[3,0] - Miasta Bliźniacze
Zbliżało się południe. Słońce świeciło wysoko nad horyzontem, zalewając miasto swoim blaskiem. Aventa tętniła życiem, tłumy mieszkańców przewijały się jej ulicami, tworząc niebywały chaos. Wszystko z powodu targu, który odbywał się właśnie tego dnia.
Hałas wozów i przechadzających się ludzi niósł się echem po kamiennym bruku. Rynek był niemal po szczyt zastawiony przeróżnymi straganami i namiotami, przed którymi kupcy rozkładali swoje pokazowe towary i dobijali targu z zainteresowanymi przechodniami. Rzemieślnicy spoza miasta również przyjeżdżali w dni targu do największego miasta w okolicy, by zdobyć nowych klientów i więcej zarobić. W takie dni w Avencie można było kupić i sprzedać wszystko, a nie zdarzało się to często.
Yoongi miał nadzieję, że uda mu się uniknąć hordy kupców i naciągaczy, gdy przyjadą do Aventy, jednak nie mógł mylić się bardziej. Teraz jednak już nie było odwrotu, mimo wszystko żałując w duchu, że wcześniej nie zapytał nikogo, czy przypadkiem nie zbliża się dzień handlu, który w każdym mieście w kraju odbywał się w innym terminie. Nawet gdyby postanowił się zaszyć w wynajętym pokoju do wieczora, wciąż gwar z ulicy działałby mu na nerwy. Do tego musiał zrobić rozeznanie po tym, co wczoraj usłyszał od swojego klienta.
Nie miał pojęcia, dlaczego dał się wciągnąć w szukanie mordercy następców, ale nie miał też zamiaru wracać myślami do tamtej chwili. Rozmowa poszła gładko - dostał zadanie, trochę informacji i niemałą zaliczkę. Powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo materializm wpływał na jego życie, ale do odrzucenia propozycji pracy z tak ogromnym wynagrodzeniem było mu zdecydowanie daleko.
Oczywiście Taehyung również był świadkiem tej rozmowy, co niesamowicie go nakręciło. Chciał wymierzać sprawiedliwość, złapać tych bezbożników, którzy śmieli zabijać niewinnych ludzi, a przy okazji stać się bohaterem. Wszystkie informacje, jakie podał im zakapturzony mężczyzna, pokrywały się z tym, co zdążył zasłyszeć w karczmie od bardów.
Szczególnie w pamięć zapadł mu fakt, że na dworze w Zan był widziany mężczyzna w płowym płaszczu ze srebrnymi obszyciami. Na barkach umieszczono ponoć jakieś zawiłe znaki, których nikt nie był w stanie zidentyfikować. Do tego identyczny płaszcz widziano w Gurzat. Oba w dzień śmierci dziedziców.
Taehyung kroczył posłusznie u boku swojego opiekuna, lustrując tłum. Dzień międzymiastowego handlu był świetną okazją, by dostać się niepostrzeżenie do miasta. Kim wciąż powtarzał sobie w duchu, aby mieć oczy szeroko otwarte.
- No nareszcie jakiś kowal - mruknął zdenerwowany Min. Wzrostem nie grzeszył, więc w tłumie ludzi o wiele trudniej było mu dostrzec stoisko, którego szukał. Nie wspominając już o szesnastoletnim Tae, który był od niego o prawie głowę niższy, ale za wszelką cenę próbował dojrzeć wśród handlarzy i mieszkańców kogoś podejrzanego.
Podeszli do straganu, przy którym urzędował ogromny, łysy mężczyzna z czarną brodą. Spojrzał na Yoongiego i zmarszczył brwi, przywołując na twarz drwiący uśmieszek.
- Wykałaczka ci się stępiła, rycerzyku? - zaśmiał się gardłowo, a najemnikowi ciśnienie podskoczyło jeszcze bardziej.
Nie był to pierwszy raz, kiedy ludzie bagatelizowali jego siłę, błędnie oceniając jego umiejętności na podstawie wyglądu. Zazwyczaj działało to na jego korzyść, bo łatwiej było mu zaskoczyć zadufanego w sobie przeciwnika. Jednak sprawa miała się inaczej, kiedy był zły. Wtedy takie idiotyczne komentarze denerwowały go jeszcze bardziej.
Postanowił się zademonstrować swoje umiejętności, nie mając zamiaru dać kowalowi satysfakcji. Wyjął miecz z pochwy i z hukiem uderzył rękojeścią o stół, który zatrząsł się i po chwili runął w dół. Przechodnie od razu odwrócili głowy w stronę, z której dobiegł ich hałas, posyłając zdezorientowane lub przerażone spojrzenia najemnikowi i stojącemu za jego plecami chłopcu. Taehyung skulił się zażenowany, pod wpływem nieprzychylnych spojrzeń, dodatkowo słysząc ciche chichoty handlarzy z pobliskich stoisk. Cóż, nieszczęście konkurencji cieszy najbardziej.
- Można tak powiedzieć - warknął Yoongi, patrząc wyzywająco na zszokowanego kowala.
- Jak ty-
- Robisz porządną robotę, czy mam iść szukać dalej? - przerwał brodatemu próbę zadania pytania, na które i tak by nie odpowiedział.
- Najlepszą! - krzyknął kowal, wyrzucając ręce w górę. - Ale za odpowiednią ilość złota!
W tym momencie Taehyung wyłączył się z rozmowy, odwracając tyłem do straganu i wpatrując się w rynek. Pełno tu było zabieganych handlarzy, kobiet oglądających materiały i warzywa, ale również i strażników miejskich. Pierwotnie mieli pilnować porządku, ale tak naprawdę włóczyli się wzdłuż straganów, oglądając towary ramię w ramię z mieszkańcami.
Nie rozumiał, co było takiego niezwykłego w tych wszystkich towarach, że ludzie nie mogli oderwać od nich wzroku, rozprawiając o nich głośno z przyjaciółmi czy przypadkowymi osobami. Zwłaszcza, jeśli chodziło o mieniące się materiały krawieckie, zwierzęce skóry i biżuterię. Nie chciał jednak kwestionować zachowania innych ludzi, po prostu z zaciekawieniem obserwując ich reakcje i słuchając kłótni targujących się handlarzy. Było coś sielskiego i pięknego w takim gwarze. Stonowane kolory kobiecych sukni, towary błyszczące się w promieniach słońca, przeróżne, pięknie pachnące wyroby.
Nagle ktoś potrącił go ramieniem, wyrywając z zamyślenia. Chłopak cofnął się o kilka kroków, na szczęście nie wpadając na nikogo za nim. Podążył wzrokiem za oddalającą się szybko sylwetką i od razu zalała go fala nieprzyjemnego gorąca.
Mężczyzna w płowym płaszczu ze srebrnymi obszyciami i skomplikowanymi emblematami na ramionach lawirował w tłumie, zaraz mając zniknąć Taehyungowi z oczu.
Szatyn był pewny, że to właśnie o takiej szacie wspominał wczoraj klient Mina. Zerknął przez ramię na Yoongiego, wciąż wykłócającego się z kowalem o cenę naprawy miecza, po czym zdecydował się podążyć za podejrzaną postacią. Nie miał przecież czasu na odciąganie bruneta od straganu i tłumaczenie mu wszystkiego, tym bardziej, że jego opiekun chwilę temu zniszczył kowalowi stół, co pewnie nie ujdzie mu na sucho. Musiał działać szybko.
Starając się nie zwrócić na siebie uwagi, podążył tam, gdzie kilka sekund temu zniknęło podejrzane odzienie. Przedarcie się przez tabuny ludzi okazało się jednak trudniejsze, niż by się spodziewał. Co rusz ktoś go odpychał czy wyzywał za "brak kultury". Kiedy ni stąd ni zowąd drogę zastawił mu wóz i już miał wybuchnąć ze złości, kilka metrów przed nim dało się słyszeć jakieś gwałtowne poruszenie.
Ludzie wykrzykujący "złodziej!" czy "straż!" skutecznie skierowali chłopaka w odpowiednie miejsce - gdy wybiegł z tłumu, udało mu się zarejestrować znikającego między straganami złodzieja. Co prawda nie miał na sobie płowego płaszcza, ale w tamtym momencie się to nie liczyło. Ktoś został okradziony, a zanim gwardziści zorientowaliby się w sytuacji, przestępca już dawno by uciekł. Dlatego Taehyung ruszył prosto za nim.
Na szczęście tłok tym razem działał na korzyść Tae, znacznie spowalniając złodzieja, którego Kim był coraz bliżej i bliżej. Gdy zmęczony uciekinier wpadł w końcu w jedną z bocznych uliczek, Taehyung był tuż za nim. Wystarczyła jedynie chwila, a szatyn już łapał zbiega za tył ubrania, przewracając z hukiem na ziemię.
- Mam cię! - wykrzyknął, szarpiąc się z nieznajomym i wyrywając mu sakwę, którą ten najpewniej komuś zwinął. Moment nieuwagi wystarczył, by Tae oberwał nieco koślawy, ale silny cios w szczękę. Zamroczyło go, a w tym czasie złodziej zdążył rzucić się do ponownej ucieczki, zostawiając jednak swoją zdobycz z Kimem. Chłopak jęknął, starając się rozmasować twarz. Przymknął oczy i w duchu już zaczął świętować zwycięstwo - jak zwykle za wcześnie, bo właśnie wtedy w uliczkę wpadli dwaj uzbrojeni gwardziści z ogromnymi halabardami w rękach.
- Ani kroku dalej, rabusiu! - krzyknął jeden, wyciągając broń w stronę Taehyunga, który przełknął głośno ślinę.
- To nieporozumienie, ja tylko-
- Milcz! - przerwał mu drugi strażnik, podchodząc bliżej. - Za swoje zbrodnie odpowiesz przed sądem!
Gwardzista już miał sięgać po sakwę i przerażonego Taehyunga, chcąc związać go grubym sznurem, który odpiął od pasa, gdy nagle zza jego pleców rozległ się melodyjny, ciepły głos.
- Odsuńcie się, chcę go zobaczyć.
Zdziwieni żołnierze posłusznie rozstąpili się, a między nimi ukazał się mężczyzna o niebywałej urodzie. Taehyung patrzył na niego zdecydowanie zbyt długo i zbyt natarczywie, jednak nie mógł poradzić nic na to, że nie dało się tak łatwo wyjść z podziwu dla stojącej przed nim postaci. Mężczyzna odziany w drogie, eleganckie szaty nie tylko wyróżniał się wśród szarego mieszczaństwa swoim strojem i nieskazitelnie piękną cerą, ale również jasnym kolorem włosów, zupełnie niespotykanym w tej części kraju. Cała jego osoba niemal błyszczała się w letnim słońcu niczym kłosy dojrzałej pszenicy. Biła od niego aura, odpowiednia jedynie osobom królewskiego bądź wysokiego szlacheckiego pochodzenia, przez co Taehyung od razu poczuł do niego dziwny, niewytłumaczalny respekt.
Mężczyzna podarował Kimowi tylko jedno spojrzenie, aby zmarszczyć brwi w geście irytacji.
- To nie on mnie okradł, idioci - stwierdził, wywracając oczami. - Możecie odejść, ten chłopak wykonał waszą robotę znakomicie.
- Ale Panie... - jeden z uzbrojonych mężczyzn już miał oponować, jednak szybko mu przerwano.
- Odejść - warknął zniecierpliwiony blondyn, a gwardziści pokornie skłonili się i wyszli z uliczki, zostawiając go z Taehyungem samego.
Mężczyzna westchnął głośno, spoglądając z powrotem na Kima, który wciąż wpatrywał się w niego, jak w obrazek. Nie robiło to już na nim żadnego wrażenie - ludzie od zawsze podziwiali go niczym najnowsze dzieło Michała Anioła.
- Czyli... to ciebie okradziono, panie? - zapytał niepewnie Tae, a gdy otrzymał potwierdzające skinienie głową, podniósł się prędko do klęczek i wyciągnął przed siebie ręce ze sponiewierana sakwą. - W takim razie oto pańska własność, którą mam przyjemność zwrócić w prawie nienaruszonym stanie, z pełną zawartością.
- I bardzo dobrze. Jak ci na imię, odważny chłopcze? - mężczyzna zabrał zdobiony worek, muskając opuszkami palców dłonie Kima. Jego skóra była tak gładka, że przyprawiła chłopca o dreszcz.
- Taehyung, Panie - powiedział z głową pochyloną w dół.
- Wstań, Taehyungie - zwrócił się do niego, zdrabniając jego imię, a gdy młodszy wykonał polecenie, blondyn kontynuował - Ta sakwa jest wielokrotnie więcej warta niż twoje życie, dlatego za jej odzyskanie jestem ci winien przysługę.
Młody mężczyzna sięgnął do swojej dłoni, przyozdobionej mnóstwem pierścieni, zdejmując jeden z nich i podając go Kimowi.
- Nazywam się Park Jimin i jestem jedynym wyzwolonym królewskim nałożnikiem od kiedy dynastia Jeon sprawuje rządy w Avencie, a oto dowód mojej wdzięczności - powiedział z powagą, po chwili odwracając się plecami do zagubionego Kima, który uważnie śledził każdy ruch mężczyzny. - Jesteś sprytnym chłopcem, Taehyungie. Jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebował pomocy, znajdziesz mnie. Oddasz mi wtedy pierścień, a ja spełnię każdą twoją prośbę - rzucił przez ramię i odszedł, by zająć się swoimi sprawami, które przerwał złodziejaszek.
A oniemiały Taehyung stał w bezruchu jeszcze długo po tym, jak ostatnie kosmyki jasnych włosów zniknęły za winklem pierwszego budynku.
***
Gdy Seokjin ocknął się na środku malutkiej polany, miał wrażenie, jakby to nie on kierował własnymi ruchami. Owszem, kiedy chciał żeby prawa ręka się uniosła, ta wykonywała jego polecenie, ale jakby z lekkim opóźnieniem i oporem. Po jakimś czasie to dziwaczne uczucie zniknęło. Odzyskawszy pełną kontrolę nad swoim ciałem, wstał nieśpiesznie. Rozejrzał się wokół, próbując zlokalizować cokolwiek innego niż gęste drzewa i fragment łączki, na którym się znajdował.
Mag westchnął, odgarniając lecące do oczu, rozczochrane włosy. Coś tu mu mocno nie grało. Wyczuwał jakąś dziwną moc, z którą nigdy wcześniej się nie zetknął. Podszedł na skraj polany, ale nagle coś odrzuciło go z hukiem do tyłu. Wylądował tyłkiem na, na szczęście, miękkiej trawie, ze zdziwieniem patrząc przed siebie. Od miejsca, w którym przed chwilą zderzył się ze niewidzialną ścianą, pulsowało czarno-czerwone światło rozchodząc się po całej kopule obejmującej polanę. Kilka sekund później smugi zaczęły się rozmywać, pozostawiając jedynie przyjemny widok na leśny gąszcz.
- Czarna magia, jak cholera - mruknął Seokjin sam do siebie.
Ponownie się podniósł i wymierzył w stronę kopuły jednym ze swoich najmocniejszych zaklęć atakujących. Błyskawica przepłynęła przez jego palce i gdy już miała wystrzelić, cała moc nagle jakby zgasła. Kim syknął niezadowolony, zaraz próbując czegoś mniej elektrycznego, co nie wymagało tak dużo mocy do stworzenia, a było równie skuteczne. Ostry sopel lodu poszybował w stronę niewidzialnej ściany, ku rozczarowaniu Seokjina po prostu się od niej odbijając i upadając na trawę, tak jak on kilka chwil wcześniej.
Fuknięcie przepełnione irytacją opuściło jego pulchne wargi, patrząc jak sopel lodu powoli roztapiał się wśród zielonych źdźbeł. Czuł się niebywale zmęczony, a przecież nie zużył niewidomo jak dużo energii. Z drugiej strony domyślał się, że pewnie takie było działanie kopuły. Nie tylko miała go zatrzymać w miejscu, ale i osłabić, żeby przypadkiem nie zdołał się wydostać.
- Chuj ci w dupę, kimkolwiek jesteś - warknął, myśląc o tym, kto mógł go tutaj zamknąć.
Zaraz przyjął bojową postawę i zaczął po kolei próbować wszystkich zaklęć, które mogły mu pomóc. W końcu musiał się stąd jakoś wydostać albo przynajmniej osłabić kopułę. Z każdym kolejnym atakiem, który spełzał na niczym, czuł się tylko bardziej sfrustrowany i przytłoczony zmęczeniem, ale nie zamierzał przestawać.
Seokjin nigdy nie poddawał się łatwo i lepiej, żeby ten, kto ośmielił się go tutaj zamknąć, dowiedział się o tym prędzej niż później.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top