopiero kolejne słowa Barana sprawiły, że oderwałem spojrzenie od mojego ukochanego, tulącego i uspokajającego Miri, aby przenieść je z powrotem na mężczyznę.
– Wasza Wysokość, ściągnięcie tutaj szczurzego medyka może w niczym nie pomóc. Oni nie chcą się dzielić swoimi badaniami, póki nie są gotowe. Sugerowałbym udanie się z księżniczką osobiście do Królestwa Szczurów – zaproponował, a ja na szybko starałem się to przemyśleć, rozważając każde „za" i „przeciw".
– Tak. Tak zrobimy. Każda minuta jest teraz cenna. Wyruszymy z samego rana, żebyście wypoczęli przed podróżą – oznajmiłem, kierując te słowa do mojego Omegi. W końcu zbliżał się już wieczór, a nie chciałem ich przemęczać.
– Jedźmy od razu. Jeongguk, nie możemy jej stracić – odpowiedział na to mój zrozpaczony ukochany, patrząc na mnie tymi wielkimi, załzawionymi oczami, w których już nigdy więcej nie chciałem widzieć łez...
Wszystko miało być już w porządku. Dlaczego ciągle musisz cierpieć?
– W takim razie przygotujcie się, pójdę zebrać straż – powiadomiłem go, kierując jeszcze w stronę łóżka, aby mógł usiąść razem z Miri i na spokojnie ją uśpić. Po naszym maleństwie niestety było widać, że cierpi, płacząc nie z powodu braku pokarmu lub jakiejś gorączki, a z powodu bólu, którego nie chciałem widzieć ani u Miri, ani u Jimina. – Zaraz do was wrócę – wyszeptałem jeszcze, obejmując ukochanego jedną ręką i dając mu całusa w czoło. Chwilę go głaskałem gdzieś po plecach, ale szybko się od tego oderwałem, aby móc przygotować nas do podróży.
Wyszedłem stamtąd razem z medykiem, każąc dworkom spakować Jimina i Miri oraz zebrać się do wyprawy, bo wyruszamy do Królestwa Szczurów. Nikt tego nie kwestionował, przyjmując po prostu rozkazy, tak samo jak straż i medyk, który miał z nami wyruszyć. Zapewniłem im jak najlepszą ochronę, zabierając zarówno Barany, które wykazywały się dobrymi umiejętnościami w walce, jak i moje Tygrysy, które były gotowe z nami wyruszyć choćby za chwilę.
Niestety przygotowanie wszystkiego trochę potrwało. I kiedy już powróciłem do komnaty Jimina, mój ukochany czekał na mnie wraz ze śpiącą Miri, którą delikatnie kołysał. Na jego policzkach nadal widziałem łzy, ale jakieś świeże, którymi od razu się zająłem, zaczynając wycierać.
– Możemy wyruszyć. Jesteście gotowi? – zapytałem, pozbywając się wszystkich słonych kropli z jego twarzy, zerkając przy tym na stojące przy nim dworki, które również były inaczej ubrane, przygotowane do podróży.
– Tak. Jedźmy już – poprosił mój smutny Omega, którego zaraz objąłem, znów całując w głowę. Nie chciałem o niczym go zapewniać, składać obietnic, które mogły nie mieć szans na urzeczywistnienie. W końcu nie miałem pojęcia czy Szczury będą chciały nam pomóc. I czy będą w stanie nam pomóc. Dlatego mogłem go tylko tulić do siebie, całować i głaskać, mając nadzieję, że ta podróż nie przyniesie mu jeszcze więcej łez i rozczarowania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top