[16,0] - Morze
Taehyung nie znał Arrandy szczególnie dobrze. Kiedy przyjeżdżał tutaj z Yoongim, nie miał zbyt dużo czasu na to, by szwędać się po ulicach i poznawać jego zakątki, bo Min rzadko pozwalał mu wychodzić samemu. Kiedy Tae był młodszy, Yoongi zostawiał go pod opieką Hoseoka, który jeszcze wtedy nie wyjeżdżał z miasta w pogoni za przygodą i pieniędzmi tak często, jak teraz.
To właśnie samozwańczy wujek Jung zapoznał Tae z najważniejszymi i najbardziej wartymi zobaczenia częściami Arrandy, sukcesywnie oprowadzając go po coraz to nowych dzielnicach za każdym razem, gdy na krótki okres czasu przyjeżdżali z Yoongim do miasta. Hoseok traktował go zawsze z przymrużeniem oka, starając się zapewnić młodemu Kimowi trochę rozrywki - żeby chłopiec miał chociaż chwilę wytchnienia od surowego Yoongiego.
Tae dobrze pamiętał ich pierwszą wycieczkę do portu, podczas której niemal skąpał się w morzu. Wpadł pod nogi tragarzom, ładującym skrzynie z towarami na statek, a ci prawie wepchnęli go przez przypadek do wody. Gdyby nie szybka reakcja Hoseoka, który złapał go za kołnierz i w ostatniej chwili postawił na równe nogi z dala od śliskiego brzegu, Kim mógłby się poszczycić nieprzyjemnymi wspomnieniami i wieloma siniakami, których na pewno nabawiłby się, obity o ściany portowe przez morskie fale.
Oprócz incydentu z tragarzami, pamiętał również, że zachwyciły go wtedy ogromne statki - niepojętym było dla niego, jak coś tak wielkiego mogło zostać zbudowane w tak misterny sposób, by unosiło się na wodzie i nie tonęło, a do tego było w stanie pokonywać wielkie odległości między wybrzeżami i różnymi krajami. Zastanawiał się wtedy, ile fal i sztormów obmyło pokładowe deski okrętów oraz jak to właściwie było po prostu płynąć jako załogant takiego środka transportu.
Jednak Jeongguka w porcie zachwyciło coś zupełnie innego.
Gdy tylko wyszli zza ostatniej przecznicy domów, młody książę przystanął w szoku, nie dowierzając własnym oczom. Wielokrotnie słyszał o wielkich wodach, które rozciągały się po sam horyzont, a nawet widział je na obrazach, które co rusz trafiały do pałacu przy każdej okazji. Żadne z jego wyobrażeń, które wykreował sobie na podstawie zasłyszanych opowieści czy obejrzanych dzieł sztuki, nie mogło się jednak równać z bezkresem morza, który teraz widział.
Krzykowi mew, które co chwilę przysiadały na lądzie, dopadając resztek ryb i ludzkiego jedzenia, towarzyszył szum rozbijających się o okręty i brzeg portu fal. Jeongguk miał wrażenie, że stał się głuchy na każdy inny dźwięk, który mógłby zaburzyć mu tę chwilę. Próbował objąć wzrokiem widok ciemnego morza, lśniącego w promieniach słońca, ale szybko dotarło do niego, że faktycznie było to niemożliwe.
Woda rozciągała się wszędzie, a Jeongguk nigdy nie sądził, że gdzieś mogłoby być jej tak dużo na raz. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, jak wiele ogromnych statków kołysało się na spokojnych, przybrzeżnych falach. Wydawały się być jedynie łupinami orzechów puszczonymi na taflę jeziora.
- Niesamowite - mruknął sam do siebie, co nie uszło uwadze Taehyunga, który wciąż przypatrywał mu się z prawie tak wielkim zachwytem, jak on morzu.
- Podoba ci się? - zagadnął, wyrywając księcia z odrętwienia.
- Oczywiście, że tak! - wykrzyknął starszy chłopak, wywołując szeroki uśmiech na twarzy szatyna. - Możemy podejść bliżej?
- Pewnie! Przy odrobinie szczęścia może uda nam się wślizgnąć na któryś z pomostów. Jeśli nie będzie wokół niego dużo statków, to nikt nie powinien nas wygonić, a będziemy mieć lepszy widok na morze!
Taehyung nie czekał, aż królewicz przystanie na jego słowa. Coś podpowiadało mu, że cokolwiek by zaproponował, starszy i tak zgodziłby się na to bez chwili zawahania. Ruszył w stronę portowych desek, mijając skrzynie pełne towarów gotowych do rozładunku i załadunku, by zaraz stanąć z uśmiechem przy jednym z najdłuższych pomostów.
Tylko jeden statek stał przycumowany do tego pomostu, dlatego Taehyung z uśmiechem pociągnął królewicza dalej, nie napotykając prawie nikogo, oprócz dwóch majtków, kręcących się po pokładzie. Był środek dnia, więc jeśli nie mieli zamiaru wypływać w najbliższym czasie, cała załoga korzystała z lądowych atrakcji. Portowe karczmy zawsze były pełne pijanych żeglarzy, domagających się uwagi kobiet, którym niezbyt podobały się często wulgarne zaloty wilków morskich.
Szeroki pomost ciągnął się daleko w morze, kołysząc się nieznacznie pod wpływem uderzających w niego fal i kroków dwóch chłopców. Niższy parł śmiało do przodu, cały czas trzymając Jeongguka za nadgarstek. Drugi nie był już tak pewny siebie, szczególnie kiedy przestał czuć stabilny ląd pod stopami.
- Stąd będzie najlepszy widok - powiedział radośnie Tae, zaraz siadając na samym końcu pomostu, gdzie przed chwilą dotarli.
Jeongguk niepewnie przycupnął obok Kima na wilgotnych deskach, co rusz czując, jak większe fale obijały się o konstrukcję pod spodem, przy okazji opryskując mu stopy. Dopiero chwilę później podniósł wzrok, by znowu zachwycić się bezkresem morskiej toni. Stąd faktycznie wyglądała jeszcze bardziej spektakularnie, kiedy nikt, ani nic, nie zasłaniał młodemu Jeonowi widoku. Nie zauważył nawet, kiedy odruchowo objął ramieniem Taehyunga, który przysunął się do niego.
Gdzieś w oddali majaczył zarys maleńkiego z ich perspektywy stateczku pojawiającego się na horyzoncie, jeszcze dobitniej uświadamiając Jeonggukowi ogrom wody, która się przed nim rozpościerała. Fale mieniły się w blasku słońca, a kiedy nagle coś zakłóciło ich harmoniczne bujanie, Jeongguk wzdrygnął się, od razu wskazując na to ręką.
- Co to? - zapytał z nadzieją, że nie miał żadnych zwidów i Kim również widział to dziwne poruszenie tuż nad powierzchnią wody. - O! Znowu!
Taehyung wytężył wzrok, próbując dojrzeć coś, co wskazywał królewicz. Zaraz zachichotał cicho, gdy w końcu zrozumiał, o co chodziło starszemu.
- To jakieś zwierzęta morskie. Prawdopodobnie delfiny albo foki. Czasami podpływają do siedlisk ludzkich. Na otwartym morzu żeglarze często widzą, jak wyskakują z wody. Przynajmniej Hoseok-hyung tak mówił - wyjaśnił, dumny z tego, że nareszcie to on mógł podzielić się swoją wiedzą z księciem, a nie na odwrót.
- Och - mruknął Jeon, wciąż nie odrywając wzroku od fal, mając nadzieję, że znowu uda mu się dojrzeć gdzieś tajemnicze stworzenia. - Muszą być duże, skoro widać je z takiej odległości.
- W wodzie żyją o wiele większe zwierzęta niż na lądzie. Są tam też ogromne potwory, które jednym machnięciem ogona są w stanie zatopić statek! - dodał Kim, na co Jeongguk otworzył szeroko oczy.
Książę obejrzał się za siebie, lustrując wzrokiem statek zacumowany najbliżej nich. Nie wyobrażał sobie, jak wielkie musiałoby być coś, co mogłoby zniszczyć taką łódź własnym ogonem. Przez chwilę patrzył na zwinięte żagle i maszty, górujące nad okrętem, aż coś w porcie nie przykuło jego uwagi.
Na drugim końcu pomostu, na stałym lądzie, stali Jimin i Yoongi, z których pierwszy machał do nich, najwidoczniej próbując w ten sposób zwrócić na siebie uwagę młodszych chłopców. Jeongguk szturchnął delikatnie przytulnego do niego Kima, zaraz wskazując mu Parka i Mina. Z tak daleka ani Tae ani Gguk nie byli w stanie wyraźnie zobaczyć twarzy mężczyzn, ale daliby sobie ręce uciąć, że w końcu nie krzywili się i nie narzekali na swoje wzajemne towarzystwo.
- Myślisz, że w końcu się dogadali? - zagadnął Taehyung, ostrożnie wstając.
- Mam nadzieję. Byłoby wspaniale, gdyby Min nareszcie przestał obrażać Jimina, bo... wydaje mi się, że... jakby to powiedzieć - zająknął się Jeon. - Yoongi jest w guście Jimina.
- Jest w guście...?
- No, wiesz... Podoba mu się - wyjaśnił królewicz.
Taehyung zamrugał kilka razy, jakby mogło mu to jakoś pomóc w przyswojeniu tej informacji. Wydał z siebie również ciche "och", a potem znowu spojrzał na majaczące na brzegu sylwetki starszych.
- Nie mam pojęcia, dlaczego hyung tak bardzo nie przepada za Jiminem, ale może... to właśnie dlatego? Wiesz, może Jimin też mu się podoba albo coś? - rzucił Kim, a Jeongguk tylko wzruszył ramionami. - Hoseok- hyung zawsze mówił, że Yoongi-hyung nie umie się zachować, kiedy naprawdę kogoś lubi. Mówił na to "końskie zaloty", a przynajmniej tak mi się wydaje.
- Nie dowiemy się, póki oni sami tego nie rozgryzą. Może kiedyś będą się dogadywać tak dobrze, jak my - Jeon puścił młodszemu oczko, ruszając w stronę portu o wiele bardziej pewnym krokiem, niż gdy stąpali po nim kilkanaście minut temu.
Taehyung poczuł, że na jego policzki wkradł się ciepły rumieniec, ale i tak uśmiechnął się sam do siebie, podążając za królewiczem na spotkanie ze starszymi.
Myśl, iż wrażenie, że on i Gguk dobrze się dogadywali nie było jednostronne, jakoś tam sama rozjaśniła mu dzień.
***
Namjoon spodziewał się, że dotarcie do rzeki Eskrus zajmie mu kolejne trzy dni, jeśli nie więcej, ale wciąż miał nadzieję, że szlak, który wybrał, zaprowadzi go prosto do najdogodniejszego miejsca przeprawy. Droga była szeroka, wyjeżdżona kołami wozów i pełna różnorakich śladów zwierząt jucznych. Co jakiś czas obrastały ją połacie sosnowego lasu, by zaraz zmienić się w rozległe pola uprawne i łąki. Namjoon wciąż był w stanie dostrzec zarówno morze, jak i sam Forgyard, który majaczył w oddali, górując ponad wybrzeżem. Można byłoby się pokusić o stwierdzenie, że miasto było godnym zwieńczeniem tak pięknego krajobrazu.
Jedyne, co nie zgadzało się Kimowi, to zupełny brak innych podróżnych. Był pewien, że nie było żadnego święta, szczególnie, że o wcześniejszej porze widział w polu wielu ludzi z pobliskich wiosek, zbierających ostatnie żniwo albo przygotowujących ziemię na nadejście zimy. Sam nie był przyzwyczajony do takich widoków, bo wokół Zarajou raczej skupiano się na hodowli zwierząt, ze względu na krótszy okres wegetacyjny. Ostatnimi czasy również niezbyt wychylał się poza bibliotekę, szczęśliwie obracając się jedynie w towarzystwie ksiąg, dlatego tym trudniej było mu uwierzyć, że świat mógł wyglądać tak... tak przyjemnie i swojsko.
Przez pół dnia nie minął ani jednego człowieka i zaczynał się martwić. Może powinien spytać Yeji, którą drogę najlepiej byłoby obrać? Dziewczyna z gospody wydawała mu się dość rozgarnięta, ale w pośpiechu, ogarnięty zbyt wieloma sprzecznymi emocjami, nie był w stanie racjonalnie myśleć, dopóki zmęczenie nie rozwiało jego nadmiaru energii i agresji. Dopiero w samym środku niczego, w szczerym polu z dala od jakiejkolwiek wioski, zrozumiał, jak lekkomyślnie postąpił.
Jeszcze wczoraj twierdził, że to czarodziej go ośmieszył, tymczasem dziś poradził sobie sam.
- Ej, ty.
Namjoon zamrugał, mając wrażenie, że się przesłyszał. Nie widział przed sobą nikogo, a nieprzyjemnie zachrypnięty głos ani trochę nie brzmiał, jak ten należący do Seokjina. Jednak kiedy obejrzał się za siebie, szybko zrozumiał, że nareszcie nie był sam.
I chyba wcale mu się to nie podobało.
Kilkanaście metrów dalej zza wielkiego głazu, który Kim minął kilka chwil temu, wyłoniło się pięciu mężczyzn. Wyglądali tak, jakby ktoś specjalnie dobrał pięciu, zupełnie różnych ludzi, by zapewnić dziwnej zgrai jak największą różnorodność i wszechstronność. Najwyższy z nich przewyższał Namjoona wzrostem o prawie głowę, za to najniższy sięgał mu trochę powyżej pasa. Wszyscy jednak byli ubrani w brudne, ciemne łachmany i mieli jakąś broń przy boku, a Namjoonowi przeszło przez myśl, że tak mogła wyglądać tylko banda typów spod ciemnej gwiazdy.
- Tak, ty - odezwał się ponownie ten najniższy, ukazując w cwanym uśmiechu krzywe, pożółkłe zęby. - Rozbieraj się.
- Słu-słucham?! - odparł Namjoon, zdziwiony żądaniem mężczyzny, cofając się o kilka kroków.
- Wyskakuj z płaszczyka i gaci, bo mojemu koledze się podobają, a potem oddawaj torbę. Nawet nie próbuj spierdalać, bo ci Barn strzeli w nogę. A oko ma niezłe - zagroził zbój, wskazując na jednego ze swoich kompanów, dzierżącego łuk myśliwski.
Namjoon wziął głęboki oddech, próbując nie spanikować. Wolał wyjść z tej sytuacji nago i upokorzony, ale przynajmniej żywy, dlatego powoli zsunął z siebie płaszcz, rzucając go na ziemię między niego, a bandytów. Chwilę później dołączyła do nich torba i buty, ale kiedy już miał zdjąć koszulę, przypomniał sobie o amulecie, który nosił na szyi.
Wiedział, że tego nie mógł oddać bandytom. Nawet jeśli miałby szczęście i oni nie mieliby żadnych powiązań z kimś, kto uwięził Seokjina, to wieści mogłyby szybko się rozejść. Do tego bez naszyjnika Kim mógłby zdradzić się sam, gdyby tylko pojawił się obok niego Jin. Dlatego zaczął od spodni, zostając w samej koszuli i bieliźnie.
- No, co? Cnotka boi się pokazać ciałko? Nie martw się, zdecydowanie wolimy panienki - zarechotał jeden z wyższych zbójów. - Dalej, nie mamy na ciebie całego dnia.
- On ma coś pod koszulą - zauważył słusznie najniższy, który chyba był czymś w rodzaju lidera grupy. - Dlatego nie chce zdjąć.
Mężczyzna podszedł do Namjoona, wyjmując zza pasa mały sztylet. Rudowłosy już miał się cofnąć po raz kolejny, przerażony wizją bandyty rozpłatującego mu gardło nożem, ale wtedy usłyszał za sobą nowy, nieznany głos.
- Siyan! Daj mu spokój, to mój znajomy!
Niski bandyta zatrzymał się wpół kroku, patrząc na kogoś, czyje szybkie, sprężyste kroki rozchodziły się tuż za Namjoonem. Nagle ten sam nieznajomy, który najprawdopodobniej wziął Namjoona za kogoś innego, uwiesił mu się na ramieniu, ledwo do niego dosięgając.
- Hyunwook, kopę lat! - powiedział trochę zbyt głośno. Dopiero wtedy Kim zerknął na niego, zauważając burzę ciemnych, roztrzepanych włosów okalających opaloną twarz z szerokim uśmiechem w kształcie serca. Nieznajomy mrużył oczy do tego stopnia, że nawet jeśli Namjoon chciał nawiązać z nim kontakt wzrokowy, to nie miał na to szans. - Gdzie cię nosiło?!
- Ja... - rudowłosy zająknął się, a zaraz dostał lekkiego, niewidocznego z boku kuksańca w żebra od mężczyzny uwieszonego na jego ramieniu. - No, wi-iesz... T-tu i tam...
- Ah, tak cię dawno nie wiedziałem, musimy to nadrobić! - dodał, a zaraz zwrócił się do skonsternowanych bandytów, których najwidoczniej znał. - Dzięki że go zatrzymaliście, chłopaki! Nie mam z kim podróżować, a Wook zawsze był świetnym towarzyszem!
- Niech ci będzie - mruknął podejrzliwie najniższy ze zbójów, ostatecznie chowając sztylet. - Ale następnego łupu już ci nie oddamy, Jung.
- To tylko jeden, wyjątkowy raz! - odkrzyknął radośnie, gdy mężczyźni zaczęli się oddalać w stronę Forgyardu, niepocieszeni takim obrotem spraw.
Kiedy byli już wystarczająco daleko, a Namjoon zdążył założyć uprzednio zdjętą garderobę, nieznajomy odetchnął z widoczną ulgą, przestając się w końcu uśmiechać na prawo i lewo.
- Zawsze wiedziałem, że z bandziorami trzeba dobrze żyć - mruknął pod nosem, ale mimo tego Namjoon i tak go usłyszał.
- Um... Dzięki za ratunek, ale chyba wziąłeś mnie za kogoś in- zaczął Kim, ale niższy szybko mu przerwał, machając ręką i marszcząc śmiesznie nos.
- Coś ty, zmyśliłem tę historyjkę na poczekaniu! Cieszę się, że mogłem pomóc! - oznajmił, a pogodny uśmiech powrócił na jego twarz. Zaraz jednak poruszył śmiesznie brwiami, patrząc na zdziwionego rudowłosego. - To jak się nazywasz, Hyunwook?
Namjoon parsknął krótkim śmiechem, podobnie jak ciemnowłosy nieznajomy, wyciągając w jego stronę prawą rękę.
- Kim Namjoon. Jeszcze raz dziękuję za uratowanie mojego dobytku.
- Jung Hoseok! - mężczyzna uścisnął dłoń rudowłosego, śmiejąc się wesoło. - I przyjemność po mojej stronie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top