Kotwica ⚓

Kolejna pełnia niosła ze sobą pewne zagrożenie. Wszystkie wilkołaki i inne istoty nadprzyrodzone coś wyczuwały. Coś było w powietrzu. Pełnia działała bardzo niekorzystnie na istoty. Zwłaszcza na młode wilki które jeszcze nie umiały się kontrolować. Liam nerwowo chodził po pokoju, próbował się jakoś zrelaksować słuchając muzyki a gdy to nie wyszło zaczoł bez sensu błądzić po pokoju. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Zaprzestał swojej czynności i ruszył po schodach na dół .Otworzył dżwi i zobaczył Theo. Ucieszył się na jego widok.
-Hej Theo co tu robisz? Zapytał.
-Cześć, pomyślałem że może masz ochotę iść ze mną do parku na mały spacer?
-Z Tobą? Pewnie! Ucieszył się.
Theo uśmiechnął się pogodnie i obaj ruszyli w wyznaczone miejsce.
Ciepłe promienie słońca ogrzewały jego twarz a letni wiatr delikatnie owiewał blond włosy. Liam czuł że cały stres zniknął a zastąpił go błogi i upragniony spokój. Mógł choć na chwilę odpocząć od problemów, strachu że przestanie się kontrolować i całkowicie straci kontrolę nad agresją i przemianą. W parku chłopaki spędzili bardzo miło czas na rozmowie i wspólnym spędzaniu czasu. Pod wieczór Liam musiał iść w miejsce spotkania, które podał mu przez telefon Scott. Gdy dotarł na miejsce w pomieszczeniu byli prawie wszyscy.
Pov.Liam
Jestem na czas. Bałem się że się spóźnię. Jak zwykle się ze wszystkimi przywitałem. W grupie zauważyłem również stojącego Theo. Himera jak zwykle była cicha i spokojna. Podszedłem do niego, uśmiechnął się do mnie. Również się do niego przytuliłem. Wszystko trwało w najlepszym porządku bo całe stado będzie przy mnie czuwać i nikogo nie rozwalę. Niestety było inaczej. Łowcy wtargneli do domu pani Martin i wszyscy ruszyli jej na pomoc. Jedynie Theo ze mną został. Księżyc był już na niebie a ja czułem że powoli tracę kontrolę. Moje oczy zmieniły kolor a pazury same się wysuneły. Jedynie co zdążyłem powiedzieć to
-Theo przepraszam jeśli coś Ci zrobię.
-Spokojnie Liam, cały czas tu będę i bez obaw nic mi nie zrobisz. Zapewnił mnie spokojnie. Potem tylko warknołem.

Łańcuchy puściły i wilkołak ruszył na himerę.
-Liam spokojnie, to ja Theo!
Liam przygwoździł go do ściany i wbił pazury w ramiona na tyle mocno że krew zaczęła spływać po materiale.
-Liam nie chcesz tego zrobić! Liam!!
Słońce, księżyc, prawda! Powtarzaj, wiem że dasz sobie radę. Wierzę w Ciebie Liam! Słyszysz?
Liam jedynie jednym ruchem ręki zadrapał blondyna na policzku.
-Skup się na swojej kotwicy. Liam posłuchaj mnie! Kiedy Gabe i Nolan ci dokopali nie zmieniłeś się. Dałeś radę. Nie zabiłeś Geaba choć mogłeś. Pomysl o kotwicy. To może być ktoś bliski, ktoś z rodziny lub ktoś kogo kochasz. Theo dalej starał się jakoś mu pomóc. Wiedział że sam ma przechlapane.
-T-theo. Liam zmienił kolor oczu.
-Tak udało Ci się Liam! Znalazłeś kotwice!
-Tak znalazłem. Ty jesteś moją kotwicą, Theo.
Liam był pewien swoich słów. Nie kłamał. Od tego nie otrzymał odrzucenia a jedynie jego błysk w oczach i lekki uśmiech połączony z grymasem bólu. Liam przeniósł wzrok na jego policzek a następnie na ramiona. Były zakrwawione.
-Theo..... Ja....... Ja nie chciałem.... Przepraszam.
-Nic się nie stało. To tylko zadrapanie . Zagoi się.
Liam przytulił się do chłopaka.
Potem do pomieszczenia weszli Scott, Malija i Lidia.
-Sytuacja opanowana a jak u was? Theo Jesteś cały? Zapytał Scott.
-Cały i zdrowy. Liam też. Odpowiedziała himera.
-Idziemy do domu, pora się zbierać. Przez to wszystko zgłodniałem. Stails podszedł do Lidii.
Potem wszyscy skierowali się do wyjścia.
-Theo, dziękuję że mu pomogłeś. Dzięki tobie nie stracił kontroli.
-Jesteśmy stadem i musimy sobie pomagać. Odpowiedział Theo. Maccolle w odpowiedzi skinął głową i lekko uśmiechnął się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top