[20,0] - Marzenie

Yoongi nie wiedział, na kogo był bardziej wściekły.

Na siebie - bo pozwolił sobie na chwilę nieuwagi, która doprowadziła do tragedii.

Na obcych jeźdźców, którzy panoszyli się po lesie i z którymi zapewne nie miałby szans w otwartej walce.

Na siły rządzące tym światem - bo ciągle miał przez nie pod górkę.

Na Agafię, bo jak zwykle miała rację.

Czy może na Jimina, który dał się porwać.

Po raz pierwszy błogosławił jednak brak opadów w tej części kraju, bo od trzech dni byli w stanie jechać po śladach ciężkich koni. Głębokich odcisków kopyt nie dało się pomylić z niczym innym, podobnie jak czarnego, śmierdzącego pyłu, pozostawionego przez jeźdźców na drodze.

Jednak pomimo szaleńczego tempa, które narzucili swoim koniom, Yoongi, Taehyung i Jeongguk wciąż, zdawałoby się, nie zbliżali się do porywaczy. A, co gorsza, ślady, po których jechali, zdawały się być coraz starsze, a nie coraz świeższe. Królewicz i Tae mimo to nie zamierzali dać za wygraną, o czym Min codziennie się przekonywał. Był wręcz pewien, że gdyby nie zdecydował się na tę samozwańczą misję ratunkową, chłopcy i tak wymknęliby się w drogę, gdyby tylko spuścił ich z oczu na dłużej niż minutę.

Yoongi zdawał sobie sprawę z tego, że to prawdopodobnie była zwykła pułapka. Bo po co innego obcy jeźdźcy mieliby porywać Jimina, który był najlepszym przyjacielem królewicza? Cieszył się też, że jednak chłopców nie było w obozie, kiedy pojawili się tam barbarzyńcy. Z dwojga złego, to jednak Jeongguk był cenniejszy. Wiedział, że nie powinien myśleć w ten sposób, ale takie były fakty - to za chronienie królewicz był odpowiedzialny, a nie za jego przyjaciela.

Dlaczego więc czuł się cholernie źle, tłumacząc sobie rzeczy w ten sposób?

Czuł się po prostu winny. Nie dość, że dopiero co trochę udało mu się dogadać z Parkiem, to jeszcze doskonale widział smutek i strach o Jimina na twarzach chłopców. Doskonale wiedział, że Jimin musiał dużo znaczyć dla Jeona, a Taehyung polubił ich obu i zdążył się do nich przywiązać.

Yoongi w nerwach zapomniał nawet o tym, co o relacji Kima i Jeongguka powiedział mu Jimin. Nie wspominając o dziwnej, niezręcznej sytuacji, która potem rozegrała się pomiędzy nim i Parkiem. Yoongi sam już nie wiedział, czy żałował tego, że odtrącił Jimina po raz kolejny. Kiedy byli w Arrandzie, Park co rusz próbował się do niego zbliżyć, na co najemnik niby pozostawał obojętny, nie pozwalając blondynowi na zbyt wiele. Jednak nie protestował, gdy czasem delikatna dłoń przesunęła się po jego ramieniu czy torsie, zostając tam zdecydowanie dłużej, niż powinna. Teraz nie mógł być nawet pewien, czy były nałożnik wciąż żył, a to przyprawiło go o jakieś niewytłumaczalnie nieprzyjemne skręty żołądka.

- Musimy się zatrzymać - powiedział nagle, przechodząc do stępa po dość długiej sesji galopu. Jechali na północ wzdłuż rzeki Vrothur, szlakiem wydeptanym przez tajemniczych jeźdźców, a Puszcza Zagubionych majaczyła na zachodzie, niczym złowrogi zwiastun tego, co miało nadejść. Droga zdawała się zbliżać ich do wielkiego lasu, o którym od wieków krążyły nieprzyjemne legendy, a to nie mógł być żaden dobry znak.

Bo jeśli jeźdźcy zniknęli z Jiminem pośród prastarych drzew, to najprawdopodobniej nie byli zwykłymi ludźmi. A po Jiminie nie zostanie nawet najmniejszy ślad.

O Puszczy krążyło wiele legend. Od zawsze mówiono, że ten, kto zapuścił się zbyt daleko, tracił orientację w terenie, rachubę czasu i zmysły. Umierał z wycieńczenia albo strachu, pośród gęstych, ciągle takich samych drzew, które przysłaniały słońce. Oczywiście wielu śmiałków badało las, ostatecznie nigdy z niego nie wracając. Wierzyli, że gdzieś w głębi Puszczy krył się skarb tak cenny, że bogowie postanowili otoczyć go zdradliwym lasem. Inni twierdzili, że w samym sercu lasu, zamiast skarbu, kryło się zło w najczystszej postaci, z którego zrodziły się trzy najpotężniejsze demonice - Timora, Hostila i Violenta. 

Prawdopodobnie nikt poza samym lasem i istotami wyższymi nie znał prawdy.

Yoongi nigdy nie chciał jej poznać, ale wyglądało na to, że będzie musiał - choć w głębi serca miał nadzieję, że gdzieś, na jakimś rozdrożu, jeźdźcy skręcili w stronę rzeki i to tam będą mogli kontynuować gonitwę. Nawet jeśli sam dobrze wiedział, że ostatnie skrzyżowanie dróg minęli kilka godzin temu, a kolejnej okrężnej drogi nie było - ta prowadziła prosto do lasu.

- Nie możemy się zatrzymywać, Jimin nas potrzebuje! - burknął podenerwowany królewicz. Taehyung pokiwał głową, niemo zgadzając się ze starszym chłopakiem.

- Zdaję sobie z tego sprawę, ale to nie zmienia faktu, że nie możemy zajechać koni. Jeśli padną, nie będziemy mieli na czym uciec, gdy już uda nam się odzyskać Parka - Yoongi zmarszczył gniewnie brwi, dając chłopcom tylko kilka sekund na zerknięcie na zlane potem konie. W miejscach, gdzie wodze stykały się z szyjami zwierząt, zaczęły powstawać kłęby brudnej piany, która toczyła się również ze zmęczonych wędzidłami pysków.

Chłopcy, wreszcie zauważając stan zwierząt, przestali popędzać konie łydkami, dając im dłuższe wodze. Rumaki oddychały ciężko, co rusz parskając. Kasztanka zatrzymała się nawet na chwilę, próbując położyć i wytarzać, nie zważając na Kima w siodle, ale na szczęście szatyn w porę pogonił ją do przodu, ratując własny tyłek przed upadkiem. Stępowali ponad kwadrans, dopóki zwierzęta nie uspokoiły oddechu, by móc się spokojnie zatrzymać na skraju polany. Kilka niskich drzew rzucało upragniony cień na niską trawę przy drodze, więc właśnie tam postanowili odpocząć, kryjąc się przed zachodzącym słońcem.

Zanim oporządzili i napoili konie w pobliskiej odnodze rzeki, ściemniło się na tyle, by pierwsze drzewa Puszczy Zagubionych zaczęły wydawać się Taehyungowi jeszcze bardziej złowrogie, niż w dzień. Chłopak również obawiał się, że będą musieli wjechać do lasu, ale starał się myśleć pozytywnie - miał nadzieję, że, jeśli nawet będzie taka konieczność, to wyjadą stamtąd cali i to w czwórkę.

- Ta droga prowadzi prosto do Puszczy. To mniej niż pół dnia drogi w jedną stronę, dlatego skoro świt pojadę na zwiady, a wy zostaniecie tutaj, jasne? Ukryjecie się z dala od koni, na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał was dopaść - oznajmił Yoongi, siadając ciężko na ziemi. Taehyung i Jeongguk siedzieli niedaleko, zajadając się ostatnimi sucharami, które udało im się kupić w Arrandzie.

- Ta droga nie prowadzi prosto do Puszczy - odezwał się Jeon. - Prowadzi do starej posiadłości letniej poprzedniej dynastii rządzącej Miastami Bliźniaczymi.

- Skąd to wiesz? - spytał zaciekawiony Kim.

- Musiałem się o tym uczyć. Mimo że nawet nie wychodziłem z zamku, to znam niemal na pamięć mapę całego kraju. Posiadłość została obsadzona lasem, by sprawiać wrażenie, że jest częścią Puszczy. Ludzie zaczęli jej unikać, w obawie, że może być nawiedzona. Sama rodzina królewska przestała tam wyjeżdżać, preferując nadmorskie klify. O posiadłości w lesie niemal zapomniano. To może być dobra kryjówka dla naszych wrogów.

Yoongi westchnął, przetwarzając słowa Jeona. Królewicz mógł mieć rację. Byłoby to im na rękę - nie musieliby dłużej szukać wiatru w polu, ślepo podążając za śladami. Z drugiej strony niczego nie mogli być pewni.

- Tak czy siak, ja jadę, wy zostajecie - powiedział tylko, kładąc się na plecy. - Odpocznijcie. Jeśli wrócę z Jiminem, najpewniej będziemy musieli się szybko ulotnić.

Taehyung i Jeon skinęli głowami, posyłając sobie porozumiewawcze spojrzenia.

Oczywiście, że nie zamierzali puścić Yoongiego samego. Jednak na razie starszy nie musiał o tym wiedzieć.

***

Jeongun, od kiedy pamiętał, chciał mieć władzę. Uwielbiał czuć się lepszym od innych, pomiatać służbą, wygrywać walki. Nic nie smakowało dla niego tak dobrze, jak cudza porażka.

Od kilku dni był w doskonałym humorze - jego żałosny braciszek wyjechał w siną dal, zapewne tylko po to, by dać się zabić jakimś przypadkowym zbójcom. Może i uczył się fechtunku, ale sam nie miał szans w walce z kilkoma przeciwnikami, Jeongun znał jego zdolności. Do tego były nałożnik tylko utrudniałby mu zadanie. Nawet jeśli królowa wysłała za tym dzieciakiem jakiegoś przypadkowego najemnika, który napatoczył się dosłownie pod ich nogi, Jeongun był pewien, że brat już mu nie zagrażał w żaden sposób.

Nie żeby kiedykolwiek było inaczej.

Dostojnie kroczył kolejnymi korytarzami zamku, mijając pozapalane latarnie, które rzucały różnokształtne cienie na rzeźby i obrazy zdobiące przejścia. Strażnicy i służba kłaniali mu się, doskonale wiedząc, jak sroga kara mogła ich spotkać za przypadkowe znieważenie następcy tronu. Szczególnie tak dumnego, jak Jeon Jeongun.

Po szybkiej wizycie w łaźni, z uśmiechem i w sypialnej szacie, udał się się do swojej komnaty. Trzask drzwi oddzielił go od reszty zamku chwilę później, pozostawiając go w pokoju zupełnie samego - a przynajmniej tak myślał.

- Jesteś ostatnio bardzo zabiegany, Panie - królewicz usłyszał nagle tuż za sobą nieznajomy głos. Odwrócił się gwałtownie w stronę biblioteczki, przy której stał obcy, białowłosy mężczyzna. - Ciężko cię złapać, by porozmawiać z tobą w cztery oczy.

Postać majaczyła mu w cieniu tak, jakby co chwilę rozlewała się w ciemną, bezkształtną mgłę, by zaraz znów przybrać ludzką formę. Dopiero gdy mężczyzna wyszedł z mroku, Jeongun był w stanie dostrzec go wyraźnie.

- Jak tutaj wszedłeś? - warknął niemiło chłopak, zerkając ukradkiem w stronę okna. Tuż obok niego w specjalnym uchwycie, stał jeden z mieczy Jeona, którego mógłby dobyć, by bronić się przed białowłosym. - Ani kroku dalej! Mów albo zawołam straże!

- Spokojnie, Wasza Wysokość. Towarzystwo nie będzie nam potrzebne. Nazywam się Kim Seokjin - wyjaśnił mężczyzna, na co królewicz ponownie gniewnie zmarszczył brwi. - Jestem magiem i... mam pewne... marzenie.

- Marzenie? - prychnął książę. - Nie rozśmieszaj mnie. Jak wlazłeś do mojej komnaty? Kogo przekupiłeś?

- Jak już wspomniałem, jestem magiem. Dostanie się tutaj nie było dla mnie wielkim wyzwaniem - uśmiech rozciągnięty na ustach Kima sprawił, że Jeongun poczuł dziwny dreszcz, przechodzący przez jego ciało. - Chciałbym ci zaproponować układ. Układ, na którym obaj skorzystamy, gdy moje marzenie nareszcie się ziści.

Jeongun mierzył mężczyznę niepewnym wzrokiem, gdy ten zaczął bez oporów przechadzać się po jego komnacie. Stukot drogich butów na obcasie rozbrzmiewał aż nazbyt wyraźnie, odbijając się od prawie łysych ścian pomieszczenia. Seokjin zdawał się rozglądać po pokoju ze swojego rodzaju zaciekawieniem, dopóki nie zatrzymał się nagle przy biurku, na którym leżało kilka dokumentów. Obrócił się przodem do chłopaka, ponownie się uśmiechając i rozkładając ramiona tak, jakby chciał, by królewicz wpadł w nie, niczym łowna zwierzyna w sidła.

- Pragniesz władzy, prawda? - dopytał, mimo że doskonale znał odpowiedź. Oczy Jeonguna zaświeciły się na samo wspomnienie domniemanej potęgi. - Mogę ci ją dać, jeśli zgodzisz się ze mną współpracować. Jest dosłownie na wyciągnięcie ręki, Wasza Wysokość.

Mag, zgodnie ze swoimi słowami, wyciągnął dłoń w stronę królewicza. Pierścienie, zdobiące jego palce zalśniły niebezpiecznie w świetle księżyca, wpadającym przez okno, gdy młodszy sięgnął do nich niepewnie.

- W takim razie opowiedz mi o swoim marzeniu, Kim Seokjinie - odparł.

W końcu dokładnie tego pragnął - władzy. 






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top