#Chapter Two
TaeHyung
-To tylko ból. Grałem już z nim. Mogę zagrać znowu.
-I ryzykować zakończenie kariery?
-Słuchaj. Znam swoje ciało lepiej niż ktokolwiek inny. Nie zamierzam ryzykować kariery przez zbyt wczesne forsowanie się i właśnie dlatego...
-Dlatego klub zatrudnił doktora Lee.
-Nie przypominaj mi o tym.- Mój śmiech ocieka sarkazmem, ale natychmiast wracam myślami do wysportowanej brunetki z prowokacyjnym spojrzeniem szarych oczu i niewyparzonym językiem. Przez ostatnie kilka godzin, gdy czekałem na telefon mojego agenta, myślałem o niej więcej razy, niż mógłbym zliczyć. -Poza tym to nie doktor przeprowadza moją rehabilitację, lecz DaeHee. Kimkolwiek jest, bo podzwoniłem trochę i popytałem, ale nie znalazłem o niej nic prócz tego, że jest jego córką. Jego córka, Finn? A nie jakiś najwyższej klasy specjalista, który ma zaklepane terminy kilka miesięcy do przodu, bo wszyscy do niego chodzą, gdy są w potrzebie? Słuchaj, nie chcę krytykować tego, że ktoś przejmuje pracę swojego staruszka, bo... wiesz, przyganiał kocioł garnkowi. Ale przejęcie jego pracy i bycie równie dobrym jak on to dwie zupełnie inne kwestie. Klub obiecał załatwić mi najlepszego specjalistę po tych wszystkich bzdurach, które musiałem znosić z poprzednim. Drugi po najlepszym nie jest najlepszy, Finn. Tu chodzi o moje ramię. Moją karierę, więc...- To samo ramię, którym jesteś skłonny zaryzykować wbrew pieprzonemu protokołowi klubu i ogłosić się gotowym do gry bez zgody fizjoterapeuty, tak?
Do diabła. Przygwoździł mnie. Odruchowo poruszam ramionami i od razu pojawia się to nieznaczne ukłucie, które przypomina mi, że wciąż nie jestem gotów do gry. Mimo to zrobiłbym wszystko, żeby moje życie wróciło do normy.
-TaeHyung.- wzdycha. -Zgodziłeś się na warunki i teraz musisz trzymać się ram.
Jego pełen dezaprobaty ton działa mi na nerwy.
-Już o tym rozmawialiśmy.
I to chyba z milion razy.
-Cóż, sam podpisałeś te papiery...
-Wiem o tym, do cholery. Zwieźli mnie z boiska, a ból był tak dotkliwy, że podpisałbym wszystko w zamian za odrobinę kodeiny, która by go przyćmiła, więc nie gań mnie, jakbym zrobił coś głupiego. Na moim miejscu pewnie zrobiłbyś to samo.
Jego milczenie jest jeszcze bardziej irytujące niż pełen dezaprobaty ton głosu.
-Ja najpierw chociaż bym to przeczytał.
-Tak. Tak. Wiem. Ale ja nie przeczytałem i teraz muszę się trzymać ich planu rehabilitacji. Można w ogóle wyznaczać komuś termin powrotu na boisko? Przecież każdy zdrowieje w innym tempie.
-Czy powinno się wyznaczać? Nie. Czy mogą to robić? Cóż, podpisałeś zobowiązanie, że wrócisz do pierwszego sierpnia, więc teraz technicznie rzecz biorąc mogą.
Znowu poruszam ramionami, wkurzony na siebie za podpisanie tych papierów, na niego, że wciąż mi o tym przypomina, i na cały ten bałagan, którego nie da się zmienić.
-A jeśli nie będę gotów wrócić?
-Mówiłem ci, mogą cię przenieść.
-Mówiłeś też podczas ostatnich negocjacji, że mam pewny kontrakt, Finn. Osiem lat z możliwością przedłużenia.
-On jest pewny... Tyle że ty bez czytania podpisałeś to, co ci podetknięto pod nos, i...
-To nie tak, że... Nie rozumiesz.- Sfrustrowany szczypię się w przegrodę nosa i zamykam oczy, żeby nie widzieć nęcącego mnie stadionu. -Nieważne. Nie do końca rozumiem tego nowego prezesa, ale może taka jest jego polityka.
-Jaka polityka?- pyta. -Zmuszanie zawodnika do podpisywania jakichś papierów po kontuzji ramienia? Jak dla mnie to dość bezduszne. Po co to robić? Czy dookreślanie najdrobniejszych szczegółów było w tamtej chwili naprawdę tak istotne?
-Nawracasz wierzącego, stary.
-Wszyscy mówią, że jest najlepszy w tego typu sprawach, a niemożliwe, żeby jednocześnie oszaleli, więc trzymaj się tego.
-Łatwo ci mówić.- biadolę.
-No cóż, pozytywny aspekt jest taki, że skuteczna restrukturyzacja organizacji zajmuje mu zwykle trzy lata, po czym przenosi się do następnej.
-Trzy lata?
Cholera.
-Miejmy nadzieję, że te nowe polityki i strategie przyniosą efekty. Liczę na zdobycie mistrzostwa przed jego odejściem.
-Nawet w krowim łajnie szukasz diamentów, co, Finn?- Ktoś z nas musi.
-Można mieć strategie, ale to nie znaczy, że nie trzeba traktować zawodników z szacunkiem. A wyznaczenie mi czasu na rehabilitację i powrót do kadry na pewno nie było wyrazem szacunku. -Wszystko w tej sytuacji budzi moją irytację.
-Wiem. Wyznaczone przez HoSeok'a ramy czasowe prawdopodobnie mają cię zmotywować do jak najszybszego powrotu na boisko. W końcu jesteś ich gwiazdą.
-On chyba wie, że to mój obowiązek? I że gwiazda czy nie gwiazda, jestem dużym chłopcem, który doskonale zna swoje powinności?
-Tak, wie. Obiecuję ci, że nasłucha się o tym ode mnie. Spójrz jednak na jasną stronę: wysłuchał cię i sprowadził doktora Lee. Zatrudnił go wyłącznie na potrzeby twojej rehabilitacji. To pokazuje, jak bardzo klub chce i wręcz potrzebuje twojej pomocy w zdobyciu mistrzostwa, które obiecał miastu.
-Może masz rację. Ale gdyby tak bardzo chcieli mojego powrotu, to zajmowałby się mną doktor, a nie jego córka.
-Nie wzięliby jej, gdyby się nie nadawała. Gadasz jak primadonna. Chciałeś nowego fizjoterapeuty, więc masz nowego. Weź się w garść, Kim. Masz trzy miesiące, żeby stanąć na boisku, więc wykorzystaj to, czym dysponujesz, i skończ...
-Narzekać.- dokańczam za niego. Drapię się po głowie i spoglądam na pusty stadion. -Masz rację. Przepraszam.
-Nie przepraszaj.
-To się robi nudne. Utknąłem na liście kontuzjowanych i mam wyznaczony termin powrotu do klubu, w którym grałem przez całe życie, a wszystko dlatego, że rzuciłem się do biegu po dodatkowy punkt? NamJoon nawet nie miał pieprzonej piłki, gdy zablokował bazę. I co? Uszkodził mi skurwiel ramię tą nieczystą zagrywką, a jedyną karą jest sto patyków grzywny i zawieszenie na cztery mecze? Chcesz wiedzieć, dlaczego jestem w kiepskim nastroju? Bo to mi się tu najbardziej obrywa i nie mam zielonego pojęcia, po co on to w ogóle zrobił.
Wiem, że już to słyszał. Moje narzekania na kontuzję. Na to, że straciłem grę, która była całym moim życiem, i jestem zmuszony przesiadywać tu każdego dnia i oglądać, jak toczy się beze mnie.
-Nie mam pojęcia, dlaczego NamJoon ma z tobą na pieńku. Ale ma. To dość oczywiste.
-Dość tego. Przepraszam.- mówię. Przepraszam go chyba po raz setny. -Niepotrzebnie się nad sobą użalam.
-Rozumiem cię, TaeHyung. Chcesz wrócić do gry.
-I to na wczoraj.
-Wiem, stary, ale nie potrafię przyspieszyć rekonwalescencji twojego ramienia. Miałeś najlepszych chirurgów, najlepsze środki, a teraz będziesz miał najlepszą fizjoterapeutkę w baseballu.
-Ale...
-Myślisz, że doktor Lee ryzykowałby swoją karierą, rujnując twoją? Skoro wysłał do ciebie swoją córkę, bez wątpienia jest na tyle dobra, żeby przywrócić cię na boisko. Po prostu to wytrzymaj. Załóż słuchawki, jeśli musisz. Słuchaj tych cholernych audiobooków, chociaż kompletnie nie rozumiem, po co to robisz, i odetnij się od niej... Ale poświęć te godziny. Dochodź do siebie, a wrócisz na boisko, zanim się zorientujesz.
Łatwiej powiedzieć, trudniej wykonać.
-No. Masz rację.
Kończę rozmowę, odchylam się na plastikowym stadionowym krzesełku i opieram stopy na pustym rzędzie przede mną.
Ośmielam się spojrzeć na to, co mnie omija. Oczka siatki ochronnej rozmywają się przed moimi oczami, gdy patrzę na miejsce, w którym spędziłem całe życie- między kredowymi liniami, za bazą domową.
Jest cholernie piękne. Moje błogosławieństwo i przekleństwo. Moja rozkosz i ból.
Jedyne, co znam.
Jedyne, co chciałbym robić.
Zamyślam się. Mija czas, coraz mniej minut zostaje do kolejnego meczu Asów, w którym nie zagram. I jak w każdy wieczór, gdy moja drużyna gra beze mnie, walczę z dręczącą mnie bezradną wściekłością.
Wiem, że tu jest. Wyczuwam go, zanim usłyszę skrzypnięcie krzesełka kilka miejsc ode mnie, a potem chrząknięcie. Nie odwracam się w jego stronę, bo nie jestem pewien, czy mam ochotę na konfrontację z jego gadaniem. Zamiast tego tylko kiwam głową.
-Sądząc po czasie, jaki tu spędziłeś, i tym, że nie jesteś teraz na zbiórce, nie udało ci się jeszcze wrócić do gry?
-Cześć, tato. Jak ci minął dzień?
-To oznacza „nie"?
-A jak myślisz?
-Nie wymądrzaj się.- mówi ze śmiertelną powagą. Jego głosu nie ociepla ani odrobina uśmiechu.
-Nie wymądrzam się. Jestem tu. Oni tam. Pytałeś mnie o to samo dwa dni temu, a wcześniej pięć dni temu. Naprawdę wierzysz, że mogłem od tego czasu cudownie ozdrowieć?
Zdecydowanie nie jestem w nastroju na jego brednie.
-Klub...
-Tato, w życiu są też inne rzeczy poza baseballem.- W końcu się do niego odwracam. Nie uśmiecham się ani nie kiwam głową, unoszę jedynie brwi nad okulary przeciwsłoneczne w nieprzekonującej próbie ukrycia potrzeby, by był po prostu moim ojcem, a nie sławą baseballu, Calem Kim'em.
-Na przykład jakie, synu? Masz rodzinę, do której wracasz co wieczór? Nie. To jest twoja rodzina. Twój klub to twoi bracia. Sprawiasz im zawód, gdy kolejny wieczór nie pojawiasz się przy stole na kolacji.
Auć. Wymagająca miłość, typowy Kim. Jak go nie kochać? Ale w sumie czego miałbym się spodziewać? Zawsze była jeszcze jedna wysoka piłka, jeszcze jeden rzut do drugiej bazy, jeszcze jedno zróbmy to porządnie, synu, zanim mogliśmy pójść na lunch, zjeść kolację czy wrócić do domu.
W próbie uniknięcia tej naszej typowej konfrontacji odwracam się i odchylam głowę na oparcie krzesła. Wolę skupić się na niebieskim niebie i żalu nad swoim losem niż na rozmowie z nim.
-Wybacz, tato. Nawet jeśli odziedziczyłem po tobie umiejętności obchodzenia się z piłką, to z całą pewnością nie mam takich jak ty boskich umiejętności regeneracji.
-Może za mało czasu poświęcasz na ćwiczenia. Powrót do gry po kontuzji wymaga poświęcenia. Wiesz, gdy wzmocnisz mięśnie wokół uszkodzonej tkanki, więzadła będą miały łatwiej.
-Rozumiem.- Zaciskam zęby.
-Każdy dzień poza boiskiem daje innemu zawodnikowi sposobność do zajęcia twojej pozycji startowej. Musisz zachować czujność.
-Bez wątpienia.
-Mówię poważnie, TaeHyung. To ważne, więc lepiej zacznij to tak traktować.- Zabawne, że chociaż powtarzał to mnóstwo razy przez te wszystkie lata, wciąż przypomina mi się ta chwila na boisku Małej Ligi, gdy miałem osiem lat i popłakałem się z frustracji, bo nie potrafiłem trafić piłką w strefę odbicia, a on mówił, że za mało się staram. A potem przez dobrą godzinę po zakończeniu ostatniego treningu siedział na wiadrze za bazą domową, bo stwierdził, że nie wracamy do domu, dopóki nie wykonam dziesięciu trafień z rzędu.
Nienawidziłem go wtedy.
Potem zacząłem go za to szanować, ale tamtego dnia go nienawidziłem.
Coś jak teraz. Niewiele się zmieniło.
-Wiem, że mówisz poważnie, tato. Nie mam co do tego wątpliwości. Dobrze, że zarząd też tak to widzi, skoro sprowadzili doktora Lee, żeby pomógł mi wydobrzeć.
-Hmm.- mruczy, a ja z całych sił zmuszam się do nieotwierania oczu i zaczekania na ciąg dalszy. Po takim odgłosie nigdy nie następowało nic miłego. -Doktora Lee? Miejmy nadzieję, że nie olejesz trzech sesji z nim, tak jak zrobiłeś z jego poprzednikiem, bo klub miałby wtedy podstawy, żeby cię wyrzucić.
-Oni mnie nie wyrzucą, tato.- Ale jego ziarno zostało zasiane i wiem, że nie opędzę się od tej wizji, gdy będę dziś próbował zasnąć. -Poza tym, opuściłem te sesje, bo nie miałem innego wyjścia. Musiałem zająć się mamą.
Czekam na słowa dezaprobaty, które zawsze w takiej chwili słyszę, ale nie nadchodzą. Ojciec milczy, a ja nie wiem, czy mam się cieszyć, czy bać.
-Przykre, że... problemy... twojej matki wpływają na twoją karierę.
Zgrzytam zębami i powstrzymuję westchnienie z całą pewnością dobrze znane każdemu dziecku rozwodników, którego jeden z rodziców wyraża się negatywnie o drugim.
-Ehm... Jej problemy wynikły z czegoś, na co nie miałem wpływu. Była sama i upadła. Ktoś musiał się nią zaopiekować. I do twojej wiadomości, nie olałem zaplanowanych wizyt. Zadzwoniłem, przesunąłem trening i odbyłem go w innym czasie.
Chrząka, co w jego przypadku oznacza „nie kupuję tego", ale w tej chwili w ogóle mnie to nie obchodzi. Kocham go ponad wszystko, ale przez większość dni także go nienawidzę wraz z tymi jego nierealnymi oczekiwaniami.
-To nie to samo, TaeHyung. Musisz być obecny, widziany. Klub nie jest tym zachwycony...- Pozwala wybrzmieć tej frazie, która jest jak woda na zasiane przez niego ziarno. -Byłeś u szczytu formy. Miałeś pasmo dobrych uderzeń, eliminowałeś biegaczy z lewej i z prawej i idealnie trafiałeś z żądaniami rzutów. Każdy dzień twojej nieobecności coraz bardziej zaciera te fakty, co w grze opartej na statystykach jest powodem do zmartwień.
-A już myślałem, że powiesz mi po prostu komplement i na tym skończysz. Cóż, mogłem się spodziewać, że tak nie będzie.
-TaeHyung.- Moje imię brzmi jak ostrzeżenie. Żądanie szacunku, które słyszałem więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć. Jest w nim jednak jeszcze coś, czego nie potrafię do końca uchwycić.
-Co za pech, że zerwałem sobie pierścień rotatorów. To na pewno moja wina, że ten idiota szarpnął mnie za ramię, próbując mnie wyautować. I co, miałem poprosić o czas w trakcie upadku i poprosić go, żeby uszkodził mi coś innego? Złamał kość, bo one leczą się szybciej niż ścięgna? Tak miałem postąpić, tato? Wtedy spełniłbym twoje oczekiwania?- Podnoszę głos z każdym słowem z ewidentną frustracją i wściekłością. Wiem, że okazuję mu brak szacunku, ale on też mi to robi, a ja mam tego dosyć.
Zapada milczenie w tej namiastce domu, gdzie dorastałem w cieniu siedzącego przy mnie stalowego giganta, który rządził na stadionie przez całą swoją karierę. Spoglądam na miejsce, w którym jego numer, dwadzieścia dwa, widnieje na ścianie wycofanych numerów, na zawsze przyporządkowany do niego, i zastanawiam się, czy kiedykolwiek sprostam oczekiwaniom, jakie wyznaczył mi tamtego dnia na boisku, gdy miałem osiem lat.
Nie wiem, czy to możliwe.
-Słuchaj, masz rację.- Wzdycha, zamiast przeprosić. -Ja po prostu chcę dla ciebie tego, co najlepsze, TaeHyung. Zawsze chciałem. Ubolewam nad twoją kontuzją. Ubolewam nad tym, że twoje ramię nie zdrowieje w takim tempie, jak powinno. I ubolewam nad tym, że jestem tu i nie mogę nic zrobić, żeby ci pomóc.
Spoglądam na niego, na jego ciemne, posiwiałe przy skroniach włosy i identyczne jak moje tęczówki, i wiem, że chce dobrze. Twardziel, który życzyłby sobie, żeby syn kontynuował dzieło jego życia.
-Możesz być dla mnie po prostu tatą. To by mi pomogło.
Mimo to wiem, że nie sposób oddzielić Cala-zawodnika z trzema tysiącami uderzeń od Cala-ojca TaeHyung'a.
To ten sam człowiek.
Zawsze tak było.
I zawsze będzie.
(Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Zostawicie po sobie ślad w formie komentarza i gwiazdki.)
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top