[19,0] - Nieznajomi
Jimin, gdy tylko się ocknął, nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdował. Ciągłe podrzucanie, smród, hałas i ciemność, która nie chciała ustąpić, mimo że niemal od razu otworzył oczy szeroko, sprawiały, że miał ochotę zwymiotować z powodu nieprzyjemnych doznań i strachu. Wspomnienia mazały mu się, kiedy na siłę próbował znaleźć w nich jakiś punkt zaczepienia. Tępy, pulsujący ból karku również skutecznie mu w tym przeszkadzał, nie dając skupić myśli.
Nie wiedział, ile minęło, zanim dotarło do niego, że wszechobecny hałas, to tętent końskich kopyt. Mogło minąć kilka minut, ale równie dobrze i godzina, bo blondyn absolutnie stracił rachubę czasu. Rozpoznanie dźwięku sprawiło, że Park w końcu uświadomił sobie, co się z nim działo.
Pamiętał, jak powoli rozczesywał lekko spoconą, siwą sierść swojego wierzchowca, który, jak nie on, ciągle niespokojnie przestępował z jednej strony na drugą. Koń zazwyczaj stał grzecznie, dlatego Jimin zaczynał się denerwować, a wręcz irytować.
- Co z tobą, mały? - mruknął wtedy, głaszcząc siwka uspokajająco po łopatce. Przesunął wzrokiem po sylwetce zwierzęcia, ostrożnie zaglądając mu pod brzuch. - Jakiś giez gdzieś cię gryzie?
Koń nie odpowiedział, tylko znowu cofnął się o kilka kroków, by zaraz z powrotem ruszyć do przodu, niespokojnie fukając kilka razy. Trójka pozostałych wierzchowców wtórowała mu za każdym razem, również kręcąc się między drzewami, do których zostały przywiązane. Wyglądały, jakby bardzo chciały uciec, mimo że Jimin nie widział powodu, dla którego mogłyby czuć się zagrożone. Owszem, mogły wyczuć jakieś dzikie zwierzę, ale wątpił, by to podeszło do miejsca, w którym dało się wyczuć zapach człowieka.
Rozejrzał się jeszcze raz, mając wrażenie, że nagle zrobiło się o wiele zimniej, niż powinno. Chłodny wiatr targnął jego cienką, bawełnianą koszulą, jakby chciał zerwać ją z ciała byłego nałożnika. Blondyn szybko objął się własnymi rękoma, delikatnie pocierając ramiona i kuląc się w sobie. Ruszył w stronę bagażu, żeby odnaleźć jakąś cieplejszą odzież, ale zanim dotarł do skórzanych toreb, usłyszał odgłos nadjeżdżających koni.
Wystraszył się. Nikt normalny nie jeździł tak szybko o zmroku, a jeźdźcy zdawali się zbliżać w ogromnym tempie. Z powrotem rzucił się w stronę koni, żeby spróbować je uspokoić. Rozbili obóz kilka metrów od drogi, ale las był na tyle gęsty, że przejezdni nie powinni go zauważyć, o ile wierzchowce nie będą zbyt hałasować. Te jednak, jak na złość, zaczęły rżeć i stawać dęba, gdy tylko pomiędzy drzewami zamajaczyły czarne plamy, którymi byli obcy jeźdźcy.
Jimin przełknął nerwowo ślinę, nie mając pojęcia, co mógłby zrobić. Jeśli byli to rabusie albo, co gorsza, ludzie, którzy polowali na dzieci władców, nie miał nawet jak dać znać Taehyungowi i Jeonggukowi, żeby przypadkiem nie wpakowali się teraz do obozu. Zerknął szybko w gąszcz, gdzie kilkanaście minut wcześniej zniknął Yoongi, ale wołanie o pomoc w tym momencie tylko by go zdradziło. Wciąż łudził się bowiem, że nieznajomi przejadą obok, nie zauważając go.
Kiedy jednak kare, ogromne konie, otoczone kłębami czarnego dymu, zaczęły zwalniać przy samym obozie, stracił wszelką nadzieję. Zacisnął dłoń na rękojeści sztyletu, który trzymał za paskiem, chociaż szczerze wątpił, żeby coś mu to dało. Nie był wojownikiem, a do tego nie wiedział, czy w ogóle byłby w stanie kogokolwiek zabić.
Jimin nigdy wcześniej nie widział takich koni. Były o wiele większe od wierzchowców, a nawet od koni pociągowych, które znał. Żaden nie miał nawet najmniejszej odmiany, ani na pysku, ani na potężnych nogach. Rumaki od pęcin w dół tonęły w czarnej mgle, a ich oczy lśniły niebezpiecznym, czerwonym blaskiem. Jimin nie miał pojęcia, skąd brała się owa mgła, ale jej opary, które zaczęły docierać do jego nozdrzy, zdawały się pachnieć spalenizną. Niczym węgiel i siarka. Nieprzyjemny zapach drażnił jego nos, a kolejna chmura dymu poleciała w jego stronę, gdy pierwszy z jeźdźców zsiadł ze swojego konia, rozbryzgując mgłę na boki.
- Min zostawił cię samego? Co za idiota - powiedział mężczyzna niskim, zachrypniętym głosem. Był prawie dwa razy większy od Parka, podobnie jak jego towarzysze. Jimin widział tylko długą brodę i ciemny strój, którego kaptur zakrywał twarz zbója, ale był niemal pewien, że mężczyzna pochodził z północy. Najpewniej z okolic Zarajou, czy też Therador.
- Czego chcecie? - zapytał, unosząc wysoko podbródek. Nie miał zamiaru wyglądać, jak zastraszony kundel, mimo że panika niemal rozrywała go od środka.
Barbarzyńca zaśmiał się ochryple, podchodząc do Parka. Sięgnął po topór, który dotychczas spoczywał w pochwie na jego plecach i zamachnął się w stronę blondyna.
Jimin był pewien, że nie uniknie ciosu, dlatego jedynie zasłonił się rękoma. Ból jednak nie nadszedł, a przynajmniej nie dla niego. Siwy koń, który dotychczas kręcił się za Jiminem, zakwilił żałośnie, kiedy ostrze topora rozdarło jego brzuch. Zwierzę przewróciło się, plącząc o własne nogi, płosząc przy tym pozostałe trzy, które panicznie próbowały oddalić się od wielkiego mężczyzny.
- Przestań! - krzyknął Jimin, ale to nie powstrzymało obcego mężczyzny, który zadał koniowi kolejny cios, tym razem odrąbując mu głowę. - Przestań, słyszysz?!
- Teraz już tylko ulżyłem mu w cierpieniu, Wasza Wysokość - wyjaśnił prześmiewczo barbarzyńca.
Jimin już miał znowu zacząć krzyczeć, licząc na to, że Yoongi był już gdzieś niedaleko i przyjdzie mu z pomocą. Jednak gdy dotarł do niego sens słów nieznajomego, zamrugał zdziwiony tym, że mężczyzna go zatytułował. Teraz mógł już być pewien, że to faktycznie ich wrogowie, a nie przypadkowi zbójcy. Nie wiedział tylko, dlaczego barbarzyńca mówił do niego, jak do...
"Oni myślą, że to ja jestem dziedzicem" dotarło do niego. Kiedy obcy mężczyzna miał już zranić przerażoną kasztankę, która odwróciła się do niego tyłem z zamiarem kopnięcia barbarzyńcy we własnej obronie, Jimin postanowił, że nie będzie wyprowadzał przestępców z błędu.
- Chcecie mnie, więc przestań zabijać niewinne zwierzęta! - zażądał, na co barbarzyńca odwrócił się w jego stronę zaciekawiony.
- Czyli domyślasz się, kim jesteśmy? Nie panikujesz, nie wołasz o pomoc? - zapytał, a reszta dotychczas milczących mężczyzn zaśmiała się cicho.
- Oszczędź konie, a pastw się nade mną. Chyba o to wam chodzi, prawda? - warknął Jimin, gdy zbój powoli podchodził do niego, rozdzierając spierzchnięte, wąskie usta w uśmiechu.
Wielka ręka otoczyła twarz Jimina od lewej strony, a Park, przygotowany na utratę życia, przymknął oczy. Kiedy jednak barbarzyńca nie skręcił mu karku, a jedynie szarpnął go za włosy, jęknął z bólu, dając się pociągnąć w stronę karych rumaków.
Zerknął ostatni raz na martwego siwka i przerażoną trójkę pozostałych koni, zanim inny mężczyzna nie nałożył mu worka na głowę, a drugi nie związał rąk.
Właśnie wtedy poczuł tępy ból w karku, a potem najwyraźniej stracił przytomność, bo nie pamiętał nic więcej. Nie potrafił nawet zgadywać, ile był nieprzytomny. Mogły to być dni, godziny, nawet minuty. Konie nie zwalniały, a chociaż Jimin nie był zadowolony z tego, że niczego nie mógł zobaczyć, to przynajmniej okropny smród spalenizny, ulatujący spod kopyt zwierząt, nie doskwierał mu aż tak bardzo.
Zastanawiało go, kim mogli być jego oprawcy. Z wyglądu może i przypominali mieszkańców północnych gór, ale Jimin coraz bardziej zaczynał podejrzewać, że nie byli oni normalnymi ludźmi. Byli zbyt wielcy, nawet jak na barbarzyńców z Zarajou, a do tego te dziwne konie... skąd mogli je mieć?
Nagle jeźdźcy gwałtownie zatrzymali się. Jimin uderzył głową w przytroczony do siodła bagaż, a przynajmniej tak mu się wydawało, przez co kolejna salwa bólu w karku rozpłynęła się w dół jego kręgosłupa. Stęknął cicho, a chwilę później poczuł już duże ręce, które szybko rozwiązały sznury oplecione wokół pasa i nóg Parka. Wcześniej nawet nie zwrócił uwagi na to, jak mocno związany był, by przypadkiem nie ześlizgnął się zza siodła podczas podróży, ale teraz wyraźnie czuł, że ślady po wiązaniach pozostaną na jakiś czas na jego ciele.
Jeden z mężczyzn przerzucił sobie byłego nałożnika przez ramię, ale Jimin od razu zaprotestował, próbując przy okazji "nieumyślnie" kopnąć barbarzyńcę.
- Postaw mnie, potrafię sam iść - warknął dość głośno, żeby mieć pewność, że nieznajomy na pewno usłyszy go przez materiał worka, który wciąż spoczywał na głowie blondyna.
Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz mężczyzna faktycznie zestawił Jimina na ziemię. Worka jednak ciągle nikt mu nie zdjął i kiedy Park już miał zażądać również tego, został dość silnie popchnięty w nieznanym sobie kierunku. Ktoś chwycił go za związane na plecach ręce i ponownie nim szarpnął.
- Idź i nie chlastaj jęzorem - burknął jeden z barbarzyńców. Nie brzmiał zbyt przekonująco, ale Jimin nie chciał przeciągać struny. Czuł, że na negocjacje jeszcze przyjdzie czas. W końcu nie wieźliby go bez powodu w to tajemnicze miejsce, do tego nie pozwalając mu patrzeć, gdzie tak właściwie się znajdował.
Możliwe, że było to miejsce, w którym planowali go zabić albo złożyć w jakiejś chorej ofierze. Jimin nie wiedział, ale strach niewytłumaczalnie rósł w nim z minuty na minutę. Z każdym ostrożnie stawianym krokiem wypełniało go przerażenie, mimo że starał się zachować spokój. Nie mógł spanikować i wydać się, tym samym zapewne sprowadzając kolejny najazd barbarzyńców na Jeongguka, Taehyunga i Yoongiego. Miał nadzieję, że jeśli się poświęci, to może chociaż oni będą bezpieczni.
Potykał się niemal co chwilę, kiedy powierzchnie, po których prowadził go barbarzyńca, co rusz zmieniały się. Wydawało mu się, że weszli do jakiegoś budynku, bo zimny wiatr przestał smagać go niemal z każdej strony, a do tego zapach starego drewna i kurzu dotarł do niego, będą może nie najlepszą, ale na pewno miłą odmianą dla siarki. Zdradliwe stopnie, a nawet schody, które musiał pokonać po drodze, absolutnie nie ułatwiały mu opanowania nerwów - zaczynał się irytować, a przez to zawsze był skłonny powiedzieć o kilka słów za dużo.
Kiedy dotarli do jakiegoś pomieszczenia, od którego drzwi otwarto przed nim i resztą przybyszy z hukiem, ktoś rzucił go nagle na podłogę. Upadł ciężko na kolana, a gdy tylko spróbował się podnieść, barbarzyńca, który wciąż stał za nim, przytrzymał go za ramiona, nakazując pozostać w takiej, a nie innej pozycji.
- Klęcz - warknął tylko, a Jimin nawet nie zdążył mu odpowiedzieć, do czego już się szykował.
Głos uwiązł mu w gardle, gdy po pokoju rozniosło się echo stukotu obcasów. Jimin wciąż nic nie widział, ale mógłby się założyć, że właścicielem butów musiał być ktoś z wyższych sfer. Szedł nienagannie równo i dynamicznie, odpowiednio komuś o dobrym statusie społecznym. Park spędził ponad połowę swojego życia w pałacu - takie rzeczy rozpoznawał bezbłędnie.
- Zdejmijcie mu worek - dosłyszał miękki głos, którego zupełnie się nie spodziewał. Mężczyzna stał tuż przed nim, wyraźnie mając zbójców na swoje rozkazy.
- Tak jest, Panie - barbarzyńca bez chwili wahania odsłonił Jiminowi widok, od razu z powrotem odsuwając się na bezpieczną odległość.
Jimin przez dłuższą chwilę mrużył oczy, próbując przyzwyczaić się do światła, które nagle zastąpiło ciemność, do której jego źrenice zdążyły się dostosować. Sylwetka stojącego przed nim arystokraty mazała się przez jakiś czas, ale zarys postaci szybko się ustatkował, pozwalając Parkowi skupić wzrok na mężczyźnie.
Był zdecydowanie niższy od swoich podwładnych, ale na pewno wyższy od samego Jimina. Szczupła budowa ciała w połączeniu z szerokimi barkami sprawiała jednak, że Jimin czuł się dziwnie malutki, klęcząc przed nieznajomym. Białe włosy sięgające do połowy policzka wydawały się świecić w blasku promieni słońca, wpadających do małego pokoju przez odsłonięte okna. Kątem oka Park zauważył ciężkie zasłony, biurko i inne, wymyślne meble. Nic mu to jednak nie dawało - wciąż nie wiedział, gdzie był, ani kim był mężczyzna stojący nad nim.
Mężczyzna uważnie mierzył go spojrzeniem, a uśmiech, który gościł na jego twarzy, gdy tylko barbarzyńca ściągnął worek z głowy Jimina, powoli zaczynał ustępować miejsca grymasowi złości. Oczy, dotychczas czekoladowe, pociemniały mu nagle, a czerń wylała się nawet na białka, tworząc naprawdę przerażający obraz.
Jimin wciągnął powietrze nosem, czując zalewającą go od środka panikę, ale na szczęście mężczyzna nagle uniósł wzrok ponad niego.
- Idioci, to nie on! - wrzasnął. - Czy ja wszystko muszę, do cholery, robić sam?!
- A-ale, Panie, to jego Min najbardziej pilnował w Arrandzie i-
- Nie obchodzi mnie to! Mieliście mi przywieść następcę tronu, a nie dziwkę! - krzyknął po raz kolejny, a Jimin otworzył szerzej oczy. Skąd nieznajomy mógł w ogóle wiedzieć, kim był? - Poję was moją mocą tylko po to, żebyście ją marnowali?!
- Pa-panie...
- Zejdźcie mi z oczu, zanim stracę resztki cierpliwości!
Mężczyźni posłusznie niemal biegiem ruszyli w stronę wyjścia z pomieszczenia, a na ich miejsce weszło kilku innych, ubranych tym razem w brązowe szaty.
- Dopilnuj, żeby te półgłówki zostały porządnie przegłodzone, rozumiemy się? - powiedział nieznajomy do kolejnego ze swoich podwładnych, który od razu mu się skłonił, szybko podążając za barbarzyńcami, którzy ulotnili się kilka sekund wcześniej. - Matko, daj mi siłę...
Jimin odważył się unieść wzrok na mężczyznę, który w tym samym momencie zerknął na niego. Wyglądał na wściekłego, ale na jego twarz znowu wpłynął delikatny uśmiech, co, jak na gust Park, nie wróżyło niczego dobrego.
- Gratuluję odwagi, czy czegokolwiek, co tobą kierowało, gdy zdecydowałeś się podszyć pod Jeona. Twój trud okazał się jednak daremny. Prędzej czy później dostanę dziedzica Aventy w swoje ręce - powiedział z przekonaniem, przekręcając głowę w bok.
- Po moim trupie - odparł hardo Jimin, mimo że głos zatrząsł mu się, gdy tylko otworzył usta.
- Och, bardzo możliwe - zaśmiał się nieznajomy, ponownie spoglądając na któregoś ze swoich ludzi. - Weź go do zwiadowców, niech robią z nim, co chcą. Chłopak ma wprawę, a im trochę rozrywki nie zaszkodzi.
Park znowu wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy dotarł do niego sens słów mężczyzny. Chciał już protestować, lub błagać o łaskę, ale zanim zdążył o cokolwiek poprosić, jeden z podwładnych nieznajomego złapał go w pół, przerzucając sobie przez ramię. Wyszedł z nim z pomieszczenia z lekkim trudem, bo Jimin próbował się uwolnić za wszelką cenę, nieskładnie krzycząc na barbarzyńcę, ale zaraz jego głos umilkł w korytarzu, gdy inni mężczyźni zamknęli za nimi drzwi do pokoju.
Białowłosy westchnął głośno, odwracając się w stronę wolnostojącego lustra w kącie pokoju. Strzelił kilka razy szyją, ostatecznie prostując się dostojnie i przez chwilę podziwiając swoją szatę z bogatymi zdobieniami.
- Chyba wyglądam na tyle znośnie, żeby zmiana planów poszła po mojej myśli - stwierdził, powoli przejeżdżając dłonią po swojej klatce piersiowej. - Jeśli umiesz liczyć, licz na siebie, tak?
Zaśmiał się pod nosem, będąc niemal pewnym, że nie znał lepszego powiedzenia. Zaraz potem rozpłynął się w kłębach czarnego dymu, ostatni raz rozpamiętując strach w oczach byłego nałożnika.
Coś pięknego.
Dzień dobry, dobry wieczór, mam dla Was, oprócz rozdziału (który miał być krótki, a wyszedł nawet taki jakiś normalny), rozpiskę "mitologii" do tego ff! (pół roku nie mogłam się zabrać za skończenie jej xd)
Pierwsze zdjęcie to bóstwa, dziewięć głównych (co drugi to facet, bo nie zaznaczyłam tego na rozpisce, no ale), których dzieci (ósemka) są również patronami poszczególnych dziedzin itd.
Na drugim mamy siły nieczyste, demony i wszystko co złe. Trzy siostry zrodzone z chaosu (podobnie, jak główne bóstwa), które dały początek swoim dzieciom - dziesięciu demonom.
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top