[17,0] - Szybcy
Namjoon czuł się tak, jakby wpadł z deszczu pod rynnę.
Był przekonany, że jego wybawca opuści go zaraz po wspaniałomyślnym uratowaniu go z rąk zbójców, ale głęboko się pomylił.
Jung Hoseok ruszył razem z nim w stronę rzeki Eskrus, z niezmiennie uroczym uśmiechem na twarzy opowiadając o okolicznościach, w jakich przyszło mu poznać niedoszłych oprawców Kima. Mężczyzna nie wyglądał na groźnego, ale z tego, co Namjoon zdążył zrozumieć, był on zwykłym najemnikiem, a o tych rudzielec nie miał najlepszego zdania.
Nie raz widział najemników w Zarajou - jeszcze wyższych i szerszych od samego Namjoona. Zazwyczaj wykonywali oni brudną robotę dla wpływowych bogaczy, którzy nie chcieli wzbudzać podejrzeń, wysyłając gdzieś własnych ludzi. Mimo że Jung nie wyglądał na kogoś, kto parał się na codzień zabijaniem za pieniądze, to Namjoon nie był w stanie się rozluźnić w jego towarzystwie, nawet jeśli miał świadomość, że Hoseok kilka godzin wcześniej uratował mu tyłek.
- No, ale wystarczy o mnie - powiedział nagle Jung, szturchając frywolnie Kima w bok, sprawiając tym samym, że biedny chłopak niemal zszedł na zawał przez nagły dotyk. - Po co w ogóle idziesz na południe? Znudziło ci się życie w Forgyardzie?
- Um, właściwie... Pochodzę ze wsi z okolic Zarajou - mruknął Namjoon, kątem oka obserwując reakcję niższego mężczyzny. - Od kilku lat zajmowałem się królewską biblioteką, ale...
Tutaj przerwał na chwilę, zastanawiając się, czy powinien powiedzieć Jungowi prawdę i wyjść na kogoś niespełna rozumu, czy może wymyślić jakąś wymówkę, która pewnie byłaby na tyle słaba, że najemnik od razu wykryłby blef.
Co innego mógł jednak zrobić?
Magia była w tych czasach tematem tabu, od kiedy ludzi obiegła informacja o tym, że magowie postanowili usunąć się w cień i odciąć od ludzi. Zresztą, nigdy nie było o czarach wiadomo zbyt dużo, szczególnie wśród prostych ludzi. O ileż łatwiej było znaleźć tłum chłopów gotowych spalić czarodzieja na stosie (tak na wszelki wypadek, żeby to on nie puścił ich wioski z dymem jako pierwszy), niż chociaż jedną, światłą osobę, która znałaby jakiegoś maga i rozumiała, na czym polegała moc.
-... "ale"? Zrobiłeś coś złego i cię wygnali? Albo uciekasz przed toporem króla barbarzyńców? Tylko nie bajaj, bo nie wyglądasz na złego faceta - Jung widocznie nie mógł wytrzymać dłuższej chwili milczenia, wtrącając swoje trzy grosze.
- Weźmiesz mnie za wariata... - odparł zrezygnowany Kim, na co najemnik parsknął śmiechem.
- Zawsze byłem poszukiwaczem przygód, myślisz, że mógłbym wziąć kogoś za wariata? - wyjaśnił beztrosko Jung, przez co nawet sam Namjoon na chwilę się uśmiechnął. - Chodzi o ten amulet, który kitrasz za koszulą?
Namjoon otworzył szeroko oczy, słysząc bezpośrednie słowa bruneta. Spojrzał na niego przerażony, a Jung tylko wzruszył ramionami.
- No, co? Trochę się odznacza pod koszulą. Nie chciałeś, żeby wpadł w łapy bandytów, więc chyba o to cały ambaras, hm?
- Nie do końca... znaczy... ugh! - Kim zacisnął ręce w pięści. Westchnął głośno, w tym samym momencie decydując się na powiedzenie drugiemu mężczyźnie całej prawdy. Raz się żyje. - Szukam kogoś. Maga. Został uwięziony w Puszczy Zagubionych, sami nie wiemy przez kogo i dlaczego. Skontaktował się ze mną przez przypadek i poprosił o pomoc, dlatego ruszyłem z Zarajou. Pokazywał mi się w takiej fioletowawej mgle i w ogóle! Naprawdę brzmiał, jakby ktoś wysysał z niego energię z każdym kolejnym dniem, ale wczoraj kompletnie zwątpiłem! Widziałem go w Forgyardzie i sam nie wiem już, co o tym myśleć, bo potem znowu pojawił się jako mgła i udawał albo faktycznie nic nie wiedział, o tym, że chodził po rynku. Na początku byłem wściekły. Stwierdziłem, że sobie ze mnie żartował przez cały czas, a ja, jak głupi przez trzy dni gnałem na złamanie karku, by go ratować! Wtedy on doszedł do wniosku, że ktoś go uwięził, żeby móc się pod niego podszywać. To faktycznie może być prawda, ale sam już nie wiem! Bo wiesz, w Forgyardzie widziałem go tak normalnie! Jakby faktycznie było ich dwóch! To jakaś paranoja! A ten amulet kazał mi wziąć z biblioteki, bo okazało się, że skontaktował się ze mną, a chciał z głównym opiekunem biblioteki, który jest moim przełożonym, ale on wyjechał i zostałem tylko ja. Do tego on też jest magiem, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo Seokjin tak powiedział. Nie mam pojęcia, czy mogę mu ufać, ale nie chcę wracać do Zarajou i mieć go potem na sumieniu, szczególnie, jeśli to może mieć jakiś głębszy sens!
Namjoon nawet nie zauważył, gdy nieskładnie wyrzucił z siebie wszystkie wątpliwości, jakie do tej pory się w nim kotłowały. Czuł gorąc na policzkach i suchość w gardle, po tak długiej i emocjonalnej wypowiedzi. Nie chciał zerkać na Junga, żeby przypadkiem nie zobaczyć, jak mężczyzna wyciąga broń, okazując się być jednym z wrogów Seokjina, który od początku próbował znaleźć Namjoona, a ten sam przyznał mu się do tego, kim był i po co podróżował.
- Dobra, ale po co ci ten wisiorek? - spytał jedynie Jung, na co Namjoon znowu się zacietrzewił.
- Miał maskować moje ślady, magiczne, niemagiczne i jakiekolwiek tam mogę zostawić! Nie mam bladego pojęcia o magii, a on chce, żebym pomógł mu się uwolnić i to jeszcze z samego środka Puszczy!
Na krótką chwilę zapadła między nimi niewygodna cisza, przerywana jedynie odgłosami ich równych kroków i szumem wiatru. Namjoon wiedział, że tak czy siak powiedział już za dużo, by teraz z wszystkiego się wycofać, dlatego milczał, czekając na werdykt niższego mężczyzny.
- Namjoon... - zaczął dziwnie Hoseok. - Jesteś pewien, że... no, wiesz... niczego się nie nawdychałeś? Nocowałeś w Forgyardzie, może w gospodzie było dużo pleśni? Ponoć można przez to dostać niezłych urojeń i-
- Mówię poważnie! Na pewno sobie tego nie wymyśliłem, przyrzekam! Nigdy nie ruszyłbym się z biblioteki, gdyby nie chodziło o czyjeś życie! Zawsze dobrze było mi między książkami - wytłumaczył się znowu, tracąc już powoli nadzieję na to, że Hoseok nie spisał go jeszcze na straty.
- Dobra. W porządku - powiedział tylko Jung, zaskakując rudowłosego. - Pomogę ci.
- Czekaj, co? Nie, nie! Ja tylko-... Naprawdę nie musisz, i tak to ja jestem ci winien jakąś pom-
- Cicho siedź! I ruszaj te swoje długie szkity! Do Puszczy Zagubionych piechotą mamy dobry tydzień drogi, a mówię tu o północnej części, tej bardziej niebezpiecznej. Jeśli mamy uratować tego wróża, czy kimkolwiek on tam jest, to lepiej będzie zajść od południa, a skoro jest możliwość, że ktoś mógłby chcieć się nas pozbyć, to musimy być szybcy. - Hoseok chwycił Kima za ramię, ledwie oplatając dłonią jego rękę. - Szybcy, Namjoon!
"Szybcy, Namjoon" - mruknął pod nosem Kim, ostatni raz zerkając na oddalającą się panoramę Forgyardu.
Może jednak powinien był rano zawrócić w stronę Zarajou.
***
Jimin, Yoongi, Taehyung i Jeongguk ostatecznie spędzili w Arrandzie dwie noce, po tym, jak Yoongi dał się namówić Taehyungowi i Jeonggukowi na jeszcze jeden dzień pozostania w portowym mieście. Zdecydowali się wyruszyć następnego ranka, zaraz po wschodzie słońca, by móc zajechać jak najdalej. Nie mieli konkretnego celu, ale Yoongi przeczuwał, że nie powinni zbyt długo zabawiać w jednym miejscu. Skoro spędzili w Arrandzie całe dwa dni, to musieli odjechać daleko.
Na początku długo myślał o tym, gdzie powinni się udać. Podróż na wschód odpadała - jechanie w stronę Zarajou i skalistych gór było czystym proszeniem się o dodatkowe kłopoty. Yoongi wiedział, jacy byli barbarzyńcy i nie miał zamiaru narażać reszty. Zachód również nie wchodził w grę, bo nie mogli krążyć wokół Miast Bliźniaczych, a wręcz powinni trzymać się od nich z daleka. Wyruszenie w morze przez chwilę nawet wydawało się Minowi nie najgorszym pomysłem, ale dobrze wiedział, że ciężko byłoby o jakiś w miarę bezpieczny rejs. Woda była nieprzewidywalna, podobnie jak ludzie, którzy po niej pływali. Jeśli nie zabiłby ich sztorm, to z chęcią uczyniliby to piraci, z którymi Yoongi spotkał się tylko raz i na pewno nie chciał tego powtarzać.
Jedyną rozsądną możliwością wydawała się Yoongiemu jazda na południe. Według niego, dotarcie do Sallaniah konno powinno im zająć trochę poniżej dwóch tygodni, jeśli po oddaleniu się od Arrandy nie zamierzali się spieszyć. Nie chciał też obierać najbardziej okupowanego przez podróżnych szlaku, dlatego wiedział, że lawirując po mniej uczęszczanych drogach, znacznie przeciągnie czas ich podróży. Pod Sallaniah mogliby uzupełnić zapasy i ruszyć dalej, żeby nie pojawiać się w samym Mieście na Jeziorach i nie rzucać w oczy. A potem?
Cóż, "potem" to dobre słowo.
Yoongi rozważał ukrycie się na jakiś czas w gęstym lesie Keldar pod Thelie albo podróż do Gurzat, ale sam nie był pewien, czy ktoś lub coś nie pokrzyżuje ich planów, zanim w ogóle dotrą do Sallaniah. Zresztą, bardziej martwił się, że to nie droga, a sam Jeongguk z Taehyungem ściągną na nich kłopoty.
Jeongguk od rana był nieco bardziej przygaszony, kiedy wisiała nad nim wizja opuszczania Arrandy. Przez dwa dni razem z Taehyungem i wiernie podążającymi za nimi Yoongim i Jiminem, obeszli prawie całą linię brzegową w granicach miasta, żeby książę mógł napatrzeć się na morze, ile tylko chciał. Kim z radością mu towarzyszył, czasem nawet nieśmiało łapiąc go za rękę. Jimin obserwował ich zawsze z uśmiechem, pilnując, by Yoongi zbyt dużo nie marudził, gdy tylko zauważył jakieś podejrzane, urocze gesty między chłopcami.
Sam Park również był zadowolony z pobytu w Arrandzie, głównie dlatego, że Yoongi w końcu przestał go obrażać na każdym kroku, a czasem udawało im się nawiązać normalną konwersację, podczas której Jimin miał szansę poflirtować ze starszym. Min może i nie wyglądał na poruszonego, tudzież zbywał byłego nałożnika, ale przynajmniej nie był opryskliwy i nie wyzywał blondyna od dziwek, co ten brał za dobry znak.
- Uważajcie na siebie, chłopcy - dodała po raz kolejny Agafia, żegnając czwórkę swoich gości.
- Ty również, babciu - odparł Taehyung, nie przejmując się tym, że robi to już z dziesiąty raz z rzędu. - Idzie zima, ubieraj się ciepło.
- Nie martw się, umiem o siebie zadbać, Taehyungie - uśmiechnęła się, głaszcząc kasztankę, na której siedział jej przyszywany wnuk. - Pamiętajcie, o czym wam mówiłam. Zwłaszcza ty, Yoongi - zwróciła się w stronę Mina, który tylko przewrócił oczami.
- Musimy ruszać - mruknął jedynie, na co pozostała trójka skinęła głowami, ostatni raz machając na pożegnanie zielarce.
Konie zgodnie zakłusowały, podążając powolnym truchtem w stronę granic miasta. Puste o poranku ulice, oddalone od portu, w którym zapewne roiło się od rybaków wypływających i wracających z połowów, niosły echem tętent kopyt.
Taehyung ciągle jeszcze przecierał klejące się oczy, próbując przywołać swój organizm do porządku. Wciąż czuł się okropnie niewyspany, bo po całodziennym zwiedzaniu Arrandy u boku królewicza, nie mógł zmrużyć oka przez ekscytację krążącą w jego żyłach. Sam nie wiedział, czemu aż tak bardzo upodobał sobie przebywanie w towarzystwie starszego chłopaka, ale wiedział jedno - dla niego warto byłoby zarwać każdą noc.
Dlatego, kiedy coś czarnego mignęło mu między budynkami, stwierdził tylko, że musiał mieć zwidy z niewyspania. Jego umysł pewnie wziął jakiegoś ciemnego kota za coś o wiele większego. Pokiwał głową na boki i zaraz pogonił własnego konia, by zrównać się z Jeonggukiem i razem z nim jechać tuż za Yoongim i Jiminem.
Na pewno mu się przywidziało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top