Rozdział 9
Pov: Max
Idąc wzdłuż lasu z moim nowym towarzyszem któremu nadałam imię "Kłak Pepek babu cziken", ale w skrócie "Kłapek" natrafiłam na kolejną lokacje. Powoli podeszłam do niej zabierając zostawiony tam śpiwór i latarkę. Kartki już natomiast nie było.
- Czyli od tej pory radzimy sobie sami piesku. - Powiedziałam spoglądając na Kłapka, który patrzył na mnie z zaciekawieniem.
Zaczęłam się kierować w stronę wyznaczoną na pozostałych kartkach. Powoli zaczynało się ściemniać, a ja dalej błąkałam się bez żadnej wiedzy po tym ciemnym i ponurym lesie obrośniętym różnorodnymi roślinami.
Zapaliłam latarkę rozgladając się powoli po lesie. Kłapek robił się coraz bardziej niespokojny, a ja byłam już zbyt zmęczona na dalszą podróż. - Cholera, już późno jest. Rozłoże śpiwór i spróbujemy zasnąć. - Po wypowiedzeniu tego podeszłam do najbardziej dogodnego mi miejsca kładąc na ziemi plecak i wyjmując z niego lampę naftową i śpiwór. Rozłożyłam wszystko na biorąc do siebie Kłapka i kładąc się z nim do śpiwora. Mimo chłodu jaki panował w powietrzu szczeniak otulał mnie sobą oddając ciepło. Z myślą o tym, że jestem coraz bliżej powrotu do El udało mi się spokojnie zasnąć.
***
Obudziłam się wcześnie rano przez szczekanie Kłapka. Otworzyłam oczy niezadowolona z faktu, że napotkała mnie taka pobudka. Rozejrzałam się po okolicy zauważając mojego towarzysza szczekającego na wprost krzaka przy którym stał. Powoli podniosłam się z ziemi wyjmując scyzoryk z kieszeni i podchodząc powoli do tego miejsca.
- Ktoś tu jest? - Spytałam połowicznie sama siebie. Zebrałam się na odwagę i podeszłam bliżej odkrywając reką krzaki, lecz nikogo tam nie było. Pozostawione zostały tylko odciski butów, co mnie mocno zaniepokoiło.
Pies dalej nie przestawał szczekać, a ślady wygladały na świerze. Coś tu zdecydowanie jest nie tak. Wystraszona całą sytuacją wycofałam się do miejsca, w którym spałam i zebrałam stamąd wszystkie rzeczy wyruszając jak najszybciej z Kłapkiem w dalszą drogę. Cały czas czułam czyiś wzrok na mnie. Postanowiłam przyśpieszyć nie wiedząc jeszcze, że będę tego żałować.
Uciekając jak najszybciej z tego cholernego miejsca nagle o coś zachaczyłam, a dokładniej o pewien sznur, przywiązany do drzew, który automatycznie uruchomił jakąś pułapkę.
Nim się spostrzegłam została we mnie rzucona gruba i ciężka siatka zrobiona z gróbych sznurów. Upadłam z bólem na twardą ziemię zaciskając zęby z bólu. Zakładam, że już mam zdarte łokcie i plecy ale to teraz mało ważne. Próbowałam uwolnić się jak najszybciej z pułapki, lecz moje próby były marne. Kłapek naszczęście zdążył ominąć spadająca na nas siatke, którą aktualnie próbował przegryść. Usłyszałam zbliżające się w naszą stronę kroki. Zestresowana jeszcze bardziej próbowałam w jakikolwiekk sposób pomóc Kłapkowi.
- Zaraz do nas dotrze jakiś pieprzony skurwysyn i będzie! - W tym samym momencie przypomniało mi się o moim scyzoryku w kieszeni. Wyjęłam go jak najszybciej przecinając sznury i szybko się podnosząc wziełam szczeniaka odrazu uciekając z tego pieprzonego miejsca.
- Kurwa! Ta suka uciekła! Znajdźcie ją zanim szef się dowie, że dalej żyje! - Usłyszałam głos za mną, kiedy to uciekałam jak najszybciej tylko mogłam. Nagle zza drzewa wyszedł na wprost do mnie mężczyzna ubrany cały na czarno z karabinem w ręku, którym to uderzył mnie kolbą prosto w głowę. Przed moimi oczyma nastała ciemność i natychmiastowo straciłam przytomność.
Obudziłam się w kompletnie innym miejscu przy namiotach tych ludzi. Zapewne był to ich obóz. Przywiązano mnie do drzewa. Super Max jak narazie bardzo dobrze sobie radzisz. Czułam jak z mojej głowy leci trochę krwi, przez tamto uderzenie, a brew mam rozciętą. Nie zabrakło też siniaków w poszczególnych miejscach na mojej twarzy, które odrazu udało mi się wyczuć przez ból.
Próbowałam sięgnąć do kieszeni po scyzoryk, lecz go tam nie było. Dopiero teraz zauważyłam, że leży na stoliku przede mną. Cholera jasna. Rozejrzalam sie po miejscu zauważając trzech mężczyzn najprawdopodobniej pracowników Johna. Musieli śledzić nas gdy Hopper mnie tu przywoził.
- Przewieźliśmy ją do naszego najbliższego obozu w lesie. Dwa kilometry od Hawkins. Zaraz ją przesłuchamy. - Usłyszałam rozmowe jednego z porywaczy gadajacego do krótkofalówki. Obok niego stała klatka z zamkniętym w środku Kłapkiem. Muszę sie uwolnić wraz z nim i jak najszybciej stąd uciec. Skoro to tylko 2 kilometry od Hawkins musimy być niedaleko. Dam radę. Mężczyzna wyłączył którkofalówke odwracajac się do mnie zabierając ze stolika pałkę i kierując się w moją stronę. - To teraz czas na wywiadzik ksieżniczko. - Powiedział uśmiechając się do mnie wrednie. Odpowiedzialam mu tym samym śmiejąd sie z niego kpiąco.
- Pomyliłeś mnie z kimś chyba. Ja i księżniczki to dwa różne uniwersa ułomie. - Odrazu po moich słowach z twarzy faceta zniknął uśmiech.
- Słuchaj no pyskatko zamiast się ze mną drażnić lepiej odpowiadaj na pytania. - Mężyczna zaczął zadawać mi pytania dotyczące całej naszej przeszłości od momentu, w którym pokonaliśmy Vecne. Nie odpowiedziałam na żadne z nich. Za każdym razem obrywałam po 5 razy pałką. Raz po razie coraz mocniej. Za piątym razem zaczął przypalać mi też skórę. Próbowałam wstrzymywać krzyki spowodowane narastajacym co chwila bólem, który roznosił się po całym moim ciele. Po pewnym czasie zaczęłam już nawet wypluwać krew. Wszystko mialam poobijane i we krwi po tym jak wymienił pałkę na jakieś ostre narzedzie.
- ODPOWIADAJ DO KURWY NĘDZY! JUŻ! - Patrzyłam tylko na niego ledwo żywa udowodniajac mu, że nic mu to nie da. Za plecami mężczyzny słychać było szczekanie Kłapka. Pracownik zdenerwowany moją postawą dłużej nie wytrzymał. Jednym i mocnym ruchem wbił w moje kolano ostre narzędzie, a mnie ogarnął nieopisany ból. Całe kolano zaczęło mi krawić,a ja krzyczałam z bólu ledwo wstrzymując łzy. W tym samym czasie pies przez całą tą sytuacje i poddenerwowanie tym, jaką sprawiali mi krzywdę rozwalił drzwiczki od swojej klatki podbiegając szybko do mnie i próbując jak najszybciej rozwiązać więzy. Udało mu się w ostatniej chwili, zanim strażnik zareagował przerwać więzy, z których zdołałam uwolnić rękę. Chcąc uchronić nas przed mężczyzną wyjęłam z bólem ostry przedmiot z mojego kolana i jednym szybkim ruchem korzystając z okazji wbiłam prosto w brzuch pracownikowi.
- Giń śmieciu... - Powiedziałam zmęczona uwalniając się już bezproblemu z więzów i oparta o drzewo powoli się podniosłam. Ponownie zacisnęłam zęby z bólu rozchodząfego się po całym moim ciele. - Musimy... musimy stąd uciekać piesku... jak najszybciej... - Powiedziałam podchodząc powoli kulejąc do plecaka leżącego na stoliku. Wyjęłam z tamtąd szybko bandaż opatrując nim kolano i pozostałe rany. Słyszałam zbliżających się w naszą stronę pracowników.
Założyłam szybko na siebie plecak i zabierając pistolet z scyzorykiem z nieustającym bólem ruszyłam najszybciej jak mogłam rzuciłam kamieniem w przeciwną stronę ode mnie odwracając uwagę mężczyzn i uciekłam w stronę zachodu, tam gdzie Hawkins. Skąd wiem? Na stole leżała mapa z oznaczonym punktem obozu i miasteczka oddalonego od siebie właśnie na zachodzie. Ledwo utrzymywałam się na nogach podczas powolnej długiej i tudnej drogi w stronę Hawkins. Co jakiś czas upadałam krzycząc z bólu choć już nawet na to nie miałam sił. Upadek za upadkiem coraz ciężej się podnosiłam. Stawałam się coraz słabsza, lecz wiem, że jeśli teraz się poddam już nigdy nie zobaczę El. Potrzebuje mnie, a ja jej. Nie mogę tego zrobić. Podniosłam się powoli po kolejnym trudnym i bolesnym dla mnie upadku zauważając, że bandaż na moim kolanie jest już cały przesiąknięty krwią. Jednakże pomimo tego coś innego przykuło moją uwage. Przede mną kilkanaście metrów stała... chata.
Spojrzałam na Kłapka prostując się i idąc z wielką ulgą i szczęściem w stronę budynku. Łzy szczęścia i tęsknoty spływały mi po policzkach.
- El... - wydyszałam cicho będąc tuż przed schodami chaty, na które byłam zbyt osłabiona by wejść. Podczas próby upadłam wprost na drewniane schodki nie mając już siły się podnieść. Przerażony szczeniak stał obok mnie nie wiedząc jak zaradzić i tylko piszcząc. Po chwili drzwi chaty się otworzyły z których pośpiesznie wyszedł Hopper podnosząc mnie cały zmartwiony i zalekniony z ziemii.
- Mayfield! Cholera Max... co ci się stało...? - Zaprowadził mnie do środka odrazu siadając na kanapie i biorąc do ręki apteczkę. Ściągnął mi stary opatrunek z kolana przypatrujac się ranie uważnie. Po jego twarzy widać było ogromne poczucie winy i współczucia.
- To nie pana wina... napadli mnie... śledzili nas... - Powiedziałam cała przemęczona bezsilnie patrząc jak Hopper opatruje mi kolano.
- Wiem... stało się coś... strasznego. - Spojrzałam na starszego nie wiedząc o co dokładnie mu chodzi. W tym samym czasie zorientowałam się, że El tu nigdzie nie ma.
- Co? Co się stało? Gdzie jest El? - Starszy popatrzył na mnie z żalem kierując wzrok na zamknięte drzwi od pokoju dziewczyny. Podniosłam się powoli z miejsca mając w tym momencie w czterech literach wszystkie te rany i ból. Podeszłam do drzwi uchylając je odrazu dostrzegając siedząca na podłodze skuloną w kącie wystraszoną i cała roztrzęsioną dziewczyne.
- El...? - Spytałam przypatrując się cały czas zapłakanej dziewczynie, która nawet nie zareagowała. Kucnęłam przed dziewczyną chcąc złapać ją za ręce, lecz ta wystraszona odrazu się ode mnie odsunęła.
- N-nie dotykaj mnie! Zostaw! - Krzyknęła machając rękoma wystraszona.
- El spokojnie. To ja Max. Nic ci nie zrobie.
- ZOSTAWCIE MNIE WSZYSCY! - Zapłakana brunetka wyciągnęła w moją stronę rękę używając mocy i popychając mnie z całej siły na ściane przyciskając mnie do niej jak najmocniej. Zaczełam odczuwać jeszcze większy ból, lecz ten w tym samym momencie przypomniał mi jedną z najgorszych chwil w moim życiu. Przed moimi oczami ukazało się wspomnienie, gdzie Vecna przyciskał mnie swymi mocami do ściany, aby się do mnie dobrać. Ze strachu zaczęłam szybciej oddychać nie wiedząc jak się zachować. Nagle zostałam opuszczona na ziemię rozgladając się wystraszona po pokoju spojrzałam na przerażoną swoim zachowaniem i wszystkim innym El, która rozpłakała się jeszcze bardziej.
Ledwo podnosząc się z ziemi z tą cholerną nogą dotarłam spowrotem do El patrząc jej w oczy przepełnione strachem i teraz także poczuciem winy.
- Prz... Przepraszam... - szepnęła cicho zalewając się łzami jeszcze bardziej. Powoli i delikatnie dotknęłam jej dłoni splatając je ze sobą w lekkim uścisku.
- To nie twoja wina... El proszę powiedz mi co się stało. - Powiedziałam cicho cały czas przypatrujac się dziewczynie. Ta cała zapłakana szlochając zaczęła mi cicho odpowiadać z przerwami na złapanie oddechu.
- H... Harry... i J-John... oni... oni mnie... - Po przejżeniu całego stanu dziewczyny i jej stanu w jakim się akutalnie znajduje odrazu się domyśliłam co te sukinsyny zrobiły. Przytuliłam bez namyslu dziewczynę, która odrazu się we mnie wtuliła nie wiedząc dokładnie jak w tym momencie zareagować. Zebrała się we mnie złość, rozpacz, żal, współczucie i chęć zemsty. Te cholerne sukinsyny. Oni ją zgwałcili...
------------------------------------------------------------
Well
To był pomysł princes123305
Więc tym razem nie pod mój adres zawitajcie.
To nie koniec traumy. Za mało poprostu miejsca i czasu na pisanie dalej w tym rozdziale.
Pozdrawiam <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top