#Chapter Three
DaeHee
Każdy odgłos jego stąpnięcia na bieżni irytuje mnie bardziej niż poprzedni.
Zmęczone chrząknięcia tylko dolewają oliwy do ognia.
Nagle odzywa się piknięcie. To sygnał zakończenia jego intensywnego trzydziestominutowego biegu. Teraz moja kolej, by wkroczyć ze swoimi dłońmi i dokończyć sesję.
Ależ ze mnie szczęściara.
Jestem podminowana. Wkurzona. Nie wiem, czy aktualny nastrój wynika z wyczerpania zbyt wieloma godzinami googlowania TaeHyung'a Kim'a wczoraj w nocy, czy z faktu, że on najwyraźniej zrobił to samo z moją osobą.
-Masz zamiar w ogóle dotykać dziś mojego ramienia czy biegłość, którą wczoraj się chełpiłaś, sprowadza się do mówienia mi bieżnia, trzydzieści minut, poziom dziesiąty? Jeśli chcesz mnie unikać, może powinnaś wziąć kilka miesięcy chorobowego?- pyta głosem ociekającym sarkazmem. Myślałam, że wczoraj udało nam się osiągnąć jako takie porozumienie, ale sądząc po jego ewidentnej pogardzie, jestem w błędzie.
Powinnam się odwrócić, spojrzeć na niego, ale zwlekam z tym. Mam przed oczami zdjęcia z wczorajszych poszukiwań w Google. Kalendarz charytatywny, w którym kwiecień jest ozdobiony jego ciałem przesłanianym wyłącznie strategicznie umiejscowioną rękawicą baseballową. Magazyn ESPN „The Body Issue", w którym uderza piłkę — nago — a zgięte nogi zasłaniają mu krocze. W garniturze na rozdaniu nagród ESPY. Wszystkie te trzy zdjęcia krążą w mej głowie i przypominają, jak te wyrzeźbione mięśnie i wysportowane ciało wyglądają na żywo.
Chyba tylko na martwej kobiecie nie zrobiłoby to wrażenia.
Próbuję się więc przygotować na swoją instynktowną reakcję na jego widok w spoconej i rozluźnionej wersji, ale w niczym mi to nie pomaga. Nie sądzę, że cokolwiek mogłoby mi pomóc. Bo nawet w wilgotnym od potu T-shircie jest oszałamiająco przystojny z tą swoją mieszaniną amerykańskości i surowości. Nadal emanuje nutką arogancji. Co dziwne, gdy patrzę na niego dzisiaj, po tych wszystkich zdjęciach z wczoraj, arogancja dodaje mu uroku.
Uśmiecha się, a ja potrząsam głową i zastanawiam się, czy postradałam zmysły.
-Czyli chcesz, żebym zajęła się twoim ramieniem? Sugerujesz, że możesz mi je powierzyć? A ja myślałam, że jestem dla ciebie tylko piękną buzią?
-Że co?- chichocze.
Czas oczyścić atmosferę między nami. Bycie przystojnym nie uzasadnia bycia dupkiem.
-No wiesz, piękną buzią, na którą miło się patrzy, ale która nie nadaje się do niczego innego.
Wzrusza ramionami:
-Jeśli coś kwacze jak kaczka...
Zbliżam się do niego, bo jego sarkastyczny komentarz rozpala na nowo wzniecony przez niego wczoraj ogień wściekłości.
-Nie bądź dupkiem. Jeśli chcesz sprawdzić, czy nadaję się do tej pracy i potrafię przywrócić ci szczytową formę, to zapytaj mnie o moje rekomendacje. Potrzebujesz życiorysu? Listów polecających? Z chęcią ci to wszystko pokażę, żebyś nie musiał węszyć, telefonować i wypytywać ludzi z mojego otoczenia, nie skontaktowawszy się wcześniej ze mną. Zrozumiano?
Ścieramy się spojrzeniami, a on przygryza dolną wargę, żeby powstrzymać śmiech.
-Chcesz, żebym poważnie traktował moją rehabilitację, prawda? To nie karć mnie za upewnianie się, że odpowiedzialna za to osoba ma odpowiednie kompetencje i doświadczenie. Nie powierzam swojego ciała byle komu, a szczególnie żółtodziobom, którzy stawiają pierwsze kroki w fizjoterapii. Zrozumiano?
-Touché - mruczę i nadal toczymy wzrokową bitwę uporu i niezrozumienia. -Marnujemy czas. Bierzmy się do roboty.
Może gdy zaczniemy, zapomnę o telefonach, które wczoraj odebrałam. Rehabilitowani przeze mnie klienci i znajomi dzwonili, żeby powiedzieć, że ktoś o mnie wypytuje. Byłam wdzięczna za informację, lecz jednocześnie wkurzyłam się, że TaeHyung kwestionuje moje kwalifikacje.
Nie sposób jednak przyznać mu teraz racji.
Biorę wózek z masażerem ultradźwiękowym i podjeżdżam do łóżka, lecz TaeHyung stoi bez ruchu jak wczoraj i nadal we mnie powątpiewa. Najwyraźniej wciąż nie wierzy, że nadaję się do tej pracy, ale nie zważam na to, bo sama dałam mu wybór, że albo zacznie mnie szanować, albo niech mnie sprawdzi. Sądząc po naszej patowej sytuacji, wybrał to drugie.
-Tak?- pytam w końcu, gdy nie ustępuje.
-Powiesz mi, gdzie jest doktor Lee?
-Ma napięty grafik sesji na Wschodnim Wybrzeżu. Jak wiesz, kontuzje zdarzają się bez ostrzeżenia.- Wytrzymuję jego spojrzenie z nadzieją, że nie przejrzy mojego kłamstwa.
-Uhm.- Kiwa głową, ale widzę, że go nie przekonałam. W końcu wczoraj wydzwaniał po ludziach i na pewno poskładał fakty i zauważył nieobecność doktora od jakiegoś czasu. Chyba jednak dostrzega coś w moich oczach, coś, co desperacko staram się utrzymać w ryzach, i porzuca drążenie tematu. -Jest najlepszy.- dodaje tylko.
-Zgadzam się.
-Powinienem się więc obawiać?
-Czego?- dopytuję.
-Jeśli on jest najlepszy, to czy nie oznacza to, że ty jesteś druga po najlepszym?
Jego uwaga trafia mnie mocniej, niżbym sobie życzyła, ale to jego ciało, jego kariera, więc ma prawo pytać.
-Bycie drugim po doktorze Lee nie jest złą pozycją. Cała moja wiedza pochodzi od niego. Zapewniam cię, że jest ostatnią osobą, którą chciałabym zawieść. Ty jesteś beneficjentem tej obawy, więc...- Unoszę brwi. -Masz szczęście.
-Mam szczęście.- mruczy, ale wciąż nie rusza się z miejsca. -Sęk w tym, że nadal nic o tobie nie wiem, a ty stoisz tu w gotowości, by zająć się moim ramieniem.
-Co chciałbyś wiedzieć?- Tracę cierpliwość. Kolejny dzień, kolejna seria bzdur i kolejne marnowanie czasu. Ale teraz przynajmniej mnie słucha, zamiast węszyć za moimi plecami.
-Jakie miałaś statystyki w głównych ligach?
-Co?
-Pytam o twoje statystyki. Błędy. Skuteczność w osiąganiu bazy. Skuteczność odbijania. Procent złapanych piłek w polu. Wiesz, wyniki.
-Wiem, co to są statystyki- odpowiadam sucho.
-Jeśli nigdy nie grałaś w głównej lidze, skąd miałabyś wiedzieć, jak moje ramię powinno się czuć, żebyś mogła przywrócić je w stu procentach do właściwego stanu?
Zapomina o tym, że żaden inny fizjoterapeuta nie grał w lidze... Ale mam lepszy sposób na uciszenie go.
-Byłeś kiedyś kobietą?
-Co? - Tym razem to jego kolej na zdziwienie nieoczekiwanym pytaniem. -Oczywiście, że nie. Mam obfite dowody na to, że jestem mężczyzną.
Przewracam oczami, częściowo spodziewając się, że chwyci się za krocze i częściowo czując ulgę, że tego nie robi.
-Cóż, jeśli nigdy nie byłeś kobietą, skąd wiesz, jak dać jej przyjemność w łóżku? Skąd wiesz, czy trafiasz we właściwy punkt? Że doprowadzasz ją do szczytowania?
Walczy z parsknięciem, ale nie udaje mu się i potrząsa głową.
-Touché- powtarza moje wcześniejsze stwierdzenie.
-Jeśli zamierzasz się na mnie wyżywać, Kim, musisz wiedzieć, że potrafię odwdzięczyć się pięknym za nadobne.
-Rozumiem. Ale skoro ponosisz wyłączną odpowiedzialność za wyżywanie się na mnie w rehabilitacji przez najbliższe trzy miesiące, musisz przyznać, że moje pytanie było zasadne.
-Było- przyznaję. -Ale twoim zadaniem jest rozmawiać ze mną, mówić mi, jak się czujesz i co jest bolesne, a co przyjemne, żebym mogła zrobić to lepiej.- Niespodziewanie na jego ustach wykwita nieśmiały uśmiech, gdy dociera do niego korelacja między pytaniem o zadowalanie kobiety a moją odpowiedzią.
-Jak w seksie.
-Być może.- Uśmiecham się. Tylko na to mogę się zdobyć, bo czuję gorąco na policzkach, a pomieszczenie nagle robi się zbyt małe na niego i naszą przesyconą aluzjami konwersację. -Niektórzy mężczyźni mają wszelkie potrzebne narzędzia, ale jeśli nie wiedzą, jak ich używać, są bezużyteczni. Tak samo jest z moją pracą. Trzeba wiedzieć, jak wykorzystać swoje umiejętności, i zapewniam cię, że ja to wiem. Skoro więc wyczerpałeś już argumentację typu „nie ufam ci, bo masz waginę", to moglibyśmy już zacząć?- Wskazuję podbródkiem łóżko do masażu za nim, a sama zajmuję się ustawianiem urządzenia.
-Jesteś twardą negocjatorką, Kiciu.- Chichocze, po czym siada na łóżku i ściąga koszulkę.
-Nic jeszcze nie widziałeś.
Nie mówimy nic więcej. Aplikuję żel na jego ramię, po czym przykładam końcówkę urządzenia z pełną świadomością, że on nadal na mnie patrzy.
Cieszy mnie milczenie, bo pozwala skupić się na aktualnym zadaniu. Jeżdżę końcówką po stawie wzdłuż wściekle czerwonej linii. Tam i z powrotem, kilka razy. Do szatni za naszym pomieszczeniem wchodzą zawodnicy. Słyszę ich rozmowy — ciche gwizdy, sugestywne śmiechy, typowe komentarze — ale wiem, że lepiej nie zwracać na nie uwagi. Inny klub, ale reakcje, z jakimi się spotykam, są zasadniczo takie same jak zwykle.
Wiedziałam, że będę miała trudną gawiedź do przekonania, gdy podążyłam w ślady ojca. Wiem, że bycie kobietą w tym zdominowanym przez mężczyzn światku nie będzie łatwe. Ignoruję więc komentarze jak zawsze, traktując je jako komplementy, a te bardziej sugestywne puszczam mimo uszu. W wyćwiczonym ruchu skupiam się na zawodniku, nad którym pracuję plecami do szatni, żeby uniknąć podglądaczy, którzy, jak wiem z doświadczenia, zawsze się pojawiają.
Oszczędza mi to zażenowania i chroni szacunek, który muszę wzbudzać, żeby traktowano mnie poważnie.
-Rozluźnij się- mruczę, masując ramię falami ultradźwiękowymi, żeby złagodzić stan zapalny. Ale TaeHyung z jakiegoś powodu jeszcze bardziej się spina, mimo terapii, którą przeprowadzam.
Pada kolejny komentarz zza moich pleców. Wzmianka o tym, że TaeHyung ma w gaciach lepszy przyrząd do masażu.
Jeśli ten facet jest szowinistą, to przynajmniej dowcipnym.
Tłumię śmiech. Tylko tyle mogę zrobić. Ale TaeHyung wyraźnie sztywnieje.
Najwyraźniej on może sobie pozwalać na aluzje, ale nie chce, żeby robił to ktokolwiek inny.
Interesujące.
I urocze.
Wydaje się wkurzony w moim imieniu, mimo że jeszcze wczoraj sam myślał, że jestem striptizerką, która przyszła go zabawić.
Całe szczęście, że nie połknąłem przynęty. Zamierzałem całować się z tobą do utraty tchu, żeby zdemaskować twój blef i udowodnić, że jednak jesteś striptizerką.
Przypominają mi się jego słowa, które wracały do mnie w nocy w losowych momentach i koniec końców skłoniły do internetowych poszukiwań. Dotykam go teraz, ale w głowie mam znaleziony w sieci kalendarz charytatywny z nim w całej jego nagiej okazałości.
Kolejny komentarz z szatni.
I znowu TaeHyung się jeży.
Co za ironia. Wkurza się w moim imieniu, a ja wyobrażam sobie, jak wygląda nago. Cóż, prawie nago. Ale wyobraźnia wypełnia dla mnie to, co zasłaniała rękawica.
Oczywiście, teraz się czerwienię.
-Na czym skończyłeś z poprzednim trenerem?- pytam, żeby rozluźnić napięcie, które coraz bardziej wyczuwam w jego mięśniach.
-Rzucaliśmy piłkę.
-Wszystkie wyszły?
-Jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt procent.
-Trafienia?
-Kilka, około siedemdziesięciu procent.
-Rozumiem.- Przeciągam słowo, zadowolona, że rozumie mój żargon. -Powiedz jak się czułeś, gdy to robiłeś.
-Sfrustrowany.
-Jeśli chcesz się ze mną kochać, Kim, musisz wykrzesać z siebie o wiele więcej, żeby doprowadzić mnie do szczytu.- Podrywa głowę i zszokowany spogląda mi w oczy. Okej, mam jego uwagę, więc kontynuuję: -Wyjaśnij. Dlaczego cię to frustrowało? Czułeś ból? Szczypało cię, czy to po prostu napięcie nierozgrzanych mięśni? A może było to czysto psychiczne? Musiałeś czuć się inaczej niż zawsze, więc może był to po prostu lęk przed odnowieniem kontuzji?
Nie wie, co mi powiedzieć, przymruża powieki i odwraca wzrok. Opuszczam przyrząd i wycieram ramię z resztek żelu.
-A co jeśli to było wszystko, co powiedziałaś, jednocześnie?- pyta w końcu.
-Taką odpowiedź rozumiem. Powiem ci coś. Co ty na to, że dziś się rozciągniemy, wykonamy kilka ćwiczeń, których być może jeszcze nie robiłeś, a jutro pójdziemy na boisko i dostaniesz piłkę?
-Naprawdę?- Brzmi jak chłopiec, który dowiedział się, że po sześciu miesiącach grzania ławki w końcu zagra. Łamie mi serce i jednocześnie je wypełnia.
-Naprawdę.- Obchodzę go, staję za nim i zaczynam ruszać jego ramieniem, żeby wyczuć jakiekolwiek kliknięcia lub przeskoki w trakcie ruchu pierścienia rotatorów. -W takim razie zaczynajmy.
**************
-Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze.- mówię z podsumowującym przytaknięciem. Muszę się od niego odsunąć i przerwać połączenie, jakie nasze ciała miały przez większą część ostatnich dziewięćdziesięciu minut.
Przećwiczyłam mu ramię pod każdym kątem i zyskałam lepsze wyobrażenie o tym, co trzeba zrobić, żeby je naprawić. I w jaki sposób do niego podejść.
-Wieczorem i jutro może być trochę obolałe. Twoje syki powiedziały mi, że posunęłam się nieco dalej niż poprzedni fizjoterapeuta, ale cieszę się, że proces odnowy dał tak solidne wyniki. Musimy tylko stopniowo wrócić do twojej rutyny, a wtedy te wszystkie ruchy z powrotem staną się dla ciebie naturalne.
-Czy to oznacza, że jutro będę mógł porzucać?
-Tak, w rzeczy samej- potwierdzam, a TaeHyung błyska w odpowiedzi kompletnie rozbrajającym uśmiechem.
Widziałam jego sceptyczny uśmiech. Widziałam uśmiech typu „wiem, że ktoś mnie w coś wkręca". Ale uśmiech typu „dostanę jutro to, co kocham" jest w jego wydaniu tak jasny, że rozświetla całe pomieszczenie.
-TaeHyung, stary byku. Wszystko w porzo?- Na szczęście nasza interakcja zostaje przerwana i muszę przestać się na niego gapić. Do pomieszczenia treningowego wchodzi JeongGuk także zawodnik. Wymienia z TaeHyung'iem jakiś specyficzny uścisk dłoni i zwiera się z nim w męskim uścisku, po czym klepie po plecach na powitanie.
-Siedzę tu. Wczoraj daliście czadu. Twój kij działał cuda, człowieku.
-Nie zapeszaj, stary. Zła karma czai się wszędzie.
-I komu to mówisz- kwituje TaeHyung, potrząsając głową. -Mam wrażenie, że od miesięcy się w niej pławię.
-Pieprzona karma- stwierdza Jeon ze śmiechem, po czym nachyla się do TaeHyung'a i szepcze tak cicho, że prawie tego nie słyszę. -Ale stary, trafienie na listę kontuzjowanych jeszcze nigdy nie wyglądało tak zachęcająco jak teraz.
-Uważaj dziś na slidery Guzmana- przerywa mu TaeHyung, jakby nie słyszał tej drugiej wypowiedzi. -Oglądałem go wczoraj w meczu z Yankees i jego piłki nieco się zmieniły.
-Ach, te ukochane podkręcone piłki- mówi JeongGuk i wycofuje się w stronę drzwi. Zerka na mnie, uśmiecha się, po czym wraca spojrzeniem do TaeHyung'a. -Dobrze, że wiem, jak wymachiwać swoją pałką.
TaeHyung bierze swoją koszulkę, zwija ją w kulę i rzuca w kolegę, który w tej samej chwili wymyka się przez drzwi do zapełnionej już szatni. Przeciwstawiam się naturalnej chęci, by odprowadzić go wzrokiem, bo zaczął się tam przedmeczowy rytuał, co oznacza, że mężczyźni są w różnych stadiach negliżu i rozmawiają o błahostkach, przygotowując się mentalnie do swej wieczornej pracy.
-Niech mnie. Z bliska jest równie niezła? Cholera- stwierdza ktoś na tyle głośno, że słowa docierają do mnie. Wygląda na to, że Jeon został wydelegowany przez chłopaków, żeby przyjrzeć się bliżej nowej fizjoterapeutce.
W każdym klubie jest taki delegat.
-Zadaj mi ból, kotku- krzyczy ktoś inny.
-Och, TaeHyung. Pozwól, że cię porozciągam, powyginam i zrobię z tobą niegrzeczne rzeczy- kpi inny zawodnik wysokim głosem.
Nie podnosząc wzroku, pokazuję im środkowy palec. Jestem pewna, że patrzą i czekają na moją reakcję na swoje szkolne żarty. W szatni wybuchają śmiechy, ale ja słyszę, jak TaeHyung mruczy pod nosem:
-Cholera.
-Niech zgadnę. JiMin i HoSeok? — pytam kompletnie niewzruszona.
-Uhm- wzdycha i przewraca oczami.
-Dobrze wiedzieć, że nie zatrzymali się na poziomie szkoły średniej- stwierdzam półżartem, odkładając masażer ultradźwiękowy na miejsce. Gdy się odwracam, staję jak wryta na widok jego twarzy. Stara się nic po sobie nie pokazać, ale jest w niej coś jakby zaskoczenie, które każe mi się zatrzymać i przykuwa moją uwagę. -Co?
-Nic. Po prostu próbuję cię rozgryźć- odpowiada i potrząsa głową.
-Nie ma tu zbyt wiele do rozgryzania.
-Nie zgadzam się.
-To jesteś w błędzie- mówię, rozpylając na łóżku środek dezynfekujący, po czym je wycieram. Cokolwiek, byle uniknąć jego łagodniejszego spojrzenia i pytań, na które wolałabym nie odpowiadać. -Nie ma we mnie nic ciekawego. Jestem dziewczyną typu „dostajesz to, co widzisz".
-Widzę, że masz serce na dłoni.- Zamieram w połowie ruchu, ale reflektuję się i kontynuuję sprzątanie z jeszcze większym zapałem z nadzieją, że on odwróci się i wyjdzie. Tak się jednak nie dzieje. -Sprawiasz wrażenie, że jesteś twarda jak skała i że spływają po tobie wszystkie ściemy, ale to serce na dłoni mówi, że jest w tobie o wiele więcej, niż sugerowałaby ta fasada twardzielki.
-No i?
-Nic. Taka moja obserwacja.
Jego słowa poruszają we mnie emocje, które mimo upływu kilku miesięcy są wciąż żywe. W mojej głowie kotłują się sposoby na ripostę i skarcenie go, ale każdy z nich jest defensywny, co dałoby mu do zrozumienia, że ma rację. I ma rację, ale ja z całą pewnością nie chcę mu tego zdradzić.
To moja praca i moja reputacja, którą próbuję sobie wyrobić. A on jest klientem i ma w ręku bilet, który pozwoli mi osiągnąć dwa moje cele.
-Zakochana para robi bara-bara- śpiewa ktoś, przekrzykując zamieszanie.
-Dajcie spokój, chłopaki- krzyczy TaeHyung przez ramię.
-Jest w porządku- mówię.
-Oczywiście, że jest. Cokolwiek, byle uniknąć tej rozmowy, prawda?
-Nie ma nic złego w noszeniu serca na dłoni.- Próbuję udawać, że to nic takiego, ale mój głos wcale nie jest pobłażliwy.
-Przepraszam- wzdycha. -Za to, co powiedziałem... i za tych baranów.
-Nie musisz. Jestem tu dla ciebie. Nie dla nich.- Ryzykuję spojrzenie w ich stronę i uśmiecham się. -Lepiej, żeby żaden z nich nie doznał kontuzji, bo obejdę się z nimi znacznie mniej delikatnie, gdy do mnie trafią.- Udaje mi się sprowokować go do chichotu i mam nadzieję, że to zakończy naszą rozmowę.
-Dobrze wiedzieć, ale i tak przepraszam. Możemy ćwiczyć gdzie indziej, jeśli chcesz. Albo, jeśli ci to przeszkadza, porozmawiam z nimi.
-Nie ma takiej potrzeby... Ale dziękuję, że o tym pomyślałeś. Poza tym, ich docinki są niczym w porównaniu do twoich legendarnych numerów, jakie im wyciąłeś.
-To prawda.- Jego usta poszerzają się w zadowolonym uśmiechu. -Ale to nie fair względem ciebie.
-Nie martw się o mnie. Jestem dużą dziewczynką. Potrafię dać sobie radę. Mam upchnięty w torebce miecz na wypadek, gdyby trzeba było zaszlachtować jakiegoś smoka.
-W torebce?
-Tak, jest wielka i pojemna.- Uśmiecham się zadowolona ze zmiany tematu i wyciągam z szafki wspomnianą torebkę.
-Masz w niej coś jeszcze poza mieczem?
-Szpilki- żartuję, na co on unosi brwi. -Lubię mieć je nanogach, gdy muszę skopać komuś tyłek.
-Nie sposób nie lubić kobiety o wielu obliczach. Też już wychodzisz?- pyta, ale żadne z nas nie wykonuje ruchu w stronę wyjścia, a on zadaje mi spojrzeniem pytania, których wolałabym nie usłyszeć.
Nieoczekiwanie zmieszana jego badawczym wzrokiem zaczynam mówić cokolwiek.
-No więc lód i gorące okłady na zmianę co około dwadzieścia minut przez najbliższe kilka godzin. To złagodzi swędzenie i podrażnienie, które dziś spowodowałam. Okej?
Robię kilka kroków, jakby rozmowa była już skończona, ale TaeHyung nie odsuwa mi się z drogi. Stoi bez ruchu z badawczym spojrzeniem i rozbiera kawałki mnie, które powinny pozostać nienaruszone.
Zwilżam usta. Przestępuję z nogi na nogę.
-Wiem, co robić- mówi w końcu.
Ale nadal żadne z nas się nie rusza.
-Jutro o tej samej porze.
-Okej.
Przestań tak na mnie patrzyć.
-I w zależności od tego, jak nam pójdzie w tym tygodniu, może zwiększymy liczbę spotkań do dwóch dziennie.
-Okej.
Nie masz już nic do powiedzenia, DaeHee. Czas wyjść.
-Cóż, w takim razie do zobaczenia. Jutro, rzecz jasna.- Przewracam oczami sama na siebie.
-Oczywiście. Jutro, rzecz jasna.- Jeden kącik jego ust unosi się w aroganckim uśmiechu.
Ruchy. Idź. Wyjdź stąd.
-Jesteś zupełnie inny, niż oczekiwałam.- Wzdrygam się, gdy dociera do mnie, co chlapnęłam, i nienawidzę się w chwili, gdy to robię. Czuję falę gorąca na policzkach, ale zażenowanie daje mi motywację do wykonania pierwszego kroku, by stąd wyjść.
-Nigdy nie spełniam oczekiwań innych. To błogosławieństwo i przekleństwo.
Jego odpowiedź aż się prosi o zadanie kolejnych pytań, ale nie robię tego. Nie mogę. To pomieszczenie jest dla nas zbyt małe. Mam wrażenie, że brakuje mi tlenu, gdy on tak na mnie patrzy.
-Dobranoc.
-Dobranoc, DaeHee- mówi, gdy docieram do drzwi. -Hej...
-Tak?- Odwracam się z ręką na klamce i spoglądam na niego.
-Tak z ciekawości, skąd wiesz, że wiem, jak zadowolić kobietę w łóżku?
Do licha. Sama się w to wpakowałam.
Arogancki uśmiech, którym błyska na pożegnanie, to ostatni obraz, który odciska się w moim umyśle, gdy wychodzę bez słowa.
Bo wiem.
(Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał. Zostawicie po sobie ślad w formie komentarza i gwiazdki.)
Pamiętacie 750 obserwacji na instagramie i pojawi się coś nowiutkiego także warto słoneczka zajrzeć i się postarać!
Mój instagram: wanessa_w._
Ale co to dla was przecież jesteście najlepsi!
Dziękuję. Zostaw po sobie ślad.
Głos + komentarz = zadowolona, pełna energii pisarka!
Pozdrawiam was, Wanessa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top